Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2008, 20:39   #14
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Cape Town, dnia 20 stycznia 1870 roku.

Słońce wstawało nad miastem, leniwie przesączając się przez zasłony w pokojach posiadłości gubernatora. Różowo – białe smugi podświetlanych przez promienie słoneczne tworzyły iście ciekawą kompozycję na tle lazurowego nieba. Pogoda była wspaniała, od Oceanu przyjemne orzeźwienie niosła chłodna bryza, delikatnie muskając położone nad Zatoką miasto.

W posiadłości od rana panowało poruszenie. Służba uwijała się w jak ukropie, biegając z różnymi pakunkami i bagażami po obszernych korytarzach. Na dużym, brukowanym dziedzińcu stało już kilka powozów i wozów na które służba pieczołowicie znosiła wszystkie torby, walizki i pokrowce. Widać przygotowania do wyprawy trwały w najlepsze.

Sir Robert wespół z gubernatorem zebrał wszystkich uczestników ekspedycji na tarasie, z którego rozciągał się piękny widok na budzące się do życia miasto.

- Drodzy państwo, to skromne śniadanie które spożyjemy po raz ostatni korzystając z gościnności pana Wodehousa, będzie chyba ostatnim posiłkiem, jaki spożyjemy w komfortowych warunkach. Dzisiaj wyruszymy koleją do miejscowości Kimberly, znanej skądinąd z kopalni diamentów. Tam wreszcie ujrzymy co przygotował dla nas profesor Salvatore. Zapewniam państwa, że będziecie równie zachwyceni co zaskoczeni. Chylę czoła przed geniuszem naszego zacnego naukowca. Życzę smacznego, a po śniadaniu ostatnie pożegnania i punktualnie o 10.00 wyruszymy powozami na stację kolejową. Czekają nas trzy dni podróży koleją. Gubernator był tak dobry, że przydzielił nam do ochrony kompanię wojska, z racji niepokojących starć z tubylcami na trasie kolejowej, ale obecność eskorty powinna nam pozwolić przejechać bezproblemowo.

Wzniósł do góry kryształową szklanicę wypełnioną krystalicznie czystą wodą i wzniósł powiedział:

- Oby szczęście nam sprzyjało – a po chwili przerwy dodał – I niech Bóg chroni Królową.


Cape Town, dnia 20 stycznia 1870 roku. Stacja kolejowa.

Potężna lokomotywa z łoskotem ton stali i gwizdem pary wjechała na przestronny zadaszony peron. Kiedy tylko obłok pary opadł, kilkunastu murzyńskich tragarzy w drelichowych uniformach kolejowych rozpoczęło załadunek bagaży do odpowiednich wagonów i przedziałów. Kwestię dobrania miejsc w przedziałach Sir Robert pozostawił już w gestii samych uczestników. Skład zawierał także przedział sypialny, oraz kilka wagonów dla towarzyszących w drodze żołnierzy. Tuż za lokomotywą i na końcu długiego sznura wagonów, podczepione zostały odkryte platformy, na których ułożono worki z pisakiem i umieszczono po jednym karabinie maszynowym systemu Gatlinga.


Cape Town – Kimberly 20 - 23 stycznia 1870 roku.

Przedziały w wagonie były sześcioosobowe, z dwoma ławeczkami, obitymi miękkim materiałem. Pociąg rozpędzał się bardzo powoli, leniwie wtaczając się na wyżynę za miastem. Wkrótce zza okien przedziałów zniknęły budynki miasta, ustępując miejsca rolniczemu krajobrazowi. Wokół miasta rozmieszczone były liczne plantacje – palmy kokosowej, daktyli, bawełny, poprzecinane licznymi kanałami irygacyjnymi. Jednak po kilkunastu minutach i one zniknęły w dali, by na ich miejsce wkroczyła sawanna i busz.

Ogromne trawiaste połacie, soczystej o tej porze roku, wysokiej trawy falowały niczym nieprzebyte morze zieleni i złota. Gdzieniegdzie miejsce w krajobrazie zajmowały kępy suchych i kolczastych krzewów, obsypanych blado – różowymi małymi kwiatkami. Nieliczne akacje, z charakterystycznymi rozłożystymi koronami, były oazami cienia dla stad drapieżników, najczęściej bowiem miejsce pod nimi zajmowały chroniące się przed spiekotą lwy, rzadziej hieny. Z daleka, leniwie obserwowały pasące się antylopy i gazele, których stada zwabione bujną roślinnością pojawiły się z początkiem grudnia, po zakończeniu pory deszczowej. Na niebie królowały marabuty, z rozłożystymi, upierzonymi na czarno skrzydłami, a także krążące w dalszej perspektywie sępy, zwiastujące zapewne resztki po jakichś drapieżnikach.



Rzadziej dało zauważyć się potężne, masywne niczym murowane gmachy, prawdziwe Matuzalemy afrykańskiej przyrody – baobaby. Ich obszerne, chronione szarą korą pnie wyglądały jak niewzruszone monumenty.


Po kilku godzinach podróży nikt chyba już nie patrzył na to co przewija się za oknem. Każdy zapoznał się gruntownie z afrykańskim krajobrazem, od tej pory podróż upływała na rozmowach i pogawędkach.

Zachód Słońca nad sawanną to niesamowity widok…



Kimberly, dnia 23 stycznia 1870 roku.


Stacja kolejowa w Kimberly w niczym nie przypominała eleganckiego peronu z Kapsztadu. Jak przystało na osadę górniczą, pełna była wozów, skrzyń i tragarzy, odpowiadających za ciągły przepływ towaru ze stacji i do stacji. Wszędzie kręcili się angielscy żołnierze w charakterystycznych czerwonych kurtkach, zawiadowcy i nadzorcy tragarzy przekrzykiwali się wzajemnie.

Profesor Salvatore jako pierwszy wysiadł z pociągu i przepadł jak kamień w wodę. Wszyscy zastanawiali się gdzie też podział się naukowiec, jedynie sir Robert domyślał się powodu pośpiechu inżyniera.

Podróżnicy wsiedli do przygotowanych specjalnie dla nich powozów, do których wcześniej już załadowano ich osobiste bagaże i ruszyli przez osadę w kierunku obozowiska profesora i jego ekipy.

Samo miasteczko nie odbiegało od standardów górniczych osad. Długie rzędy drewnianych baraków i chat, wiele namiotów, budynek administracji kopalni i garnizon wojskowy. Wszędzie kręcili się robotnicy, zarówno biali jak i czarni, choć tych ostatnich zdecydowanie mniej.

Pojazdy nie zatrzymywały się nigdzie, podążały wprost za miasto, Whitemoor zdążył ich poinformować, że obóz doktora leży około mili za miasteczkiem.

Kimberly, obozowisko profesora Salvatore, dnia 18 grudnia 1870 roku.

Zadzierali głowy w górę obserwując potężną konstrukcję, zalegającą na placu budowy. Wielki szkielet obciągnięty impregnowanym materiałem, długi był na 270 stóp prawie, a wysokością dorównywał czteropiętrowej londyńskiej kamienicy. Pod całą konstrukcją zawieszona była podłużna, wiklinowa gondola, umocowana na grubych i solidnych linach . Właśnie do niej teraz tragarze ładowali pakunki żywnością, baniaki z pitną wodą.


Wśród pracowników obiegających ten przedziwny środek transportu odnalazł się profesor Salvatore, który zmierzał ku nim w towarzystwie czarnoskórego służącego.

Na jego widok sir Whitemoor odezwał się:

- O i odnalazł się nasz zagubiony naukowiec. Zanim przedstawi nam zasadę działania owej tajemniczej maszynerii, pozwolicie, że przedstawię wam plan całej wyprawy. Wyruszamy dziś po południu, dzięki konstrukcji profesora, drogą powietrzną dotrzemy do serca Czarnego Kontynentu. Sir Livingstone, wyruszył w okolice jakiegoś wielkiego jeziora, o którym słyszał opowieści tubylców. Nie trudno będzie nam z powietrza odnaleźć to miejsce, tak przynajmniej przypuszczam. Gdy dotrzemy w okolice gdzie, prawdopodobnie po raz ostatni przebywał podróżnik, będziemy kontynuować poszukiwania lądem. Tyle póki co z mojej strony. Resztę szczegółów wyjaśni nam zapewne profesor. To jest też dla każdego z Was ostatnia szansa na rezygnację z udziału w wyprawie, gdy będziemy w powietrzu, nie będzie już to możliwe.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 21-12-2008 o 15:16.
merill jest offline