Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-12-2008, 01:28   #331
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Laska leżała obok tronu, Robert zaś, korzystając z tego, iż czekało go parę chwil samotności, zasiadł na swym miejscu zdecydowanie zbyt nonszalancko, opuszczając zamyśloną głowę i splatając ręce, nerwowo strzelając przy tym sobie z palców. Zupełnie jak na tamtym obrazie. Zupełnie jak za czasów błazenady...

- Cóż począć... - westchnął cicho.

Zniknięcie Rolanda i jego świty Jezusów powoli przestało go martwić. To kompletni wariaci, ale jeszcze go nie zawiedli. Zapewne starają się powiększyć ich szanse w bitwie w jakiś chory, pokrętny i szalony sposób. Aligarii miał tylko nadzieję, iż będzie skuteczniejszy niż kupienie kontenera figur szachowych i próba zasypania nimi hrabiny...

Malkavianie ponoć płoną, a potem zmartwychwstają... A przynajmniej tak mówił o tym Roland. A podpala ich ktoś, kogo Artur łączył z postacią Dominika. Jeżeli to on, to... Po co to robił? To działanie było godne bardziej siepaczy Sforzów, którzy przez lata szukali Stańczyka po śmierci Bony. Ale jego ojciec, mistrz manipulacji, król finezji... Czy te lata mogły zmienić tak wiele?

- Sir... - usłyszał głos Waltera równolegle z jego pukaniem we framugę już otwartych drzwi.

- Tak?

- Pozwoliłem sobie sprowadzić i przygotować dla pana specjalny strój, który bez wątpienia przyda się podczas nocnej wyprawy. Z pewnością nie jest on zgodny z kanonami mody, lecz w nim będzie pan wyjątkowo bezpieczny... - mówił, otwierając sportową torbę i wyciągając z niej kolejne elementy stroju. Czarny swetr z golfem, czarne bojówki, ciężkie, wysokie buty i potężna kamizelka kuloodporna.

- A cóż to? - spytał się Ventrue, wskazując na ostatni z "prezentów".

- To rodzaj współczesnej zbroi, sir, wstrzymującej moc kul wystrzelonych z pistoletów.- wymawiając ostatnie słowo, wyjął z kieszeni broń, chyba glocka - mały, czarny pistolet - A to tak na wszelki wypadek. Wiem, że pierwszy raz będzie pan trzymał takie urządzenie w dłoniach, ale od XVI wieku używa się ich coraz łatwiej...

***

Z dosyć zmieszaną miną Robert Aligarii witał kolejnych gości, odziany w strój godny raczej ochroniarza, nie Księcia - ale nie chciał później marnować czasu na przebieranie. Z resztą, tego samego oczekiwał od wszystkich - po paru słowach zamienionych w sali tronowej mieli wsiąść do przygotowanego przez Mercedes vana i pojechać na miejsce akcji.

- Witam państwa... I, ze względu na czas, którego wciąż mamy za mało, pozwolę sobie na tym zakończyć część powitalną naszego dzisiejszego spotkania. - rzekł, gdy już wszyscy zajęli swoje miejsca w sali - Przed państwem leżą kolejne, poprawione egzemplarze planu naszego działania, które ledwie przed godziną przywiózł mój prawnik. Jeżeli ktoś nie jest pewny roli któregoś z nas w nadchodzącym przedstawieniu - to ostatnia okazja, by zapoznać się z dokumentem. Ze względów bezpieczeństwa, proszę o pozostawienie ich w sali. - laska, kontrastująca ze strojem, mocno uderzyła o ziemię.

- Jeżeli nikt z państwa nie będzie miał pytań bądź wniosków, udamy się pojazdem, sprowadzonym przez pannę Mercedes, na teren akcji. Zatrzymamy się w bezpiecznej odległości od posesji hrabiny Munk, by nie wzbudzić zainteresowania jej ochrony. To samo dotyczy Brujahów - prosiłbym o wyłączenie silników motorów i podprowadzenie ich przez ostatnie dwieście metrów.

- Ach, i jeszcze jedna uwaga. Podczas akcji może pojawić się mężczyzna, rzekomo prezentujący swą osobą kobiece zachowania, dzierżący przedmiot, który opisywany jest jako szkiełko. Bez względu na jego zachowanie proszę o ostrożność - to ktoś niezwykle potężny i, być może, niebezpieczny. W razie jego pytań, proszę natychmiast skierować go do mnie.

Tym razem ledwie stuknął laską o marmurową podłogę sali, a potem, kłaniając się lekko, zasiadł na tronie.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 14-12-2008, 19:19   #332
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Budzik zadzwonił niedługo po zmroku. Kupno kalendarza z godzinami wschodów i zachodów słońca okazało się niezłym pomysłem. Zwłaszcza w taką noc jak dzisiaj.
Hej ho, hej ho, do bitki by się szło! Boże, jak mi się chce spać
Po chwili wstał z łóżka i przeciągnął się. Kości strzyknęły.
„Rany, ale miałem dziwny sen”

W tej chwili zauważył co ma na sobie- białą szatę, sięgającą do kostek. Szybko się rozejrzał. Jego ubranie leżało, złożone w równą kostkę, na krześle. Obok, z oparcia, zwisał pas z kaburą i pistoletem. Błyskawicznie zdarł z siebie szatę, wciągną spodnie i przypasał broń. Przez chwilę patrzył tępo w sufit, w końcu padł na kolana koło łóżka i przeżegnał się.

„Boże, co się ze mną stało poprzedniej nocy? Nie dość, że zostałem wampirem? Wiem, że nie jestem idealny, ale staram się. I, z Twoją pomocą, dam sobie radę bez „sumienia” przejmującego kontrolę! Proszę...

Podniósł się po kilka minutach i sięgnął do kieszeni wiszącej przy drzwiach kurtki. List od Księcia. Nie dajmy się zwariować, zajmijmy się tym, co do nas należy. Z drugiej kieszeni wyjął notatnik i ołówek. Czytając wiadomość, pisał krótkie punkty pod hasłem „Mnich”:

„Gruby, niski, łysy
?mnich?
Syczący, „demoniczny” (?) głos
Sztuka hiszpańska → Ortega?
Lubi przepych
?gej/ pedofil?”


Przez chwilę patrzył tępo w kartkę. Można było z tym zacząć jakąś pracę, ale miło byłoby wiedzieć więcej. Zwłaszcza, jak stare są te informacje. Biorąc pod uwagę niektóre... staromodne nawyki Księcia, możliwości są spore.

„Zaraz, co mówił ten Malkavianin? Pan ubierający się jak pani? Nic mu nie staje? Skwierczą szaty? Oj”

Poderwał się z łóżka, na którym dotychczas siedział i wybiegł przez drzwi. Elizjum było duże, chwilę mu zajęło, zanim znalazł Księcia. To było warte szybkiego raportu.

- Książę, mam pilną informację- rozejrzał się, czy aby nikt nie podsłuchuje- Od zaufanego informatora dowiedziałem się, że w mieście pojawił się mężczyzna, zachowujący się trochę jak kobieta, o podejrzanych zamiłowaniach seksualnych- tutaj jakby uśmiechnął się pod nosem. Chyba tak można przełożyć „nic mu nie staje”- Jest, zdaje się, dość potężny. Brzmi znajomo, prawda? Otóż ten ktoś ma jakieś, cytuję, złe szkiełko, koniec cytatu, i podpala naszych przyjaciół Jezusów. Nie wiem nic więcej, ale jeśli po mieście krąży nasz nowy przeciwnik, władający w jakiś sposób ogniem, myślałem, że dobrze będzie donieść od razu.

- Dziękuję, doskonale wypełnił pan swe zadanie, monsieur Portman. Poza paroma szczegółami... Cóż, takiego go znałem. Ach, zdaje mi się, zapomniałem przedstawić ci go z imienia. Dawniej zwał się Dominikiem. - zamyślił się na chwilę Książę - Nie przerywaj swego śledztwa. Chciałbym poznać działanie jego "złego szkiełka" oraz dowiedzieć się o... O wszystkim z nim związanym...

Rozmowa poszła szybko, zresztą nie spodziewał się niczego innego. Teraz trzeba było załatwić jeszcze jedną sprawę. Miał już poprzedniej nocy pojechać do swojego starego mieszkania, wziąć kilka rzeczy potrzebnych na akcji, ale... część nocy jakoś mu umknęła. W międzyczasie przypomniała mu się jeszcze jedno wydarzenie.

Zaraz, co mówił ten ksiądz? Facet w białym garniaku to będzie Archont. Przyprowadzić go? Spoko, jak się pojawi w Elizjum, to z nim pogadam. Wątpię, żeby to było pilniejsze niż bitwa, więc nie ma pośpiechu, ale zobaczymy, co on powie.

To była błyskawiczna jazda. Nie wiedział, kiedy inne wampiry pojawią się w Elizjum, w końcu musiały dojechać z różnych części miasta, no i pewnie nie ustawiały budzików według zachodu słońca, więc miał trochę czasu. Ale to nie znacz, że trzeba go marnować. Jego mieszkanie było opłacone do końca miesiąca, jeszcze się nie wyprowadził do końca.

Nie potrzebował wielu rzeczy, ale kilka zapasowych magazynków do S&W przyda się na pewno. Podobnie kominiarka, w końcu to nie była zbyt legalna akcja. Spojrzał na siebie. Ubranie było dobre do działania, wygodne, znajome. Ale trochę cienkie. Na szczęście w szafie powinna być... jest!, kamizelka kuloodporna. W pracy detektywa nigdy nie wiadomo, po której stronie lufy się znajdzie. Założył ją od razu na siebie, pod bluzę, nie miał na nią dość dużej torby. W międzyczasie zerknął jeszcze na telefon stojący na biurku. Numer na komórkę znało tylko kilkoro bliskich znajomych, potencjalni klienci dzwonili tutaj. A on nie odbierał telefonu od kilku dni. Teraz automatyczna sekretarka błyskała, dając znać, że ktoś zostawił wiadomość.

Cholera, wampir, czy nie, trzeba będzie wziąć jakąś sprawę, drobne wydatki zawsze się znajdą. No i lepiej nie psuć sobie reputacji na mieście. No, chyba, że Książę zacznie mi płacić, bo zlecenia od niego chyba szybko się nie skończą. Ech, ale jakoś tego nie widzę.”
„Zaraz, ale przecież teraz mam dyscypliny! Ha ha, mogę być super- detektywem! Od jutra wracam do akcji, nie ma co. I bójcie się, złoczyńcy! A i na brak kasy nie będę narzekał”


Ta myśl o czymś mu przypomniała. Odrapane ściany pokoju zdobiło kilka plakatów filmowych. Nie było to może sztuka przez duże „SZ”, większość bywalców Elizjum by się nie zachwyciła, ale Arturowi się podobały. Teraz pomyślał, że jeden chętnie powiesiłby w swoim nowym pokoju.



Zwinął Stallone'a w rulonik, wsadził pod pachę i ruszył do samochodu. Po drodze usłyszał jakiś cichy głosik w swojej głowie.
Przestępstwo to zaraza. Poznaj lekarstwo. To brzmi dumnie. Może jeszcze jest dla Ciebie nadzieja?”

Wkrótce był znowu w Elizjum. Pozostałe wampiry niedługo miały zacząć się schodzić. Zajrzał do swojego pokoju, gdzie powiesił plakat i szybko zeszedł do sali, w której mieli się spotkać. Uśmiechał się pod nosem. Nie był pewien, czy organizm wampira wydziela adrenalinę, ale czuł się jest przyjemnie podekscytowany. Archonta nie było widać, więc póki co nie miał nic do powiedzenia.
 
Wojnar jest offline  
Stary 14-12-2008, 20:54   #333
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Kąpiel nie spowodowała rozładowania emocji oraz zmniejszenia poczucia zmęczenia i totalnej bylejakości. Miał dosyć, tymczasem czekała jeszcze walka. Jak zwykle postanowił się do niej przygotować. Jak zwykle … od wielu lat. Usiadł przy kompie i zaczął pisać, jednocześnie zaś zastanawiał się. Olson i Elena najpierw musieli zostać uwzględnieni. Polubił ich, ponadto polecił ich dziadek. To tak, jakby stał się opiekunem dwójki Virkollenów. Cóż, dla Olsona zdecydowanie przeznaczy majątek w Gujanie Francuskiej, gdzie oficjalnie mieszkał. Teoretycznie pseudo-ojciec Antoine’a przeprowadził się do Gujany Francuskiej i tam jakieś 30 lat temu wyszedł za emigrantkę z Argentyny Consuellę Perez. Rzecz jasna, wszystko to było fałszywe od początku do końca, ale majątek, a dokładniej farma kauczukowa w Ameryce Południowej, stanowiły całkiem miła, realna rzeczywistość. 100 tysięcy akrów kauczukowca brazylijskiego oraz mała, lecz nowoczesna fabryczka, dostarczały przyzwoity dochód, który wystarczyłby Olsonowi na przyzwoite życie. Elena zaś otrzymałaby milion euro na koncie jednego z banków szwajcarskich. Także tytuł hrabiowski, który nadany został przez samego cesarza Napoleona. Elena Virkolen hrabiną? Tak byłoby, podobnie jak dziedziczenie tytułu przez jej dalszych potomków. Wszystko to jednak pod jednym warunkiem; opuszczenia Islandii i niewracania na wyspę przez długi czas. Nie mógł im powiedzieć, co się dzieje, ale przecież nie mógł tez ich zostawić na wyspie. Zostawił im wiadomość mailową: Uciekajcie stąd! Mógł ja zlikwidować, jeżeli spokojnie wróciłby po akcji. Bowiem nie chciał szukać końca, ale miał tego dosyć, naprawdę dosyć. Najpierw dziadek, potem Rossa i wreszcie miłość. Wszystko to stracił i nie mógł się z tym ani pogodzić, ani zrozumieć.

Ale reszta majątku? Niewątpliwie miał coś dla Karola. Zestaw płyt z nagraniami, potężna kolekcja muzyki poważnej, także właśnie utworów skomponowanych przez Karola Lipińskiego. Ponadto miał coś, z czego Lipiński pewnie najbardziej by się ucieszył: skrzypce, oryginalny stradivarius, stworzony przez tego najwybitniejszego lutnika, przedstawiciela kremońskiej szkoły tworzenia instrumentów smyczkowych. Na tym właśnie instrumencie grał kiedyś na koncercie z Paganinim we Włoszech. Niewątpliwie, bystre ucho muzyka bez problemu powinno rozpoznać brzmienie cudownych skrzypiec i miał nadzieję, ze w razie czego ucieszy Karola ten dowód pamięci i uznania dla jego osoby. Wprawdzie istniały sprawy, na które mieli inne poglądy, ale jednak Lipiński należał do zdecydowanie najsensowniejszych członków rady i Lasalle chciał mu zostawić, ewentualnie, jakąś pamiątkę.

Książę! Robertowi przydałoby się ładne konto wypchane milionami. O nie! Myślał o nim poważnie, że pieniądze pomogłyby mu, utwierdzając władze i uniezależniając od innych źródeł finansowania. Mogłyby przyczynić się do utrzymania spokoju. Ale, ale. Robert, póki co, nie pokazał, że jest kompetentnym władcą. Pokazał za to, że potrafi skłócać i nastawiać do siebie wrogo innych. Możliwe, że kiedyś się zmieni rozumiejąc, iż rzeczywista władza wynika z osobistych cech oraz prawdziwego zaangażowania. Obecnie otrzymując duży kapitał mógłby go niewłaściwie wykorzystać.

Mercedes. Kochał ją, ale nie był ślepy. Mercedes nie była zła. Mercedes miała w nosie pojęcia etyki. Wreszcie zrozumiał to. Dla niej był kimś nieważnym, a na pewno znacznie mniej istotnym niż wygoda, przyjemność, chętka. Potrafiła być cudowna i Antoine nie mógł się jej oprzeć, ale w chwile potem zadawała boleść gorszą niż cokolwiek innego. Niczym owa przeklęta ukochana z piosenki „Ja już tamtej nie pamiętam”, którą wykonywało kilku wokalistów.

Ja już tamtej nie pamiętam - ona była zła i podła
i na co dzień, i od święta równie głupia jak ty mądra.
Zapraszała, czarowała, potem gryzła i drapała
jak kocica, czarownica - szkoda nawet słów



Ja już o niej pamiętam, miała taki głos jak skrzypce
gdy śpiewała była piękna, serce drgało jak na nitce.
Zamyślona i szalona, ale dla mnie już stracona
ta kocica, czarownica - szkoda nawet słów



Ja już tamtej nie pamiętam, chciałaś wiedzieć, wiesz już teraz
choć ty jesteś taka święta, ty coś dajesz i odbierasz,
ty rozumiesz, ty całujesz, zawsze wszystko mi darujesz.
Penelopa, lecz na opak - brak mi na to słów.



Ty łagodna, ty spokojna opatrujesz moje rany
i na całym bożym świecie nie ma drugiej takiej samej.
Nie zawiedziesz, nie porzucisz, nie zabierzesz ciepłej dłoni
zrób coś teraz, bym od ciebie już nie zechciał wrócić do niej
. „

Kocica, czarownica, szalona, piękna, dla której chciałoby się rzucić wszystko. Mercedes Ortega, która nie chciała zrobić choć kroku ku niemu, drobnego kroku. Była trucizną, nie złem, ale wiatrem, który ot, tak sobie, czasem poruszał życiodajnymi wiatrakami mielącymi mąkę, a czasem niszczył domy. Kompletnie nie rozróżniając pomiędzy złem oraz dobrem, kierując się tylko kaprysem chwili. Majątek był jej niepotrzebny, swego miała wystarczająco wiele. Ponadto, dlaczego miałby zostawiać cokolwiek takiej istocie, która zrobiłaby z nim coś kompletnie zwariowanego, niestety, negatywnie zwariowanego?

Pozostawała więc Shizuka. Znał ja słabo, ale i tak lepiej, niż kilku pozostałych wampirów. Rozmawiał z nią kilka razy u Mercedes. Była dobra, miła i nie zapomniała, czym może być prawdziwie ludzki członek rodziny. Na jak długo? Nie wiedział, ale póki co, stanowiła jedyna osobę, która pod tym względem wzbudzała zaufanie. Shizuka, piękna Shizuka, będąca wampirem, jednakże również normalnym człowiekiem. Dziewczyna dostałaby dom, dostałaby siedzibę, resztą pieniędzy, opłaconą ochronę oraz Stephena, który wytłumaczyłby jej, co jest grane, wprowadzając we wszystkie zawiłości majątkowe. Także Shizuka miała otrzymać, jakby co, list, w którym wspominał o Stephenie, a kamerdyner prośbę, by służył dobrze młodej pani i dbał o nią. Natomiast co do Mayici, to sama Shizuka miała zdecydować. Możliwe, że Olson chciałby ją zabrać do Gujany. Może wolałaby wrócić do swojej poprzedniej pani lub zostać z nową? Jej sprawa.

Natomiast jeżeli chodzi o najcenniejszą rzecz, która posiadał, klejnot. To był problem. Wiedział, ze należy dać go Shizuce, ale jak i kiedy? Ponadto, jeśli nic by mu się nie stało, nie pragnął się nim dzielić. Wprawdzie rozmawiali wcześniej o kamieniu z Mercedes, ale przestał jej ufać. Prawdopodobnie kłamała z owym problemem, albo coś sobie wmówiła. Nawet zresztą, jeżeli akurat ta wyjątkowa rzecz była prawdą w jej życiu, to cała reszta nie. Czy więc pomogła by bliskiej sobie osobie? Jeżeli zaś tak, to co zrobiłaby z kamieniem potem? Wiadomo co! Poświęciłaby go dla swojej osobistej rozrywki, szaleństwa oraz jakiejś głupiej chętki. Gdyby jej tak nie kochał … tak bardzo nie kochał … pewnie nie zastanawiałby się ani chwili nad nią. Tymczasem myślał długo bojąc się, że zmieni swoją decyzję, jeżeli będzie się dłużej wspominał jej głębokie oczy i piękną twarz.

Pisał, pisał, pisał. Drukował, następnie podpisał.
- Stephenie – zwrócił się do kamerdynera – zawieziesz to do naszych notariuszy oraz opłacisz.

Następnie poszedł spać. Nadchodził dzionek. Podobny, do wszystkich pozostałych dzionków. Zimny, śnieżny, pochmurny. Kiedy przeminął, Stephen potwierdził mu wykonanie poleceń, a on wsiadł do białej, niczym puch przy drodze, Toyoty, włączył motor oraz skierował się do siedziby księcia.

-------------------------------

Tą piosenkę rzeczywiście wykonywało kilku wokalistów. Jedno z wykonań:

Wrzuta.pl - Piotr Loretz - Ja już tamtej nie pamiętam

inna wersja:

Wrzuta.pl - Olga Bonczyk & Dariusz Kordek - Ja już tamtej nie pamiętam
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 14-12-2008 o 23:16.
Kelly jest offline  
Stary 14-12-2008, 21:48   #334
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Shizuka grała pięknie. Zrobiła na Ortedze iście piorunujące wrażenie. Stanęła w progu salonu i obserwowała ją bez słowa czując jak uginają się pod nią kolana. Odwykła od słuchania w domu muzyki poważnej. Jej ojciec za taką przepadał, ale ona szła do przodu z czasem i postępem. Fascynowały ją nowe trendy i zmieniające się ludzkie upodobania. Dlatego teraz tak chętnie dawała się porwać tej mocnej muzyce nowej fali. Ale gdy usłyszała cudowne dźwięki pianina sentyment nagle powrócił.

Dźwięki pokonywały dzielący je dystans i wpadały wprost do pustego serca Mercedes, rozpalając w nim delikatny płomyk. Pobudzały jakiś żal i tęsknotę. Coś w niej zadrgało. Cała złość uleciała tak szybko jak się pojawiła. Ortega podeszła od tyłu do grającej przy fortepianie córki i położyła dłonie na jej ramionach.

- Mój ojciec mawiał: „Zagraj dla mnie, a ja powiem ci kim jesteś” - przez moment zatopiła się we wspomnieniach własnego mentora - Przez ten utwór przemawiasz cała ty. Delikatna, czysta i piękna. Nie ma w tobie ani jednej fałszywej nuty. Kim więc jestem by kazać ci się zmieniać, moje dziecko? - głos uwiązł jej w gardle – Jutro... Jutro zrobisz co uznasz za słuszne. Nie przymuszam cię. Nie wyciągnę konsekwencji jeśli go nie zabijesz.

- Wiem. Wcześniej cię nie słuchałam... Słuchanie nie jest moją najmocniejszą stroną. Ale ty nie jesteś byle kim. Jesteś moją córką. Postaram się bardziej liczyć z twoim zdaniem.
- Jeśli nie chcesz pozbawiać tego śmiertelnika życia, to ja to zrobię. Odrobinę więcej krwi na moich rękach już mi nie zaszkodzi. Nie mogę stać się bardziej potępiona niż jestem już teraz. Pewnie masz mnie za bezduszną. Kto wie, może faktycznie taka jestem. Ale jesteś moją córką. Jesteś dla mnie kimś wyjątkowym, moje dziecko.
- Spójrz na mnie. Piękno. Wcielenie ideału... Ale to co widzisz to tylko skorupa. W środku już od dawna nic nie ma... Ale ty masz piękne wnętrze. Nie zatrać go po drodze tak jak ja to zrobiłam... - pocałowała wampirzycę w blade czoło i skierowała się do wyjścia – A teraz pójdę się położyć. Ty też odpocznij. Jutro ważny dzień dla nas wszystkich.

Zniknęła w swoim pokoju gotowa by zapaść w sen. Nie skończyła obrazu, ale przynajmniej zaczęła malować. Z czasem może wróci do pełnej formy. Talent to nie damska torebka. Nie gubi się go bezpowrotnie. On wciąż w niej jest, gdzieś w środku. Potrzebuje tylko czasu by rozwinąć skrzydła.

Leżała w wannie z gorącą wodą i chciała zapalić papierosa. Wzdrygnęła się na widok płomienia tańczącego leniwie nad zapalniczką. Bestia, która w niej siedziała dała znać, że jest jej to wielce nie na rękę.
Zgaś to. Nie lubimy ognia. On może nas zabić. Zgaś to. Nie kuś losu.” - zdawał się przemawiać do niej jej wewnętrzny głos.

Mimo to odpaliła papierosa i wyciągnęła się w wannie wypuszczając chmurę siwego dymu z ust.
- Nie mów mi co mam robić – odpowiedziała na głos bestii przyczajonej gdzieś w środku jej samej. Przymknęła powieki chcąc stłumić targający nią strach. Mały płomyk. Zupełnie nieszkodliwy choćby dla dziecka a ją wpędzał w stan paniki – Jestem silna. Jutro gdy płomienie będą lizały zachłannie dom hrabiny strach mną nie zawładnie. Mam silną wolę. Za silną dla siedzącego we mnie potwora. Jutro będziesz mnie słuchać, słyszysz? Jutro instynkty zostaną stłumione i będzie liczył się tylko rozsądek i precyzja. Siedzisz we mnie głęboko i akceptuję cię. Kocham cię. Daje ci sobą zawładnąć kiedy bardzo tego chcesz. Ale pamiętaj, jutro... Jutro to ty będziesz słuchać mnie...

Ponownie sięgnęła po zapalniczkę i zaczęła na przemian odpalać ją i gasić, wpatrując się jak zahipnotyzowana w mały gorejący języczek ognia. W pierwszym momencie znów poczuła panikę ale przełamała się i absolutnym wysiłkiem woli zmusiła się by nie przerywać czynności.

Dopiero po chwili odłożyła zippo i sięgnęła po telefon. Wykręciła numer i zaczęła przymilnym głosem:
- Witaj George, tu Mercedes. Myślę właśnie o jutrzejszej akcji i przyszła mi na myśl pewna rada. Każ jednemu z twoich chłopców podprowadzić dużego vana. Simon zorganizuje jednego dla mnie, ale będzie niezbędny drugi, żeby pomieścić całą ekipę Brujahów. Nie ważcie się jechać na waszych motorach. Nie wiadomo jak się jutrzejszej nocy wszystko potoczy. Może będziemy zmuszeni porzucić na miejscu środki lokomocji? Lepiej zostawić za sobą anonimowego vana niż całą masę motocykli wymalowanych w logo waszego gangu. Albo choćby oddalać się z miejsca przestępstwa chmarą motocykli buczących niby rój wściekłych pszczół. Będziecie niepotrzebnie zwracać na siebie uwagę. To tylko sugestia oczywiście, ale przemyśl to. Nie chcemy by ktokolwiek przypisał tą akcję gangowi motocyklistów, prawda? A tak w ogóle co u Ciebie? - zapytała chcąc zejść na mniej oficjalne tematy. Prawda jednak była taka, że nie obchodziło ją zupełnie co u niego słychać.

* * *

Kolejnej nocy zbudziła się mocno podekscytowana. Związała na karku włosy w praktyczny węzeł i włożyła na siebie obcisłe czarne ubranie, podkreślające jej idealną sylwetkę. Doskonały materiał i krój plus kilka nieistotnych detali sugerujących jej dobry smak. Delikatny wzór na fakturze materiału, głębszy dekolt na plecach ukazujące jedwabną skórę i łopatki, luźne spodnie i wysokie buty z metalowymi zdobionymi sprzączkami. Do ciemnej sportowej torby wrzuciła kominiarkę i oryginalne samurajskie daisho. Zazwyczaj trzymała je w sypialni jako element wystroju pokoju. Dziś jednak ostrza miały zostać dobyte. Miały skosztować krwi i znów zostać użyte właściwie ze swoim przeznaczeniem.

Katana i wakizashi były śmiercionośną bronią, łączącą piękno i precyzję. Mogła oczywiście uzbroić się w coś mniej wyszukanego ale przede wszystkim trzeba też zadbać o wizerunek i styl. Wszystko musiało współgrać w idealnej harmonii. Ortega nosiła się z klasą, a trudno o większą klasę niż dzieło kilkumiesięcznej pracy japońskiego płatnerza okresu Edo. Przetarła ściereczką ostrze miecza a później przejechała nim po krawędzi palca upuszczając kroplę krwi. Mówiono, że katana, jeśli już opuszcza pochwę miecza musi skosztować krwi. Zupełnie jakby w jej wnętrzu drzemała bestia podobna wampirom. Niech poczuje jej smak i się rozochoci. W nocy zaś niech czyni swoją powinność i pewnie leży w dłoni.

Wypiła do pełna krwi z jednej ze schłodzonych w lodówce butelek. Niczym nie wzbogacone vitae. Przez chwilę kusiło ją czy nie wziąć odrobinę amfetaminy. Jedynie dla lepszego refleksu – pomyślała, ale ostatecznie zrezygnowała. Wampirze moce dawały jej wystarczającą przewagę jeśli chodzi o szybkość.

Zawołała Shizu i Durdena szykując się do wyjścia. Simon jak zwykle spisał się doskonale. Przed domem stał zaparkowany niedawno skradziony czarny van z przyciemnianymi szybami. Anonimowy i nie rzucający się w oczy. Standardowy model, dość przeciętna sylwetka. Bez bajerów i znaków szczególnych.

Kiedy dojechali do Elizjum kroczyła dumnie, z wysoko podniesionym podbródkiem. Zmysłowo kołysząc biodrami obeszła salę witając się z resztą zdawkowymi skinieniami głowy. Jedynie Lasalla pocałowała w policzek i szepnęła do ucha:
- Uważaj na siebie dzisiaj. Zrób to dla mnie i nie daj się zabić.

Nie uśmiechała się w ogóle, jak miała to zawsze w zwyczaju. Dziś z jej twarzy wyzierała powaga i dostojeństwo. Prawdziwa królowa lodu. Taka, do której strach się odezwać uprzednio nie zapytanym. Nieśpiesznie przypięła na biodrach pas z bronią i położyła przed sobą kominiarkę, zasiadając na swoim miejscu przy stole konferencyjnym.
Przedstawienie czas zacząć – pomyślała wydobywając z kieszeni zapalniczkę i znów bawiąc się nią z uporem, na przemian gasząc i zapalając, i wpatrując się z determinacją w podrygujący żywy płomyk.
 
liliel jest offline  
Stary 22-12-2008, 16:01   #335
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Słowa Georga przyjął chłodno. Bo niby co miał mu powiedzieć? Spalonemu i schlanemu, nie było jak przemawiać do rozsądku. Zresztą, miał w tym trochę racji. Brujahowie sami stawiali siebie poza nawiasem społeczeństwa, zarówno tego ludzkiego jak i wampirzego. Jeżeli ktoś, tak robi, to odrzuca bezpieczeństwo, jakie przynosi życie tam, na rzecz całkowitej i nieskrępowanej wolności.

Jednakże, nie mogli być wolni, dopóki istniały rządy, próbujące ich dorwać. Zawsze tak było. Największymi terrorystami tego świata, nie byli islamscy fundamentaliści, a rządy państw. To stwierdzenie w analogiczny sposób odnosiło się do wampirzego, nie życia. Gdzieś tam daleko był ten rodzaj sera, który chciał sprawować kontrolę nad rządem dusz. Starsi bawiący się w jakieś swoje chore gierki. Książęta prowadzący swoje własne, małe rozgrywki, marzący aby dojść tam wysoko, zasiąść w głębokim krześle i z cienia przewodzić pionkami.

Oto wampirzy wyścig szczurów! Oto najgorsza ze wszystkich korporacji! A oni mieli tańczyć jak kukiełki. O nie! Jeżeli myślą, że on się ugnie i stanie się jednym z nich, to się grubo mylą. Jeżeli uważają, że da się go złamać, to znaczy, że są głupsi niż na to wyglądają, a to był spory sukces.

A przecież takich jak Donovan, było dużo więcej. Chociażby "Wampiry", sami sobie zorganizowali społeczność i żyło im się dobrze, nie potrzebowali starych purchawek, aby mówić im co mają zrobić! W końcu osiągną to do czego dążą, w końcu i inni zrozumieją, a ci którzy nie zrozumieją, zostaną siłą w to wciągnięci. Rewolucja już trwała. Wampirze społeczeństwo będzie musiało się zmienić, jeżeli chce przetrwać.

Dzień minął mu spokojnie. A następna noc, to był czas wielkich przygotowań. Broń musiała być w najwyżej gotowości, Mick załatwił Alexowi Kałacha, najpopularniejszą broń szturmową świata. Wszyscy się przebrali, kradzione vany z fałszywymi tablicami zostały przygotowane. "Wampiry" były gotowe do akcji. Teraz siedzieli w klubie, czekając na czas odjazdu.

Tutaj Donovan postanowił trochę rozerwać pozostałych Brujahów, zagrać dla nich wszystkich ... być może ostatni raz. Ostry riff i zaczął śpiewać:
-"Uneasy feeling, burning out my eyes
I hope the end is less painful than my life
I stand on trial before the gods
On judgement day
A blink of an eye between
The cradle and the grave

One last look at visions of flesh
The last best hope of man on Earth
Pontius Pilate still washing his hands
The world don't want to be saved
Only left alone

Elysian Fields...
We are storming the heavens
We raise the swords and shields
We ascend to our destiny
To the Elysian Fields

Soaring to the sun
With blood upon their wings
Superstitious dust left twisting in the wind
Man still has one belief,
One decree that stands alone
The laying down of arms
Is like cancer to their bones"

Wszyscy się bawili. Nie wiedzieli czy któryś z nich, nie zakończy dziś swojego istnienia, przed walką trzeba było się odprężyć. A potem wszyscy ruszyli do Elizjum.

Co prawda Donovan czuł się dziwnie w mundurze wojsk amerykańskich, ale dawało mu to pewną anonimowość, a jako kierowca ciężarówki cieszył się z tego. Najważniejsze to nie rzucić, się zbyt wcześnie w oczy ... a później "BURN BITCH BURN!".

------------------------------------------------
Jeżeli kogoś zastanawia tekst piosenki, to nosi ona tytuł: Elysian Fields, zespołu Megadeth.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 22-12-2008, 17:59   #336
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Karol Lipiński

Tego wieczoru żadna muzyka nie rozbrzmiewała w piwnicach starego budynku. Cała uwaga jej lokatorów była skupiona na zwyczajnym…ubraniu.

Nagi Nosferatu siedział po turecku pośrodku gromadki swoich szczurzych towarzyszy, głaszcząc najbliższego ze szczurków po włochatym łebku. Wszyscy bez wyjątku trwali w milczeniu wpatrując się nieruchomo w strój w jakim miał dzisiaj wystąpić artysta.

Czarny, świeżo wyprany i wyprasowany garnitur wisiał na starym krześle stojącym obok łoża wampira. Ubiór ten miał już sporo lat, jednak upływ czasu nie odbił na nim jak i na jego właścicielu żadnego piętna, nie licząc kilku nieoryginalnych guzików . Był idealnie przygotowany na specjalną okazję jaką było dzisiejsze wystąpienie kompozytora - możliwe, że ostatnie w jego karierze.

Cenny czas mijał, lecz Lipińskiemu to najwyraźniej nie przeszkadzało. Znał plan na pamięć i sam rozważył liczne możliwe drogi jego rozwoju, więc tym razem zamiast wysłuchiwać kazań Księcia pragnął jedynie się skupić i wyciszyć.

Pierwszy spokój przerwał o dziwo nie sam wampir co Beethoven targający ze sobą skórzane zawiniątko. Podsunąwszy mały pakunek swemu panu wprost pod jego skrzyżowane nogi, zapiszczał krótko, lecz zdecydowanie.

- Masz rację przyjacielu, już czas. – odpowiedział mu Karol sięgając do tobołka. Powoli odchylił wierzchnią część materiału, a oczom zebranych ukazały się trzy wyjątkowe, pięknie zdobione batuty.


- Ile to już lat minęło od czasu kiedy użyłem ich po raz ostatni? – zapytał i znów Beethoven zapiszczał dość melancholijnie. – Moje skarby, czas zacząć koncert, nie zawiedźcie mnie tej nocy…

***

Lipiński wolnym krokiem przebył progi Elizjum i choć niespecjalnie mu się śpieszyło zdążył akurat na rozpoczęcie ostatniej narady przed atakiem. Sam wyglądał wyjątkowo elegancko i gdyby nie czarny szal na twarzy, okulary i kapelusz dobrze maskujące jego zdeformowaną twarz nikt by nie powiedział, iż tak ubiera się przedstawiciel klanu Nosferatu. Strój też wywoływał lekkie zdziwienie, pasując bardziej do paradnej kolacji niż szturmu na czarownicę. A przynajmniej taki stwarzał pozór, bowiem w nim Lipiński czuł się po prostu najlepiej.

- Moi szpiedzy powinni zając już ustalone stanowiska okalając posiadłość Hrabiny szczelnym pierścieniem. – szybko bez zbędnych uprzejmości zakomunikował zgromadzonym. – Książę, jeżeli ten człowiek ze „szkiełkiem” wejdzie komukolwiek w paradę, radzę omijać go szerokim łukiem, bądź wycofać się i przede wszystkim nie wdawać się z nim w jakikolwiek kontakt. Nie jestem pewien co do jego osoby, ale mam podstawy podejrzewać, że stanowi dla nas wielkie zagrożenie. To wszystko z mojej strony…

Uśmiechnął się w duchu, będąc niezwykle pewnym siebie. Stała za nim dokładnie przeanalizowany plan, jednakże na przeciw czyhała cała masa niewiadomych, gotowych go obrócić w perzynę.
 
mataichi jest offline  
Stary 24-12-2008, 10:20   #337
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Życie za śmierć.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=bKYN_JycHfo[/MEDIA]

Palce same gnały, paliły się do kolejnej nuty, szukały swojej drogi bez trudności. Shizu była muzyką, a muzyka była Shizu.

"Nie jestem bezsilna.
Nie jestem trupem.
Jeszcze mnie nie znacie.
Sama się nie znam.
Tylko działanie wskaże mi drogę.
A ja znajdę cel.
Dowiem się,
jak żyć po swojemu."


Dotyk dłoni Matki na ramionach wyrwał ją z "nie-tutaj". Patrzyła na nią z lekko uchylonymi ustami, zaskoczona. Swoim wewnętrznym szaleństwem i jej słowami. Właściwie teraz nie zostało nic do dodania. Nikt, kto potrafi zdobyć się na tego typu słowa, nie może być pusty. Tak do końca. Czyli istniała nadzieja? Shizu złożyła delikatny pocałunek na dłoni Matki.
- Dziękuję.
Coś więcej mogłoby zburzyć równowagę.

"Ale nie spać. Jeszcze nie teraz. Chcę tańczyć! Tańczyć! Śmiać się! Być z nimi, być tutaj, być teraz!"
Na propozycję chłopaka roześmiała się perliście.
- Zobaczymy. - a w jej oku zadrgała wesoła iskierka.

Bawić się!

***


Lata treningu dały swoje. Ledwie zapadał zmrok, a Shizu otworzyła oczy. Rozciągnęła się jak kot w łóżku, a kołdra sama zjechała na ziemię. Roześmiała się. Przygotowania czas zacząć.

Wyskoczyła z łóżka i wrzuciła coś na siebie. Czuła się jak nastolatka, która idzie na bal maturalny. Postanowiła cieszyć się tym, co ma, póki jeszcze może. Tym, że jeszcze nic się nie stało. Tym, że tyle trzeba jeszcze przygotować. I tym, co robiła wczoraj.

Ale najpierw - przodkowie.

Wyciągnęła lampion z walizki, której jeszcze nie rozpakowała. Czego ona tam nie miała! Zapas herbaty, jakieś świecące stare kostiumy, czarny sweter, wkładki do butów, jakieś kwiaty, które się normalnie wplata we włosy, zestaw do makijażu - połowa rzeczy musiała tu trafić przypadkiem, kiedy w pośpiechu pakowała swoje rzeczy w Barcelonie. Wtedy też dzieliła pokój z wizażystką. Podeszła do okna, zapaliła świeczkę.

W ten sposób złożyła podziękowanie duchom, że pozwoliły jej przyjść na ten świat. Nawet jeśli są na nią złe. Nawet jeśli prowadzi się nie-życie. Zawsze trzeba pamiętać o przodkach.
Złożyła dłonie i skłoniła się głęboko, po czym prawie piszcząc wypadła na korytarz.

Wbiegła do salonu, rzucając się Młodemu na plecy. Śmiała się radośnie i zachowywała niekoniecznie odpowiednio. Co więcej, jeszcze nie wywiązała się z "prośby" i skwapliwie to wykorzystywała. Chłopak tańczył z nią wczoraj, a potem zbierał kilkakrotnie z podłogi, kiedy to wpadła na "cudowny" pomysł rewii lodowej w zastawionym meblami salonie willi. Okręciła sobie stopy śliską folią spożywczą i korzystała z podłogi jak z tafli lodu. Z dwa razy wpadła w sofę, raz zahaczyła biodrem o stolik, ale ogólnie szło jej świetnie. Nawet z dwa Aksle skoczyła nikogo przy tym nie nokautując. Trzódka Matki nie za bardzo wiedziała, jak reagować na zachowanie Shizuki. Powoli przechodzili do porządku dziennego z jej niegroźnymi szaleństwami. Tylko ciągle padało pytanie. Jak ktoś taki jak Ortega mógł stworzyć tak różną od niej córkę? Chyba tylko na zasadzie przyciągania przeciwieństw.

- Co kupiłyście? Co kupiłyście? - porzuciła młodego i podbiegła do dziewczyn, które właśnie wróciły z zakupów. Żółte krzykliwe pół-kozaczki, tegoż samego koloru torebka imitująca wężową skórę, krótkie czarne spodenki, czarna bluzka z kapturem i dekoltem do pępka, która na wysokości biustu miała złoty łańcuszek i puchowa lazurowa kamizelka z włochatym kołnierzem.

Idealnie. Im będzie gorzej i krzykliwiej ubrana, tym ludzie więcej czasu poświęcą na kontemplację jej bezguścia, a nie na to, aby zapamiętać jakie ma rysy. Ale czegoś jeszcze brakowało. Tylko czego? Shizu zaczęła kontemplować swoje paznokcie.

- Tylko co ja zrobię z tym? - powiedziała na głos.
- Zawsze można pomalować. - rzuciła brunetka i zrobiła balona z gumy, który pękł z trzaskiem. - Zresztą, idziesz bez makijażu?

Japonka odrzuciła lekko do tyłu głowę uśmiechnięta pod nosem.
- Misja "extremely make-over"! - Uniosła palec do góry. - Proszę Pań, idziemy!

Użyła trochę swojego naturalnego wdzięku, trochę wampirzych umiejętności, głównie jednak starała się wzbudzić ciekawość. Bo która kobieta nie lubi bawić się w malowanie i ubieranie drugiej? Nawet nie znając okazji, zabawa murowana. W cztery w jej pokoju śmiały się i mówiły o niczym. Przekomarzały się, które kosmetyki są lepsze. Trochę nienaturalnej normalności wkradło się pod dach Matki.
Malowanie paznokci na żółto, dokładny makijaż no i ocena produktu końcowego. Po przejrzeniu się w lustrze wydano werdykt: Wyglądała jak przeciętna kurwa. Może trochę przesadziły, ale Shizu czuła się mniej widoczna (wbrew wszelkiej logice). Do butów doczepiono żółte sztuczne kwiatki, a do torebki powędrowała nowa komórka i pistolet, kiedy już dziewczyny wyszły z jej pokoju. Japonka stała jeszcze chwilę po środku dywanu, spoglądając na zdjęcie Takiego. Przeszłość to przeszłość. Niczego nie można naprawić. Niczego nie można zmienić. Pamięć w końcu się zatrze. Teraz należało zapisać kolejne karty jej życia.

Po czym jej wzrok przykuła aksamitny woreczek, który wypadł przy ciągłym grzebaniu, z walizki.

W środku znajdowała się resztka herbaty senshy przedniego gatunku. Jej ulubiona. Nie wiedzieć czemu, pomyślała o Lasalle-san. Zgarnęła mały zwitek i ruszyła do salonu. Cichaczem, bez butów jeszcze i skryta wśród mocnego rocka płynącego z wieży, podeszła od tyłu do Młodego. Pięknie pachniał. A zwłaszcza krew w tętnicy tuż nad jego obojczykiem. Dokładnie czuła jak pulsuje, przesuwając zęby wzdłuż szyi, ale dopiero kiedy popłynęła po języku, to...
Chłopak najpierw stężał, ale później odchylił lekko głowę do tyłu, rozluźniając się nieco. Nie piła łapczywie, powoli delektowała się doznaniem i szybko się od niego oderwała. Wzięła tylko trochę. Co niestety rozogniło jej zmysły. Złapała nieopodal stojącą karafkę z krwią i "dopełniła braki". Musiała być najedzona.

- A teraz jeszcze zrobisz coś dla mnie. - uśmiechnęła się najpiękniej jak umiała, eksponując odpowiednio dekolt i pociągnęła go za sobą do stoliczka.

Wręczyła mu karteczkę i długopis, który poniewierał się w pobliżu. Posługiwała się czterema alfabetami, w końcu sam japoński wymagał trzech, do tego należało dodać wyuczoną na studiach cyrylicę, ale pisanie europejskim alfabetem zawsze pozostawało dla niej sztuką tajemną. Czytanie to pikuś w porównaniu z pisaniem. Istna alchemia.
- Pisz. - powiedziała ciepło i zaczęła dyktować.
- "Rozkwitły młode pędy
Jasny liść upadł na taflę
Słoneczna zieleń roztopiła lód

Zamknięty aromat w filiżance"

- Arigato.
- pocałowała go w czubek głowy, schowała wierszyk (strasznie grafomański zresztą) do aksamitnego woreczka i pospiesznie ruszyła zakładać buty, gdyż Matka już ją wołała.

Poprosiła jeszcze Duren-san o "zebranie" broni któregoś z wartowników, jeśli byłoby to możliwe, z posesji Wiedźmy. Miała pewien plan, jeden z tysiąca, ale zapewne nie wypali.

Na zebraniu, zanim oparła się swoim zwyczajem o ścianę, podeszła do Lasalle-san i wręczyła mu malutki woreczek z herbatą.

- Znalazłam to w mojej walizce. To głupie, ale dopiero teraz do niej zajrzałam. - uśmiechnęła się delikatnie, co musiało wyglądać dość komicznie, będąc ubrana i umalowana wulgarnie. A może nie? Może właśnie w ten sposób odsłaniała maskowany charakter? - To mój ostatni zapas Senchy. Takiej z pewnością Pan nie pił. Te gatunek zbiera się tylko raz do roku w wyłącznie jednej prowincji. Mówią o niej Herbata cesarska. Panu sprawi większą przyjemność niż mnie. Proszę przyjąć to jako prezent i podziękowanie za poświęcony mi wcześniej czas.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
Stary 27-12-2008, 22:28   #338
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Kiedy Archont pojawił się w Elizjum, Portman poczekał, że Ortega oddaliła się od niego i podszedł do niego. Upewnił się, że nikt nie słucha, po czym zagadał do niego konspiracyjnym szeptem.

- Pozwoli pan na chwilę, panie Lasalle. Mam wiadomość od księdza z - zamyślił się na chwilę- kościółka Dżejów. Jak rozumiem, zna go pan? Otóż powiedział, żebyśmy tam dzisiaj poszli, a otrzymamy jakieś informacje. Albo jakieś pytania. Nie było to zbyt jasne, ale czuję się w obowiązku to powtórzyć. Nie spodziewam się, żeby to było coś naglącego, więc chyba nie ma co iść przed bitwą? Tak czy siak, proszę dać znać, gdy będzie pan się tam wybierał, zaproszenie wyraźnie dotyczyło nas dwóch.

- Dziękuje za informację. oczywiście, chętnie pójdę nawet przed bitwa, bowiem to blisko. Jest chyba tam ktoś dla mnie bardzo drogi.

-Skoro tak, to chodźmy tam od razu. Na razie nie zanosi się tutaj na nic ważnego.- Artur odwrócił się w stronę pozostałych zgromadzonych wampirów- Jeśli państwo pozwolę, z panem Archontem na chwilę opuścimy lokal. Niedługo będziemy z powrotem.

Po tych słowach skierował się szybkim krokiem do wyjścia. Do bitwy było jeszcze trochę czasu, nie powinno być problemów.
 
Wojnar jest offline  
Stary 06-01-2009, 16:57   #339
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Godzina „zero” była już blisko, nadchodziła spokojnym, dostojnym krokiem tworząc za sobą ścieżkę krwi.
Pytanie pozostawało tylko jedno: czyja to vitae zostanie tej nocy przelana?


Antoine, Artur

Artur stał oparty o Toyotę Archonta, był nadzwyczaj spokojny, wręcz niespotykanie - biorąc pod uwagę jego stany lękowe i burzliwe życie detektywa. Czyżby osiągnął przesilenie stresu i osiągnął stan obojętności? To by było wygodne, choć trochę... przykre. Trudno jednak stwierdzić, co go czeka. Był inny niż pozostali Malkavianie. Był inny niż Dżejowie, inny niż Ojciec, inny niż opiekujący się nim Aligarii. Droga, którą przyszło mu więc podążać była tylko jego własna i tylko on sam mógł zgadywać dokąd prowadzi.

Z chmury filozoficznych przemyśleń egzystencjalnej wręcz natury wyrwał Neonitę właściciel samochodu, obok którego stał. Antoine od paru dni naprawdę wyglądał niezdrowo – nawet jak na nieumarłego. Teraz jednak odzyskał jakimś dziwnym sposobem dawny spokój ducha i nawet uprzejmie skinął głową swojemu przyszłemu towarzyszowi podróży. Artur nie mógł wiedzie, że ta nadzwyczajna zmiana jest efektem zamienionych przed chwilą kilku słów Archonta z Shizuką i wręczeniem jej małej sakiewki. Sakiewki ze skarbem nieocenionej wartości – szafirem, dającym moc władania żywiołem wody. tego jednak Antoine nie wyjawił dziewczynie. jeszcze nie teraz.

Kainici wsiedli do samochodu i spokojnie, z uwagi na kiepskie warunki drogowe, ruszyli w kierunku niedużego kościółka. Gdyby serce Lasalle’a biło, czułby, że bije szybciej na samą myśl, że może znaleźć się bliżej Rossy – tej dzielnej, czystej jak łza dziewczyny, tak niesłusznie skazanej przez sam los.

Kiedy dwa wampiry przekroczyły próg niewielkiej świątyni, zamiast zazwyczaj doznawanego ciepła i przytulności doświadczyli jedynie... chłodu.
Świece w środku w większości w ogóle się nie paliły, przez co panował swoisty półmrok. Portmanowi wydawało się, że kościół jest całkiem opuszczony i gdy już miał zawrócić, Archont zatrzymał go ruchem dłoni.

- Wiem, że tu jesteś. – powiedział spokojnie, bez cienia wahania – Nie chcemy nikogo krzywdzić, przyszliśmy porozmawiać z księdzem.

- Nikogo tu nie ma poza mną. – dosłyszeli głos zza ołtarza – bardzo znajomy głos.

Gdy przeciskając się między ławami podeszli bliżej, nie mieli już żadnych wątpliwości. To Roland siedział pod mównicą Pana i przestawiał jakieś kielichy oraz świece, najwyraźniej używając ich jako figur do gry w szachy.


- Na przyszłość synek myj uszy, a i ty biały garniturku odczyść nieco przyłbicę. – mówił były książę nawet nie podnosząc głowy – nie teraz się was oczekuje, jeszcze za wcześnie. Idźcie, wróćcie przed brzaskiem. To będzie za 491 minut. Nie wcześniej. Nie później. A teraz idź smarku – wskazał niedbale palcem na Artura - Bo jeszcze nie nadszedł czas na twój ruch. Ty musisz pilnować wieży. Za to ty...– wskazał Archonta i odczekał aż młody Malkavian się oddali.

- Ty możesz ją ocalić. Tak, ją. Pamiętasz, co ci przepowiedziała? Że tylko Czwórka jest ważna, czwórka wybranych... Czwórka króli. Uczyń ją jednym z nich... wiem, że możesz, a przeżyje. Tylko czy poświęcisz siebie biały garniturku? Tak bowiem, możesz osłonić małą czarownicę, ale tylko samemu wystawiając się pod bicie. To twoja partia, twoje decyzje, a teraz nie przeszkadzaj w mojej, idź już.


Shizuka

Prezentu od Archonta się nie spodziewała, jednak dostała od niego niewielkie zawiniątko, gdy wychodziła z Elizjum. Nie potrafiąc ujarzmić ciekawości, zajrzała do sakiewki, jeszcze zanim spotkała się z wojskowym. Szafir... bardzo piękny szafir wielkości jajka niemal... w dodatku był na nim jakiś znak nieco innej barwy.


Naprawdę cudowny okaz!
Tylko dlaczego Antoine jej go wręczył? Czyżby... jako pocieszenie?

Pułkownik Conner przyjął ją bardzo życzliwie, tylko z odrobiną cienia rozczarowania w oczach, że to nie piękna Ortega przyszła dopilnować ich umowy. Wpływ Matki na tego człowieka wciąż był bardzo silny, oczy mężczyzny były jak gdyby zamglone, gdy tylko o niej myślał czy wspominał.
Głupiec. Nie miał przecież żadnych szans. Wielki jak niedźwiedź, niezgrabny o łapach wielkości łopat z grubymi, pokrytymi włosem palcami. Czym on mógłby zyskać chociaż akceptacje wrażliwej na urodę Toreadorki?

A jednak, gdy Shizuka szła za nim, dostrzegła, że mężczyzna ma bardzo sympatyczny, wręcz pociągający uśmiech. „Tak, jakby słońce wyjrzało zza chmur” – tak określała tego typu uśmiechy przyjaciółka wampirzycy. Dawna przyjaciółka z życia, które już odeszło.


Pułkownik Conner oczywiście nie mógł wprowadzić nieupoważnionej osoby do centrum dowodzenia, ale postanowił w inny sposób dać jej i jej matce dowód swej lojalności – zawczasu przygotował kilku żołnierzy w centrum nawigacji bazy, informując ich o ćwiczeniach. Mieli sprawdzić zachowanie się w obliczu zagrożenia ze strony wroga, kiedy głównodowodzący jest poza sztabem i tylko telefonicznie może przekazywać rozkazy. Nieźle to wymyślił, trzeba przyznać. Żołnierze byli poza tym przekonani, że luki rakietowe, które zostaną użyte – są puste. I faktycznie były. Wszystkie poza jednym.

Tak przynajmniej mówił Conner. Po pierwszym onieśmieleniu, dzięki urokowi wampirzycy, szybko zaczął mówić otwarcie. Chyba tez dobrze czul się w jej obecności. Zaprowadził Shizukę do niewielkiego pokoiku hotelowego, gdzie prócz łóżka, krzesła i stolika znajdował się tylko telefon – stary aparat z mocno już wytartą klawiaturą.


- Proszę usiąść. – wojskowy wskazał kobiecie wolne krzesło – ja i tak bym nie mógł. Pani rozumie, emocje. No nic, trzeba dzwonić i mieć to już za sobą.

To rzekłszy, wziął bez słowa namiary na willę od Toreadorki, po czym, wyjmując jakąś kartkę z kodami, zaczął na niej bazgrać. To trwało kilka minut. Wreszcie mężczyzna złapał za słuchawkę telefonu i wykręcił jakiś numer, po czym ryknął do słuchawki:

- Pułkownik John Conner, kod 2435JD, meldować! – przerwa na wysłuchanie drugiego rozmówcy – Stan uzbrojenia? – przerwa – Wprowadzić stopień pomarańczowy, agilitacja, kod GH, sprawdzić stan uzbrojenia, meldować! – przerwa – Crossowanie sprzętu, salwa ostrzegawcza, cel, pal! – przerwa, ciężkie westchnienie pułkownika – Alert, alert! Przemieszczenie wroga. Nowe współrzędne. Notować! Cel E10 na kwadrat G5, powtarzam: kwadrat G5. Pozycja 11 koma 57, powtarzam: 11 koma 57. – przerwa – Dobrze. Cel, pal o 2:58am! Powtarzam: 2:58. Oddzwonić w momencie dotarcia pocisku do celu. Tyle, powodzenia żołnierzu.

Odłożył słuchawkę. Chwilę stał, wpatrując się w telefon, po czym opadł na łóżko i zakrył twarz swymi wielkimi dłońmi.

- Zrobione. – rzekł tylko – Oni dalej myślą, że to tylko symulacja...


Mercedes

Rozkoszując się urokiem zorzy polarnej, obecnością adrenaliny we krwi oraz towarzystwem przystojnego Tylera, który sam jej zaofiarował do czasu ataku na posiadłość hrabiny swoje towarzystwo, Mercedes przechadzała się wyludnianymi ulicami miasta.

Miała zamiar właśnie wrócić jeszcze do swojej posiadłości, ale spacer zaproponowany niespodziewanie przez Nożownika stanowił zbyt wielką pokusę jako zapełnienie sobie czasu.
Choć jej towarzysz był zazwyczaj milkliwy, teraz wydawało się, że coś go męczy. Czyżby aż tak bał się ataku? Nie, to do niego niepodobne.

- Wiesz... - odezwał sie wreszcie - Chciałbym żebyś dała więcej wolności Shizuce. ona jest jak egzotyczny kwiat, potrzebuje więcej powietrza niż roślinność tutejsza.

- Przecież jej nie wiążę.
- odpowiedziała z uśmiechem kocicy Toreadorka.

- No wiem, ale... jeśli spełni twój rozkaz teraz, to będzie dowód lojalności. Zostaw ją... niech idzie własną drogą, przecież ty też...

Nagle myśli Ortegi zaprzątnął dzwonek telefonu komórkowego. Numer nieznany.

- Witaj Mercedes. – w słuchawce odezwał się dziwnie znajomy głos – To ja, Marcus. Dawno się nie widzieliśmy, prawda... siostrzyczko?

Rozmowa nie była długa. Marcusem wszak bynajmniej nie kierowała tęsknota za osobą siostry. Po prostu powiadomił ją o tym, że ojciec jest w podróży i korzystając z okazji planuje odwiedzić Reykiawik, by spotkać się z córką. W jakim celu? Tego wampir zdradzić nie chciał, a może nawet nie mógł. Tak czy inaczej samolot miał być na miejscu jutro o 23.35, dobrze więc aby Mercedes zjawiła się na lotnisku, jeśli nie chce „dostać w tę krągła i kształtną pupcie”.


Alexander

- Kurwa, plan jest taki: Robimy rozpierduchę! – rzekł twardo George do Brujahów i Vengadora, gdy zgromadzili się przy motorach.

- Dobry plan! – pochwalił ktoś.

- Zajebiemy te magiczne dziwki choćby nie wiem co. Pieprzyć księcia, pieprzyć rozkazy, liczy się zemsta!

- Taaaaaa!

- Krwi dziwek!

- Donovan, ty miałeś ochraniać tego pedała Aligariego, ale... przyłącz się do nas! Szczaj na starucha, niech sam się broni. To jest wojna!

- To jest Sparta!

- Dokładnie. Tu nie ma miejsca dla cieniarzy. Młody
– tu George zwrócił się do Alexa.Ta walka to zemsta za naszych braci, musimy ich pomścić! Dla ciebie jednak to też sprawdzian, pieprzony test czy jesteś jednym z nas. Masz więc trzy zadania: raz -zajebać jak najwięcej czarownic albo pomóc przy tym innym, jak sam nie dasz rady, dwa – przeżyć, trzy – ochraniać Ortegę. Staraj się trzymać blisko niej, jeśli i ona wejdzie do walki, czaisz? No ja kurna myślę. Dobra, Wampiry na koń!!! Zapakować sprzęcicho i jadymy! Chowamy się po dwóch-trzech w drogach koło posiadłości. A jak rakieta jebnie w budynek, to sami wiecie co...

- Naaaapieeeerdaaaalaaaaaać!!!!!
– odpowiedziały mu liczne głosy.

I ruszyli.


Karol

Był już na miejscu, schowany niedaleko ogrodzenia posiadłości hrabiny Munk. Póki co wszystko układało się nadzwyczaj dobrze. Z wstępnego rozeznania szczurów wynikało, że w budynku jest od dziesięciu do dwudziestu osób. Większość na piętrze, powinny wiec zginąć wraz z uderzeniem rakiety... jeśli oczywiście mowa o normalnych ludziach. Niemniej nic w zachowaniu domowników nie wskazywało na zdenerwowanie, czy choćby świadomość domowników dotyczącą zbliżającego się niebezpieczeństwa.

Jedynym źródłem niepokoju mógł być w tej chwili fakt, że Nosferatu nijak nie potrafił zlokalizować Lalkarza. Czyżby ten znów zaszył się w jakiejś powłoce?
Należało naprawdę uważać.


Robert

Książę siedział majestatycznie na swoim tronie, wpatrywał się w przestrzeń, jakby w ogóle nie zauważając otoczenia. Był zamyślony... a mocny uścisk dłoni na gałce laski świadczył również o pewnym zdenerwowaniu.

- Pięć minut do godziny zero. Czas na sprawdzenie łączności ojcze. – odezwała się Finney wskazując na aparat telefoniczny.

Nagle do drzwi sali konferencyjnej rozległo się pukanie.

- To ja Sing, sir. Wiem, że miałem nie przeszkadzać, ale ktoś zostawił pod drzwiami martwego psa albo nawet wilka, nie wiem niestety. Szczątki są bardzo zmasakrowane. – służący nawet po wejściu do sali, mówił ze spokojem tym samym jednostajnym głosem – Zresztą nie ktoś, a pan Brian – kamera go zarejestrowała. Przy zwłokach zostawił liścik do pana zaadresowany, nie miał koperty.

Cytat:
Aligarii ty durny klaunie!
Chciałeś mnie się pozbyć, tak? Chciałeś mnie odstawić? Pierdol się staruchu. Już ja ci pokażę prawdziwą moc bojową. Jestem radnym, a nie popychadłem, jakim ty zawsze byłeś.
Wal się dziadu!
Z wyrazami szacunku:
Brian

PS I pamiętaj: „Po nazwisku to po pysku”, jeszcze raz wspomnisz jak się nazywam, a nie ręczę za siebie.


WSZYSCY RZUCACIE W SWOICH POSTACH k10!!!
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 06-01-2009 o 18:13. Powód: Zmiana w części Mercedes
Mira jest offline  
Stary 06-01-2009, 21:58   #340
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Tyler powinien ją zdenerwować swoimi niepotrzebnymi radami, ale nie zdenerwował. Ortega zwyczajnie nie potrafiła wyłuskać w stosunku do jego osoby choćby krztyny gniewu. To uczucie tak łatwo i spontanicznie wybuchało w niej z byle błahego powodu, a w stosunku do Tylera uparcie milczało i rozwiewało się niby mgła o poranku. Lubiła go. Nie wiedziała dlaczego. Nie był zabawny, nie był wylewny, nie łączyła ich bezinteresowna szczerość i przyjaźń. Ale z pewnością związał ich wspólnie spędzony czas. Lata w Paryżu.
Ten okres wydawał się teraz odległym snem. Jakby to wszystko miało miejsce w innym ciele, w innym życiu. A jednak to życie miało się o nią upomnieć już jutro. Ojciec. Ojciec miał przylecieć do Reykjaviku.
Początkowo zalała ją fala mieszanych uczuć, ale prędko szeroki szczery uśmiech zagościł na jej twarzy. Uradowana skoczyła wprost na Nożownika zmuszając go by chwycił ją w ramiona i zakręcił nią w powietrzu kilka kółek.

- Ojciec! Ojciec jutro przyjeżdża!
- Villon? - zapytał Tyler podejrzliwie marszcząc brwi – Jutro będzie w Reykjaviku? W jakim celu? - zaczął się dopytywać postawiwszy ją z powrotem na ziemi.
- Nie wiem - zamyśliła się – No tak, sugerujesz pewnie, że znów coś knuje? A może zwyczajnie chce mnie zobaczyć? Może chce poznać Shizu? - jego sceptycyzm trochę ją oburzył.
- Możliwe... - Tyler nie przestawał wbijać w nią tych swoich przenikliwych oczu – Jednak wolałbym aby Shizuka jeszcze przez jakiś czas nie poznała jego. Ona jest zbyt delikatna...
- Przestań – warknęła Mercedes – Nie rób z niego tyrana...

Przez chwilę zastanawiała się nad słowami Nożownika. Kochała ojca. Kochała go bardzo, ale czy istotnie nie wykorzystywał wszystkich do własnych celów? Czy nie realizował sobie tylko znanych planów? Czy nie angażował wszystkich w charakterze pionków na swojej własnej szachownicy?

- Zresztą, jeśli będzie chciał kogoś w coś wmanipulować to zapewne mnie – odpowiedziała w końcu z nutą smutku w głosie – Nie martw się, nie pozwolę mu wykorzystać Shizuki. Zresztą, on jest wytrawnym graczem. Nie pozwoliłby by komukolwiek z jego własnej rodziny stała się krzywda. Nawet jeśli miesza kogoś w swoje gierki to dokładnie analizuje wszystkie za i przeciw. Nigdy mnie nie naraził. Nie tak, w każdym razie, by moje życie było zagrożone.
- Skoro tak twierdzisz - powiedział Tyler bez przekonania niejako zakańczając temat.
- A co do Shizuki, zastanawia mnie dlaczego tak się o nią troszczysz. Chcesz żebym dała jej więcej swobody? Mogłabym pomyśleć, że ci na niej zależy - Ortega się uśmiechnęła, bynajmniej nie złośliwie.

Tyler nic już nie powiedział ale obdarzył ją jakimś takim ganiącym spojrzeniem. Zachichotała. Prawie po dziecinnemu. Niewinnie i frywolnie. A później zatopiła się we wspomnieniach. Ojciec był dla niej dobry. Zazwyczaj. Choć oczywiście wielokrotnie wykorzystywał jej wrodzone wampirze talenty. Ale taka była cena polityki. Mercedes się na nią godziła. Brała na swoje barki tyle, ile potrafiła udźwignąć. Zazwyczaj...

Fakt był taki, że mieli wspólne interesy. Stali po tej samej stronie barykady. Gdy wydawał jej polecenia, gdy prosił by spełniała jego prośby, robiła to bez mrugnięcia okiem. Czyżby ją sobie wychował? Niejako wytresował jak psa? A może faktycznie współdziałali by utrzymać swoje miejsce na paryskiej wampirzej arenie władzy? Byli od siebie zależni. Ale czy to w końcu nie wyprało z ich relacji wszelkich uczuć, sprowadzając wszystko do biznesu?

Nie chciała tak myśleć. Kochała go. Ufała mu. Był jej ojcem. Musiała wierzyć, że to coś znaczyło.
Wspomnienia ożyły wbijając się w mózg niczym ostra szpilka. Chciała je zepchnąć głębiej, do rzadko odwiedzanych zakamarków swojego umysłu, ale one w jednej chwili wypłynęły na wierzch niczym oliwa na wodzie.
Kilka razy ją zawiódł. Tak jak wtedy... Dziesięć lat temu. Dlaczego wciąż pamiętała to tak wyraźnie?

* * *

Paryż – 10 lat temu

Mercedes szła korytarzem Elizjum łapiąc się za broczącą ranę w boku. Twarz miała zmasakrowaną, szła chwiejnie pozostawiając za sobą krwawe ślady na białej marmurowej posadzce.
Dotarła wreszcie do głównej sali, gdzie przy kamiennych misach wypełnionych krwią, tłoczyła się grupa młodych paryskich wampirów. Dopadła do jednego z naczyń i zaczęła pić łapczywie. Z trudem uszła z życiem, spaliła całą krew i teraz siedząca w niej bestia domagała się pożywienia. Dopiero po chwili rany zaczęły się na niej goić i przypominała dobrze wszystkim znaną piękną córkę księcia.
Nie patrzyła na nikogo. Z potarganymi włosami, twarzą umazaną jeszcze nie zakrzepłą krwią i ubraniu w kompletnym nieładzie skierowała się wprost do sali obrad. Weszła w samym środku zebrania, co było karygodnym występkiem na dworze Villona. Tym razem jednak sprawa nie cierpiała zwłoki.
Jej nagłe wtargnięcie przykuło uwagę zasiadających przy stole wampirów, nikt jednak nie skomentował jej wyglądu. Nieliczni jedynie zerknęli z przejęciem na samego księcia. Ktoś inny za przerwanie obrad skupiłby na sobie jego niewątpliwy gniew, jednak wszyscy wiedzieli, że ma on tendencje do pobłażania swojej córce. Ortega posunęła się jednak o krok za daleko kiedy stanęła przed obliczem ojca i przerwała mu wpół zdania.
- Musimy pomówić na osobności. To pilne.
- Mercedes – Francois przybrał łagodny uśmiech, jednak jego brwi niebezpiecznie się do siebie zbliżyły – Kochanie, odrobinę ogłady proszę. Jesteśmy w środku ważnej rozmowy...
- Ale.. - Mercedes przerwała mu ponownie na co Villon podniósł głos, co zwykł czynić niezwykle rzadko, a zazwyczaj skutkowało to mało przyjemnymi zdarzeniami.
- Usiądź przy mnie córko. Jakiekolwiek masz dla mnie wieści, z pewnością mogą poczekać.


Wampirzyca zasiadła pokornie po jego prawej stronie zupełnie się już nie odzywając. Czekała cierpliwie aż posiedzenie dobiegnie końca, choć wymagało to od niej wiele samokontroli. U szczytu stołu, na antycznym zdobionym krześle zasiadał Francois Villon. Książę Paryża. Symbol władzy absolutnej tegoż starego europejskiego miasta. Jego sprzymierzeńcy spuszczali głowy gdy na nich patrzył, wrogowie zaś chowali urazy niezwykle głęboko w swoich umysłach. Wiadomym bowiem było, że książę opanował nad wyraz perfekcyjnie sztukę grzebania w głowach ludzi, jak i Kainitów, i nawet jedna nieuważna myśl mogła przysporzyć komuś poważnych kłopotów. Książę, jak zwykle elegancki i wytworny, przyodziany we frak, cylinder i ciemne okulary wysłuchiwał z kamienną miną relacji swojej rady.




Towarzyszyły mu, jak zwykle trzy inne osoby. Po jego prawej ręce zasiadała teraz córka – Mercedes Ortega, którą przed ponad stu laty przywiózł ze sobą z wyprawy do Hiszpanii. Po lewej ręce siedziała młoda atrakcyjna kobieta, choć nikt, kto zdołał ją bliżej poznać, nie dawał się zwieść jej łagodnemu spojrzeniu i pozornej obojętności wobec otaczającego ją świata. Assamitka – Jade, choć za plecami szeptano o niej „ogar księcia”, siedziała na skrzyżowanych nogach i od niechcenia bawiła się solidnym wojskowym nożem. Ochroniarz Villona, a także jak mówiono, jego prywatny egzekutor. Śmiertelnie niebezpieczna i absolutnie mu oddana.




Dalej za Jade siedział Marcus. Wyglądał mniej więcej na czternastoletniego chłopca, o ślicznej niewinnej buzi i alabastrowej cerze. Przypominał anioła z kościelnych fresków i odcinał się mocno na tle zebranych tu osób. Od razu rzucało się w oczy, że tu nie pasował. Niby owca pośród stada wilków. Uosobienie niewinności i delikatności. Drobna, smukła sylwetka, ciemne loki okalające dziecinną twarz i smutne niebieskie oczy.
Marcus... Pierwszy syn księcia, jedyne rodzeństwo Ortegi. Zupełnie nieobeznany w sprawach polityki i ciągłych intrygach Villona. Wielu szemrało, że nie zasługuje na swoją pozycję i, gdyby nie koligacje z władcą, najpewniej już dawno by zginął pozbawiony jego opieki. Słaby i niezaradny, jednakże obdarzony pięknym obliczem i jakąś bijącą od niego nieskazitelną aurą, dlatego Francouis miał zapewne do niego słabość. Podejrzewano, że jest kochankiem swojego ojca i gorliwie musi spełniać nawet najohydniejsze i najbardziej wyuzdane zachcianki Villona.




Zebranie się skończyło. Dopiero gdy ostatnia osoba opuściła salę obrad i zamknęła za sobą drzwi Francouis i Marcus spojrzeli na Ortegę. Jade zupełnie nie przejęta nie przestała podrzucać swojego noża. Mercedes klęknęła przy mężczyznach spuszczając bezradnie głowę, a po jej policzku potoczyła się krwawa łza. Nie płakała od stulecia, ale teraz była ku temu bardzo odpowiednia sposobność.
- Zawiodłam cię ojcze – szepnęła – Poszłam do tego Ventru, jak kazałeś, ale oparł się mojemu urokowi. Nic mi nie powiedział, a wręcz przeciwnie. Wyczuł podstęp i zmusił mnie... Zmusił bym wyznała nasze plany. Był zbyt potężny... - nie tłumaczyła się, raczej stwierdzała fakt - Opierałam się, ale mnie zdominował. Ojcze – uniosła wyżej twarz – popełniłam błąd i nie zawaham się przyjąć wszelkich konsekwencji.
Villon się tylko zaśmiał:
- Oczywiście moje dziecko, że nie podołałaś. Twój przeciwnik był faktycznie potężny. Co prawda istniało duże prawdopodobieństwo, że ci się powiedzie, ale i na ewentualność porażki byłem przyszykowany. Zdradziłaś mu więc wszystko? Wszystko co ci wyjawiłem?
- Tak... O ile z bólem mogłam sobie poradzić, to przed dominacją w końcu się ugięłam... - kontynuowała nieco już zbita z tropu.
- Bardzo dobrze Mercedes. Informacje, które ci wyjawiłem nie były prawdziwe. Teraz, gdy on podejmie ten trop natrafi na wiele przeciwności, i koniec końców da nam niezbędny czas. Tylko o to nam chodziło – zaśmiał się z wyższością. – Rozumiesz też, że nie mogłaś wiedzieć, że karmię cię fałszywymi informacjami. On z miejsca zwietrzyłby podstęp. A tak? Wiedział, że mówisz prawdę i sam połknął haczyk. Jak widzisz nie ma więc powodów byś trapiła sobie tym swoją cudną główkę. Wszystko poszło zgodnie z planem. Jak zwykle...
- Czyli z rozmysłem ryzykowałeś moim życiem? – wstała nagle i spojrzała na niego z wyrzutem- On mógł mnie zabić! Rozszarpać na strzępy!
- Niczym nie ryzykowałem moje dziecko. Wiedziałem, że nie posunąłby się tak daleko żeby cię zabić. On nie jest głupcem. Zdaje sobie sprawę, że gdyby to zrobił rozwiązałby mi ręce i mógłbym go usunąć bez żadnej krępacji. Wydałby na siebie wyrok śmierci. Widzisz kochanie, polityka to niezwykle delikatna materia. To jak partia szachów. Jeśli opanujesz tą sztukę do perfekcji nic cię nie zaskoczy. Trzeba umieć tylko wybiegać odpowiednią ilość ruchów do przodu i na każdy mieć przygotowaną odpowiedź. Sukces leży w elastyczności.

Zrezygnowana Ortega usiadła na krześle zaciskając dłonie w pięści. Wciąż nie mogła ochłonąć.
- Manipulowałeś mną...- zaśmiała się gorzko - Cały czas mną manipulujesz...
Marcus, dotąd milczący, wstał nagle z miejsca i podszedł do niej gładząc dłonią jej policzek.
- Mercedes... Nie ma powodów do zmartwień. Wiesz przecież, że oboje kochamy cię bardziej niż kogokolwiek. Nikt nie naraziłby twojego życia, rozumiesz? Miej więcej ufności... Nie wątp w nas nigdy. Nie wątp, bo to rani moje serce.
Chłopiec uśmiechnął się życzliwie i pozwolił by Ortega przycisnęła twarz do jego piersi. Oplótł ją rękami i zastygli w takim uścisku na długą chwilę.

* * *

Poszli do vana spierając się o to kto będzie prowadzić. Ostatecznie to Tyler zasiadł za kółkiem a Mercedes czekała bez słowa, aż wszyscy zainteresowani zapakują się do środka. Tyler prowadził nad wyraz zaradnie. Poprawiła rękawiczki i wyciągnęła z podróżnej torby dwa samurajskie miecze obnażając ostrza.
- Zaraz po wybuchu staranuj bramę – powiedziała chłodnym opanowanym głosem – A później zatrzymaj się przed frontem dworku. Wyskakujemy na zewnątrz i zabieramy się do roboty chłopcy. Ach, i uważajcie na psy. Na pewno kręcą się w pobliżu – gdy byli już prawie na miejscu nasunęła na twarz czarną kominiarkę. Zerknęła na zegarek. 02:57. Przedstawienie czas zacząć – zacytowała w myślach swojego mentora.
 
liliel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172