Uśmiechnął się mości Ankwicz jak przekroczyli furtę. Na pytanie o przymknięcie onej jeno w uśmiechu przytaknął i począł rozglądać się, a dyskretnie po dziedzińcach. Nawet dobrze to wyglądało. Cisza, spokój. Z nikąd problemów. A dwójka straży do wyminięcia zdawała się łatwa. Dobry humor nie opuszczał Pana Mateusza. – Szczęście nam się objawiło mościpanowie. – przemówił cichcem. - Wyminąć straże łatwo, a przecie my smoku temu łeb uciąć kcemy. Tedy ruszymy a cichcem do budynku tamtego. Mościpanowie dołem, a my górą. – tu wskazał najpierw na dragonów, a później na kompanów swoich. – Jako dacie rade drzwi ryglujcie. Co by nie przyszli za nami tacy co po dworzu biegają. Ubić, a później do nas dołączyć wam każę. Ale najwpierw cichcem. Zrozumiano? Co by pierwsze strzały nasze były.
Wtem krzyki straszliwe się ozwały. Pobladł i mości Anwicz. Szybko wolał się tu sprawić i odejść jak najszybciej. - Ludzie starosty daleko. Na nich liczyć nam nie trza. Ruszajmy mościpanowie. Z bogiem.
__________________ To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce. |