2012, 3 maj, Gospoda „Pod Orłem”, okolice wychodka 7:57
Prawdziwego profesjonalistę poznaje się po tym, że nawet w sytuacjach śmiesznych potrafi zachować powagę. A przynajmniej tak to rozumiał
Jack, który po latach szkolenia przymierzał się do strzału, mającego zakończyć żywot
oficera korzystającego z toalety. Zapachy wydobywające się z otworu w ziemi, do którego spadały wszelkie nieczystości, skutecznie dekoncentrowały
Ortegę – te tereny był wciąż podmokłe, co potęgowało każdy zapach pochodzący z ich „głębi”. Ohyda, ohyda, ohyda…
Nagle
oficer wstał i podciągnął spodnie.
„Obrzydliwe!”, pomyślał
dezerter,
„Przecież on w ogóle nie podciera dupy!”
Zważywszy na czas, nie mógł jednak kontynuować swych rozmyślań. Wprawnym ruchem odbezpieczył broń i bez chwili wahania pociągnął za spust. Trafił, w korpus, ale strzał zniosło trochę na lewo – trafił chyba w ramię, tak, w ramię… Kurwa! „
Pierdolone Rusy, nawet przesrać ich porządnie nie potrafi…”
Jego lewa ręka była więc na stałe wyłączona z akcji.
Jack przymierzył się do drugiego strzału w upadające ciało
Rosjanina. Obracające się podczas tego krótkiego upadku ciało… Chwila… Moment… Co on… REWOLWER KURWA!
Dezerter w ostatniej chwili uskoczył, bo w sekundę później w drewnianej konstrukcji sławojki pojawiły się dwie potężne dziury po kulach. Cokolwiek miał ten facet, kaliber był niezły…
Po chwili sprawa uzbrojenia została rozwiązana, a z kibla – odrobinę pokracznie w prawdzie – wyskoczył
Rusek uzbrojony w Magnum. Prawdziwe, klasyczne Magnum, Smith & Wesson Model 629 Classic, czterdziestka czwórka.
Kolejny strzał, kolejny uskok, tym razem za kibel. Przeciwnik umiał się tym posługiwać, nie było wątpliwości – odrzut był prawie niewidoczny, ręka tylko trochę podskoczyła do góry. Po chwili
Jack usłyszał, że
oficer też przylgnął do ścianki kibla, z drugiej strony. Mógł strzelić, ale… Spojrzał tylko na dół drewnianej konstrukcji.
Wystarczyło mocno naprzeć ciałem, a drewniana budka wywróciła się i przygniotła jego niedoszłego zabójcę. A potem już tylko wskoczył na nią i – widząc rękę z Magnum poza obszarem „zgniecenia” – najpierw przestrzelił dłoń, a potem wystrzelił dodatkowe trzy kule w miejsce, gdzie zapewne znajdowało się ciało przeciwnika. I faktycznie tam było. Po chwili strużka krwi wypływająca spod drewnianych desek dała
Ortedze pewność, że jego wróg pożegnał się już ze światem.
Biorąc cudowne Magnum z resztką amunicji,
Jack ruszył za – jak myślał – resztą chłopaków, którzy zmierzali w stronę nasypu…
2012, 3 maj, Gospoda „Pod Orłem”, wnętrze 7:57 Jack w ostatniej chwili uniknął kufla. Przeleciał nad jego pochyloną głową i rozbił się na setki kawałków po zderzeniu ze ścianą.
- No i to jest kurwa przegięcie… - wyszeptał.
A potem rzucił się na
Oliviera.
Mocny zamach, pięść, która zmiażdży nos
Francuza. Ten odbija uderzenie, pochyla się, uderza z całej siły w miejsce pomiędzy żołądkiem a genitaliami, odsłania kark, łokieć
Latynosa korzysta z tego, powalając przeciwnika na ziemię. Ten zaś szybkim pociągnięciem za nogę sprowadza
AJ’a do parteru, z pięści w twarz, potem z głowy, raz, drugi, trzeci też doszedłby do skutku, ale nogi
pilota zadziałały sprawnie i kopnięty
Olivier odleciał do tyłu na przynajmniej półtorej metra.
Oboje wstali. Ale to potrwało tylko chwilkę. Nie na żarty wkurwiony już
Alexander popędził w kierunku
Aebly’ego, ten zaś odskoczył na bok.
Latynos skończył na stole, przy którym siedziała grupka tutejszych…
- Wot, panowie, no tego już było za wiele! – wrzasnął jeden z nich, a potem wstali wszyscy. Z tego stołu i z dwóch okolicznych również.
- NAPIERDALANKA! – wrzasnął z radością
Biały, pociągając za sobą
Papieża.
AJ stanął na stole, cofnął się na dwa kroki i z małym rozbiegiem skoczył prosto na zadowolonego z siebie
Francuza. Prawie skoczył. Dwóch tutejszych chwyciło go za nogi, przez co całą powierzchnią swego ciała uderzył on prosto w drewnianą podłogę. Po chwili usłyszał tylko ten charakterystyczny łoskot towarzyszący zamachnięciami łańcuchem.
Biały wkroczył do akcji. A tego dla tutejszych było już za wiele.
Jak jeden mąż wszyscy porwali kufle, michy, drewniane, ciężkie chochle czy nawet wolnostojące krzesła. Tylko
karczmarz przyglądał się temu wszystkiemu zza lady, ze spokojnym wyrazem twarzy obserwując rozwój zdarzeń.
I zaczął się młyn.
Olivier w ostatniej chwili uchylił się przed krzesłem, którym zza jego pleców próbował go walnąć ubrany jak menel chłop, a potem – wbijając mu swój łokieć w brzuch – nastawił się idealnie na cios zadany jedną z desek zerwanych ze ścian przez
AJ’a, lądując tym samym na ziemi, zaraz obok innego tutejszego, po którym właśnie skakał w ciężkich glanach
Biały.
Latynos, chcąc skopać leżącego
Francuza, poczuł nagle chwyt na swej szyi, a po chwili zimno stali na niej. Ktoś chciał poderżnąć mu gardło! Nim jednak zdążył się wyrwać, usłyszał chrzęst, a następnie łomot ciała spadającego na ziemię.
Tyskie szybkim ruchem skręcił mu kark. Równie szybkim ruchem z byka wpadł na niego
Disparu, rzucając go na ścianę, za co odwdzięczył mu się kopniakiem prosto w jaja. Gdy
Aebly pochylał się, myśląc o szansach na wydanie potomstwa, na jego głowie został przez jednego z przeciwników rozbity kufel. Ten sam przeciwnik po mocnym uderzeniu
Alexandra skończył na ziemi, niemalże bez nosa.
- Tam, kurwa! – obaj poczuli na swych ramionach mocny uścisk
Adama, który na chwilę przestał wywijać łańcuchem i popchnął ich do rogu, gdzie za przewróconym stołem znalazł miejsce
Tyskie. Po chwili dołączyli do niego wszyscy
dezerterzy. Niestety, klienci karczmy także – po drugiej stronie, napierając na blat, wymachując pięściami i wrzucając do tej „fortecy” co tylko się da.
Teraz już nie pamiętają, kto w końcu rzucił granat ogłuszający za stół i krzyknął, żeby odwrócić się i zatkać uszy. Potem tylko wybiegli z tego lokalu i, z nieodłącznym piszczeniem w uszach, ruszyli w kierunku nasypu.
Olivier i
AJ szli, rzecz jasna, ustawieni przez
Polaka po dwóch stronach ich grupy…
- Ale było zajebiście… - westchnął jeszcze cicho
skinhead.
2012, 3 maj, nasyp kolejowy przy granicy Ukraińsko-Białoruskiej 8:29 Billy Ray za namową
Rumuna postanowił dać
jeńcowi spokój. Spokój, żarcie i papierosy, konkretyzując. Początkowo patrzył się niepewnie na dary od nowych podejrzliwie, z resztą, nic dziwnego. Potem jednak prędko zaczął jeść kawał mięsa jelenia opieczonego porządnie dwa dni temu nad ogniem, zagryzając suchą już bułką i popijając jakimś starym sokiem, do którego dolano odrobinę wódki (żeby się nie zepsuł, jak twierdził
Tyskie). Zjadł, zapalił.
Wtem
Whiskey zaczął szczekać.
Goldstein od razu zauważył powód jego niepokoju. Szereg czarnych kształtów na odległej drodze, gdzieś na granicy widoczności. Tylko jak pies mógłby to zobaczyć…?
Przez lornetkę widać było zdecydowanie lepiej. Dwa transportery opancerzone, ze trzy jeepy z karabinami i może pięć ciężarówek, takich zwykłych, bez szczególnych zabezpieczeń. Czyje? Trudno było określić. Jechały w głąb Rosji, jakby z Kijowa, na pewno z Ukrainy.
- Popatrz… - przekazał lornetkę
Traianowi, samemu uruchamiając radiostacje.
Dziwne… To nie była cisza w eterze. Jakby jakieś zakłócenia. Nawet nie zagłuszanie sygnału – po prostu zakłócenia… Ale czemu? Na tak pustych terenach?
- Myślisz, że Rusy? – spytał po chwili
Romanowa - A cholera by ich wiedziała… O, patrz, Billi, nasi idą! – zawołał nagle
Rumun, wskazując na nadchodzącego
Jacka, a parę minut drogi za nim – resztę grupy.
Gdy po niecałym kwadransie przybyła reszta grupy, wszyscy siedli wokół więźnia i, zastanawiając się nad tym, czyj jest ten szereg pojazdów na horyzoncie, zaczynali rozmawiać o tym, jak i co wydobyć z więźnia…