Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2008, 13:05   #182
RavenOmira
 
RavenOmira's Avatar
 
Reputacja: 1 RavenOmira jest po prostu świetnyRavenOmira jest po prostu świetnyRavenOmira jest po prostu świetnyRavenOmira jest po prostu świetnyRavenOmira jest po prostu świetnyRavenOmira jest po prostu świetnyRavenOmira jest po prostu świetnyRavenOmira jest po prostu świetnyRavenOmira jest po prostu świetnyRavenOmira jest po prostu świetnyRavenOmira jest po prostu świetny
Podczas gdy wszyscy zmierzali do nieuchronnego wymordowania się nawzajem, Berg odczuwał nieprzyzwoitą satysfakcję z okaleczania i mordowania niewinnych dzieci. Wszystkie jego niższe instynkty wychodziły teraz na zewnątrz, w pełni ukazując jego totalną nieczułość na ludzką krzywdę. Ale czy w jego sercu było miejsce na coś takiego jak litość czy współczucie? Berg już w momencie poczęcia był dzieckiem przeklętym, któremu nigdy nie było dane zaznać nie tylko rodzicielskiej, matczynej miłości, ale jakiejkolwiek miłości. Jego stare, wyniszczone złem sercem nie było w stanie przyjąć jakiekolwiek ziarnka dobra czy promyka nadziei. Ono od zawsze karmione było strachem, nienawiścią i cierpieniem. Gdzieś w zakamarkach podświadomości przemykał mu obraz pewnego kapłan, który nim zginął z jego ręki zdążył powiedzieć:
- Twoja dusza synu musi strasznie cierpieć….

Zawsze śmiał się z podobnych słów. Nigdy nie myślał nad tym by je przemyśleć, zrozumieć. Na co mu to było? Liczy się tylko to co teraz, pieniądze i zaspokojenie potrzeb…Życie jest zbyt krótkie by tracić je na metafizyczne bzdury, którymi zawsze gardził.

Z zadowoleniem, ale i z małą domieszką zdziwienia, zaczął przyglądać się jak dziadek zaczyna przegrywać. Sytuacja wymknęła mu się spod kontroli, pewny wygranej zlekceważył cyrkowca, który teraz niechybnie umrze, ale wcześniej pozbawi też życia wroga. Berg, który dostał przecież zlecenie na Bunga zrozumiał teraz, że jest to bodajże największe wyzwanie z jakim przyjdzie mu się zmierzyć…
Wtem postanowił włączyć się do walki. Chciał wyciągnąć miecz i wbić go głęboko w dupę Mangusta, lecz jego dłoń nagle zastygła w bezruchu na rękojeści. Z przerażeniem stwierdził, że nie tylko dłoń odmawia mu posłuszeństwa ale całe ciało.

- "Co jest do kurwy nędzy?"

Inni również zastygli. Strach, którym do tej pory karmiło się jego serce, teraz całkowicie nim zawładnął.

- "Czy to koniec?"

Z nikąd pojawiła się kobieta z harfą. Tak zwyczajnie nagle się pojawiła i najzwyczajniej w świecie zaczęła opierdzielać dziadygę. Ten dał jej kamień. Bergowi zaparło dech – ten blask, ten klejnot! Bez wątpienia był on cenniejszy niż wszystko to co widział do tej pory razem wzięte. Ten blask miał go od tej pory prześladować…
Oszołomiony, dopiero w ostatniej chwili zdołał ujrzeć jak kobieta z dziadkiem i jego lizusowatymi sługami zwyczajniej rozpływają się w powietrzu. Mimo, że odzyskał już władzę nad swoimi członkami nadal nie mógł się poruszyć, jakby stopy wmurowały się w oszlamioną posadzkę a dłoń stała się jednością z rękojeścią miecza.

- Wiedziałem, że w tym całym gównie jest coś więcej!!! Niech szlag trafi…

Urwał. Pojawili się żołnierze, kazali iść ze sobą. Było ich wielu. Zbyt wielu. W tym momencie Berg zdał sobie sprawę ze swej porażki. Zamiast opowiedzieć się za którąś ze stron wolał bawić się dziećmi. Teraz wystarczyło tylko jedno słowo, jeden bachor i niechybnie czeka go szubienica. I tak ma skończyć Berg cerveza?

***

Było ciemno. Jednam mimo to wyraźnie widział twarz ciemnowłosej dziewczynki, całej mokrej od deszczu. Wpatrywała się w niego swymi brązowymi oczkami, czul na swojej brodzie jej zimny oddech. Nagle przemówiła, przemówiła nie swoim dziecięcym głosem lecz głosem tak przez niego znienawidzonym, należącym niegdyś do pewnego rudego alfonsa:

- Co Berguś, dałeś dupy, zawaliłeś to. Klient bardzo się na ciebie skarżył…


Nagle rozpłynęła się w powietrzu a Berg z największym przerażeniem stwierdził, ze znów ma 12 lat i leży nagi na łóżku. Pokój był pogrążony w mroku, jednak dostrzegł w kącie kontury krzesła i siedzącej na niej postaci. Grała na harfie. Berg chciał wstać ale nie mógł bo okazało się że jest do niego przykuty potężnymi łańcuchami. Nagle postać przestała grać, wstała odkładając harfę i zbliżyła się do niego. Gdy nachyliła się nad jego twarzą, nagle z nikąd w powietrzu pojawiło się kilka świec, które oświetliły oblicze osoby stojącej nad nim. Był to Mangust!

- No Berguś, zapłaciłem więc liczę na to, że obsłużysz mnie tak jak należy – i wyszczerzył do niego zęby. Jeden z nich oślepił go. Mienił się niczym najpiękniejszy klejnot…

***

Obudził się zlany zimnym potem. Prycza była cholernie niewygodna, śmierdziało od niej moczem i rzygowinami pozostawionymi przez poprzednik lokatorów tej celi. Odkąd zostali zaprowadzeni do koszar niemal w ogóle z niej nie wychodził. Bał się, że go rozpoznają, że skojarzą którąś z jego zbrodni. Kiedy poprzedniego dnia spacerował przy murach, szukając jakiegoś słabego fragmentu owego elementu infrastruktury, podszedł do niego niejaki kapitan Corelli i rzekł:

- Czy my się przypadkiem gdzieś nie spotkali? Odnoszę takie dziwne wrażenie…znal pan niejakiego Alfreda Connoly’ego?

To był jasny sygnał. Oni wiedzą! Musiał uciekać stąd jak najszybciej…

- Musimy stąd uciec, oni nas osądzą na śmierć. Musimy uciekać, hihi... Znam was, ty, radź co mamy robić.

Ten skrzekot. Ta baba, która napawała go wstrętem i strachem, mówiła do cyrkowca. W tym momencie zwyciężyła w Bergu chęć przetrwania. Nawet jeśli miałby poniżyć się do końca. Sam nie wiedział czemu, ale odczuł, że to co zaraz ma powiedzieć jest początkiem jego upadku. Upadku, który był nieuchronny…

- Właśnie….musisz na m pomóc. Powiedz cokolwiek co mamy robić…ja spełnię każde…twoje…słowo…

W jaki sposób przeszło mu to przez gardło- nie wiedział.
 
__________________
"Rzeczy trudne wymagają czasu. Rzeczy niemożliwe wymagają trochę więcej czasu"
RavenOmira jest offline