Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-12-2008, 19:53   #15
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ostatnie śniadanie... Gdyby nie to, że sir Robert dokończył zdanie, zabrzmiałoby to co najmniej ciekawie.
Z drugiej strony faktem było, że nieprędko będą mieli okazję raczyć się takimi smakołykami. Nawet najlepszy kucharz zabrany na wyprawę nie był w stanie szykować czegoś tak dobrego jak to, co trafiało na stół gubernatora. Poza tym trudno było sobie wyobrazić, by jakiś szef kuchni zechciał się z nimi zabrać.
William uśmiechnął się w duchu. Wizja chef de cuisine z paryskiego 'Lepicurien' krzątającego się przy ognisku, albo mieszającego wielką chochlą zupę w osmolonym garze była doprawdy zabawna.

- God save the Queen - wstał, przyłączając się do toastu.



William spojrzał na buchającą parą i dymem maszynę z mieszanymi uczuciami.
Podróż pociągiem mogła zaoszczędzić im wiele czasu, ale miała jedną, zasadniczą wadę...
Gdyby przebyli tę trasę tak, jak to się robiło dawniej, na wozach, z pewnością nabraliby pewnej wprawy. W dodatku można by wykryć ewentualne wady ekwipunku. I uzupełnić braki, póki jeszcze byli niedaleko od tak zwanej cywilizacji. Zaś gdyby nagle komuś takie życie przestało odpowiadać, bez problemu mógłby się z nimi rozstać.
Ale nie było po co narzekać. Skoro sir Robert chciał im ułatwić życie, należało się cieszyć...


Widoki były dość ładne i egzotyczne, jednak opatrzyły się niektórym dość szybko. Ileż można było patrzeć na prawie identyczne baobaby, marabuty nie różniące się jeden od drugiego, stada antylop, które można dokładnie zobaczyć tylko przez lunetę, lwy, tak znużone upałem, że nawet nie reagujące na gwizd parowozu...
Williamowi to niezbyt przeszkadzało. Spotykał już bardziej monotonne krajobrazy. Poza tym, prawdę mówiąc, nie było aż tyle czasu na podziwianie krajobrazów. Życie towarzyskie rozwijało się całkiem nieźle. Wszyscy korzystali z możliwości dokładniejszego zapoznania się ze współuczestnikami wyprawy. Zamiast nudzić się w pustych przedziałach wykorzystywano czas na rozmowy, opowieści, wymiany poglądów, dzielenie się doświadczeniami... To mogło zbliżyć do siebie ludzi.
Lub podzielić, ale takie ryzyko zawsze istniało.

Poza tym była to okazja do przyzwyczajenia się do niewychowanej psiny, spoglądającej na wszystkich godnym wzrokiem.



Dzieło profesora, które podziwiał wraz z innymi, wydobyło z jego pamięci garść wspomnień... Tysiąc osiemset pięćdziesiąty drugi rok. Paryski hipodrom.


I chłopak wpatrzony z pewną zawiścią i tęsknotą w unoszący się w powietrze 'le ballon dirigeable'. Ale tamto to było maleństwo...

- Olśniewające - powiedział do profesora Salvatore'a. - Jestem pod wrażeniem. Widziałem jak startował Henri Giffard w pięćdziesiątym drugim. Ale jego 'cygaro' miało raptem 130 stóp długości i jeden trzykonny silnik, a to jest kolos.
- Czy pana dzieło, profesorze - w ostatniej chwili zrezygnował z wypytywania o loty próbne i o to, czy też może oni będą mieli zaszczyt stać się świnkami doświadczalnymi - rozwija dużą prędkość? A jaką osiąga wysokość? Ilu ludzi potrzeba do obsługi?

Ciekaw był również, czy profesor zaopatrzył swoje dzieło w odpowiednią ilość spadochronów. Miał taką nadzieję, ale równie dobrze mogło się okazać, że Salvatore, przekonany o swoim geniuszu, nawet nie pomyślał o czymś takim. Ale o to mógł spytać przy okazji. W cztery oczy, by nie podsuwać nikomu wizji spadającego z ogromnej wysokości aerostatu.
W każdym razie on nie zamierzał rezygnować.

- To będzie wspaniała podróż - powiedział.
 
Kerm jest offline