Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2009, 17:16   #38
Lhianann
 
Lhianann's Avatar
 
Reputacja: 1 Lhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputacjęLhianann ma wspaniałą reputację
Wędrówka przez owo niezwykłe miasto zbudowane ni to ze szkła, ni to z lodu była jak odkrywanie nowego, lecz tak naprawdę znajomego świata.
Szklane domy...
Czytała kiedyś, jak wizjonerzy z początku dwudziestego wieku opisywali miasta przyszłości.
Może to któraś z wielu wizji?

Szmaragdowe niebo poprzecinane pasmami jasnych obłoków ściemniało, przybierając barwę skutego lodem jeziora, zimną, tajemniczą .
Mimo, tego, że sporo z budynków kryło w sobie mieszkania wszystkie były puste, tak jakby wszyscy ich mieszkańcy nagle zniknęli.

Nagle wychwyciła jakiś dźwięk, dźwięk jaki znała.
Dźwięk z jakim musiała się nauczy żyć, zaakceptować go jako cześć swego istnienia, mimo, ze tak bardzo nie chciała.
Tak przemawiali do niej ci którzy odeszli.
Zawsze ją zastanawiało, czy tylko ona ich słyszała, czy inni po prostu potrafili te glosy, błagania, szepty, krzyki zignorować, odsunąć od siebie.
A ona nie potrafiła tak jak Harry Keogh przejść nad tym do porządku dziennego.
Poza tym, ona raczej nie będzie miała żadnych szans, jeśli tu, w Thagorcie pojawi się odpowiednik Borysa Dragosani.
Żadnych.

Glosy, chodź dość zniekształcone i dziwne pochodziły z ogromnego budynku w kształcie rotundy. Jakież było jej zdumienie, gdy okazało się że coś pomiędzy ogromnym hipermarketem jakby wyrwanym z snu szalonego zakupocholika, a magazynem rzeczy dziwnych i dziwaczniejszych.
Na ogromnych pólkach i ladach, wieszakach i szafkach, chłodziarkach i wystawkach było chyba wszystko co kiedykolwiek stworzył człowiek i jego chora wyobraźnia, a może i więcej.

Szelesto- szepty dochodziły z działu...
Hymmm, z działu z bronią, bo inaczej się tego określi nie dało.
Miejscami pieczołowicie poukładane, gdzie indziej bezładnie wymieszane narzędzia do zabijania z różnych okresów historycznych i to nie koniecznie chyba tylko tej powszechnie ludziom znanej historii.
Owe ją przyciągające dźwięki dochodziły z szklanej gablotki, w jakiej na aksamitnej wyściółce leżał łuk, a dokładniej łęczysko.



Skomplikowane, niejednorodna budowa łuku, widoczne warstwy klejenia, perfekcyjne połączenia poszczególnych elementów zachwycały swą gracją.
Dominique która w czasie studiów nieco łyknęła strzelectwa sportowego nigdy się osobiście z takim typem łuku nie spotkała, potrafiła jednak rozpoznać kompozytowy laminat, aczkolwiek wykorzystanie kości słoniowej było czymś nad wyraz oryginalnym.
Jedynie majdan był wycięty w jednego kawałka rzeźbionej kości, po bliższym przyjrzeniu się, było widać, że widnieje na nim jakiś napis, przypominał on nieco runy, składał się z falistej linii kresek, kropek i drobniutkich nacięć, i zupełnie nic, ale to nic jej nie mówił.
Mimo przepięknie wygiętych końcówek łęczyska nie było nigdzie cięciwy jakiej można by na nich podpiąć. Może była gdzieś indziej, logicznym było, że nikt nie trzymałby wystawionego napiętego luku z naciągniętą cięciwa, chyba, że chciałby zniszczyć łuk i straci cięciwę.
Tylko na filmach łucznicy noszą na plecach wiecznie napięte luki...

Zsunęła z rąk pasma materiału będącego wcześniej częścią jej koszulki nocnej, wiedziała, ze przy tym co będzie robi musi mieć odsłonięta skórę dłoni.
Nieodparte pragnienie, jakiś szept, jak tchnienie bryzy w letnie popołudnie sprawiły, ze palce jej dłoni prawie bez świadomości jej samej uniosły szkło gablotki i zacisnęły się na majdanie łuku.

To co odczuła od razu to dość mocne ukłucie na wnętrzu prawej dłoni.
Zaraz potem zobaczył krew
Mnóstwo krwi.

Czerwony żywioł
życia zdawał się wypełniać wszystko wokół..

Zaraz potem jakby wizja skoncentrowała się na jednej osobie.
Na kimś, kto kiedyś trzymał ten łuk
Wiedziała, ze to był ten sam luk, chodź trochę inaczej wyglądał, bardziej prosty, nieco inaczej skonstruowany, ale ten sam...
Trzymała go kobieta.
Kobieta odziana wyłącznie w hełm, lewy karwasz łuczniczy i buty.


Była zmęczona, strużki potu spływały po rozgrzanej skórze, ale wiedziała, że nie może jeszcze odpocząć. Odpocznie chyba dopiero po śmierci.
Albo po zwycięstwie.
Po raz kolejny pozornie leniwym ruchem uniosła łuk, poprawiła chwyt na majdanie, gdy nagle ze zdumieniem spojrzała na tryskający krwią kikut małego palca u lewej dłoni.

Nagle wizja zniknęła, Dominique czuła jak kropla po kropli, z ranki w jej dłoni wypływa krew i wsiąka w majdan łuku.
W głowie usłyszała głos, pojedynczy, ale jakby złożony z wielu.
"Jam jest Cierń, sługa Twój i Pan, dziecię Idvy"
Dominique nagle zrozumiała czym była inskrypcja, to było imię łuku.
W tej samej chwili pojęła z czego naprawdę jest on zbudowany.
Wiedziała również, że musi go wziąć.
Na jej dłoni nie było ani śladu po rance, na łuku- ani odrobiny krwi.
Wieź została przypieczętowana.

Po krótkich poszukiwaniach udało jej się odnaleźć lubię pasujące do rozmiaru łuku.
Przewiesiła je sobie przez ramie.
I nagle uświadomiła sobie, ze nie wyczuła nic podczas dotykania nowego przedmiotu.
Na próbę musnęła rękojeść leżącego w pobliżu
długiego noża myśliwskiego. Nic.
Leząca tuż przy nim pochwa z możliwością zapięcia na udzie – nic.

„Dziecię Idvy, to tylko na krótki czas, twa moc do ciebie powróci.”
Nagle spojrzenie Dominique trafiło na ogromne, kryształowe lustro wiszące na jednej ze ścian.
Bogowie, jak ja wyglądam?
Obwiązana w strzępki koszuli nocnej, na to narzucony za duży o kilka dobrych rozmiarów męski skórzany płaszcz.
Potargane włosy wiszące w posklejanych pasmach, zaschnięty pot na skórze, bose stopy oklejone piaskiem...

Hymmm, dział z rzeczami dla dzieci i niemowląt...
Mokre chusteczki idealnie sprawiły się w zmyciu ze skory potu i kurzu.
Oliwka delikatnie ukoiła ciągle leciutko podrażnioną skórę.
Dominique zupełnie nago, tylko z łukiem na ramieniu i owym nożem myśliwskim zawieszonym na dłuższym pasie w talii ruszyła na bezpłatne zakupy.
Po jakimś czasie z działu z przeglądem odzieżowym po epokach , kolekcjach i ciuch landach jaki odkryła wynurzyła się ubrana w arcywygodne, dopasowane jak druga skóra zamszowe czarne spodnie, skórzane, sznurowane buciki na jakie raczej nigdy w normalnym świecie nie byłoby ją stać, i jedwabną bluzeczkę bez pleców koloru czerwonego wina podkreślającą czarne linie Idvy pokrywające jej ciało.
Ciągle nie pozbyła się płaszcza Lorenca, czuła ze powinna mu go oddać, zarzuciła go sobie na ramiona nie wkładając rąk w rękawy.
Na dłoniach miała rękawiczki będące połączeniem snu koronczarki i nieco szalonego projektanta mody- delikatne niciane koronki i cienka jak jedwab skóra- kryły jej dłonie nie krępując ich zarazem.
Włosy rozczesane, spryskane suchym szaponem na powrot nabraly blasku i zycia.

Dalej błądziła po sklepie popijając mleko z szklanej butelki, zaszła do działu z kosmetykami nie omieszkując z kilku skorzystać.
Nieco zadziwił ją dział z biżuteria, ale skoro jest i dział z bronią, to czemu nie z kosztownymi cackami....
Niestety w większości były to przeładowane zbędnymi karatami, gramami i innymi wymyśnościami błyskotki dla znudzonych ludzi nie mających na co wydawać pieniądzy.
Albo typowe wzornictwo typowe, jak odbijane od sztancy delfinki, słoneczka, księżyce i inne tak popularne w jubilerstwie wzory.

Nagle jej uwagę przykuł niedbale zwisający w półki pełnej splatanych jak węże łańcuszków wisiorek.
Ni to krzyż, ni to klucz, ni to rozbity zegarek...


Po chwili zawiesiła go sobie na szyi.
Czuła że to była rzecz jakiej szukała.

Przeszła do części budynku jaka chyba była centralna.
Stoliki i krzesła otaczały sztuczną fontannę otoczoną kwitnącymi drzewkami pomarańczowymi rozsiewającymi delikatną won w powietrzu.
Usiadła przy jednym ze stolików racząc się cudownie zimnym mlekiem z butelki gdy nagle jej wzrok uchwycił jakiś ruch gdzieś u góry.
Podniosła głowę i po chwili na jej twarz buchnęło gorąco, widziała dokładnie siebie leżąca nieprzytomnie, prawie naga i Lorenca który...który się nią zajmował.
Potem innych ludzi, ich przybycie do Meridol.
Wszyscy mieli na piersiach taki sam tatuaż jak ona sama.
Wiec to moje stado...
Kobieta, młoda dziewczyna, czterech mężczyzn i młody chłopak.
Czuła, że są już blisko, więc nie zdziwiło ją, że po jakimś czasie mniejszymi i większymi grupkami zaczęli pojawiać się w pobliżu.
Gdy zebrali się już wszyscy, chodź miała nieodparte wrażenie, ze będzie ich więcej, lub mniej wstała.

Idva pokrywająca jej ciało dala jej pewność siebie by odnaleźć wewnętrzną silę przywódcy, by obudzi to co było przez długi czas uśpione, a teraz stawało się pełnią niej samej, w pełni ukształtowaną Córką Idvy.

-Jestem Dominique. Znajdujemy się w Meridol, dzielnicy narodzin miasta Thagort.
Narodziliśmy się tu wszyscy jako stado Białej Róży. Nie pytajcie mnie o powody, moja wiedza o tym miejscu nie wykracza po za to co wam przed chwilą powiedziałam.
Chciałabym za to poznać wasze imiona.

Po krótkiej chwili odpowiedzi, bezładnych pytań, okrzyków, oskarżeń i żądań odpowiedzi nagle znaleźli się w zupełnie innym miejscu.
Miejsce nie było istotne, ważne było to co znajdowało się tuż przed nimi.
Hydra.
Ogromny mityczno- baśniowy stwór, o ośmiu głowach, które, jeśli więżąc owym mitom miały brzydki zwyczaj odrasta w dwójnasób za każda odcięta...
Mam tylko nadzieje, że ta do tych z niesamowita regeneracją nie należy...
Obok niej stał wysoki rudowłosy mężczyzna, a z szybkim tempie do ich dwójki zbliżała się
jedna z głów hydry, wyglądająca jakby ciało dawno z niej odpadło, strasząca upiorną bielą kości i pustymi oczodołami. Cala spowita była ciemną mgłą, kryjąca częściowo wężowe ruchy szyi. W jej paszczy zaczął niepokojąco wirować złotawo niebieski pył...

Dominique zdając się na instynkt wyszarpnęła z łubi łęczysko łuku.
W myślach zwróciła się do Ciernia.
„Powiadasz, żeś mym sługą i panem? To pomóż mi w tej chwili potrzeby, Cierniu!”
 
__________________
Whenever I'm alone with you
You make me feel like I'm home again
Dear diary I'm here to stay

Ostatnio edytowane przez Lhianann : 05-01-2009 o 17:37.
Lhianann jest offline