Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-12-2008, 22:58   #32
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian padł na ziemię. Boleśnie obtarł sobie kolana, dłonie również nie były w najlepszym stanie. Całe ciało dawało mu o sobie znać- płuca, nogi, plecy, kończyny. Czuł, jak drobne, tępe ukłucia mrozu wysysają z niego resztki tak potrzebnego ciepła. Z każdym oddechem lodowate powietrze brutalnie wdzierało się do jego wnętrza, dodatkowo wyziębiając organizm.

Nie powinien tak krzyczeć. I tak nic top nie dało. Mike zdążył pewnie uciec tymi swoimi szybkimi krokami na drugi koniec świata. Aż strach pomyśleć, jak tą podróż zniósł jego towarzysz. Posiekany przez lodowe odłamki, z krwawiącym oczodołem, na zimnie…

Dureń! Co on sobie myślał? Ze jest wielkim bohaterem? Ze jak zabierze rannego to zyska sobie jego wdzięczność? Przychylność? Życzliwość? A może liczył na to, że Julian sobie z nim pobiega? Czy musi sobie wymalować czerwony krzyż na czole, żeby Sheff zrozumiał, ze tylko on może uzdrowić rannego? Chyba mu kompletnie odbiło i chce tu pozabijać ich wszystkich!

Nie, Julian nie miał prawa tak myśleć. Mike chciał tylko pomóc. Pewnie uznał, że budynek jest zbyt wielkim zagrożeniem i ewakuował mężczyznę tam, gdzie będzie mu lepiej. Nawet nie usłyszał tego, co do niego krzyczał Julian. Musiał. Inaczej by wrócił. Nie jest zły, po prostu ratuje go na swój sposób. Nie można go z tego powodu traktować jak potwora. Postąpił nierozważnie, to fakt. Ale miał dobre intencje i z pewnością szuka już rannemu jakiegoś ciepłego schronu.

A ja? Co ja robię? Klęczę sobie na ziemi i robię przerwę.

Chłopak wziął kilka głębokich wdechów. Mimo chwili odpoczynku, wcale nie czuł się lepiej. Było mu jeszcze zimniej, ciało zrobiło się ciężkie i ospałe. Wiedział, że jeśli szybko się nie ruszy, to może być już za późno. Nie miał chwili do stracenia. Tak cenne sekundy przeciekały mu przez palce.

Ale tak miło byłoby zwinąć się w kłębek i choć przez chwilę się zdrzemnąć…

Wstawaj, leniuchu!

Osiągniecie pozycji pionowej nie było łatwe. Choć zbierał się na to od naprawdę długiego czasu, nie mógł się ostatecznie zmotywować. Słabe, zmęczone mięśnie odmawiały współpracy. Udało mu się to tylko dzięki nagłemu zmotywowaniu całego ciała. Zwiotczała i wyziębnięte, ostro zaprotestowało tępym bólem. Mimo to, udało mu się stanąć na nogi.

Zimno uderzyło w niego w całej swej okazałości. Lodowaty wiatr owiał jego swym szalem, doprowadzając do drżenia. Dłonie i stopy najbardziej odczuły chłód. Podmuchał na swe ręce. Ciepła para ogrzała je przyjemnie, lecz uczucie minęło tak szybko, jak się pojawiło. Rozczarowany, włożył dłonie pod pachy, choć minimalnie je ogrzewając. Niestety, nie mógł nic zrobić w sprawie stóp.

Powoli, krok za krokiem, ruszył w kierunku, w którym spodziewał się znaleźć Mike’a. Każdy ruch był dla niego wielkim dyskomfortem. Jeden, drugi, trzeci. Przy dziesiątym nogi zaczęły minimalnie współpracować. Ruchy nie były już tak sztuczne, schematyczne. W okolicach dwudziestego Julian zaczął lekko truchtać.

Znalezienie mężczyzn nie było trudne. Na ziemi, niczym jakieś wskazówki do podchodów, leżały czerwonawa ślady krwi, wchłanianej łapczywie przez czysty śnieg. Im bardziej chłopak się zbliżał, tym bardziej się niepokoił. Śladów było coraz więcej i wcale nie stawały się mniejsze.

Jezu, ile on stracił krwi? Boże, niech wytrzyma jeszcze chwilę.

W końcu, Julian dogonił uciekinierów. Co niewiarygodne, ranny stał. Stał o własnych siłach! Blondyn nie mógł uwierzyć. W jego ciało wstąpiły nowe siły, zapomniał o zmęczeniu, o chłodzie, o bólu. Ruszył przed siebie biegiem, jakby nie liczyło się nic, tylko dotarcie do towarzyszy.

Nagle, nienaturalna cisza miasta zastała zakłócona. Za Julianem rozległ się głośny trzask, jak strzał z armaty. Grom. Ciągle biegnąc, zaskoczony chłopak odwrócił głowę. Szybciej niż stado koni, gromada wściekłych, czarnych chmur nadciągała znad horyzontu. Potem…

Ziemia zatrzęsła się, przewracając blondyna. Padł na kolana, nie mogąc utrzymać się pod siła drżenia. Burza zaczęła się skręcać na oczach zaskoczonego Juliana. Nim mrugnął okiem, widział przed sobą najprawdziwszą trąbę powietrzną. Gniewny wicher wył w najlepsze, dając upust swym odwiecznym żądzom. Nie to było jednak najgorsze.

Wszędzie, jak okiem sięgnąć, podłoże rozstąpiło się, tworząc przepaść, oddzielającą grupkę od świata. Byli w pułapce, kokonie zacieśniającej się burzy. Nie było ratunku, tylko śmierć w ramionach sztormu.

Jakby w odpowiedzi na strach płynący z serca Juliana, w środku pułapki pojawiło się jasne, olśniewająco białe światło. Pomimo całego chaosu, przyciągało uwagę swoja cichą obecnością, niosąc obietnicę ciepła, bezpieczeństwa, życia. Było jak cichy szept matki w ciemnym pokoju, gdy dziecko budzi się, przestraszone koszmarem. Jak łyk wody na pustyni, jak powiew zefirku w upalny dzień. Było tym, co mogło zniszczyć wszelkie przeciwności losu.

Niestety, Julianowi nie było dane podążyć w stronę światła. Miał inne obowiązki. Tam, gdzie wichura zacieśniała swój okrutny uścisk, byli jego towarzysze. Ivet i Jonathan. Musiał im pomóc. Nie wiedział, czy są ranni. Nie wiedział nawet, czy żyją. Ale musiał do nich pobiec. Chronić, wspierać i poświęcać się- to obowiązek człowieka wobec innych istot ludzkich. Obowiązek narzucony przez samego Boga. Obowiązek, który odróżniał ludzi od zwierząt.

- Biegnijcie w stronę światła.- rzucił w stronę MIke’a i jego podopiecznego, po czym pobiegł w drugą stronę.

Ruszył tam, gdzie królowała ciemność.
 
Kaworu jest offline