Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-12-2008, 12:24   #65
Latilen
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
"Kalina. Tak piękne imię, które w naturze symbolizuje rozkwit, życie i pokarm, może kryć kogoś tak... "

Aza przeskoczyła kolejny spory korzeń i dalej gnała przed siebie. Z sukni zostały jedynie strzępy, pot zrosił czoło. Czuła dokładnie zapach Kaliny, choć ta jedynie migała jej gdzieś między drzewami.

Krwistą czerwienią pasa. Błękitem sukni. Hoża sarna w lesie czuła się lepiej, łatwiej odnajdywała oparcie dla drobnych racic wieńczących smukłe nogi niż krótkołapa łasica.

"Nie znoszę jej. Jest jak zły omam, nigdy nie przynosi dobrych wieści."

Aza miała trudniej. Suknia ciągle się zaczepiała. Drobne łapki i zwinność nie pozwalały z równą gracją mijać drzew i sterczących korzeni. I choć biegły dwie kobiety, tak naprawdę ścigały się dusze dwóch zwierząt. Ciało zdawało się niematerialne względem ducha, a jednocześnie ubrania zwalniały ruchy będąc śmiesznie realne. Mistyczna pogoń opatulona rzeczywistością.

"I gdzie ona tak leci?! Przecież w tym głuchym borze nikogo więcej nie znajdziesz prócz sów!"

Zapadający mrok nie stanowił żadnej przeszkody. Przyniósł chłód, którego pędzące ciało nie czuło. Przyspieszony oddech stawał mgiełką i już nie wiadomo było czy to on czy pot skraplał się na czole, policzkach, odkrytych ramionach.

W końcu ukazała się polana i wielkie drzewo pokryte mchem.

I ona tam już czekała. Kalina. Okryta dumą, pełna sił, zupełnie nie zmachana. Znów zapewne skorzystała z zakazanej magiji, której dostarczał jej ten szurnięty voddacciański doktorek. Azę jednak zawsze najbardziej denerwowała ta jej uniesiona do nieba broda i uśmiech mówiący "Ty marny puchu!"

- No już myślałam, że się ciebie nie doczekamy.

A i ton głosu. Tak, ton głosu stanowił główny problem i Aza musiała mocno się hamować, aby nie rozkwasić nosa "zacnej" Usuriance. Podeszła nieco bliżej, ciężko łapiąc oddech.

- Witaj Kalino. - obrzuciła ją zimnym zielonym spojrzeniem.



- Czyżbym cię zmęczyła?
Takie pytania należało traktować retorycznie. Aza zawsze udawała, że nie zna tej zasady.
- Po to mnie przeszlajałaś po głuszy? Żeby zapytać potem, czy się zmęczyłam? Ano się zmachałam. - odparła kwaśno i niechcący zauważyła sylwetkę mężczyzny opartą w cieniu wielkiego pnia. Zdawał się nie zwracać na nie uwagi, choć zapewne śledził każdy ruch cyganki. No tak. Bez swojego orszaku Kalina nigdzie się nie rusza.

- Powinnaś wziąć kilka lekcji dobrego wychowania. - Kalina prychnęła. - Jest kilka spraw, które nie cierpią zwłoki i powinnaś mi dziękować na kolanach, że się postanowiłam fatygować w zimną noc.

- Dobra, dobra. Nie robisz tego dla mnie, tylko dla Założyciela. - Aza wzruszyła ramionami i zaczynała powoli odczuwać lodowatość otaczającego ją powietrza.

Kalina miała jej ochotę powiedzieć wszystko, co jej leży na sercu. Bez zbędego obwijania w bawełnę. Że wcale tego nie robi dla tego podstarzałego pryka, tylko właśnie dla Niej. Dal tej źle wychowanej, porywczej, egoistycznej, marudnej, ciekawskiej siostrzenicy o niewyparzonym języku i pociągu do przygody. Ale Aza wielu rzeczy nie wiedziała. Zapewne nie dowie się nigdy. Niektóre kościotrupy z szafy brało się ze sobą do trumny.

- Pilnuj języka. - odrzuciła szal na plecy. - I ceń swoje źródło informacji.

Nagle powietrze przeszył jęk i tuż obok Kaliny pojawiła się znikąd jakaś młódka. Gdyby nie to, że jej twarz skrywała chusta, Aza przyjęłaby za pewnik, że ma przed sobą monteńkę. A tak co? Voddaccianka z umiejętnością Porte? Świat schodzi na psy. Powiedziałaby coś złośliwego, ale nie chciała rozgniewać Kaliny. Znała jej temperament. Był przysłowiowy. A informacji nie znajduje się na ulicy.

- Długo jeszcze? - rzuciła niechętnie rozglądając się dokoła. Miała uczucie, a właściwie łasica miała uczucie, że ktoś więcej jest w lesie. I jej szuka.

Kalina machnęła ręką w geście "później" na nowo przybyłą i ponownie poświęciła uwagę cygance.

- Nie narzekaj. To nie w stylu damy, którą niestety jesteś. - nie pozwoliła sobie przerwać. - Tylko szlachcic może zostać obdarowany przez matuszkę pieremieniem. Wracając do naszej sprawy.

"A raczej ją zaczynając"
- przetruchtało przez umysł Azie.

- Starzec zatrudnił ludzi, którzy czegoś usilnie szukają. Zapewne też ktoś podąża za wami, mimo że to on was "wynajął". Nie wiem jeszcze czego chce, - Aza już chciała protestować - ale nie interesuje go bogactwo wyspy. Chodzi zapewne o jeden przedmiot lub zaledwie kilka.

- Zaledwie kilka? Przecież nie wiadomo ile tam tego jest. Może te kilka...

- Jeszcze nie skończyłam.
- głos Kaliny zrobił się nieprzyjemny. - W grę wchodzi jeszcze chusta.

- Chusta? Jaka chusta? Co do tego ma kawał szmaty?

- Nie wiem. Natomiast interesuje się tym mocno również Towarzystwo Odkrywców. Wysłali nawet Siverstena, żeby wywiedział się o co chodzi.
- widząc zdziwienie na twarzy Azy dodała - Siversten to głowa ich filii w Eisen. Podobno ma wiele odpowiednich kontaktów.

- Siversten? Skądś znam to nazwisko -
Aza podrapała się po głowie. - A tak. Podróżuję z jedną eisenką, która nazywa się Siversten. Zbieżność?

- Ma córkę, to może być ona.
- Kalina wzruszyła ramionami. - A teraz muszę już iść. Przekaż wszystko Założycielowi.

"Ojcu" nie chciało jej przejść przez gardło. Drzewo rodzinne nie zawierało w tym miejscu imienia David, tylko Steven. Choć obecnie nie miało to żadnego znaczenia.

- Do zobaczenia.- machnęła ręką Azie, a jej perfumy osaczyły cygankę i utuliły ją do wymuszonego snu na mchu drzewa.

***
Aza otworzyła oczy. Bardzo nie lubiła, kiedy testowało się na niej specyfiki z półek aptekarskich. Zwłaszcza tych, po których tak strasznie bolała głowa. Ale przecież Kalinka musiała mieć wielkie Wejście i Wyjście, bo inaczej świat by nie mógł istnieć. Theusie, co za baba.
Teraz jednak miała inny problem. Co ona u diabła robiła w wozie Założyciela? To z pewnością ten sufit. Mimo ciemności skrywającej jeszcze niebo, na pamięć znała te pęknięcia, sęki i układ desek. Zza okna dobiegały kończące się przygotowania. "Niedługo ruszamy. Nareszcie". Bez butów pod kocem we własnym łóżku. A gdzie omszone drzewo, chłód ciemności, jasne gwiazdy, zapach liści?
Uniosła lekko głowę, i tuż na swoją znalazła Ernesta. Twarz śpiącego Ernesta. Kilkudniowy zarost zmieniał się już w frywolną bródkę, aksamitne włosy opadały w szalonych falach na wezgłowie łóżka. Szkoda tylko, że nie zasnął w spokoju, mogłaby wtedy stwierdzić, że jest doprawdy... Nie! Nie! wystarczy! Klepnęła się po policzkach. Ernest nie spał dobrze, zapewne zaniepokojony. Tylko co się stało? Czyżby za nią poszedł? Pobiegł i odnalazł w lesie? Przyniósł ją z powrotem? Szalony! I pewnie jeszcze przesilił ramię. W ten sposób raczej nie wykuruje go w najbliższym czasie. Wyskoczyła z łóżka
i dotknęła delikatnie jego ramienia.
- Erneście, przenieś się na łóżko, słyszysz? - mówiła cicho przy jego uchu, ale ponieważ nie otrzymała żadnej odpowiedzi, sprawdziła temperaturę. Dalej nic. Aż miała ochotę wyjąć mu zydel spod siedzenia. Skarciła się w myśli za brutalny sposób obchodzenia się z ludźmi.
- Erneście! - mocniej poruszyła go zdrowym ramieniem. - W tej chwili masz się przenieść na łóżko, słyszysz? - jej głos nie znosił sprzeciwu. - Ja naparzę ziół, żeby nie wdała się infekcja. Już na łóżko! - matczynym gestem prawie wepchnęła go pod koc i ruszyła do kuchni nucąc. Zakasała rękawy, nastawiła imbryczek i wybiegła na zewnątrz. Śniadanie! Należało wycyganić od kogoś kilka pajd chleba z dżemem. Choćby z masłem.

Cyganeria ruszała w drogę. Wszystko już spakowane. Mężczyźni kończyli zaprzęgać konie do wozów. Kobiety w pośpiechu składały garnki dopiero skończywszy rozlewać mleko do kubków dziecięcych. Założyciel rozmawiał ze swoimi starymi znajomymi z Tiger Lily, a konie właśnie prowadził Siła w stronę ich wozu. A poranek jeszcze nie nadszedł.
- Siła! - i Aza rzuciła mu się na szyję w radosnym powitaniu. Bieganie po lesie dodawało energii.
- Co cię tak cieszy łasiczko? - oddał uścisk uśmiechnięty od ucha do ucha.
- A musi być powód? - wystawiła język, dalej nie puszczając jego szyi.
- W twoim przypadku nigdy nic nie wiadomo. - roześmiał się w głos.
- Paskudny! Mam do ciebie prośbę.
- Tak?
- Podjęliśmy decyzję w czwórkę,
- szeptała mu konspiracyjnie do ucha - że ja i Ernest od teraz będziemy udawać parę. Mówię ci, żebyś wiedział. To ma być taka zasłona dymna.

Siła objął ją mocniej. Ona tego nie zauważyła, ale łatwo było poznać, że to jakby znak, że jest jego. I to spojrzenie. Skierowane prosto w Ernesta, wychylającego się z okna. Oczy Siły stały się bardziej zielone i wyraźnie wypowiadały wojnę.

- Jak chcesz łasiczko. - przed dziewczyną starannie ukrył swoje emocje. Znów radosny, starszy brat. - Śniadanie?
I podał jej bochenek chleba i worek z serem.

***
Wrzuta.pl - Corvus Corax - 11 - Basileus



Podróż minęła spokojnie. Cyganie przez cały czas śpiewali i grali. Wozy podskakiwały do rytmu na błotnych koleinach. Ludzie pracowali w polu. Koni nie poganiano, jakby same wiedziały co robić. Muły co prawda były trochę uparte, ale z nimi świetnie radziły sobie dzieci, które jechały na ich grzbietach. Pogoda dopisywała. Aza wraz z innymi kobietami tańczyła z tamburynami na dachach wozów.
Podczas dwóch postojów, aby konie odpoczęły, a Cyganki w mijanych wsiach kupiły jedzenie, Aza powiedziała pozostałej czwórce o chuście, której wszyscy szukają i żeby się wszyscy mieli na baczności. Natomiast nie podzieliła się informacją, że we własnej kieszeni odnalazła chusteczkę z dziwnym symbolem. Nie znosiła Kaliny. I jechali tak aż do wieczora, kiedy to w polu rozłożono prowizoryczny obóz i rozpalono ognisko aby tańczyć i śpiewać.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline