Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2009, 16:57   #339
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Godzina „zero” była już blisko, nadchodziła spokojnym, dostojnym krokiem tworząc za sobą ścieżkę krwi.
Pytanie pozostawało tylko jedno: czyja to vitae zostanie tej nocy przelana?


Antoine, Artur

Artur stał oparty o Toyotę Archonta, był nadzwyczaj spokojny, wręcz niespotykanie - biorąc pod uwagę jego stany lękowe i burzliwe życie detektywa. Czyżby osiągnął przesilenie stresu i osiągnął stan obojętności? To by było wygodne, choć trochę... przykre. Trudno jednak stwierdzić, co go czeka. Był inny niż pozostali Malkavianie. Był inny niż Dżejowie, inny niż Ojciec, inny niż opiekujący się nim Aligarii. Droga, którą przyszło mu więc podążać była tylko jego własna i tylko on sam mógł zgadywać dokąd prowadzi.

Z chmury filozoficznych przemyśleń egzystencjalnej wręcz natury wyrwał Neonitę właściciel samochodu, obok którego stał. Antoine od paru dni naprawdę wyglądał niezdrowo – nawet jak na nieumarłego. Teraz jednak odzyskał jakimś dziwnym sposobem dawny spokój ducha i nawet uprzejmie skinął głową swojemu przyszłemu towarzyszowi podróży. Artur nie mógł wiedzie, że ta nadzwyczajna zmiana jest efektem zamienionych przed chwilą kilku słów Archonta z Shizuką i wręczeniem jej małej sakiewki. Sakiewki ze skarbem nieocenionej wartości – szafirem, dającym moc władania żywiołem wody. tego jednak Antoine nie wyjawił dziewczynie. jeszcze nie teraz.

Kainici wsiedli do samochodu i spokojnie, z uwagi na kiepskie warunki drogowe, ruszyli w kierunku niedużego kościółka. Gdyby serce Lasalle’a biło, czułby, że bije szybciej na samą myśl, że może znaleźć się bliżej Rossy – tej dzielnej, czystej jak łza dziewczyny, tak niesłusznie skazanej przez sam los.

Kiedy dwa wampiry przekroczyły próg niewielkiej świątyni, zamiast zazwyczaj doznawanego ciepła i przytulności doświadczyli jedynie... chłodu.
Świece w środku w większości w ogóle się nie paliły, przez co panował swoisty półmrok. Portmanowi wydawało się, że kościół jest całkiem opuszczony i gdy już miał zawrócić, Archont zatrzymał go ruchem dłoni.

- Wiem, że tu jesteś. – powiedział spokojnie, bez cienia wahania – Nie chcemy nikogo krzywdzić, przyszliśmy porozmawiać z księdzem.

- Nikogo tu nie ma poza mną. – dosłyszeli głos zza ołtarza – bardzo znajomy głos.

Gdy przeciskając się między ławami podeszli bliżej, nie mieli już żadnych wątpliwości. To Roland siedział pod mównicą Pana i przestawiał jakieś kielichy oraz świece, najwyraźniej używając ich jako figur do gry w szachy.


- Na przyszłość synek myj uszy, a i ty biały garniturku odczyść nieco przyłbicę. – mówił były książę nawet nie podnosząc głowy – nie teraz się was oczekuje, jeszcze za wcześnie. Idźcie, wróćcie przed brzaskiem. To będzie za 491 minut. Nie wcześniej. Nie później. A teraz idź smarku – wskazał niedbale palcem na Artura - Bo jeszcze nie nadszedł czas na twój ruch. Ty musisz pilnować wieży. Za to ty...– wskazał Archonta i odczekał aż młody Malkavian się oddali.

- Ty możesz ją ocalić. Tak, ją. Pamiętasz, co ci przepowiedziała? Że tylko Czwórka jest ważna, czwórka wybranych... Czwórka króli. Uczyń ją jednym z nich... wiem, że możesz, a przeżyje. Tylko czy poświęcisz siebie biały garniturku? Tak bowiem, możesz osłonić małą czarownicę, ale tylko samemu wystawiając się pod bicie. To twoja partia, twoje decyzje, a teraz nie przeszkadzaj w mojej, idź już.


Shizuka

Prezentu od Archonta się nie spodziewała, jednak dostała od niego niewielkie zawiniątko, gdy wychodziła z Elizjum. Nie potrafiąc ujarzmić ciekawości, zajrzała do sakiewki, jeszcze zanim spotkała się z wojskowym. Szafir... bardzo piękny szafir wielkości jajka niemal... w dodatku był na nim jakiś znak nieco innej barwy.


Naprawdę cudowny okaz!
Tylko dlaczego Antoine jej go wręczył? Czyżby... jako pocieszenie?

Pułkownik Conner przyjął ją bardzo życzliwie, tylko z odrobiną cienia rozczarowania w oczach, że to nie piękna Ortega przyszła dopilnować ich umowy. Wpływ Matki na tego człowieka wciąż był bardzo silny, oczy mężczyzny były jak gdyby zamglone, gdy tylko o niej myślał czy wspominał.
Głupiec. Nie miał przecież żadnych szans. Wielki jak niedźwiedź, niezgrabny o łapach wielkości łopat z grubymi, pokrytymi włosem palcami. Czym on mógłby zyskać chociaż akceptacje wrażliwej na urodę Toreadorki?

A jednak, gdy Shizuka szła za nim, dostrzegła, że mężczyzna ma bardzo sympatyczny, wręcz pociągający uśmiech. „Tak, jakby słońce wyjrzało zza chmur” – tak określała tego typu uśmiechy przyjaciółka wampirzycy. Dawna przyjaciółka z życia, które już odeszło.


Pułkownik Conner oczywiście nie mógł wprowadzić nieupoważnionej osoby do centrum dowodzenia, ale postanowił w inny sposób dać jej i jej matce dowód swej lojalności – zawczasu przygotował kilku żołnierzy w centrum nawigacji bazy, informując ich o ćwiczeniach. Mieli sprawdzić zachowanie się w obliczu zagrożenia ze strony wroga, kiedy głównodowodzący jest poza sztabem i tylko telefonicznie może przekazywać rozkazy. Nieźle to wymyślił, trzeba przyznać. Żołnierze byli poza tym przekonani, że luki rakietowe, które zostaną użyte – są puste. I faktycznie były. Wszystkie poza jednym.

Tak przynajmniej mówił Conner. Po pierwszym onieśmieleniu, dzięki urokowi wampirzycy, szybko zaczął mówić otwarcie. Chyba tez dobrze czul się w jej obecności. Zaprowadził Shizukę do niewielkiego pokoiku hotelowego, gdzie prócz łóżka, krzesła i stolika znajdował się tylko telefon – stary aparat z mocno już wytartą klawiaturą.


- Proszę usiąść. – wojskowy wskazał kobiecie wolne krzesło – ja i tak bym nie mógł. Pani rozumie, emocje. No nic, trzeba dzwonić i mieć to już za sobą.

To rzekłszy, wziął bez słowa namiary na willę od Toreadorki, po czym, wyjmując jakąś kartkę z kodami, zaczął na niej bazgrać. To trwało kilka minut. Wreszcie mężczyzna złapał za słuchawkę telefonu i wykręcił jakiś numer, po czym ryknął do słuchawki:

- Pułkownik John Conner, kod 2435JD, meldować! – przerwa na wysłuchanie drugiego rozmówcy – Stan uzbrojenia? – przerwa – Wprowadzić stopień pomarańczowy, agilitacja, kod GH, sprawdzić stan uzbrojenia, meldować! – przerwa – Crossowanie sprzętu, salwa ostrzegawcza, cel, pal! – przerwa, ciężkie westchnienie pułkownika – Alert, alert! Przemieszczenie wroga. Nowe współrzędne. Notować! Cel E10 na kwadrat G5, powtarzam: kwadrat G5. Pozycja 11 koma 57, powtarzam: 11 koma 57. – przerwa – Dobrze. Cel, pal o 2:58am! Powtarzam: 2:58. Oddzwonić w momencie dotarcia pocisku do celu. Tyle, powodzenia żołnierzu.

Odłożył słuchawkę. Chwilę stał, wpatrując się w telefon, po czym opadł na łóżko i zakrył twarz swymi wielkimi dłońmi.

- Zrobione. – rzekł tylko – Oni dalej myślą, że to tylko symulacja...


Mercedes

Rozkoszując się urokiem zorzy polarnej, obecnością adrenaliny we krwi oraz towarzystwem przystojnego Tylera, który sam jej zaofiarował do czasu ataku na posiadłość hrabiny swoje towarzystwo, Mercedes przechadzała się wyludnianymi ulicami miasta.

Miała zamiar właśnie wrócić jeszcze do swojej posiadłości, ale spacer zaproponowany niespodziewanie przez Nożownika stanowił zbyt wielką pokusę jako zapełnienie sobie czasu.
Choć jej towarzysz był zazwyczaj milkliwy, teraz wydawało się, że coś go męczy. Czyżby aż tak bał się ataku? Nie, to do niego niepodobne.

- Wiesz... - odezwał sie wreszcie - Chciałbym żebyś dała więcej wolności Shizuce. ona jest jak egzotyczny kwiat, potrzebuje więcej powietrza niż roślinność tutejsza.

- Przecież jej nie wiążę.
- odpowiedziała z uśmiechem kocicy Toreadorka.

- No wiem, ale... jeśli spełni twój rozkaz teraz, to będzie dowód lojalności. Zostaw ją... niech idzie własną drogą, przecież ty też...

Nagle myśli Ortegi zaprzątnął dzwonek telefonu komórkowego. Numer nieznany.

- Witaj Mercedes. – w słuchawce odezwał się dziwnie znajomy głos – To ja, Marcus. Dawno się nie widzieliśmy, prawda... siostrzyczko?

Rozmowa nie była długa. Marcusem wszak bynajmniej nie kierowała tęsknota za osobą siostry. Po prostu powiadomił ją o tym, że ojciec jest w podróży i korzystając z okazji planuje odwiedzić Reykiawik, by spotkać się z córką. W jakim celu? Tego wampir zdradzić nie chciał, a może nawet nie mógł. Tak czy inaczej samolot miał być na miejscu jutro o 23.35, dobrze więc aby Mercedes zjawiła się na lotnisku, jeśli nie chce „dostać w tę krągła i kształtną pupcie”.


Alexander

- Kurwa, plan jest taki: Robimy rozpierduchę! – rzekł twardo George do Brujahów i Vengadora, gdy zgromadzili się przy motorach.

- Dobry plan! – pochwalił ktoś.

- Zajebiemy te magiczne dziwki choćby nie wiem co. Pieprzyć księcia, pieprzyć rozkazy, liczy się zemsta!

- Taaaaaa!

- Krwi dziwek!

- Donovan, ty miałeś ochraniać tego pedała Aligariego, ale... przyłącz się do nas! Szczaj na starucha, niech sam się broni. To jest wojna!

- To jest Sparta!

- Dokładnie. Tu nie ma miejsca dla cieniarzy. Młody
– tu George zwrócił się do Alexa.Ta walka to zemsta za naszych braci, musimy ich pomścić! Dla ciebie jednak to też sprawdzian, pieprzony test czy jesteś jednym z nas. Masz więc trzy zadania: raz -zajebać jak najwięcej czarownic albo pomóc przy tym innym, jak sam nie dasz rady, dwa – przeżyć, trzy – ochraniać Ortegę. Staraj się trzymać blisko niej, jeśli i ona wejdzie do walki, czaisz? No ja kurna myślę. Dobra, Wampiry na koń!!! Zapakować sprzęcicho i jadymy! Chowamy się po dwóch-trzech w drogach koło posiadłości. A jak rakieta jebnie w budynek, to sami wiecie co...

- Naaaapieeeerdaaaalaaaaaać!!!!!
– odpowiedziały mu liczne głosy.

I ruszyli.


Karol

Był już na miejscu, schowany niedaleko ogrodzenia posiadłości hrabiny Munk. Póki co wszystko układało się nadzwyczaj dobrze. Z wstępnego rozeznania szczurów wynikało, że w budynku jest od dziesięciu do dwudziestu osób. Większość na piętrze, powinny wiec zginąć wraz z uderzeniem rakiety... jeśli oczywiście mowa o normalnych ludziach. Niemniej nic w zachowaniu domowników nie wskazywało na zdenerwowanie, czy choćby świadomość domowników dotyczącą zbliżającego się niebezpieczeństwa.

Jedynym źródłem niepokoju mógł być w tej chwili fakt, że Nosferatu nijak nie potrafił zlokalizować Lalkarza. Czyżby ten znów zaszył się w jakiejś powłoce?
Należało naprawdę uważać.


Robert

Książę siedział majestatycznie na swoim tronie, wpatrywał się w przestrzeń, jakby w ogóle nie zauważając otoczenia. Był zamyślony... a mocny uścisk dłoni na gałce laski świadczył również o pewnym zdenerwowaniu.

- Pięć minut do godziny zero. Czas na sprawdzenie łączności ojcze. – odezwała się Finney wskazując na aparat telefoniczny.

Nagle do drzwi sali konferencyjnej rozległo się pukanie.

- To ja Sing, sir. Wiem, że miałem nie przeszkadzać, ale ktoś zostawił pod drzwiami martwego psa albo nawet wilka, nie wiem niestety. Szczątki są bardzo zmasakrowane. – służący nawet po wejściu do sali, mówił ze spokojem tym samym jednostajnym głosem – Zresztą nie ktoś, a pan Brian – kamera go zarejestrowała. Przy zwłokach zostawił liścik do pana zaadresowany, nie miał koperty.

Cytat:
Aligarii ty durny klaunie!
Chciałeś mnie się pozbyć, tak? Chciałeś mnie odstawić? Pierdol się staruchu. Już ja ci pokażę prawdziwą moc bojową. Jestem radnym, a nie popychadłem, jakim ty zawsze byłeś.
Wal się dziadu!
Z wyrazami szacunku:
Brian

PS I pamiętaj: „Po nazwisku to po pysku”, jeszcze raz wspomnisz jak się nazywam, a nie ręczę za siebie.


WSZYSCY RZUCACIE W SWOICH POSTACH k10!!!
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 06-01-2009 o 18:13. Powód: Zmiana w części Mercedes
Mira jest offline