Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-01-2009, 22:23   #39
Howgh
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
To złośliwe coś, co nazywamy „Szczęściem”, które do niedawna jeszcze machało do Jonathana z uśmiechem, teraz wyszczerzyło zęby w upiornej parodii uśmiechu i pokazało mu środkowy palec.

W tej samej chwili, gdy wyprężył się dumnie ubrany wreszcie od stóp do głów, gotów na wszelakie przeciwności losu... Natura, jak na przekór, zaatakowała całą mocą.

Słońce schowało się, za nienaturalnie szybko zbierającymi się czarnymi, burzowymi chmurami. Głośne zgrzyty i dźwięki pękającego lodu, zgrały się z silnymi wstrząsami ziemi. Wstrząsy te, przewróciły zaskoczonego Jonathana i uświadomiły go też w jak wielkim jest niebezpieczeństwie. Każdy kawałek domu-lodu mógł skrócić go o głowę. Spróbował się podnieść, mimo drgań, jednak okazało się to niemożliwe. Zaczął więc czołgać się w stronę wyjścia, w stronę które nie tak dawno właśnie uważał za pewną śmierć.


Co za ironia losu...


Centymetr, za centymetrem dom powoli niknął w bezdennej czeluści. Gdy wreszcie dotarł do drzwi, ze sporej wielkości pomieszczenia została zaledwie połowa. Z całych sił pchnął je, jednak były one zablokowane z drugiej strony dużym lodowym odłamkiem. Nie było absolutnie żadnych szans, by w pojedynkę mógłby go poruszyć. Ogłuszający rumor zmusił go, do oderwania wzroku z klamki, tylko po to, by ujrzeć kryształowo przezroczysty gruz nieubłaganie lecący w stronę jego głowy.

W tym samym momencie, czas jakby stanął w miejscu. Przed oczami Jonathana, ukazała się niczym zjawa piękna twarz kobiety. Jej twarz nie wyrażała absolutnie niczego. Ani politowania, ani złości, rozdrażnienia, rozbawienia. Niczego. Perłowe oczy spoglądały wprost na niego, a on czuł się, jak gdyby zaraz sam miał stać się wyssaną z uczuć skorupą. Nic takiego jedna się nie stało. Ciało Johnego, zupełnie jakby nic nie ważyło uniosło się w powietrzu i wyleciało przez nieistniejący już sufit poza budynek.

Gwałtowne zderzenie z ziemią, połączone z niemożliwością zaczerpnięcia głębszego oddechu, pozbawiło go na chwilkę przytomności. Gdy świadomość wróciła na należne sobie miejsce w mózgu, Johny poczuł odrywające się od jego ust miękkie, ciepłe, delikatne wargi...


JULIAN?!


Gwałtownie otworzył oczy i zobaczył, na całe szczęście śliczną dziewczynę, a nie blond chłopaka. Odetchnął parę razy głęboko. Zobaczył w oczach Ivet, bo właśnie przypomniał sobie jej imię, ogromną ulgę. Jej nerwowe spojrzenie przed siebie, do reszty rozbudziło Jonathana. Podążając za jej wzrokiem, zobaczył istną apokalipsę. To, do niedawna, nieziemsko wyglądające miasto, zmieniło się nie do poznania. Wszędzie walące się budynki, ciemność i mini-tornada lodowych odłamków. Jedno z nich właśnie zbliżało się do nich. Nagle, wszędzie zalegającą ciemność zalała lekka, złocista poświata. Johny spoglądając w tym kierunku, ujrzał sporych rozmiarów snop światła, przedzierający się przez burzowe chmury i kończący się na ulicy. Bił od niego blask i ciepło.


Jedyna szansa. Innych opcji nie ma.


Jonathan złapał za rękę Ivet i oboje zaczęli biec w tym kierunku. Ściana ostrych, lodowych odłamków nieprzerwanie pędziła tuż za nimi. Udało się.

*

Johny zdąrzył już przyzwyczaić się do „teleportacji”, czyli do pojawiania się nagle i bez ostrzeżenia w zupełnie innymi miejscu.
Teraz, ciągle trzymając się nieświadomie za ręce, znaleźli się przed ogromnym budynkiem. Na około nie panowała już niebezpieczna wichura, ziemia już nie drgała, a powietrze było ciepłe. Z jakiegoś powodu się tutaj znaleźli, więc nie było sensu, by nie wejść do środka.

Pomieszczenie, a raczej gigantyczna hala w której się znaleźli nie mogła być niczym innym jak hipier-hipiermarketem. Pełna paleta zapachów, kolorów, kształtów wręcz oszołamiała. Puścił rękę dziewczyny i popędził między półki i regały.

Najpierw ruszył do działu z żywnością. Chociaż nigdy nie był w tym „sklepie” to jakimś trafem instynktownie wiedziało się, gdzie trzeba iść, by znaleźć to, czego się szuka. Buszując między regałami minął Juliana, jednak ten zaaferowany wkładaniem wszystkiego do plecaka, chyba go nawet nie zauważył. Wybrał z półki jakiś napój energetyzujący, otworzył go z głośnym szczęknięciem i z lubością wypił od razu połowę zawartości puszki.


Jeżeli mam cokolwiek stąd wziąć, to musze mieć do czego to pakować...


Ruszył to działu turystyki, z zamiarem znalezienia najlepiej jakiejś torby, ewentualnie plecaka. Przechodząc między regałami na których wisiały worki, tornistry, sakwy każdego rodzaju, wielkości, koloru i kształtu. Szukał czegoś, na co spojrzy i mały głosik w jego głowie powie „Ha! To właśnie to.”. Zawsze w ten sposób wybierał swoje ubrania i rzeczy których potrzebował. Już myślał, że nic tu nie znajdzie, gdy jego wzrok padł na coś niesamowitego. Cały czarny, bez usztywnienia na plecy, z nieznanego dotąd Jonathanowi materiału. Kieszeń na kieszeni, zamek na zamku, ściągacz na ściągaczu. Cały plecak wyglądał jak jeden wielki schowek. Natychmiast zarzucił go sobie na siebie, wyregulował długość ramion, tak, by ten idealnie się ułożył. Równocześnie ogarnęło go uczucie spokoju i opanowania. W niepamięć odeszła chęć buszowania między półkami i wybierania czego tylko popadnie. Czuł, że właśnie zdobył wszystko. Z lubością się przeciągnął i mimochodem spojrzał w stronę, gdzie powinno znajdować się sklepienie budynku. Zamiast tego, zobaczył gigantyczny ekran. Przez moment myślał, że to jakiś film, jednak gdy zobaczył siebie - łamiącego nos Julianowi, uświadomił sobie, że to powtórka dzisiejszego dnia. Jeszcze przez moment oglądał - akurat pojawił się człowiek stojący na dachu jakiegoś budynku - po czym spuścił wzrok. Sam nie wiedząc czemu, gnany dziwnym uczuciem, ruszył przed siebie.

Po chwili niezbyt szybkiego marszu, znalazł się przed obok innych. Widział tutaj Mike’a, Juliana, Ivet oraz parę innych osób, których jeszcze nie spotkał. Wszyscy oni stali wokoło kobiety i najwyraźniej na coś czekali. Jonathan z niewiadomych sobie powód, czuł pewien rodzaj szacunku wobec niej. Kobieta po chwili przemówiła, przedstawiając się jako Dominique, a nas wszystkich określając jako stado Białej Róży. Johnemu średnio spodobało się przyrównanie ich do zwierząt i narzucenie im niejako jakiś obowiązków nie pytając uprzednio o zdanie. Zmielił jednak w ustach cięty komentarz i pozwolił jej dokończyć. Po krótkiej ciszy, jaka nastąpiła po tym oświadczeniu, wszyscy zaczęli mówić jeden przez drugiego. Tym razem Jonathan nie zamierzał być biernym.


- Ja nazywam się Jonathan Noys. Przepraszam, ale czy mogłabyś bardziej rozwinąć kwestie tego całego „Stada...”?


Nagła, nie poprzedzona żadnym ostrzeżeniem, czy chociażby dźwiękiem, teleportacja zbiła wszystkich z tropu. Jeszcze bardziej wszystkich zdziwiło i przestraszyło to COŚ, przed czym nagle się znaleźli. Wielogłowa bestia z rykiem przypuściła atak, nie dając nawet momentu na zastanowienie, czy rozeznanie się w sytuacji. Wszyscy zostali zbici w małe, dwu-trzyosobowe grupki. Jonathan stał wraz z Mike’m i Ivet. Zajęły się nimi trzy głowy. Dwie, wyglądały jak Jonathan, a trzecia z niesamowitą szybkością pędziła w stronę Ivet. Te dwie, wyglądające jak on, nic na razie nie robiły. Czekały chyba na rekację. Do uszu Johnego dotarł głośny krzyk przerażenia. Kątem oka zobaczył płomienie.

Czysta, chłodna logika wyparła przerażenie i chęć ucieczki. Uśmiechnął się szeroko w duchu.


- MIKE!


Jonathan głośno krzyknął imię współtowarzysza, świeżo mając jeszcze w pamięci to, co Mike zrobił gdy ratował tamtego spadającego faceta. Równocześnie skupiony, starał się użyć swojej mocy. Chciał wytworzyć gęstą, wilogotną ścianę mgły która osłoniłaby Aleksandrę i jej towarzysza, przed gorącymi płomieniami, jakie wydobyły się z paszczy potwora.

_____

Jonathan zabrał z hipermarketu „Magiczny Plecak”, oraz podczas walki z hydrą stara się użyć mocy („Ściana Mgły”) na głowie "Trupia Czacha" by osłonić Aleksandrę i Reynolda przed płomieniami.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 05-01-2009 o 22:27.
Howgh jest offline