Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2009, 19:58   #13
Sulfur
 
Sulfur's Avatar
 
Reputacja: 1 Sulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumny
Wyczuwam kłopoty! Kurde, niewinna kupa znowu przeradza się w stertę gnoju!

Wrzód szybkim krokiem podążał za człowiekiem, młodym Rangerem, z drugiego wozu nazywanym Khanirusem.

Kolejny chojrak, pragnący rozgłosu, niedowartościowany dzieciak, który na widok cienia będzie szczał w gacie!


Wrzód był szczerze wkurzony. To działo się zdecydowanie za szybko. Nie mógł znieść myśli, że jeszcze dziś rano popijał grzane piwo w jednej z najlepszych karczm Minas Tirith, czuł pod karkiem puchową, pachnącą poduszkę, czuł błogą radość i nawet nie myślał, że wplączę się w tak dużą, już z bardzo daleka śmierdzącą aferę. To był absurd! W tej całej dzisiejszej szamotaninie nie miał nawet czasu porządnie się zastanowić, pomyśleć o alternatywnym wyjściu z niewygodnej sytuacji.

Przecież oni na pewno wiedzą już o jego przeszłości. Może nie ten okłamywany przez wszystkich dowódca-popychadło, ale konny... straż... Może już nawet wydali list gończy? Może ustalili nagrodę za moją głowę? Wszystko zależało od tego ile wiedzą, od tego ile ten cholerny zdrajca zdążył wygadać zanim dopadli go nasi.

Ta sytuacja go przerastała.

Co ja mam zrobić? Uciec, zostać? Jeżeli zdezerteruje, bo chyba nie powinno być to dla mnie problemem, będą szukać mnie ze zdwojoną gorliwością, a gdy już dorwą, bo stanie sie to zapewne niechybnie, skażą na męki straszliwe, albo wcielą do karnego oddziału idącego w pierwszym szeregu armii - na z góry straconej pozycji, na bezsensownym odcinku, bez szans... Kurde! A czy tu mam jakiekolwiek szanse? Jak długo mogę się ukrywać pośród tych "dzielnych, lśniących" wojaków idących walczyć ze złem. Przyłączyć się do Saurona? - przeleciało mu nagle przez myśl. - Nie! Na pewno nie! Nie będę mieszać się do polityki. Nigdy! Tylko... ta wojna nie jest kolejną próbą przejęcia wąskiego pasma ziemi niczyjej. To coś znacznie więcej. To walka o przetrwanie, o być albo nie być. Inaczej. Zginąć broniąc światła, lub zachować życie staczając się w mrok. Nie, na pewno nie Sauron... - podpowiadał mu rozsądek. -Co mam w takim razie zrobić?! WIEM! Odłączę się od tych szaleńców w połowie drogi do tej ich Strażnicy i brzegiem Anduiny ruszę na południe, w stronę Morza, tak jak elfy. Wolny, niezależny, szczęśliwy. Zaszyję się w zapadłej wiosce i już nikt więcej nie usłyszy o Cathalanie zwanym też Wrzodem. Nikt nie powiem mu, że myślał egoistycznie, że był zachłanny i mordował. NIKT! Tak, tak zrobię... - powziął decyzję Wrzód.

Szarzejące powoli niebo rozświetlił czerwony błysk zachodzącego słońca. Krwawa poświata rozlała się po świecie. Poczuł na twarzy ożywczą, wilgotną bryzę. I wtedy to zobaczył.

Powierzchnia bezkresnego oceanu krwi wzdymała się, falowała szumiąc i grzmiąc wściekle. Śnieżnobiałe mewy pikując pionowo w dół skrzeczały przeraźliwie przynosząc na myśl wrzask zarzynanego człowieka. Szybując nisko nad wzburzoną wodą przypominały straszliwe karykatury Nazguli, upiorów znanych z nazwy tylko nielicznym, a jeszcze mniejszej grupie z wyglądu. Czerwień zamieniła się nagle w szarzyznę. Spojrzenie w górę i... To skłębiona, czarna chmura burzowa zasłoniła tarczę słońca. W jednej chwili wszystko stało się oczywiste i proste. Przerażony umysł wreszcie dopuścił do siebie fakt, że krzyki ptaków to nie jedyne odgłosy jakie unosiły się nad Przystanią. Dopiero teraz dały słyszeć się ożywione rozmowy i liczne wydawane komendy. Głosy te były jednak tak pięknie inne, uspakajające wręcz. To musiały być... elfy! Wokół Przystani rzeczywiście zgromadziły się tłumy przedstawicieli tej szlachetnej rasy, ze spuszczonymi głowami, z bijącą od nich troską. Szły powoli, ale godnie, wsiadały na piękne, białe smukłe statki ze spokojem. One... uciekały? Otoczenie znowu zalało się czerwienią, mewy zaskrzeczały przeraźliwie. Wszystko zamigotało, zlało się w barwną plamę i znikło równie szybko jak się pojawiło. Ciemność...

Cathalan zachłysnął się zimnym powietrzem i niemal przewrócił. Las zawirował. Ból głowy. Tępy, rytmicznie pulsujący ból. Obraz powrócił nagle, niespodziewanie wraz z nową falą mroźnego powietrza. Widok wyostrzył się, świadomość rozbudziła się w skołowaciałym mózgu. Wrzód stał pośrodku wąskiej leśnej ścieżki z zadartą do góry głową, oddychał ciężko. Z całą mocą dotarło do niego, że ktoś napiera na niego z tyłu. Przypomniał sobie o Rangerach, o mijającym właśnie dniu. Obrócił się i ostrym tonem rzucił przez ramię:
- Co tak gały wlepiasz w me plecy nadobne? Co, Ananiaszku, mój mały?
I nie zwracając uwagi na reakcję tamtego, chwiejąc się lekko ruszył za oddalającym się Khanirusem.

Opanował oddech i pełen niepokoju starał skupić się na myśli, ze to wszystko wywołały nerwy, ten cholerny, irracjonalny dzień! Drzewa szumiały, ptaszki ćwierkały, ktoś z tyłu popierdywał, ale wizja oceanu krwi wciąż powracała. Te poważne twarze elfów, napięcie, żałobna wręcz atmosfera.

Cholera! Dość tego! - wściekła myśl zakotłowała się w głowie Wrzoda.


- Koniec! Panie Mathiev, kończmy już! Potrzebujemy odpoczynku! Rozbijmy obóz na pierwszej lepszej polanie. Przed walką ze śmierdzącymi orkami lepiej dobrze wypocząć, nie uważasz?
- ryknął Wrzód i znacząco spojrzał na swego dowódcę.
 

Ostatnio edytowane przez Sulfur : 04-01-2009 o 20:15.
Sulfur jest offline