| Uczucia to temat zbyt rozległy, zbyt niepojęty i trudny, by mogły wyjaśnić je słowa. A to właśnie na nich opiera się każda decyzja człowieka, to one nim kierują, prowadzą przez życie, odróżniają od innych i... Wyniszczają. Zwierzęta, owady, bakterie i inne prymitywne formy życia opierają się na prostych zasadach: Kierowanie się instyktem, swoją naturą, która mówi im jak przeżyć. Ludzie w tą prostą zasadę wplatają uczucia, które wszystko komplikują...
Mike dopiero teraz spostrzegł jak bardzo rozległe są rany poszkodowanego. Brak oka, liczne rany cięte. Nie musiał być specjalistą, by zrozumieć, że z tak szybką utratą krwi człowiek ten niedługo może stracić przytomność. Trzeba było lekarza i to jak najszybciej, co jednak było problemem, bo znaleźli się w świecie, w którym idąc przez wielkie miasto, znalazł tylko 4 osoby. Znaleźć w tej garstce osób lekarza równało się z cudem, w które on osobiście nie wierzył.
Blondyn, który wyniósł go z budynku, w końcu dobiegł. Stał zmachany, ciężko dysząc i spoglądając z przerażeniem na rannego. On sam wydawał się jakby nie wiedział co robić. A bezsilność frustrowała.
Nagły dźwięk, który zagrzmiał echem wśród wodnych ścian, przykuł uwagę wszystkich trzech. Głowy jak na zawołanie przekręciły się w stronę źródła dźwięku. Ciemne chmury zmierzały w ich kierunku z nienaturalnie szybką prędkością.
-Co do cholery...
Sunące dalej, zasłaniające niedawny błękit nieba i biel chmur, powoli przysłaniały słońce, a oświetlona ziemia szybko ustępowała miejsca cieniowi zagarniającemu coraz to więcej miejsca, aż w końcu wszyscy zostali pokryci ciemnością i przerażeniem. Słońce, dodające otuchy i nadziei, pozostało niczym innym, jak wspomnieniem. Sheff nie czuł już ciepła jego promieni na twarzy. Pokryta ciemnością ziemia zatrzęsła się nagle i silnie, jakby sama przeraziła się wielkości tego co nadciągało. Wszyscy trzej upadli na kolana, na drżącą ze strachu ziemię. Powietrze wiało coraz to niespokojniej, a potęga tego miejsca zmierzała nieubłaganie. Mike spróbował się podnieś na nogi i udało mu się, ale trzęsąca się nadal ziemia nie pozwalała mu na swobodę. Wszystko co się rozgrywało przed nim było takie nierealne i na przekór sobie zdawał sobie sprawę z realności tego wszystkiego. Obraz jaki rozgrywał się przed nim był rodem z filmu science fiction, ale wszystko doskonale odczuwał, każdy, najmniejszy podmuch, strach rozprzestrzeniający się w jego ciele, a nawet dziwne uczucie zimna. To nie było normalne, ale było. Na jego oczach formowały się zjawiska, które nigdy nie powinny wydarzyć się jednocześnie. Powietrze sformowane w wir, a ziemia trzęsąca się i w konsekwencji rozstępująca się. Wodne budynki waliły się i znikały. W tej chwili Mike Sheff poczuł jak mały i nic nie znaczący jest w obliczu natury i jej potęgi, wobec świata i jego ogromu. Poczuł swą bezsilność, nawet z darem, który posiadał, a wszystko to w tak dobitny sposób.
I wreszcie, jak promyk nadziei, odnawiającej się nadziei, na nieboskłonie wystrzelił promień światła. Ubrany w ciepłe kolory, dający w tym szarym świecie płomyk nadziei na bezpieczeństwo. I choć Mike czuł, że może być to jakiś podstęp, jakaś manipulacja, to wiedział, że musi się tam udać. Nie było innego wyjścia.
- Biegnijcie w stronę światła.
Rozkaz. Mike nienawidził rozkazów. Mike musiał mieć poczucie wolności, niezależności. Ale w tym przypadku sam chciał i musiał to zrobić. Podszedł do rannego, wziął go pod ramię.
-Dasz radę iść?
Prowadząc rannego w stronę światła, zdawał sobie sprawę z bezcelowości tego czynu. Nie znajdzie lekarza, ale z drugiej strony poczucie moralności nie pozwalało mu zostawić go na pastwę losu. |