Jeśli jest coś, co mnie wkurza w Martinie, to "nierównomierność" względem bohaterów. Primo, znienawidzona przez mnie Dany "bo żona Martina chciala smoczą księżniczkę" - ta laska jest tak nie z tego świata, że mózg w poprzek staje, nie wiem, co ona robi w tej książce, a nawet nie mogę mieć nadziei, że ktoś ją zabije. Secundo - boski Jaime: większość postaci zmienia się dośc powoli (vide Jon, który był dzieciakiem, jest dzieciakiem i nie zanosi sie na większe zmiany w tej kwestii), a ten w trymiga wyewoluował z lannisterskiej cioty w mojego ulubieńca
No i Tyrion, ale wiadomo, tworząc Tyriona Martin zapatrzyl się w lustro
nnno, w każdym razie, Martin nierównomiernie obdarza okrucieństwem swoich bohaterów
Podoba mi się, że jest to low-fantasy, nie przepadam za high
No i Aryę lubię bardzo, mam słabość do schematu 'od zera do asasyna'
Żeby tylko Martin nie umarł przed skończeniem sagi...