Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-12-2008, 01:52   #29
Howgh
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
Blondyn poleciał do tyłu i przewrócił się na plecy. Z nosa popłynęła wąska stróżka krwi. Satysfakcja, którą odczuł na ten widok Jonathan, szybko zmieniła się w zakłopotanie i smutek.


Szlag... On tylko próbował mnie ratować...


Gdy już otwierał usta by coś powiedzieć, chociażby głupie „przepraszam”, chłopak uprzedził go. Nim jednak sens jego słów dotarł do Johnego, akcja ruszyła pełną parą Najpierw ręce blondyna zaczęły emanować jasną, perłowo-złocistą poświatą. Z radosnym okrzykiem położył je na brzuchu zdziwionego Noys’a, na których wykwitła piękna fioletowa plama. W zastraszającym tempie zaczęła ona znikać. Wzrok się wyostrzył, do mięśni powróciła siła. Poczuł się, jak gdyby dopiero co wstał z łóżka. Mózg wreszcie zaczął prawidłowo działać.
Chłopak przedstawił się jako Julian.


-Witaj, ja nazywam się Jonathan. Jonathan Noys, ale mów do mnie po prostu Johny. Słuchaj..


W tym momencie usłyszał męski głos, oznajmiający, że nazywa się Mike. Po szybkim zlokalizowaniu źródła głosu, Johny zobaczył mężczyznę. Blond włosy...,


Losie kochany, co to za wysyp blondynów?


...podkrążone oczy, jak gdyby nie spał od co najmniej trzech dni. Czarny garnitur, wyglądający na markowy, idealnie na nim leżał. Tylko tyle zdąrzył zauważyć, bo natychmiast odezwał się nowy głos. Kobiecy. Oświadczył on, że nazywa się Ivet. Mózg Johnatana, starał się nie zwariować od nagłego natłoku informacji. Zwiewna, jasna sukienka. Hiszpańska uroda. Wywiązała się między nimi wszystkimi jakaś rozmowa, bodajże na temat tych świecących rączek. Jednak Johny nie brał w niej udziału. Stał jak wryty, a jego zmęczony mózg pracował na najwyższych obrotach.


Stoimy tutaj w czwórkę. W dziwnym mieście, zbudowanym z pseudo wody. Trzech facetów i jedna kobieta. Dwóch facetów, w tym ja, jest prawie nagich – nie licząc majtek. Ten trzeci jest ubrany w garnitur. Kobieta jest w lekko przezroczystej, króciutkiej koszuli nocnej. I z tego co nie omieszkałem zauważyć, to nie ma stanika. Ja, jeszcze przed chwilą wyglądałem jak Tinky-Winky z tą fioletową plamą na brzuchu. Mike? Tak, Mike, wygląda jak jakiś ćpun. Julianowi płynie krew z, prawdopodobnie, złamanego nosa. I zachowuje się momentami trochę jak jakiś homo. Ja wyszedłem na jakiegoś niezrównoważonego świra, atakującego życzliwych mu ludzi. Ivet wygląd jako jedyna, jak gdyby nic jej nie było. Jesteśmy w takim oto pięknym składzie, a oni zachowują się, jak gdyby to byłą jakaś pogawędka przy kubku porannej kawy...


Jonathan ocknął się z zamyślenia, gdy usłyszał pytanie Juliana o chusteczkę. Chłopak właśnie wszedł do jakiegoś budynku. Przez ścianę widać było, że włączył telewizor, jednak obraz załamywał się zbyt mocno, by Johny mógł dostrzec to, co jest wyświetlane na ekranie. Już zamierzał skorzystać z nóg i ruszyć w lepsze do oglądania miejsce, gdy Julian kopnął z całej siły krzesło, które z głośnym chlupotem uderzyło przeciwległą do niego ścianę. Zachowanie to, było tak niespodziewane, że wszyscy umilkli. Budynek jakby w odpowiedzi na to niesprawiedliwe uderzenie, zaczął się zmieniać. Kręgi wodne, jakie stworzyło uderzające krzesło, zastygły nagle w bezruchu. Zamarzły. Cały budynek zamienił się w jedną wielką kostkę lodu. Johny patrzył porażony jednocześnie pięknem tego zjawiska, jak i strachem wynikającym z absurdu całego tego innego świata.


- Ishtav..!!!!!


Niespodziewany, przeraźliwie głośny krzyk rozdarł chwilową ciszę. Zdawało się, że przenika on na wskroś wszystko, co staje mu na drodze.

W odpowiedzi na krzyk, rozległ się odgłos, który kojarzył się z pękającą krą. Po chwili ponownie ten sam dźwięk. I znowu. Jonathan spojrzał na wyższe piętra budynku, w którym stał jeszcze Julian. Ciemny kształt spadał z dużą szybkością, łamiąc sufity, lub jak kto woli – podłogi. Na zamarzniętą ścianę budynku chlupnęła czerwona ciecz. Krew. Instynkt samozachowawczy opanował ciało Johnego, nim ten zdołał zapanować nad nim.


Pierdole to.


Z szybkością o jaką się nawet nie podejrzewał, wystrzelił biegiem do najbliższego budynku. Za sobą słyszał jakieś krzyki, wrzaski, przekleństwa. Zmusił się, by spojrzeć za siebie. Dostrzegł niewyraźnie Juliana wychodzącego z budynku, trzymającego pod ramie jakiegoś człowieka, prawdopodobnie płci męskiej. Zobaczył też Mike’a, który wybiegł im naprzeciw.

Nagłe zachwianie, spowodowane wbiegnięciem na małą kałużę zamarzniętej wody, zmusiło Johnego do ponownego spojrzenia przed siebie. Równocześnie zdał sobie sprawę, że inne budynki mimo, że o wiele wolniej, również zamarzają. Johnathan rozejrzał się szybko wokół siebie, szukając jakiegokolwiek sensownego schronienia. Jego wzrok przykuł niski, mały budynek, wyglądający na mieszkanie. Po krótkiej chwili intensywnego biegu wpadł na drzwi, otworzył je, wbiegł do środka i odciął się od reszty świata. Zimno jednak już porządnie zaczęło dawać się we znaki nagiej skórze.

Ciuchy. Potrzebne mi są jakiekolwiek ubrania.

Z rozmachem otworzył stojącą w rogu pokoju szafę i oniemiał z zachwytu. Wreszcie to złośliwe coś, co nazywamy „Szczęściem” pomachało do niego z uśmiechem. Przestronny mebel, wypełniony był po brzegi ciuchami. Szybko przeglądał znalezisko i wybierał co lepsze kąski. Czarne jeansy. Czarny t-shit.. Rozpinana, szara, długa bluza z kapturem. Białe skarpetki. Czarne adidasy.

Cudowne, tak upragnione ciepło rozlało się po całym ciele Johnego. Momentalnie poczuł się lepiej. Teraz już nie był nagi. Nie był bezbronny wobec sił natury.

Teraz, wreszcie mógł być sobą.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...
Howgh jest offline