Piski sokoła zbudziły pogrążonego we śnie mężczyznę jeszcze przed pierwszymi promieniami słońca, które miały zagościć w dolinie. Pulsujące skronie przypomniały mu o wczorajszym leczeniu, a raczej topieniu smutków ze Szramą. W takich chwilach jak ta Sokolnik zdawał sobie sprawę, że człowiek człowiekowi nigdy nie będzie równy i nie można oceniać nikogo po pozorach… lub pochodzeniu.
Podniósł się z łoża i od razu skierował się do małego pomieszczenia, aby się odświeżyć. Gdy skończył zebrał swoje rzeczy, sprawdził, czy aby na pewno wszystko ma przy sobie i z Avargonisem na przedramieniu ruszył w kierunku stajni.
Na miejsce doszedł akurat w momencie, gdy Narfin wraz z częścią towarzyszy wyruszała w podróż. Manfennas uniósł rękę w pożegnalnym geście, którego jeźdźcy już pewnie nie zauważyli.
-Powodzenia- powiedział cicho- Obyś się niebawem spotkali…
Pierzasty przyjaciel odleciał z ręki mężczyzny i usiadł na dach stajni tak, aby nie przeszkadzać Sokolnikowi w przygotowaniach do drogi. Spakował swój ekwipunek i sprawdził, co elfowie przygotowali dla nich na podróż. Przy siodle przymocował także zawiniętą w kawałek materiału zardzewiałą szablę, która uratowała mu życie. Manfennas postanowił zatrzymać ten przedmiot jako pamiątkę.
Podczas pakowania usłyszał pytanie, które także jego nurtowało- „gdzie jedziemy?”. -Tharbard- pomyślał-Wydaje mi się, że to okolice Arnoru, lecz pewien być nie mogę…
Podczas wędrówek Sokolnik nigdy nie zawitał w tamte strony, dlatego nie wie, czego się tam spodziewać. Miał nadzieję, że ich przewodnik wiedział, co robi i był pewien swych decyzji.
W końcu był gotów do drogi. Na jego ręce ponownie znalazł się Avargonis, drugą chwycił lejce i razem z wierzchowcem podszedł do Galdora.
-Ciężko opuszczać takie miejsce…- rzucił słowa w powietrze- Nie często gości się w takim miejscu…
Przed samym wyruszeniem sokół wzniósł się w powietrze i zaczął krążyć nad ruszającą w drogę kompanią. Manfennas wskoczył na swego konia i powoli ruszył przed siebie, zastanawiając się co przyniosą nadchodzące dni. |