Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-01-2009, 16:35   #36
Kaworu
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian biegł ile sił w nogach w stronę swych towarzyszy. Wichura uwięziła ich w swoim oku, które nieustannie się pomniejszało. Wiedział, że jeśli się nie pośpieszy, może przybyć zbyt późno. Ta pesymistyczna myśl była jedyna rzeczą, która dodawała sił jego wątłemu ciału.

Pierwsze, co zobaczył, to przeraźliwa, głęboka przepaść i nicość, która się za nią rozciągała. Łuk zdawał się ciągnąć w nieskończoność, więżąc grupkę na małej wyspie spokoju, znajdującej się w oceanie chaosu. Tylko tu byli bezpieczni. Względnie.

Niektóre domy po drugiej stronie wyrwy również się zapadły. Przy ruinach jednego z nich klęczała Ivet, pochylając się nad nieprzytomnym Jonathanem.

Julianowi przeszły przez głowę wspomnienia niedawnych wydarzeń. Lód. Upadek. Śmiercionośny odłamek. Biała, gęsta maź, wypływająca powoli z pustego oczodołu…

NIE! To nie może się powtórzyć. Nigdy!

Przerażony chłopak pobiegł po zamarzniętej ziemi, modląc się do Boga. Nie mógł pozwolić na to, żeby tragiczne wydarzenia znów się powtórzyły. Musiał dobiec do mężczyzny, zanim będzie za późno.

Na szczęście, Johanowi nic się nie stało. Kilka siniaków i mały szok, to wszystko, czego doświadczył. Zarówno Ivet jak i Julian głośno wypuścili powietrze z płuc. Świadomość, że ich towarzyszowi nic nie jest, była bardzo budująca. Wszyscy dziś mieli dość problemów. Tajemnicze przybycie do miasta, nieudana akcja ratunkowa wykonana przez Matczyńskiego na Noysie, wypadek kolejnego „porwanego przez miasto”. Przynajmniej teraz mieli jakąś radosną nowinę w tej czarze goryczy.

Skoro o tym mowa, wicher zacieśniał swój morderczy uścisk. Kolejne domy zamieniały się w niebezpiecznie odłamki, które dołączały do śmiercionośnej, skłębionej chmury powietrza, lodu i mebli. Musieli się ratować ucieczką, jeśli chcieli przeżyć.

- Musimy biec tam! W stronę światła!- chłopak starał się przekrzyczeć burzę. Nie wiedząc czy usłyszeli, chwycił ich za ręce i pociągał naprzód, w kierunku bezpiecznej przystani. Wkrótce sami zrozumieli, że trzeba uciekać, mimo to jednak uścisk Juliana tylko się wzmocnił.

Bał się, bał się jak nigdy w życiu. Tego, ze zginie. Że jego oczy wypłyną w postaci białej mazi. Ze będzie powoli i bezlitośnie cięty przez lodowe odłamki. Że okrutny, zimny wiatr porwie jego ciało i roztrzaska o skały. Ale najbardziej bał się tego, że będzie musiał patrzeć, jak coś takiego przydarzy się jego bliskim. Bał się- bólu, cierpienia, ale najbardziej przerażała go jego własna bezsilność wobec tego praw tego miasta, wyciągniętego z snu szaleńca.

W końcu, jakoś uciekli burzy. Julian nie pamiętał drogi. Wiedział tylko, że najpierw był na dworze, a potem w bezpiecznym wnętrzu budynku. Rozejrzał się półprzytomnie. Budowla przypominała wielkie, stalowe jajko wielkanocne. Była nowoczesna, jasna i czysta. Przypominała szklana piramidę w Luwrze. Nie, była bardziej podobna do…?

Chłopak wziął głęboki wdech. Do jego nozdrzy dotarł zapach ciepłego, świeżego pieczywa. Rozejrzał się. Bułki, bagietki, chleb biały, ciemny. Ale w sklepie było nie tylko pieczywo. Także owoce, warzywa, ciasta, mrożonki, zupki w proszku, sery, twarogi, jogurty, butle wody mineralnej, soki. Wszystko, czego dusza mogła zapragnąć. Najbardziej jednak charakterystyczny był zapach świeżego chleba.

Julian wiedział, czym pachniał budynek. Pachniał domem.

Nim się zorientował, jego towarzysze poruszali się między półkami, wybierając co ciekawsze towary. Chłopak chciał zaprotestować. Nie wypadało tego robić, to przecież kradzież. Nie mieli pieniędzy, więc nie powinni brać niczego. To nie należało do nich. Przecież, z pewnością właściciel sklepu zgodziłby się…

Jaki właściciel?-odezwał się chytry głosik w jego główce.

Miał rację. Przez cały dzień nie spotkali nikogo. NI-KO-GO. Miasto było puste. Opuszczone. Martwe. Bez mieszkańców. Byli sami. Samotni. Jedyni na świecie. Sklep był niczyj. NI-CZYJ. To, czy towary zostaną na półce, czy nie, nikomu nie zrobi różnicy. Czemu? Bo miasto było puste. PU-STE.

Łapiesz?

Gdy tylko Julian zdał sobie sprawę z tej prawdy, rozpromienił się. Mógł brać wszystko, czego potrzebował, i nikt go za to nie obwini. Z szerokim uśmiechem na ustach ruszył w swą podróż pomiędzy półkami.

Nie, Juliana nie można było nazwać materialistą. Ale kto choć raz w swym życiu nie chciałby pobiec środkiem pustej autostrady? Wyjeść wszystkich ciastek z cukierni? Mieć lunapark tylko do swojej dyspozycji? Kto nie chciałby zaszaleć w ten sposób, gdyby miał okazję?

Nikt.

Chłopak z radością chwycił pierwszy lepszy plecak i ruszył do działu spożywczego. Bochenki chleba? Ciach do plecaka. Bułki? Ciach do plecaka? Owoce, warzywa, ser? Ciach do plecaka? Droga, belgijska bombonierka? Ciach do plecaka. Owoce, warzywa, ser? Ciach do plecaka. Boczne kieszenie zostały zaś wypełnione przez dwie butelki wody mineralnej. Plastikowe kubeczki, sztućce i papierowe talerzyki również znalazły swe miejsce w pełnym już po brzegi pojemniku.

Następnie Julian skierował się do działu odzieżowego. Wziął majtki, skarpetki lniane, wełniane, kalesony, podkoszulek, ciepłą koszulę, gruby sweter, spodnie, kurtkę zimową i jeszcze płaszcz przeciwdeszczowy na wszelki wypadek. Jego strój uzupełniała czapka, nauszniki i nieprzemakalne rękawiczki. Dodatkowo założyć kalosze. Po chwili zastanowienia, w plecaku znalazły też się dwa podkoszulki, jedna dodatkowa koszula, trampki i komplet bielizny na zmianę. Był teraz bardzo ciężki.

Przez cały ten czas Julian był tak zajęty, że nie zauważył wielkiego monitora, w który przemienił się sufit. Przegapił zabawy, jakimi raczył się Lorenze podczas nieprzytomności Dominique, spotkanie dwójki przeznaczonych sobie ludzi, a także powtórkę z wydarzeń, których sam doświadczył. Po prostu był zbyt zajęty, by choć raz spojrzeć w niebo.

W końcu drużyna zgromadziła się wokół przywódczyni, która rzuciła nieco światła na sytuację, w której się znaleźli. Julian słuchał z zainteresowaniem, sam nie wiedząc, co o tym myśleć. Uznał, że będzie dobrze, jeśli jakoś przetrwają aż do wyjaśnienie się tych wszystkich dziwnych zdarzeń.

Nagle, świat wypełnił kolejny okrzyk. Przypominał trochę to, co się zdarzyło, zanim budynki zamarzły. Tym razem jednak efekt był zupełnie inny. Świat zawirował…

Nagle, przed Julianem znalazła się ogromna, kilkunastometrowa hydra! Potwór miał kilka potężnych łbów, jeden gorszy od drugiego. Trupia czaszka, gadzia głowa, ciemna mgła… tyle zauważył chłopak.

Nie miał czasu na rozglądanie się. W jego stronę wystrzeliła z prędkością dźwięku smukła, wężowata szyja zakończona głową. Bogoto uzębiona głową. Z jej ostrych, szpilkowatych kłów kapał wściekle zielony jad. Była blisko, tuż przed kroczem chłopaka.

Zamknął oczy, przerażony. Nim się zorientował, był cały w ciemnej, gęstej posoce. Zadrżał. Uczucie było nieprzyjemne. Czuł się brudny, splugawiony, zbezczeszczony. Niczym kościół przejęty przez satanistów. Czuł też…

Nie czuł bólu?

Niepewnie, otworzył powoli oczy. Pierwsze, co zobaczył, to wielki, czarny miecz, z którego ściekała krew bestii, leżącej teraz u jego stóp. Drugą rzeczą, którą ujrzał, był on.


Jego wybawcą okazał się duży, dobrze zbudowany i opalony mężczyzna. Brunet z lekkim zarostem należał do tego typu mężczyzn, za którymi odwracały się kobiety. Uwydatniona klatka piersiowa i umięśniony brzuch były jego niewątpliwymi zaletami. Szerokie ramiona i zgrabna pupa pasowały do niego jak do nikogo innego. Całości dopełniał tatuaż na prawej piersi.

Julian musiał działać. Nie było czasu nad myśleniem, kto i dlaczego go uratował. Musiał działać. Pierwsze, co zobaczył, to głowa spowita mrokiem. Nie zawahał się ani chwili. Wyciągnął przed siebie dłoń i skupił na swej mocy. Na szczycie jego dłoni zaczęło formować się coś, co było ni światłem, ni materią…
 
Kaworu jest offline