Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2009, 19:03   #108
Wellin
 
Reputacja: 1 Wellin ma wyłączoną reputację
Wieczór, okolice karczmy

- No i pozostało przygotować się do spotkania. – skomentował uczony, gdy nad nim i Helmutem ponownie zawarła się pachnąca trawą ciemność letniej nocy. Opierając się na ramieniu Helmuta dla zachowania równowagi uczony potykał się co chwila na koleinach i niezauważonych w ciemnościach wykrotach.

- No wyrzuć to z siebie. – rzucił w końcu.

- Szefieeeee. Ty widziałeś, co on ma przy koniu? – Idący obok Garreta młodzieniec jęknął z mieszaniną zgrozy i niedowierzania.

- Hmm. Nie, nie zauważyłem. – W głosie uczonego pojawiła się pytająca nuta

- Czachę, szefie, wielką płonącą czachę! – Helmut zatrzymał się i dziko gestykulując usiłował przekazać co widział.

- Nie jakąś, ale ludzką! Prawdziwą! Z oczodołami! – młodzieniec mówił coraz szybciej i szybciej - Miała zęby i się paliła! Cały czas!!! Szefie, on nosi ze sobą płonące trupy! – histerycznie przerażony głos rozniósł się szeroko w ciemnościach.

- Że co? – wyksztusił wreszcie Garret.

- Trzyma ją nabitą na włócznię! Mówię ci szefie, jechać nam stąd trzeba, to trupiarz! Morglitowiec i trupiarz! Nie dla nas rozmawiać z takimi! Trupy wyżerają im dusze! A Morglitowcy najgorsi! Nie ma z takimi przyjaźni ni porozumienia! Zaufasz, a potem nóż w plecy! A potem ożywią i będziesz chodzić za nim i gnić! Żyć i gnić... i żyć i gnić... Będziesz oślizłe truchło... i robaki... – uniesiony głos młodzieńca pochłonęła cisza w której nie słychać było nawet świerszczy. Sam Helmut oddychał ciężko, raptownie.

- Słuchaj... Trupiarz... - Garret zacisnął zęby starając się zachować trzeźwy umysł w obliczu strachu towarzysza. Parna ciemność nocy i nieprzyjazne otoczenie potęgowały każdą, niewielką nawet obawę. A ta konkretna nie była drobiazgiem. On sam także żywił wątpliwości czy rozmowa z Turgasem była rozsądnym posunięciem. Wątpliwości nie były jednak teraz najważniejsze.

Przywołując w myślach znajomy ciąg symboli wykorzystał kurczący się zapas sił na rzucenie zaklęcia ognika. Błękitnawe światło raziło przywykłe do mroku oczy, odganiając ciemność nocy. Fala zmęczenia jaką wywołała ta prosta przecież akcja oznaczała, że był już u kresu wytrzymałości. Przynajmniej zmęczenie tłumiło emocje.

- Helmut... spokojnie chłopcze! – Zaczął patrząc w rozszerzone, przepełnione strachem oczy młodzieńca. – Ja też mam wątpliwości. Ja też nie jestem pewien, ale pamiętaj o jednym: jestem teraz urzędnikiem katańskim!

- Tak, urzędnikiem katańskim. – powtórzył nieco większą pewnością siebie – Kimś bardziej znaczącym niż nikomu nie znany wykładowca uniwersytecki. A ty jesteś asystentem urzędnika katańskiego. Pamiętaj o tym! To oznacza, że każdy, nekromanta czy nie, zastanowi się dwa razy zanim choćby zaatakuje bądź zdradzi. Każdy. Sam wiesz najlepiej jak traktowane są ataki na urzędników katańskich. Musiałby być samobójcą aby zrobić inaczej!

Pokrzepiające słowa. Garret westchnął ciężko. Helmut stał z opuszczoną głową, spokojniejszy. Grunt to spojrzeć na sytuację obiektywnie z dystansu, prawda? Garret bardzo sam chciałby wierzyć to co powiedział. Tyle, że sam znał realia lepiej niż byle nieopierzony młodzik. Nic nie gwarantowało prawdziwego bezpieczeństwa.

- Sytuacja jest dziwna w najwyższym stopniu, wiem. I wiem, że nie jest łatwo. Ani mi, ani tobie. Ale strach, choć naturalny nie pomoże nam w niczym. Trzeba uporać się z chłopami, gwardzistami i sytuacją. Potrzebujemy sojuszników. Ponadto... – przerwał na moment - ...ponadto Kenna twierdzi iż jest rozsądną osobą. Nie znasz jej, poznaliśmy się przed twoimi czasami, jakąś dekadę temu, ale jej opinie odnoszące się do osobowości są warte wysłuchania.

Cisza przeciągała się.

- Chodźmy już szefie. – głos Helmuta był słaby, ale opanowany – Nie ma co stać w środku kapuścianego pola jak te dwa dudki. Poza tym, jak znam życie, zaraz ci zgaśnie to twoje światełko. - zakończył z bladym, wymuszonym uśmiechem.


* * *

Cienkie, kwaśne wino wykrzywiało usta Garreta w nieprzyjemnym grymasie. On sam siedział za stołem obserwując nikłe, migotliwe światło postawionego na stole kaganka. Było nieco zbyt ciemno aby wziąć się za notatki, nie miał zresztą na to ochoty.

Trupiarz. To mogło być prawdą.

Słowo pochodziło z ulicy. Pejoratywne określenie opisywało czarodzieja posługującego się nekromancją. Wypaczonego, niebezpiecznego i nieprzewidywalnego czarodzieja rodem z koszmarów sennych. Ludzie bali się niezrozumiałego i wypaczonego. Każdy obawia się potworów.

Obawy te nie były niestety bezpodstawne, co Garret mógł potwierdzić z naukowego punktu widzenia. Jako historyk znał pewną ilość przypadków które potrafiły przyćmić krążące wśród mieszczan legendy. Animus Letifer lub nekrozja. Tak brzmiało formalne określenie problemu.

Najwyraźniejszy, skrajnym, objawem procesu były Więksi Nieumarli. Czarnotrupy, licze i upiory. Każdy z nim był niegdyś żywym, oddychającym człowiekiem. Ludźmi którzy uprawiali nekromancję, nie potrafiąc oprzeć się jej wpływowi. Garret pokręcił głową. Ludzie ci byli dość liczni, by uzyskać naukową klasyfikację, jako grupa nieumarłych!

Uczony wpatrzył się w migoczący płomyk próbując przypomnieć sobie czytany dekadę temu traktat, „Peregrynacje na potępienia jakie mroczna sztuka niesie żywym.” autorstwa magistra Herberta Farrenhoffa. Nie najlepiej napisane dzieło, ale najlepsze z jakim Garret się zetknął.

Zgodnie z rozważaniami Herberta, wpływ magii śmierci był podstępny. Nekromacja nie przejmowała wprost kontroli nad umysłem bądź wywoływała niekontrolowaną żądzę krwi. Ona po prostu wypaczała coraz bardziej i bardziej sposób postrzegania świata. Normy piękna. Nawyki. Siłę i charakter więzi międzyludzkich. W końcu zdrowe zmysły i samą duszę.

Przypominało to powolny, lecz nieubłagany rozwój nieuleczalnej choroby.

Garret nie mógł wyobrazić sobie umysłu, który decyduje się wybrać egzystencję w formie gnijących kości, poruszanych siłą wypaczonej magii. Odór gnijącego ciała, wieczny chłód i życie wywrócone na nice. A także umysł obcy do tego stopnia, że opiera się wszelkim próbom zrozumienia i komunikacji. Niewyobrażalne. A jednak to właśnie znajdowało się na końcu drogi potężnego nekromanty.

Pozostawał Turgas.

Morglith przyjmował nekromantów z otwartymi ramionami. Jeśli wierzyć księgom, posiadając domenę nad potęgą nieumarłych, preferował takich właśnie wyznawców. Kapłana własnej religii, zachęci do poddania się zmianom tym szybciej.

Garret westchnął ponownie. Jak daleko na drodze nekrozji znajdował się el.Turgas? Każdy, kto kiedykolwiek parał się mroczną sztuką zrobił na niej przynajmniej kilka kroków. Niektórzy, większość, potrafiła się zatrzymać, zachowując dość z siebie, aby normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Inni... nie byli w stanie. Żyjąc na uniwersytecie i posiadając znajomości wśród czarodziei Garret dość nasłuchał się opowieści o poczynaniach Gildii Mrocznych Magów, by wiedzieć jak tacy są traktowani.
Turgas wydawał się twardo stąpać po ziemi. A z drugiej strony... kto normalny wozi ze sobą płonące czaszki?!?

Nikt normalny, ot, kto. Tyle tylko, iż było za późno by cokolwiek zmienić.

- Helmut, masz ochotę na grę w kości? – zapytał w nadziei na polepszenie chronicznie ponurego nastroju.


* * *

Krople deszczu szeleściły o słomiany dach chłopskiej chałupy a Garret, podnosząc głowę znad stołu mełł w ustach przekleństwa.

Deszcz.

Akurat dzisiaj.

Deszcz oznaczał jedno: zmarnowany wysiłek i zmarnowaną szansę.
Obserwując ponuro tańczący płomyczek kaganka i ruchliwe cienie jakie rzucał na chropawe ściany chłopskiej chałupy, Garret wrócił myślami do wczorajszej wizyty w okolicy dworku Kurta.

* * *

Wczoraj. Okolice spalonego dworku Kurta.

Grupa stała na skraju lasu patrząc na nadpaloną ruinę całkiem sporej posiadłości. Dworek, czy może raczej okazały dom stał sobie nie w pięć ni w dziewięć w samym środku głuszy równie dziwny i równie niezwykły jak okazały muchomor wybijający z bruku na samym środku ruchliwej Ostrogarskiej ulicy. Ani podwórka, ani ogrodu. Nic tylko las i dom.

Gałęzie prawie stukały w resztki okien a krzaki podchodziły prawie do drzwi.

Droga tutaj zajęła pół godziny przedzierania się przez dość gęsty las. Gwardzistów trzeba było poganiać, woleli siedzieć bezpiecznie w wiosce. I co im się dziwić? Jaki idiota stawia rezydencję w środku głuszy?

Mag westchnął ciężko. Odpowiedź była oczywista: podejrzany idiota.

Idiota taki jak Kurt i jak poprzedni właściciele domu. Ogólnie cała historia z domkiem, szlachetką, spaleniem, porwanymi dziećmi i śmiercią bydła śmierdziała w sposób zdolny zmusić do ucieczki martwego lisa. Zwłaszcza biorąc pod uwagę „przeznaczenie” o którym dowiedział się w Bogenhofen.

Patrząc na pozostałości dworku Garret poczuł nieprzyjemny dreszcz. Tak jak w ostrogarskiej piwnicy, także tutaj emanacja była wyczuwalna – choć o wiele słabiej. W każdym razie w tym miejscu. Był w końcu na zewnątrz.

Opierając się o usychającą sosnę czarodziej zamyślił się zastanawiając się nad problemem. Nie zamierzał ryzykować. To wiedział na pewno. Nic nie stało na przeszkodzie aby pozostać w tym zapomnianym przez boga i ludzi miejscu nieco dłużej. To znaczy nic poza oczywistym. Poirytowany ruch ręki odgonił kolejnego opętanego żądzą krwi moskita. Pleniło się ich tu mnóstwo.

Bezpieczeństwo. I systematyczność.

Czarodziej pokiwał głową potakując swoim własnym myślom. Pierwsza zasada magii. Nie myśl wyłącznie o tym co chcesz aby się zdarzyło, ale o tym co może się zdarzyć. Miej nadzieję na najlepsze, planuj najgorsze. Siła woli, determinacja i szczęście mogą naprawić i zdziałać wiele, ale inteligentny umysł jest w stanie przewidzieć niebezpieczeństwa i przygotować się na nie. A wtedy szczęście staje się zbędne.

A więc bezpieczeństwo. Garret machinalnie nabijał fajkę wodząc wzrokiem po okolicy.

Nie było powodów aby się śpieszyć. Niecierpliwość zabija, zwłaszcza w magii. Warto natomiast było przygotować się na wypadek nieprzewidzianego splotu zdarzeń. Na przykład tego co wydarzyło się w Ostrogarskim sanctum Kurta... było blisko. Uderzenie negatywnej energii posłane przez portal omal nie wypruło czarodziejowi mózgu, nie wspominając nawet o ciele. Wysoce niepokojąca była także rzeź okolicznego bydła sugerująca coś stanowiącego zagrożenie fizyczne.

Miał na to odpowiednią odpowiedź.


* * *

Tobołek z czystego, białego płótna został ostrożnie wyjęty z sakwy.

Ostrożnie odwijają instrument pomiarowy, mag wspomniał oszkloną szafę w swej pracowni magicznej, w której chronione przed kurzem i wszelkimi innymi wpływami leżały schludnie ustawione ważniejsze ingrediencje. Jakże chciałby być w mieście, zamiast penetrować dzikie okolice, hen daleko, gdzie diabeł mówi dobranoc!

Urządzenie prezentowało się niezbyt imponująco, choć bezsprzecznie interesująco – wielkości mniej więcej dłoni, składało się z czterech ruchomych obręczy zamocowanych jedna w drugiej, służąc Garretowi do pomiaru siły i ewentualnie rodzaju mocy magicznej.

W centrum najmniejszej obręczy zamocowana była delikatna srebrna siatka zwinięta z cienkiego srebrnego drutu składająca się w otwierany pojemniczek. Oryginalnie zresztą będący częścią ozdoby do włosów. Garret spędził kilka wyczerpujących dni z lupą, zestawem szczypczyków jubilerskich i pincet aby w odcięty koszyczek wpleść runy skupiania i spiralę mającą za zadanie koncentrować energię idealnie w centrum pustej przestrzeni.

Kalibracja całości z użyciem dymu kadzideł była ciągnącym się prawie tydzień koszmarem.

Niemniej teraz koszyczek stanowił swego rodzaju antenę wyłapującą pole magiczne. Żelazna oprawa naznaczona runami negacji stanowiła biegun zerowy (dzięki kontaktowi z ciałem nie wyłapujący naturalnej aury maga) a delikatnie wyryte linie przepływu z runami skupiającymi pozwalały energii na przepływ od anteny do oprawy. Tyle tylko, że obręcze wykonane były z różnego typu metalu, a przepływ mocy przez granice dało się wykorzystać do wzbudzenia siły - proporcjonalnej do ilości energii.

Całość działała prosto. Ilość i sposób obrotów obręczy determinował siłę pola i przybliżony kierunek emanacji. Garret był dumny ze swego instrumentu magicznego. Wielu magów miało pokrewne urządzenia pomiarowe, ale najczęściej ograniczały się one do wahadełek, run lub kryształów rozświetlajacych się w obecności danego typu energii. Garret natomiast był jedyną znana mu osoba, która wprowadziła pomiar pola w ramy matematycznego, ilościowego opisu. Co więcej, takie rozwiązanie było znacznie tańsze i pozwalało na wykrywanie różnych typów aury, dzięki wymianie filtru znajdującego się w centrum.

Ignorując niecierpliwie przestępującego z nogi na nogę i marudzącego o nudzie, komarach i wygodnym łóżku Helmuta, czarodziej wyciągnął niewielką drewnianą szkatułkę, aby następnie spędzić kilka minut na precyzyjnym otwieraniu, wypełnianiu i zamykaniu koszyczka.

W centrum umieszczony został bursztyn z zatopionym w centrum niewielkim okruchem szafiru. Bursztyn nie stanowiący oporu, a więc w tym wypadku obojętny dla mocy, oraz szafir będący dość bliski diamentu, uniwersalnego kamienia mocy, aby odbierać i skupiać wszystkie typy energii.

Uczony uniósł instrument w prawej ręce, lewą kładąc na złączeniu szyi i obojczyka. Obserwując powolne na następnie coraz szybsze ruchy obręczy mag przeliczył szybko w myślach. Ponad 2 obroty wewnętrznej obręczy na 1 uderzenie serca. Co najmniej 20 jednostek. Zbyt dużo. Zwłaszcza, że jego własna wrażliwość klasyfikowała aurę jako typ czarnej energii.

Raz jeszcze patrząc z irytacją na majaczące za drzewami ruiny dworku Garret ofukał młodego za brak przychodzącej z wiekiem cierpliwości i poszedł szukać odpowiedniego miejsca.


* * *

- Helmut, chłopcze, jeśli łaska, przytaszcz to tutaj! – mag dyrygował ochroniarzem. – Nie mów, że takie wielkie chłopisko z mięśniami jak wół obawia się takiego małego drzewka!

Para przedstawiała komiczny wygląd. Środek głuszy, uczony w ciutko pobrudzonym ubraniu i profesorskich okularach na haczykowatym nosie gestykulujący gwałtownie, poganiając rosłego młodzieńca taszczącego po leśnej ściółce worek do którego ktoś włożył około 3 metrową olchę. Wraz z całą bryłą korzeniową.

Klasyczny przypadek wożenia drzewa do lasu.

- Dobrze, teraz zakop to, tutaj! O! Dokładnie w tym miejscu. Nie tak, ośle jeden Gastański! Tu gdzie zaznaczyłem! Gdzie machasz tą łopatą młokosie?!? Jak to wsadzasz? Źle! Całe 10 centymetrów! Bliżej tego drzewa patałachu! Gdybym był młodszy o trzy dekady pokazałbym...

- Ucichnij się w końcu, co? To ja kopię ten pieprzony dołek! – młodszy z mężczyzn mógł pozwolić sobie na impertynencję. W końcu w pobliżu nie było innego łośka, durnego na tyle by znosić kaprysy czarodzieja. Gwardziście trzymali straż krążąc po lesie, upewniając się, że nic złego nie przeszkodzi pracującej parze.

- Niegodny człowieka cywilizowanego brak manier Helmucie Miller! Widziałem cię kiedy jeszcze ssałeś matczyne mleko. Widziałem cię kiedy dorastałeś. Nauczyłem cię wszystkiego co wiesz! Okaż trochę szacunku starszym, lepszym i nieskończenie bardziej inteligentnym!

... – odpowiedź młodzieńca była zbyt cicha i niecenzuralna jak na uszy uczonego.

- Dobrze! Zakopane! A teraz przynieś wodę i to podlej! – domyślający się treści mamrotanych pod nosem komentarzy mag był bezlitosny.


* * *

Dzisiaj. Okolice spalonego dworku Kurta.


W każdym szaleństwie jest metoda.

W tym także.

Równy krąg pięciu olch zielenił się wesoło w promieniach wnoszącego się słońca Na wąskich wargach Garreta błąkał się uśmiecha mieszający zadowolenie i dumę w mniej więcej równych proporcjach. Miejsce było przygotowane.

Drzewko zostało zasadzone poprzedniego popołudnia. Dość czasu aby związać się z ziemią. Dość aby krąg drzew stał się częścią rytualnego obrazu okolicy. Takie było właśnie działanie świtu. Świt kończy i zaczyna cykl. Rozprasza mrok, likwiduje niepewność nocy i wydobywa wszystko w blask odzierającego ze złudzeń światła dnia. Potwierdza zmiany.

Patrząc na krąg drzewek Garret nie mógł nie czuć dumy. Ilu magom przyszło by do głowy użycie drzew w magii rytualnej? Może jednemu na dziesięć. Ilu znalazło by sposób na dokonanie tego? Może jeden na pięćdziesiąt. A ilu przyszło by do głowy zignorować wielkość drzew, wziąć łopatę w ręce i przesadzić tak aby pasowało? Ha! Nikomu chyba!

Garret uważał się za pewnego typu wyjątek w gronie czarodziei Ostrogaru. Zdroworozsądkowe podejście do sprawy i magia nieczęsto szły z sobą w parze, nawet w środowisku ponoć wielce uczonych i inteligentnych czarodziei. Większość z nich sporą wagę przykładała do ‘czystości’ i ‘estetyki’ sztuki zamiast do symboliki i zdroworozsądkowego wykorzystania danych przez naturę atutów. Brak uprzedzeń był ważny. Jeśli coś działa, to działa. Niezależnie jak w ludzkich oczach wygląda - na przykład krzywo, nierówno czy nieperfekcyjnie. Mało który mag podejmował chociaż próby systematycznego, naukowego badania magii. Nic tylko forma.

Mag z Bogenhofen zresztą był najlepszym przykładem przerostu formy nad treścią. Ta jego wieża... czarodziej pokręcił głową zdegustowany. Światła i ognie, złote runy i drogocenne kryształy. I rzeka mocy. Taki opis pasował jak ulał do kolegów po fachu z gildii magów oraz rzeszy starających się do nich upodobnić mniej zamożnych kolegów.

Pluć na większość z góry.

Garret przez dekady mierzył się z oponentami w środowisku naukowym i brakiem popularności jego prac. Żadne magiczne chłystki nie dobijające nawet do ósmej dekady życia nie będą mu podskakiwać!

- Helmucie, czas najwyższy zabrać się do pracy!

Patrząc na majaczący w oddali dworek czarodziej zaczął przygotowywać się do utworzenia bezpiecznej oazy koniecznej w razie ucieczki. Żałował przy tym, że nie może skorzystać z miejsca znajdującego się bliżej dworku – jednak aura magiczna w tamtym miejscu była zbyt silna, aby ryzykować.

- Masz tutaj linkę mierniczą i dwa rylce. Wygładź grunt, i odmierz możliwie idealny okrąg zawierający w sobie pnie wszystkich drzewek... I słuchaj co do ciebie mówię – bo masz szansę czegoś się nauczyć.

Patrząc na uwijającego się młodzieńca uczony przysiadł na pobliskim pieńki, zapalił fajkę. Czas było przekazać młodemu kilka prawd życiowych. Na tym między innymi polegała ich umowa. A Helmut miał dość rozumu, by słuchać uważnie. Heh.

- Rytuały są bardzo delikatną magią – zaczął puszczając dymne kółka - zwłaszcza podczas rzucania. Zaklęcia i rytuały to podobne struktury. Ale w porównaniu z rytuałami zaklęcia to struktury dopracowane i wypolerowane na ‘wysoki połysk’. Jednofunkcyjne i immanentnie nieelastyczne. Wymagające zawsze jeden sposób rzucania, jeden efekt... Helmut, co ty robisz, krąg miał być idealny – a centralny rylec przesunął ci się już jakieś cztery centymetry!

Rzucając pełne zniecierpliwienia spojrzenie młodziak skorygował swój błąd.

- Na czym to ja... A, tak. Zaklęcia są bardzo stabilne. Niemal żadna magia nie jest w stanie powstrzymać rzucania zaklęcia, rozproszyć go w połowie wypowiadania.

No chyba, że magia usmaży komuś głowę zanim skończy wypowiadać formułę. Wspomnienie zakończonego tragicznie pojedynku magicznego wypełniło nos czarodzieja odorem palonego ciała w oczy chropowatą czernią spalenizny. Jevrin wrzeszczał godzinami nim umarł. Potrząsając głową aby odgonić wspomnienia czarodziej wrócił do rzeczywistości.

- Rytuały są bardziej delikatne. Pajęcze nitki magii, splatane jedna po drugiej. Łatwe do zerwania choćby przez nieostrożny oddech. Kawałki układanki po kolei umieszczane na miejscu, podczas gdy wiatr w każdej chwili może porwać je i porozrzucać we wszystkie strony świata.

Pykający fajkę i puszczający dymne kółka z wielodziesięcioletnia wprawą mag pozwolił myślom dryfować.

- Takim wiatrem często bywa naturalna aura magiczna danego obszaru. Jeśli jest zbyt silna, próba wykonywania rytuały pozbawiona jest sensu. A bliżej dworku aura jest zbyt silna.

- Jeśli moje wyliczenia są poprawne (a zawsze są, nie zajmuje się zaawansowaną algebrą od wczoraj! Po tylu dziesiątkach lat pisania prac, w tym 30 lat praktyki w tworzeniu rytuałów mam pewne zaufanie do swoich tez), siła pola nie powinna przekraczać 10 jednostek aby rytuał ochronny mógł zostać poprawnie wykonany. W obok tego przeklętego miejsca – cybuch fajki przeciął powietrze niczym oskarżycielskie ostrze miecza wskazujące winnego – jest ponad 20.

Młodzieniec sprawił się całkiem nieźle. Okrąg oczyszczony został z liści, gałązek i zielenizny rosnącej na dnie lasu. Tylko ziemia i krąg drzew. Całkiem nieźle.

- Kolejnym krokiem jest wyznaczenie pentagramu osadzonego na drzewach w zewnętrznych węzłach. – widząc skrzywienie Helmuta mag pokręcił głową. – Tak, wiem i spisałeś się naprawdę dobrze, ale jest to potrzebne.

- To co zamierzam zrobić jest w sumie proste – potrzebuję dwu kręgów, jeden zewnętrzny stanowiący barierę i jeden wewnętrzny zapewniający bufor mocy stabilizujący całość, zwiększając trwałość rytuału i siłę oddziaływania potrzebną do przełamania bariery. – mag uśmiechnął się do pochylonego młodzieńca – używając analogii jaką z pewnością docenisz, dodanie buforu mocy czyni różnicę mniej więcej taką jak pomiędzy tarczą położoną na murze, a tarczą trzymaną w krzepkiej dłoni. Tarcza pozostaje ta sama, ale ilość ciosów jakie odeprze i sposób w jaki to uczyni zmieni się diametralnie.

- Diametr... – Helmut w widoczny sposób powstrzymał się przed zapytaniem się co znaczy to słowo. – Wszystko rozumiem, ale wydawało mi się, że rytuały są silne, a przed chwilą powiedziałeś, że byle co je zwieje. Jak to jest w końcu?

Nareszcie inteligentne pytanie! Chwalmy Pana!

- Ha! I miałem racje i przed chwilą i wtedy kiedy mówiłem ci jak potężna jest ta forma magii. Rytuały są delikatne, bo wymagają precyzji. Widziałeś kiedyś zegarmistrza? Widziałeś kiedyś wnętrze zegara? Mechanizm wypełniony zębatkami, przekładniami i bogowie jedni wiedzą czym jeszcze? Czy zegar będzie działał jeśli wyjmiesz i zgnieciesz jedno kółeczko?

- No... nie. Nie będzie. – Helmut poskrobał się po głowie.

- Właśnie. Zaklęcie to miecz, albo pałka. Walisz szybko, brutalnie i po głowie. Ciężko zgiąć miecz albo połamać pałkę. Rytuał to mechanizm zegarowy. Nie przeznaczony do walki ale mogący dokonać rzeczy jakich miecz nie dokona nigdy! – opowiadający o swojej sztuce mag wstał z pieńka i przechadzał się dookoła dumnie wyprostowany.

- Tak, może zakukać – zgromiony natychmiast miażdżącym spojrzeniem starszego mężczyzny Helmut opuścił głowę chowając szeroki uśmiech.

- To nie żarty. – mag spoważniał do reszty. – Rytuały są potężne gdyż inaczej są wykonywane i w inny sposób oddziaływają z światem. Zaklęcia rzucane są szybko, poparte dużą ilością mocy. To jak branie kawałka węgla i szybkie rysowanie po pergaminie. Rytuał to branie dłuta i rycie w kamieniu. Dłutem jest są składniki, młotem siła woli. Co przetrwa dłużej? Rysunek węglem czy napis na wieczność wyryty w kamieniu?

Helmut podniósł głowę, nie odpowiadając jednak na retoryczne pytanie.

- Istnieje teoria, że świat wypełniony jest potężnym, absolutnie neutralnym polem magicznym. – głos czarodzieja był zamyślony – Inna, teza hrabiego Fildera mówi, że moc magiczna i osnowa rzeczywistości są ściśle powiązane. Inna... nieważne. Teorii jest wiele. Więcej niż mógłbyś spamiętać. Dość, że magia rytuałów działa potężniej niż wynikało by to z ilości mocy jaką wydatkuje mag. Odkryłem, że tym potężniej im precyzyjniejszy zamiar, im silniejsza koncentracja, skoncentrowana siła woli. – patrzący w niebo mag pogrążył się w myślach – Czy rytuał czerpie z neutralnej mocy? Czy też jest korytem wypełnianym przez wątki wysnute z neutralnego pola... Nie wiem. Nikt chyba nie wie. Dość, że rytuał może pójść źle. A to z kolei... – spojrzenie rzucone na Helmuta było ostre - ...może skończyć się śmiercią.

- Wiem, że powtarzałem ci to wielokrotnie. Ale powtórzę raz jeszcze. Nie ma przeszkadzania. Słyszysz? Nikt nie przeszkadza mi w pracy. Jeśli ktoś czy coś spróbuje, zatrzymaj, choćbyś miał zabić. Zakłócony rytuał może równie łatwo wypruć mi flaki, jak wypalić twój umysł, czy zmienić się w kulę ognia dość wielką by zmieść naszą Ostrogarską kamienicę z powierzchni ziemi. Nikt i nic się nie zbliża! Nikt i nic! Pamiętaj!


* * *

Słońce stało w zenicie a zmęczony czarodziej opierał się ciężko o drzewo pociągając z bukłaka. Rytuał został wykonany szczęśliwie.

Nie obyło się bez problemów. Niewiele brakowało, aby uciekająca przed czymś sarna nie przebiegła przez krąg zamazując raciczkami figury magiczne. Tylko refleks Helmuta zapobiegł nieszczęściu.

Niewiele brakowało, ale zakończyło się szczęśliwie. Wysypane piaskiem kręgi i figury wydawały się lśnić na czerni leśnej ściółki. Każde drzewo otaczał niewielki krąg wyryty tuż przy pniu. Duży krąg wysypany czerwonym piaskiem stanowił granicę z której wola maga uczyniła barierę wydawał się lśnić lekko. Garret miał nadzieję, że to złudzenie. Energia nie powinna w tym wypadku ujawniać się za pomocą światła. Nie bez przyczyny.

- Dobra ta woda. – westchnął zamykając oczy i opierając głowę o szorstką korę.

- Wszystko w porządku? Wyglądasz nawet gorzej niż zwykle. – Helmut jak zwykle okazał iście monumentalną dozę dyplomacji.

- Nie takie rzeczy się robiło. Jeszcze cię przeżyję chłystku jeden. –
mag uznał, że jest zbyt zmęczony aby się zdenerwować.

Długo chwila upłynęła z milczeniu.

- Zawołaj Ruthgara i Joegena. Teraz tutaj jest najbezpieczniej, nie musza już patrolować.


Kwadrans w podczas którego oparty o pień drzewa czarodziej odpoczywał ciągnął się powoli. Gwardziści z nieukrywaną ciekawością przyglądali się wysypanym na leśnej ściółce symbolom, a Helmut szeptem starał się wytłumaczyć im o co chodzi. Bezskutecznie z tego co docierało to uszu maga. Skończyło się na ‘nie wiem właściwie’ i ‘potężna magia chroniąca’.

Po kwadransie spędzonym na odpoczynku czarodziej zabrał się za sprawdzanie dzieła. Obchodząc krąg dookoła odgonił podchodzących zbyt blisko gapiów i raz jeszcze sprawdził poprawność run wpisanych pomiędzy zewnętrzny i wewnętrzny krąg. Pomimo iż był to raczej niezbyt skomplikowany rytuał, było ich sporo. W końcu czerpał z trzech różnych formuł.

Wszystko wyglądało w porządku. Plątanina run, przeplatających się linii schematycznych rysunków, modyfikatorów i submodyfikatorów byłaby dla laika odpychającym chaosem, miszmaszem stylów, alfabetów i zapisów. Dla Garreta znającego numerologiczne fundamenty struktury runicznej, wzór był eleganckim, pięknie zbalansowanym dowodem poprawności jego teorii.

Matematyka w istocie była królową nauk!

Biorąc głęboki wdech mag machnął ręka na podchodzącego ostrożnie Helmuta, aby ten został z tyłu a sam ostrożnie wszedł do środka. Przesuwające się po skórze intensywne mrowienie wykreślające miejsce znajdowania się bariery wywołało uśmiech na twarzy czarodzieja. Wszystko wydawało się być w najlepszym porządku.

Wchodząc do wewnętrznego kręgu mag poczuł drugie, znacznie bardziej delikatne muśnięcie mocy. Przechadzając się po prawie 3 metrowej wewnętrznej pustej przestrzeni mag zamknął oczy i zrobił głęboki wdech. Nic. Czyste, leśne powietrze nawet pachnące jakby inaczej niż na zewnątrz. I nic więcej.

- Działa! – Pełen radości okrzyk maga odbił się od drzew. Wyciągnięte w górę na znak zwycięstwa ramię celowało w niebo. Naprawdę działało! Aura spalonego dworku Kurta nie sięgała do wnętrza.

- Mam nadzieję, dość się nad tym namęczyłeś. – Helmut uśmiechał się zza zewnętrznego kręgu.

- Nieuk. Doceń sztukę! – szeroki, otwarty uśmiech wiekowego maga ułożył zmarszczki pokrywające jego twarz w nowe konfiguracje.

- Jeszcze czego. Docenię jak się dowiem co dokładnie to coś może zrobić. –
Głos Helmuta zawierał więcej niż trochę nutek powątpiewania. Co jak oboje doskonale wiedzieli było najlepszą metodą aby wydobyć z czarodzieja odpowiedź.

- Zaraz wam opowiem... – mag pochylił się nad jedną z figur - ...za moment.

Trzeba było sprawdzić na ile całość wrażliwa jest na proste fizyczne oddziaływania. Garret miał nadzieję, że nie bardzo. Służył po temu szereg run biegnący dookoła wewnętrznego kręgu i sproszkowane pędy bluszczu zmieszane z piaskiem. Coś co udało mu się odkryć zaledwie dwa lata temu. Powinno działać, ale w była to pierwsza tego typu próba w warunkach polowych.

Dotykając palcem wysypanych piaskiem run mag delikatnie spróbował zamazać linię. Dotykany piasek jarzył się niewidzialną, ale doskonale wyczuwalna mocą. Energią, która nie pozwoliła na zmianę położenia choćby jednego ziarenka. Kładąc czubek palca w na linii czarodziej powoli zwiększał nacisk z każdą chwilą uśmiechając się coraz szerzej. Po chwili skrzywił się lekko. Piasek zachowywał się podobnie do twardej gliniastej gleby. Dość by nie bać się przypadkowego zniszczenia, ale daleko było prawdziwej odporności.

Nic to. Pora na ostatni test. Jeśli się powiedzie, a deszcz nie zniszczy pracy...

Wychodząc z kręgu czarodziej przesunął dłonią po korze jednej z olch. Nie obyło się bez pewnej dawki magicznego barbarzyństwa. Drzewa w kręgu nie miały wielkich szans na przeżycie. Prawdę mówiąc były one bliskie zeru - posłużyły za obiekty stabilizujące. Garret uczynił z nich tarczę jaka ustawił pomiędzy destrukcją rytuału, a atakującą magią. Metaforycznie ujmując, jeśli pojawi się trucizna, wsiąknie w drewno. Jeśli uderzy sztylet, drewno stanie mu na przeszkodzie.

Nie pomagało, że musiał jakość pokonać barierę odporności drzew, a nie będąc druidem mógł to zrobić tylko w jeden sposób – uszkadzając ją. Korę drzew znaczyły nacięcia układające się w runy łączące. Co raczej nie pomoże drzewom. Cóż, drewno to tylko drewno. Chłop więcej spala w ciągu zimnego tygodnia.

- No więc pora na mały pokaz, mój ty niedowiarku. – mag rozglądał się za kamieniem. Znalazłszy otoczak wielkości mniej więcej pięści mag kiwnął na Helmuta.

- To zwykły kamień. Jeden z miliardów jakie tworzą ziemię. Po prostu niewielki kawałek materii pozbawiony jakiegokolwiek oddziaływania. Całkowicie obojętny. A więc niezauważalny dla magii ochronnej. Możesz sprawdzić jeśli chcesz, rzuć go tak, żeby wylądował w środku.

- Dzięki, wierzę. Obejdzie się. – Helmut zarobił kolejne zirytowane spojrzenie mówiące, że tolerancja maga jest materiałem deficytowym.

- Dobrze. Spróbujmy jednak naznaczyć ten otoczak... Hm... Powiedzmy runą zła, albo negatywnej energii... Niech będzie runa nienawiści. –
widząc pytające spojrzenia otaczających do zbrojnych czarodziej wyjaśnił – nie chodzi o żadne wielkie runy krasnoludzkie czy jakiekolwiek potężne magiczne oddziaływanie. Tego typu runa wpływa wyłącznie na metafizyczny aspekt przedmiotu. Nieważna drobina materii wymaga niewiele aby ją zmienić. Na przykład uczynić ją ‘złą’ ‘dobrą’ powiązaną z ogniem, wodą czy poświęconą danemu bogowi. Choć oczywiście nie potrwa to długo.

Zamykając oczy mag zaczął szeptać do siebie mantrę pomagającą w koncentracji i przywołując na myśl kilka starannie dobranych, nieprzyjemnych wspomnień powoli obrysował symbol wkładając w to zwykle tłumione uczucia.

- Gotowe. Rzucaj!

Ciśnięty silnym ramieniem młodzieńca kamień zaświstał w powietrzu mknąc z całkiem sporą prędkością. Przelatujący nad granicą pocisk odbił się od powietrza. Z najbliższego drzewa posypało się kilka liści. Obserwujący uważnie mag zauważył trwające ułamek sekundy rozjaśnienie całości struktury runicznej. Działało! Naprawdę działało!

- I to, moi drodzy, jest potęga magii! – triumfował.

- Mamy tu miejsce do którego możemy wejść, a do którego nie ma wstępu żadna zła energia. Nic co związane ze złem, cierpieniem, stworami spoza świata, czy krwią wylaną niedobrowolnie nie wejdzie tam. Nie, dopóki działa magia. Helmut, rozumiesz już czemu warto było spędzić tutaj tyle godzin? Bo tyczy się to szczególnie magii Kurta! Jako detektora użyłem odrobinę czarnego pyłu z jego sanctum. Nie wiemy co dokładnie tam robił, ale jeśli to co zrobił powtórzył tutaj, to ten rytuał stanowi tak perfekcyjną kontrę na użyte energie, jaką tylko byłem w stanie osiągnąć w tej dziczy!


* * *

Chata Garreta, wieczór


- Gdyby nie deszcz... Wiesz Helmut, naprawdę miałem nadzieję, że pogoda się utrzyma się przynajmniej przez kilka dni. – Garret pociągnął głębiej z bukłaka.

- Wiem, szefie, wiem. Powtórzyłeś to już czwarty raz. – pokaz anielskiej cierpliwości młodziana nie znalazł uznania w oczach starszego mężczyzny.

- Młodzieńcze, nie próbuj mnie strofować. Kiedy będziesz w moim wieku... – zdanie zawisło w ciszy.

- ...trzeba omówić jak będziemy podchodzić do Kapłana, Rycerza i pani Elfki. Mam nadzieje, że znasz swoją rolę, prawda? - Garret otrząsnął się z zamyślenia.

- Tak, szefie, znam. – głos Helmuta pozbawiony był radości. – Miły, grzeczny, posłuszny i milczący.

- Chłopcze, wykluczając cię z rozmowy nie miałem wyboru, tak jak teraz go nie mam. Jesteś moim asystentem i tak, masz zachować jak najlepsze maniery i okazywać posłuszeństwo. To nie czas na fanaberie. Sprawa jest zbyt poważna. Zdajesz sobie...

Dalsze słowa przerwało łomotanie do drzwi i głos.

- Szanowny Panie Mistrzu Karfen, Pani kazała przekazać, że mam przyjść i natychmiast zabrać Mistrza do karczmy. – chłop mówił na bezdechu, najwyraźniej biegnąc całą drogę.

Dwaj mężczyźni w środku spojrzeli tylko na siebie.

- Helmut, wpuść go. Rolniku, mów co masz powiedzieć. Ale powoli!
 

Ostatnio edytowane przez Wellin : 02-01-2009 o 19:47.
Wellin jest offline