Wątek: Błoto
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2008, 15:00   #22
Solis
 
Reputacja: 1 Solis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemuSolis to imię znane każdemu
- Panowie, skoro już wiemy kto zbójnikiem i kto się zajmie jednym z kupców, pozwólcie, że przeproszę was na chwilę. Panie Jethro - chciałbym prosić, byś pana kupca od futer nawiedził wraz ze mną,alem osłabł okrótnie. Tuszę, ze nie pogardzisz waść mym towarzystwem i wespół wybadamy pana Szymona Futrownika. Tymczasem jednak... zażyć mi powietrza trza przez chwilę. Panowie wybaczycie. Spotkamy sie potem Pod Jelenim Rogiem, zdając relację i zdecydujemy co dalej.

Spiekota na zewnątrz lekko zelżała, chylące się słońce widocznie postanowiło zlitować się nad protestującymi niebożętami. Ospałość w ich ruchach w widoczny sposób przypomniała Albrechtowi o własnej słabości. Poczuł się zmęczony, nadludzka koncentracja zawsze przyprawiałą go o utratę sił.

Wolnym, lekko niepewnym krokiem, jaki na pewno nie wzbudzał podejrzeń u wychodzącego z karczmy mężczyzny, zbliżył sie do małej studni sterczącej dumnie po środku spieczonego placu. Trwała jak wyzwanie, rzucone upałom. Dawała nadzieję, na to, że ochłoda nie jest iluzją, że lato kiedyś się skończy.

Usiadł na niskiej, kamiennej cembrowinie, oparł się potylicą o mechanizm kołowrotu i przymknął oczy.

Blanka od zawsze rozweselała go śpiewem. Jej słodki głos przynosił ulgę, czy to po pijackiej nocy, kiedy to z kompanami z chorągwi, czy potem z kamratami z Cechu, balował po królewsku w swym rodzinnym dworku. Ulgę dawały jej pieśni, kiedy Ineza swym gderliwym głosem niszczyła weń wszystko co dobre. Dziś pieśń córeczki brzmiała inaczej, pełniej i dojrzalej. Nawet nie wiemy, kiedy nasze maluchy stają się dorosłymi pannami. Zmieniają się ich głosy, wygląd, sposób myślenia. Tak, zmiany są złe... chyba ze wynika z nich tak przecudna pieśń, o przyprawach, aromatach... truciźnie?

-Czy będzie się męczył po tojadzie? Czy lepsze wilcze jagody podane w korzennym sosie do mięsiw? - Słyszał jak rozmawiała z zakapturzonym kurduplem. Kurdupel długo milczał, jakieś dwa pacieże później, kiedy na romantycznej polance w lesie, przy zachodzacym czerwono słońcu budzacym przecudne refleksy na woskowatych powierzchniach liści paproci, pojawiły się karminowe krople. Strząsał je raz po razie z długiego sztyletu, jaki wycinał radosne zygzaki na skórze imć pana truciciela. Obiecał mu wolnośc za prawdę. Puścił go wolno, bo zawsze dotrzymywał słowa. Nakarmił tylko uszami i małym palcem ulubionego ogara, Cerbera. Nie pierwszy zresztą już raz Cerber jadł tą dziwną odmianę jakże cywilizowanej dziczyzny.

Otworzył oczy. Wzrok mu się wyostrzył. Krótka drzemka pozwoliła zregenerowac sie nad podziw dobrze.
Tylko w uszach brzmiały mu obco brzmiące słowa:

- Inez, ty suko!


Ostatnie takty piosenki urwały się gwałtownie. To nie córeczka, to Blaithlin. Usnął przy jej śpiewie... Pomimo odległości od Sklepu korzennego, magia jej głosu dotarła na rynek. Nagłe przerwanie śpiewu zaniepokoiło go, postanowił sprawdzić czy młoda dziewczyna , której obiecał opiekę jest bezpieczna.

- Panie Jethro, działaj waszmość zgodnie z planem. Mnie inne termina pisane. Spotkamy się po wszystkim w umówionym miejscu. - krzyknąl ku karczmie.

Wyciągając nogi pomaszerował szparko ku jednej z odchodzących promieniście z Rynku uliczek. Odnalezienie kupca nie było trudne - ogromny miedziany szyld z rozmaitym kwieciem dawał do zrozumienia, zę handluje sie tu czymś... ładnym? Na pewno jednak pachnącym. Drażniąca woń imbiru, słodka goździków, koszenila, cenniejszy niż złoto szafran... wszystko wirowało w powietrzu. Snadź ktoś właśnie otworzył drzwi.

Pewnym krokiem wszedł do wnętrza. Intensywnośc doznań oszołomiła, lecz od razu rozejrzał się za dziewczyną. Worki, łąwa kantoru, skrzynie, schody na górę. Bez wahania krzyknął głośno:

- Jestem tu i czekam, kochana kuzynko. Spraw się szybko, wszak nie chcemy psuć obrotów zacnemu kupcowi. Prawda, że nie chcemy? - akcent rzucony na zacnemu i nie chcemy, miał być słyszalną i wcale nie zawoalowaną groźbą. Albrecht czuł się właśnie gotów do walki. Jesli zrobią jej krzywdę...

Ślisko-krwawy dźwięk, towarzyszący osunięciu się ciała po palu, podniósł włoski na całym ciele młodego rotmistrza. "Tak trzeba" - powtarzał sobie po raz któryś z rzędu -"rozkaz to rozkaz". Ciała nie krzyczały juz, nie wyły i nie przeklinały. Nie były ludźmi, były zwyczajnym mięsem, które miało nieszczęście stać nie po tej stronie barykady. Renegat - najgorsze ścierwo. Albrecht rozumiał, że honor nigdy nie powinien pozwolić na sprzeniewierzenie... lecz czy to nie za wielka kara?
Dwa tygodnie później opuścił armię. Lekka rana w potyczce, ciężka łapówka w intendenturze... Wolność.Rotmistrz Albrecht von Senk opuścił cesarską Gwardię. Pewne rzeczy jednak nie opuszczą pamięci. Nigdy. Przeto ważniejsze jest dbanie o życie niźli bezsensowne jego odbieranie. No chyba że nie ma innego wyjścia.
 

Ostatnio edytowane przez Solis : 17-12-2008 o 15:45. Powód: lekka zmiana koncepcji
Solis jest offline