Trafiony człowiek-krokodyl zniknął pod wodą i nie pojawił się więcej, zaś wciągany przez niego w rzeczną toń rybak zaczął się powoli wdrapywać na swoją łódkę. Za to ten drugi... Szamotał się z usiłującym go utopić napastnikiem.
Złośliwa łódka częściowo zasłaniała obu taplających się w wodzie mężczyzn i uniemożliwiała celny strzał.
- Płynąć - powiedział Kit.
Tym razem magiczne słowo nie zadziałało. Wioślarze jak zaklęci wpatrywali się w człowieka-krokodyla. I nie raczyli wykonać najmniejszego gestu, by zbliżyć się do potwora najwyraźniej nie myśląc o tym, że mogliby uratować rodaka.
- Płynąć! - krzyknął.
I to nie pomogło. Chwycił za wiosło, chcąc samemu doprowadzić łódź na pozycję korzystną do strzału.
Katamaran to nie kajak... Wiosłowanie z jednej strony nie na wiele mogło się zdać.
- Narinda, pomóż! - zawołał w desperacji. Africa, czekająca z bronią w ręku na dogodny moment, nie zastanawiała się ani chwili. Odłożyła trzymany sztucer, odepchnęła na bok siedzącego bez ruchu wioślarza, omal nie spychając go za burtę i wydarła mu z rąk wiosło.
Wystarczyło parę zgodnych pociągnięć i walczący mężczyźni ukazali się w całej okazałości. Narinda i Kit równocześnie odrzucili wiosła i chwycili za broń. Padły dwa, trzy strzały. Krokodyli łeb zniknął pod wodą.
- Mam nadzieję, że poszedł prosto na dno - powiedział Kit. - Chociaż - dodał - chciałbym zobaczyć ciało... Pani doktor mogłaby zrobić sekcję.
- I dziękuję za współpracę - dorzucił po chwili.
Uśmiechnął się do Narindy, a potem zaczął szybko uzupełniać naboje w magazynku. Nie wierzył co prawda w to, że pojawią się kolejni napastnicy, ale... Kto liczy tylko na szczęście, nie żyje zbyt długo. Bogowie kochają tych, którzy dbają o swoje bezpieczeństwo.
Ich wioślarze powoli otrząsnęli się z szoku. I zaczęli się kłócić. Sądząc z gestów chodziło o to, czy natychmiast wracać do wioski, czy też podpłynąć do łódki, w której siedział, trzęsąc się z przerażenia, rybak. Kit strzelił w powietrze, by zwrócić ich uwagę na siebie, a potem powiedział:
- Płynąć! - i wskazał kierunek - odległą o kilkanaście metrów łódkę.
Tym razem zadziałało. Murzyni chwycili za wiosła i ruszyli. |