Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2008, 18:17   #294
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
To był impuls. Pójść do niej i raz jeszcze móc posłuchać spokojnego tonu jej głosu. Było w nim coś takiego co uspokajało prostą, acz zaniepokojoną duszę rohirrima. A może po prostu tak bardzo chciał w tym miejscu pełnym niedopowiedzeń i sekretów poczuć jakąś otwartość i szczerość, że tak mu się tylko wydawało… Teraz jednak patrząc na jasne lica Idiel wysłuchującej wyznania miłosnego innego elfa, poczuł jak jakiś z pozoru niewidzialny całun opadł mu z oczu. Bo cóż tak naprawdę Rivendel obchodził jakiś tam rohirrim z dalekiego południa i jego wątpliwości, oraz występki. Mimo, że czuł iż są one widoczne niczym u dziecka dla każdego z mieszkańców tego miejsca, to nikogo one nie interesowały więc nie było sensu się tym przejmować. Niemniej pozostał pewien posmak zawodu gdy patrzył jak Idiel odwzajemnia czułe spojrzenie kochanka…

Dotknięcie czyjejś dłoni na ramieniu było zaskoczeniem. Odwrócił się, by zobaczyć strażniczkę. Nie przepadał za nią. Było w niej coś takiego przesadnie wyniosłego, co nasłuchał się w Tharbadzie cechuje większość Dunedainów z północy. Uważali się za lepszych od swych poślednich braci z południa Eriadoru i bardziej mieli się ku elfom w całym swoim rozgoryczeniu po utraconej spuściźnie. Tak jakby elfy miały im przypominać minione dni chwały. Narfin miał właśnie za taką. Oschłą i pustą dziewczynę, której imponowało tylko to, czego nie mogła zrozumieć. Do tej pory. W zimnym spojrzeniu jej oczu było tym razem coś miłego, czego nie spodziewał się tam zobaczyć. Może jednak się mylił? Bo w końcu i jego zachowanie pozostawiało wiele do życzenie więc czego się spodziewał w dodatku po kimś kto stracił kogoś bliskiego?

Bez słowa poszli do altany gdzie większość drużyny zebrała się już na wieczerzę.
- Dziękuję Narfin – rzekł niepewnie do niej i gdy już miała się oddalić dodał – i przykro mi z powodu brata.
Skinęła tylko głową, ale nic nie odpowiedziała. Nie było też co. Odprowadził ją jeszcze wzrokiem gdy obdarzywszy hobbitów ładnym uśmiechem, usiadła na swoim miejscu przy stole.

Rozejrzał się po zebranych pierwszy raz chyba naprawdę z zainteresowaniem. Byli już tyle dni we wspólnej podróży, a wiedział o nich tak mało. Teliamok Brandybuck i Olegard Pasopust byli już w doskonałych nastrojach, a elfy musiały dość często napełniać szybko opróżniane przez roześmiane hobbity antałki z młodym winem. Nie pomyślał o tym wcześniej, ale obaj mieli znaczący wkład w dobro tej przypadkowej drużyny. Ich niczym niezmordowana wesołość była źródłem dla każdego kto tylko chciał się dobrze bawić. Olegard co prawda więcej mówił niż co innego robił, ale z drugiej strony przy jego gadulstwie nie sposób było myśleć o niczym przykrym, a czasem wręcz nie sposób było się nie roześmiać z licznych historii jakie w wolnych chwilach przytaczał o zdawałoby się nieskończenie wielkiej rodzinie. Teliamok z kolei był mimo małego wzrostu i dość nikczemnej postury osobą, na której Haerthe wiedział, że można polegać, choćby i z najtrudniejszym wyzwaniem. Hobbit udowodnił już, że w obliczu zagrożenia nie traci głowy i los drużyny nie jest mu w najmniejszym stopniu obojętny. Czy zaszliby tutaj bez nich? Być może, ale na pewno wiele wydarzeń mogłoby potoczyć się znacznie gorzej bez ich dobrego usposobienia. Kto wie, czy nie doszłoby do rozlewu krwi między nim, a Szramą gdyby przez całą drogę było tak ponuro. No właśnie. Szramą. Ten człowiek mimo swoich czynów budził w rohirrimie dużą niechęć. Nic o nim nie dało się powiedzieć, a gdyby o nim nie myśleć, to pewnie i by się go nie zauważało. Zawsze na uboczu i zawsze w tej swojej szarej, podniszczonej wilczej skórze. Jednak Haerthe zawdzięczał mu życie. I był to dług, który najmniej chciałby mieć właśnie wobec tego ponurego i tajemniczego człowieka. Czas pokaże jednak jeszcze nie rozdał wszystkich swoich kart i zapewne w tej kwestii rohirrim będzie miał jeszcze wiele do przemyślenia. Siedzący obok szramy Manfennas wydawał się najlepszym towarzyszem doli i niedoli. Po tym jak dosiadał konia, Haerthe miał wrażenie, że sokolnik albo pochodzi z, albo przynajmniej dużo czasu spędził w Rohanie. Pewne sztuczki były stosowane tylko przez tamtejszych jeźdźców i nawet elfy nie zwykły zwracać uwagi na pewne aspekty relacji z koniem, które każdy rohirrim uważał wręcz za aksjomaty. Pomijając jednak ten fakt Manfennas był osobą wydającą się nie mieć tylu obaw i wątpliwości co on i w efekcie był bardzo otwarty i dla każdego serdeczny. Haerthe nadal odczuwał wyrzut sumienia, że pozostawili go z Galdorem na pastwę górali. Tak nie powinno było być.

Właśnie do nich też podszedł wpierw nim usiadł na swoim miejscu.
- Przepraszam jeśli wam przerywam, ale zza stołu ciężko byłoby mi krzyczeć. Rzecz w tym tylko, że chciałem cię przeprosić Manfennasie za to, żeśmy z Galdorem wtedy po ciebie nie wrócili. Naprawdę – spojrzał w oczy sokolnika – To nie było właściwe… Niemniej bardzo mnie ciekawi jak sobie wtedy poradziłeś, żeśmy się przy moście spotkali i to w tak dziwnych okolicznościach – sięgnął po niczyj jeszcze kielich na stole i napełniwszy go czekał na odpowiedź sokolnika.

Później sam usiadł wygodnie przy stole. Nie czuł głodu, ale od bardzo dawna już nie miał przyjemności zwyczajnie jeść dla samej przyjemności więc i teraz sobie folgował, a mając po prawej stronie Olegarda, a po lewej Balthima, musiał spieszyć się by wybierać co lepsze kąski pieczeni gdyż obaj mieli apetyt godny podziwu. Balthim jednak wydawał się rozdrażniony całą tą ucztą i trochę nieobecny. Jakby sercem już wędrował na zachód w poszukiwaniu ocalałych krasnoludów. Swoją drogą, było to godne podziwu z jakim poważaniem nacja ta traktowała swoich przywódców. Czy stary krasnolud rzeczywiście pragnął przekonać się, że to nie koniec królestwa pod Górą, czy też po prostu sędziwy wiek i żal po utraconych bliskich sprawiły, że kurczowo trzymał się bezsensownej nadziei wybierając na samotną wyprawę, która w jego stanie nie miała szans powodzenia.

- Nie pijesz nic Balthimie. Czy krasnoludy nie mają w zwyczaju pijać wina?
- Ja osobiście wolę piwa korzenne, ale robione na modłę krasnoludzką przez co trudno powiedzieć czy to piwo czy jakiś mocniejszy trunek. Chętnie jednak spróbuję piwa pszenicznego skoro powiadasz, że nie ma nic lepszego. Szkoda, że w tym wspaniałym domostwie nie ma beczułki lub dwóch innych trunków niż elfie wina... nie chcę przez to powiedzieć, że są złe, bo wyszedłbym na niewdzięcznika, nie potrafiącego docenić dobrego trunku jednak tęsknię za smakiem domowego alkoholu.

- A właśnie. Miałem ci już wcześniej powiedzieć. Nie wiem, czy ci mówiono, ale spotkaliśmy na naszej drodze dwóch krasnoludów. Jeden nazywał się Valamar, a drugi... zabij mnie, ale nie pamiętam. Jechali jak się zdaje właśnie na zachód i mówili coś o jakiejś swojej misji, czy zadaniu. Co prawda w Eriadorze trochę ich żyje, ale pomyślałem, że może cię to zainteresować.
- Na zachód powiadasz? - odpowiedział zaskoczony krasnolud - Nigdy nie słyszałem o żadnym Valamarze ani o jego misji. Mój lud nie jest liczny, ale żyjemy w oddalonych skupiskach, trudno więc bym znał wszystkich. To jednak wielce ciekawe o czym mówisz. Powiedz mi gdzie ich spotkałeś? Niedaleko Rivendell czy gdzieś dalej?

- Niedaleko. Znasz Grzmiącą Rzekę? Hoarwell? Niewiele jest mostów na niej i jeden z nich był na trakcie z Bree do Rivendel. Tam ich spotkaliśmy. Jeden z nich wiem ze zginął, a los drugiego pozostał mi nieznany. Wieźli zdaje się coś cennego. Nie wiem co to było ale wyglądało jak czarny pyl, trochę może jak niedopalony popiół. Cokolwiek to było spowodowało w każdym razie wielki hałas i zniszczenie na moście. Jakby... sam nie wiem jakby co...
- Dziękuję, ale zapewne są już wiele mil od miejsca gdzie ich spotkaliście, a ja obiecałem, że będę wam towarzyszyć do Bree. Przyznam się, że gdyby kto inny opowiedział mi tę historię to bym mu nie uwierzył, bo moi pobratymcy rzadko zapuszczają się w tamte rejony, ja sam, a swego czasu podróżowałem więcej niż niejeden przedstawiciel mej rasy zaledwie dwukrotnie przekroczyłem tą rzekę tę rzekę choć ładunek który wieźli, czarny pył o którym wspomniałeś, tłumaczyłby dlaczego wybrali szlak tak oddalony od większych skupisk ludzi. Wiedz bowiem, że czarny pył to nasza tajna broń i niewielu spośród mojego ludu go widziało. Nie wiem w jakim celu i dokąd z nim jechali, lecz tym bardziej muszę udać się na zachód do mych pobratymców.
Kransolud zamyślił się, jakby zastanawiając się nad tym co usłyszał po czym zwrócił się do Rohrrima - Nie ma co się jednak martwić na zapas czy roztrząsać bardziej problemu.

- Cieszę się, że ta wiadomość nie była zła i mam nadzieje że znajdziesz odpowiedzi na dręczące cię pytania. Tymczasem może jednak przełamiesz opór i napijesz się? - Nie czekając na odpowiedz chwycił jeden z nadal pełnych dzbanów i nalał krasnoludowi do pełna
- Cóż... nie mam chyba wyboru! A więc twoje zdrowie mości Haerthe! - odpowiedział krasnolud chwytając kielich i wychylając wino trzema łykami.
Rohirrim nie pozostał bierny.


Skierowane do niego przez Galdora pytanie było dość dużym zaskoczeniem dlatego też z początku odstawił tylko od ust puchar i patrząc na jego wnętrze rozważał sens tego posunięcia. Elf ze swoim zwyczajem zerkał to na niego to na Szramę oczekując nieubłaganie odpowiedzi. Alkohol już szumiał rohirrimowi trochę w głowie gdy rzekł krótko:
- Jeśli Narfin i Szrama nie wyrażają sprzeciwu to i ja nie będę oponował.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline