Wątek: Viva Allracja!
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2008, 19:30   #47
Markus
 
Markus's Avatar
 
Reputacja: 1 Markus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znanyMarkus wkrótce będzie znany
Gadrihil szedł nisko pochylony, z uważnym spojrzeniem wbitym w gościniec i zmarszczonym nosem nieustannie węszącym za tym konkretnym zapachem. Czuł całkiem niewiele zważywszy na fakt, że praktycznie wszystko inne zostało stłumione przez mocne, fiołkowe perfumy tego tłuściocha, który wynajął łowcę do uganiania się za jakąś elfią dziewczyną. Szczęście, że chociaż ślady końskich kopyt udało się odnaleźć, inaczej nawet gnolli myśliwy byłby zupełnie bezradny.

Wkrótce wędrowcy natrafili na kolejne rozdroże, gdzie Gadrihil musiał się zatrzymać, by dokładnie sprawdzić, w jakim kierunku udała się ich ofiara. Gnoll kręcił się dookoła, oglądał ślady i węszył do czasu, gdy jego spojrzenia przykuł refleks światła odbitego od jakieś drobnego przedmiotu. W jednej chwili znalazł się przy drzewie i podniósł leżący obok niego pierścień. Błyskotka wyglądała całkiem ładnie i musiała być trochę warta, więc łowca spróbował dyskretnie wrzucić ją do sakiewki, ale ubiegł go glos pracodawcy.

- Co tam znalazłeś? Zechcesz mi to pokazać, przyjacielu?

Ten przemiły i przesłodki ton, w jakim człowiek utrzymywał wszystkie swoje wypowiedzi, doprowadzał Gadrihila do szału. Najchętniej gołymi rękami udusiłby grubasa, a jego ciało przerobiłby na kilkudniowe zapasy żarcia, ale wtedy nici z zapłaty. Nie mając więc innego wyboru, rzucił pierścień pracodawcy i uważnie obserwował jak ten ogląda przedmiot.

- Śliczniutki, od razu widać, że należał do niej.- orzekł po chwili namysłu Awanar- Widzisz to?- spytał, pokazując symbol na biżuterii- To dowód, że ten sygnet jest… był własnością kogoś z rodu Linra’kh.
- Taa, piękny, wspaniały…. I wiele wart. Ja go znalazłem, więc, jeżeli chcesz go mieć, to dorzuć do zapłaty jeszcze trzydzieści złotych monet. Piękno tego złota powinno mi wynagrodzić stratę tego cudnego pierścionka.
- zakpił łowca.
- Zgoda, dodatkowe trzydzieści za pierścień. Znalazłeś już jej ślady, wiesz dokąd poszła?

Gadrihila nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. Był zbyt zaskoczony tym, że jego pracodawca nie próbuje się targować o cenę sygnetu. Tym bardziej, że kilka dni temu tłuścioch wykłócał się o zapłatę za usługi łowcy z zawziętością urodzonego merkanta i był gotów walczyć, z uporem godnym lepszej sprawy, o każdego miedziaka.

- Trop wskazuję, że pojechała w kierunku Allracji.- powiedział w końcu, jeszcze raz zerkając w kierunku śladów. Jeżeli dziewczyna wierzyła, że fałszywa wskazówka w postaci sygnetu zmyli doświadczonego gnolla, to bardzo się myliła. Nie na darmo rasę Gadrihila uważano za najlepszych łowców na Tais.- Ale zbliża się już zmierzch. Nie ma sensu ruszać dalej, lepiej będzie znaleźć jakieś miejsce na nocleg.
- Przyjacielu, masz świętą racje. Już mnie nogi bolą od tego chodzenia. A zatem do roboty, znajdźmy jakieś przytulne miejsce!


***

Noc wydawała się całkiem spokojna, ale Gadrihila nie spał zbyt dobrze. Zawsze miał lekki sen, ale tym razem dodatkowo wietrzył podstęp ze strony swojego pracodawcy, co jeszcze bardziej utrudniało mu odpoczynek. Trwał więc w stanie półsnu, czekając tylko na najdelikatniejszy szelest. I w końcu się doczekał.

Gdy łowca poderwał się na nogi, niemalże równocześnie dobywając miecza, który zawsze trzymał blisko siebie, spodziewał się dostrzec człowieka ze sztyletem w ręku, albo cichcem wymykającego się do lasu. Zamiast tego zobaczył dokładnie nic. Awanara, jego posłania, rzeczy i całej reszty nie było. Jedynie dość świeże ślady niewątpliwie należące do człowieka, prowadziły w kierunku gościńca.

Gadrihil przeklął szpetnie i rzuciła się w pogoń za swoim niedawnym pracodawcą, w myślach już opracowując najwymyślniejsze rzeczy, jakie zrobi człowiekowi, gdy tylko go dopadnie. Gdy wypadł na drogę, zdziwiły go dwie rzeczy. Po pierwsze, urwały się wszelkie ślady stóp, a to oznaczało, że ten przeklęty człowiek musiał użyć jakiegoś hokus-pokus. Po drugie, zapach fiołkowych perfum był tu ledwie wyczuwalny, choć jeszcze przed chwilą mocno drażnił zmysły gnolla.

Kilka przekleństw później łowca zrozumiał, że w tym przypadku uganianie się po nocy nie ma sensu. Najwyraźniej miał do czynienia z magikiem, a oni zawsze mają jakieś sztuczki, które pomagają im w takich sytuacjach. Gadrihila pocieszała jedna myśl. Wiedział dokąd udał się Awanar i znał cel jego łowów. A to oznaczało, że gnoll musi po prostu udać się do Allracji i tam odnaleźć oszusta, obedrzeć go ze skóry i odzyskać swoje pieniądze, na które łowca uczciwie zapracował.

Gadrihil mylił się tylko w jednym - Awanar wcale nie udał się do miasta. Rozkazy Tkaczki były aż nazbyt wyraźne i człowiek, choć nie przepadał za brutalnością, nie miał innego wyboru…

***

Awanar opłukał ubrudzone ziemią ręce, wykorzystując w tym celu wodę z manierki Gadrihila. Rzeczy łowcy zagrzebał w płytkim dole, dość daleko od drogi. Oczywiście człowiek nie miał zamiaru ich ze sobą dźwigać, ani wracać po nie później. Natomiast ciało gnolla pozostawił na pastwę dzikich zwierząt, a kilka drapieżników już niedługo powinien zwabić zapach krwi.

Zabicie łowcy przysporzyło człowiekowi więcej kłopotów niż ten oczekiwał i zmusiło go do zrobienia tego, co strasznie robić nie lubił. Ostatecznie jednak zaskoczenie przeważyło na korzyść Awanara i pozwoliło mu obezwładnić przeciwnika, a później poderżnąć gardło bezbronnego gnolla. Ciemna, cuchnąca jucha dość obficie ubrudziła ubranie niewprawnego mordercy, ale na całe szczęście nie było to nic, z czym magia nie dałaby sobie rady. Kilka prostych słów, jeden czy dwa gesty i czerwone plamy zaczęły znikać, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.

Czysty i uśmiechnięty Awanar wrócił do obozowiska, zebrał swoje rzeczy i wyruszył w kierunku Allracji. Pierwsze promienie wschodzącego słońca były zapowiedzią nowego, pięknego dnia, a Helderion uwielbiał cieszyć się z tak prostych i przyjemnych chwil, nawet jeżeli w najbliższych perspektywach miał jeszcze dużo pracy.

***

Allracja na pierwszy rzut oka wydawała się dość przyjemnym miejscem... Oczywiście, jak dla osób pokroju Awanara. Ledwo przekroczył bramę do dzielnicy Targowej, a niemal natychmiast ogarnęło go to przyjemne uczucie, które zawsze towarzyszyło mu, gdy odwiedzał jakieś większe miasto. Krzyki sprzedających i kupujących, dziewczęta próbujące wcisnąć przechodniom orzeźwiające napoje, urzędnicy i strażnicy pilnujący, by miasto nie traciło na „mniej legalnych” transakcjach, tudzież całe masy rozmaitych istot, tłoczących się i rozpychających we wszystkich możliwych kierunkach. Wszystko to było standardem dla tego typu dzielnic w każdym większym mieście i Awanar już dawno przyzwyczaił się do niepowtarzalnego klimatu dużych miast. Człowiek, świadomy niebezpieczeństwa grożącego jego sakwom w tak tłumnym miejscu, powoli i ostrożnie przedzierał się w kierunku najbliższej gospody. Kto, jak kto, ale Helderion był święcie przekonany, że zasłużył na odpoczynek w ciepłym i w miarę miękkim łóżku. Oczywiście za odpowiednio niewielką opłatą, ale akurat nad tym elementem trzeba było jeszcze popracować...

***

Była to już szósta karczma, jaką Awanar odwiedzał tego dnia, co wcale nie napawało go optymizmem. Jednak, jeżeli służba u Tkaczki nauczyła człowieka czegokolwiek, to właśnie tego, że cierpliwość popłaca. Nie zawsze, ale zazwyczaj. W tym przypadku „cierpliwość” zaowocowała zupełnym brakiem sukcesów i stratą połowy dnia, którą człowiek spędził w pięciu poprzednich gospodach.

Jednak strzał numer sześć miał spore szanse na trafienie w gust Helderiona. Wbrew pozorom, człowiek wcale nie był wybredny w kwestii samego miejsca i jakości oferowanych tam usług. Zbytnio nie interesowało go też zachowanie towarzystwa, które upodobało sobie daną tawernę, bynajmniej tak długo, póki nie przeszkadzano mu w spokojnym zażywaniu odpoczynku. Interesowała go tylko jedna rzecz, a właściwe jedna osoba. Karczmarz.

W poprzednich trzech przypadkach gospodarze, a w dwóch gospodynie, okazali się cwani i doświadczeni w karczemnej robocie. Dobrze wyczuwali klientów, wiedzieli kogo i na ile mogą naciągnąć, komu sprzedać mocno rozwodniony trunek, a z kim lepiej nie ryzykować, a ponadto znali wszystkie inne, brudne sztuczki, jakie powinien mieć opanowane prawdziwy karczmarz. No i mieli swoich stałych klientów, którzy co dzień odwiedzali ich przybytki, by spić się do nieprzytomności i wieczorem znaleźć się w najbliższym rynsztoku.

Ta karczma była inna. Była świeża i nowa. Meble jeszcze nie nosiły śladów po licznych naprawach, będących efektem burd i bijatyk, a klienci patrzyli na wszystko dookoła z nieukrywaną podejrzliwością. Z równo nieufnością podchodzili do stawianych przed nimi potraw i trunków, jakby bali się, że karczmarz spróbuje ich otruć. Za ladą stał młody i energiczny chłopak, z dumną miną świeżego właściciela. Na twarzy miał wręcz wypisane, że uważa się za niesamowicie przebiegłe i sprytnego, i z pewnością uczyni swój nowo otwarty lokal najlepszym w mieście. Awanarowi zrobiło się niemal żal tego młodzika, którego dopiero czekał moment, gdy życie wdepcze jego marzenie w błoto i pokaże mu, jak niemal wszystkim, że powinien zapomnieć o wielkim bogactwie.

Helderion wyczuł okazje, gdy tylko wszedł do środka i ujrzał młodego, niedoświadczonego karczmarza. Natychmiast przybrał minę okropnie zasmuconego człowieka, któremu los dał właśnie ciężką lekcje, poczym ospałym krokiem powlókł się w kierunku jednego z wolnych miejsc w samym rogu karczmy. Tam opadł ciężko na krzesło, w ponurym geście spuścił głowę na dłonie i w tej pozycji czekał. Tak, jak podejrzewał, wkrótce obok jego stolika ukazał się młody, nadgorliwy karczmarz, który samemu postanowił zająć się nowym gościem.

- Witamy, witamy w naszych skromnych progach. Czym możemy służyć szanownemu panu? Dysponujemy wspaniałej jakości trunkami i równie wyśmienitymi potrawami...

Choć chłopak starał się sprawiać wrażenie uprzejmego, to jednak chciwy błysk w jego oczach i nazbyt duża usłużność sprawiały, że jego zachowanie były sztuczne i przesadzone. Potok słów, którym zalewał Awanara, najpewniej zanudziłby rozmówce, gdyby ten nie przerwał chłopakowi w pół zdania.

- Wody. Poproszę tylko o trochę wody, jeżeli to nie będzie nazbyt duży kłopot.

Z początku karczmarz chciał coś powiedzieć, pewnie dalej wychwalać cudowność swojej karczmy, ale kilka srebrnych monet, które Awanar wyłożył na stół, natychmiast ucięły dalszą rozmowę. Młodzieniec już teraz zaczynał czuć, że oto może siedzieć przed nim okazja jego życia i to jeszcze za nim zdołał na dobre rozkręcić interes! Klient, który płaci sześć srebrnych za kubek wody nie zdarza się na co dzień.

Po krótkim czasie Helderion dostał kufel z w miarę czystą wodą, a karczmarz wrócił do swoich obowiązków. Pozostawiony samemu sobie, człowiek dalej udawał przybitego wydarzeniami dzisiejszego dnia i tylko od czasu do czasu pociągał łyk wody z naczynia i wzdychał, jakby jakiś wielki ciężar leżał mu na sercu. Z pochyloną głową i przymrużonymi oczami bez trudu mógł przyglądać się gospodarzowi, a zarazem udawać, że nie widzi, jak młodzieniec robi dokładnie to samo.

Po wielu długich chwilach, gdy Awanar miał już pewność, że dobrze ocenił młodego karczmarza, a zarazem dał się poznać od właściwej, zatroskanej i zmęczonej strony, wstał od stołu i ruszył w kierunku lady. Ledwo zdołał tam dotrzeć, a natychmiast wyrósł przed nim gospodarz i pełnym nadziei głosem zapytał:

- Czy życzy sobie, szlachetny pan, czegoś jeszcze? Może coś do jedzenia, mamy przepyszne...
- Zastanawiałem się jedynie, czy nie znalazłby się dla mnie wolny pokój, miły gospodarzu.
- Ależ oczywiście panie, natychmiast każe przygotować.
- odparł błyskawicznie karczmarz.- Wynajem za dzień to...- zawahał się na chwilę, oceniając swojego gościa- osiem sztuk srebra. Ale jak dla pana, mogę zmniejszyć cenę do... powiedzmy... sześciu. Za tydzień będzie to więc... pięćdziesiąt cztery srebrniki.

Awanar z powagą skinął głową, równocześnie mierząc chłopaka pełnym zakłopotania i smutku spojrzeniem. Na twarzy Helderiona ukazał się przepraszający uśmiech, który nadał człowiekowi wygląd osoby nieporadnej i naiwnej. Gdy mężczyzna w końcu się odezwał, jego głos odzwierciedlał wszystko to, co malowało się na twarzy człowieka.

- A zatem... hmm... tak... – zaczął nieskładnie- Pięćdziesiąt cztery?... No cóż, ostatnio interes nie idzie najlepiej. Sakwy nieco lżejsze, niż zwykle... Tak... Ale może już wkrótce się wszystko rozwinie... Tak z pewnością, w końcu ta duża dostawa zapewni mi sporo zło... Przepraszam, o czym to ja gadam, przecież pana zapewne zupełnie to nie interesuje... Na pewno pięćdziesiąt cztery? A zresztą, na karczmę mnie jeszcze stać.

Przez moment karczmarz, i tylko on, mógł zobaczyć zawartość jednej z czterech sakw klienta, a błysk znajdującego się w niej złota odbił się w jego chciwych oczach. Sześć złotych monet znalazło się na ladzie, a „biedny kupiec” mający sakwy wypchane złotem, odwrócił się niezdarnie i ruszył do wyjścia z gospody, udając po drodze, że nie czuje czujnego, chciwego spojrzenia karczmarza. Zatrzymał się jednak w połowie drogi, jakby nagle sobie o czymś przypomniał, odwrócił na pięcie i zwrócił do gospodarza:

- Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia, ale zapewne wrócę przed zachodem. Jeżeli byłby pan tak dobry i przygotował w tym czasie pokój i jakiś drobny, ciepły posiłek, byłbym niezmiernie wdzięczny.

***

Po załatwieniu spraw związanych z noclegiem, Awanar udał się na małą przechadzkę. Celowo unikał jakichkolwiek bocznych uliczek i korzystał tylko z dość popularnych ulic, gdzie szanse na napad były dużo mniejsze. Na wszelki wypadek pilnował też swoich sakiewek... jak większość ludzi był do nich dość przywiązany i zależało mu, by ich nie stracić, a po jego drobnym popisie z karczmy bogowie raczą wiedzieć, jaka myśl wpadnie do głowy karczmarza.

W końcu natrafił na niewielki sklepik, na jakim mu zależało. Drobny budynek, przycupnięty pomiędzy dwoma większymi i bardzie bogato zdobionymi, robił mizerne wrażenie. Pomalowane na zielono drzwi odstraszały potencjalnych klientów, a zniszczony szyld, żałośnie poskrzypujący przy każdym silniejszym podmuchu wiatru, był zupełnie nieczytelny. Jedynie pergaminy pokryte drobnymi liniami atramentu, które ktoś porozkładał przy brudnych oknach, sugerowały, że obskurny budynek mieści w sobie sklep.

Drazhaw prowadził ten sklep już od wielu lat, tak jak wcześniej robił to jego ojciec, a przed nim dziadek. I choć półelf był już dość stary, miał problemy ze wzrokiem i kilkoma innymi rzeczami, to słuch miał wciąż całkiem dobry. Kiedy więc zaskrzypiały drzwi, Drazhaw wychylił się zza regałów, zastawionych pergaminami i mapami, by spojrzeć na nowego klienta. Na początku dostrzegł jedynie dużą, zamazaną plamę i wyczuł silny zapach fiołkowych perfum. Dopiero, gdy klient wolnym korkiem zbliżył się do sprzedawcy na zasięg dłoni, stary półelf mógł mu się lepiej przyjrzeć, poprawiwszy wcześniej okulary wciąż spadające ze szpiczastego nosa.

Gruby mężczyzna budził wrażenie bardzo sympatycznego i miłego, a sklepikarzowi dość rzadko trafiali się tacy klienci. Czarne włosy, z niemal niedostrzegalnymi, pojedynczymi przypadkami siwizny, były starannie uczesane i zadbane. Gęste brwi podkreślały duże, ciemne oczy o zamyślonym, nieco beztroskim wyrazie. Duży nos, grube, wiecznie uśmiechnięte usta i podwójny podbródek, uzupełniały wygląd poczciwej, wzbudzającej zaufanie twarzy. Strój przybysza, choć nie ujawniał pochodzenia klienta, to jednak był schludny i czysty, bynajmniej na tyle, na ile potrafił to ocenić półślepy sklepikarz. Człowiek poruszał się wolno, można powiedzieć, że ospale, jak osoba, która nie całkiem obudziła się po długim śnie.

- Czym mogę panu służyć? – spytał w końcu półelf, ani na moment nie odwracając spojrzenia od klienta.
- Potrzebuje mapy miasta, dostanę ją u szanownego pana?
- Ehh, niestety nie sprzedajemy tu żadnych map. Zresztą, raczej nie zdoła pan znaleźć mapy całego miasta, a co najwyżej poszczególnych dzielnic.
- A orientuje się pan, gdzie można znaleźć kogoś handlującego tym towarem?
- Hmm... Niech pomyśle... coś mi tam lata po głowie, ale jakoś nie mogę sobie przypomnieć. Sam pan rozumie, starość nie radość, a młodość nie wieczność.


Awanar westchnął, wydobył z sakiewki cztery srebrne monety i podstawił pod nos sprzedawcy. Półelf z zadziwiającą zręcznością, jak na starca, pochwycił pieniądze i ukrył w fałdach szaty.

- A tak, już pamiętam. Oczywiście u członków cechu kartografów, to oni mają wyłączność na sprzedaż map. Znajdzie ich pan w Dzielnicy Alchemików, proszę się udać w lewo, ulicą do końca...

***

Wskazówki sklepikarza okazały się wystarczającą precyzyjne, by Awanar dotarł do odpowiedniego sklepu. Niedługo później, człowiek przekraczał próg wynajętego przez siebie pokoju średniej klasy, w rękach niosąc trzy zwinięte pergaminy. Helderion odrobinę żałował, że nie zdołał kupić map Dzielnicy Reprezentacyjnej i Portu, ale zdobył chociaż plany trzech pozostałych. To na razie musiało mu wystarczyć. Rozłożył przed sobą wszystkie trzy szkice, które niebyły może nazbyt dokładne, ale wystarczające. Na jednej z nich odnalazł położenie gospody, w której się zatrzymał, choć przysporzyło mu to nieco trudu. Następnie Awanar postanowił rozprostować kości. Zszedł na dół i odebrał od karczmarza zamówiony wcześniej posiłek, który zdążył już wystygnąć, poczym wrócił do swojego pokoju. Wcześniej zastrzegł jednak, że miał ciężki dzień i ma zamiar udać się na spoczynek, licząc, że nikt nie przeszkodzi mu w spokojnym śnie. Gdy znalazł się w swoim pokoju, jedzenie odstawił na stół, napił się jedynie odrobiny rozwodnionego wina, poczym wrócił do przeglądania map. Resztę dnia postanowił rozdzielić pomiędzy studiowanie map i odpoczynek.
 

Ostatnio edytowane przez Markus : 19-12-2008 o 11:40.
Markus jest offline