Kathryn przeniosła spojrzenie z gnoma na siedzącą tuż obok niego jasnowłosą elfkę, którą ten zdawał się – ku jej niejakiemu zdziwieniu – całkowicie ignorować. Piękna Saline, która pośród błota i kapusty zadała sobie trud, by umalować twarz i misternie utrefić włosy. Milcząca Saline o długich, czerwonych paznokciach. Wojowniczka. Słodka Saline, która przez kilka dni podróży nie wpadła na pomysł, by naprawić porozcinane paski zbroi. Lecz nawet teraz, choć zmęczona, siedziała z nogami złączonymi w kolanach i prostymi plecami. Jak dama. Nawet teraz pomimo przygnębienia i bladości jej twarz potrafiła zachwycić regularnymi rysami, klasycznym typem urody.
Saline przypominała precyzyjnie oszlifowany szlachetny kamień.
Wokół Kathryn tańczyły cienie.
W chybotliwym świetle świec i kaganków jej twarz wydawała się stale inna, zmienna – elfia, półelfia, ludzka. Rozparta nonszalancko na ławie, w rozpiętej niedbale koszuli, pokryta pyłem całodziennej podróży nie wyglądała jak uosobienie wdzięku i wyrafinowania. Przypominała raczej koszmar każdej kobiety szukającej właściwej i "porządnej" żony dla swego syna.
Powróciła spojrzeniem do gnoma i posłała mu lekki, cierpko-drwiący uśmiech, jakby mówiła „wiem, że ty wiesz, że ja wiem”.
Choć, mówiąc po prawdzie, patrząc na pot pokrywający czoło u górną wargę gnoma, słuchając drażniących, ostrych nut w jego śmiechu, nie była pewna o jakich rzeczach może wiedzieć, bądź jakich rzeczy może pragnąć Arthegar.
- Urodził się niecałe trzydzieści lat temu z ludzkiej kobiety i elfiego mężczyzny – powiedziała z delikatną, ledwie wyczuwalną nutą znudzenia w głosie. - Wydawało się, że bogowie odmówili swoich błogosławieństw tak matce jak i synowi. Ona umarła przy porodzie, o nim mówili, że lepiej byłoby, gdyby wtedy do niej dołączył. Przez dziesięć lat żył jak dziki pies na ulicach, przypominając chwasta wypielęgnowanym ogrodzie. I jak chwast głęboko wrósł w miasto. I jak chwasta nie udało się go nikomu wyrwać. Choć próbowano. W ten czy inny sposób. - Machnęła ręką. - W każdym razie oddano go człowiekowi robiącemu witraże. Nie na czeladnika oczywiście, w końcu istnieją pewne granice. Jakiś czas potem ludzie zaczęli gadać, że przez kolorowe szybki witraży zobaczyć można rzeczy, które nie mogły się wydarzyć.
__________________ "[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
Ostatnio edytowane przez obce : 21-12-2008 o 01:02.
|