Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2009, 21:58   #340
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Tyler powinien ją zdenerwować swoimi niepotrzebnymi radami, ale nie zdenerwował. Ortega zwyczajnie nie potrafiła wyłuskać w stosunku do jego osoby choćby krztyny gniewu. To uczucie tak łatwo i spontanicznie wybuchało w niej z byle błahego powodu, a w stosunku do Tylera uparcie milczało i rozwiewało się niby mgła o poranku. Lubiła go. Nie wiedziała dlaczego. Nie był zabawny, nie był wylewny, nie łączyła ich bezinteresowna szczerość i przyjaźń. Ale z pewnością związał ich wspólnie spędzony czas. Lata w Paryżu.
Ten okres wydawał się teraz odległym snem. Jakby to wszystko miało miejsce w innym ciele, w innym życiu. A jednak to życie miało się o nią upomnieć już jutro. Ojciec. Ojciec miał przylecieć do Reykjaviku.
Początkowo zalała ją fala mieszanych uczuć, ale prędko szeroki szczery uśmiech zagościł na jej twarzy. Uradowana skoczyła wprost na Nożownika zmuszając go by chwycił ją w ramiona i zakręcił nią w powietrzu kilka kółek.

- Ojciec! Ojciec jutro przyjeżdża!
- Villon? - zapytał Tyler podejrzliwie marszcząc brwi – Jutro będzie w Reykjaviku? W jakim celu? - zaczął się dopytywać postawiwszy ją z powrotem na ziemi.
- Nie wiem - zamyśliła się – No tak, sugerujesz pewnie, że znów coś knuje? A może zwyczajnie chce mnie zobaczyć? Może chce poznać Shizu? - jego sceptycyzm trochę ją oburzył.
- Możliwe... - Tyler nie przestawał wbijać w nią tych swoich przenikliwych oczu – Jednak wolałbym aby Shizuka jeszcze przez jakiś czas nie poznała jego. Ona jest zbyt delikatna...
- Przestań – warknęła Mercedes – Nie rób z niego tyrana...

Przez chwilę zastanawiała się nad słowami Nożownika. Kochała ojca. Kochała go bardzo, ale czy istotnie nie wykorzystywał wszystkich do własnych celów? Czy nie realizował sobie tylko znanych planów? Czy nie angażował wszystkich w charakterze pionków na swojej własnej szachownicy?

- Zresztą, jeśli będzie chciał kogoś w coś wmanipulować to zapewne mnie – odpowiedziała w końcu z nutą smutku w głosie – Nie martw się, nie pozwolę mu wykorzystać Shizuki. Zresztą, on jest wytrawnym graczem. Nie pozwoliłby by komukolwiek z jego własnej rodziny stała się krzywda. Nawet jeśli miesza kogoś w swoje gierki to dokładnie analizuje wszystkie za i przeciw. Nigdy mnie nie naraził. Nie tak, w każdym razie, by moje życie było zagrożone.
- Skoro tak twierdzisz - powiedział Tyler bez przekonania niejako zakańczając temat.
- A co do Shizuki, zastanawia mnie dlaczego tak się o nią troszczysz. Chcesz żebym dała jej więcej swobody? Mogłabym pomyśleć, że ci na niej zależy - Ortega się uśmiechnęła, bynajmniej nie złośliwie.

Tyler nic już nie powiedział ale obdarzył ją jakimś takim ganiącym spojrzeniem. Zachichotała. Prawie po dziecinnemu. Niewinnie i frywolnie. A później zatopiła się we wspomnieniach. Ojciec był dla niej dobry. Zazwyczaj. Choć oczywiście wielokrotnie wykorzystywał jej wrodzone wampirze talenty. Ale taka była cena polityki. Mercedes się na nią godziła. Brała na swoje barki tyle, ile potrafiła udźwignąć. Zazwyczaj...

Fakt był taki, że mieli wspólne interesy. Stali po tej samej stronie barykady. Gdy wydawał jej polecenia, gdy prosił by spełniała jego prośby, robiła to bez mrugnięcia okiem. Czyżby ją sobie wychował? Niejako wytresował jak psa? A może faktycznie współdziałali by utrzymać swoje miejsce na paryskiej wampirzej arenie władzy? Byli od siebie zależni. Ale czy to w końcu nie wyprało z ich relacji wszelkich uczuć, sprowadzając wszystko do biznesu?

Nie chciała tak myśleć. Kochała go. Ufała mu. Był jej ojcem. Musiała wierzyć, że to coś znaczyło.
Wspomnienia ożyły wbijając się w mózg niczym ostra szpilka. Chciała je zepchnąć głębiej, do rzadko odwiedzanych zakamarków swojego umysłu, ale one w jednej chwili wypłynęły na wierzch niczym oliwa na wodzie.
Kilka razy ją zawiódł. Tak jak wtedy... Dziesięć lat temu. Dlaczego wciąż pamiętała to tak wyraźnie?

* * *

Paryż – 10 lat temu

Mercedes szła korytarzem Elizjum łapiąc się za broczącą ranę w boku. Twarz miała zmasakrowaną, szła chwiejnie pozostawiając za sobą krwawe ślady na białej marmurowej posadzce.
Dotarła wreszcie do głównej sali, gdzie przy kamiennych misach wypełnionych krwią, tłoczyła się grupa młodych paryskich wampirów. Dopadła do jednego z naczyń i zaczęła pić łapczywie. Z trudem uszła z życiem, spaliła całą krew i teraz siedząca w niej bestia domagała się pożywienia. Dopiero po chwili rany zaczęły się na niej goić i przypominała dobrze wszystkim znaną piękną córkę księcia.
Nie patrzyła na nikogo. Z potarganymi włosami, twarzą umazaną jeszcze nie zakrzepłą krwią i ubraniu w kompletnym nieładzie skierowała się wprost do sali obrad. Weszła w samym środku zebrania, co było karygodnym występkiem na dworze Villona. Tym razem jednak sprawa nie cierpiała zwłoki.
Jej nagłe wtargnięcie przykuło uwagę zasiadających przy stole wampirów, nikt jednak nie skomentował jej wyglądu. Nieliczni jedynie zerknęli z przejęciem na samego księcia. Ktoś inny za przerwanie obrad skupiłby na sobie jego niewątpliwy gniew, jednak wszyscy wiedzieli, że ma on tendencje do pobłażania swojej córce. Ortega posunęła się jednak o krok za daleko kiedy stanęła przed obliczem ojca i przerwała mu wpół zdania.
- Musimy pomówić na osobności. To pilne.
- Mercedes – Francois przybrał łagodny uśmiech, jednak jego brwi niebezpiecznie się do siebie zbliżyły – Kochanie, odrobinę ogłady proszę. Jesteśmy w środku ważnej rozmowy...
- Ale.. - Mercedes przerwała mu ponownie na co Villon podniósł głos, co zwykł czynić niezwykle rzadko, a zazwyczaj skutkowało to mało przyjemnymi zdarzeniami.
- Usiądź przy mnie córko. Jakiekolwiek masz dla mnie wieści, z pewnością mogą poczekać.


Wampirzyca zasiadła pokornie po jego prawej stronie zupełnie się już nie odzywając. Czekała cierpliwie aż posiedzenie dobiegnie końca, choć wymagało to od niej wiele samokontroli. U szczytu stołu, na antycznym zdobionym krześle zasiadał Francois Villon. Książę Paryża. Symbol władzy absolutnej tegoż starego europejskiego miasta. Jego sprzymierzeńcy spuszczali głowy gdy na nich patrzył, wrogowie zaś chowali urazy niezwykle głęboko w swoich umysłach. Wiadomym bowiem było, że książę opanował nad wyraz perfekcyjnie sztukę grzebania w głowach ludzi, jak i Kainitów, i nawet jedna nieuważna myśl mogła przysporzyć komuś poważnych kłopotów. Książę, jak zwykle elegancki i wytworny, przyodziany we frak, cylinder i ciemne okulary wysłuchiwał z kamienną miną relacji swojej rady.




Towarzyszyły mu, jak zwykle trzy inne osoby. Po jego prawej ręce zasiadała teraz córka – Mercedes Ortega, którą przed ponad stu laty przywiózł ze sobą z wyprawy do Hiszpanii. Po lewej ręce siedziała młoda atrakcyjna kobieta, choć nikt, kto zdołał ją bliżej poznać, nie dawał się zwieść jej łagodnemu spojrzeniu i pozornej obojętności wobec otaczającego ją świata. Assamitka – Jade, choć za plecami szeptano o niej „ogar księcia”, siedziała na skrzyżowanych nogach i od niechcenia bawiła się solidnym wojskowym nożem. Ochroniarz Villona, a także jak mówiono, jego prywatny egzekutor. Śmiertelnie niebezpieczna i absolutnie mu oddana.




Dalej za Jade siedział Marcus. Wyglądał mniej więcej na czternastoletniego chłopca, o ślicznej niewinnej buzi i alabastrowej cerze. Przypominał anioła z kościelnych fresków i odcinał się mocno na tle zebranych tu osób. Od razu rzucało się w oczy, że tu nie pasował. Niby owca pośród stada wilków. Uosobienie niewinności i delikatności. Drobna, smukła sylwetka, ciemne loki okalające dziecinną twarz i smutne niebieskie oczy.
Marcus... Pierwszy syn księcia, jedyne rodzeństwo Ortegi. Zupełnie nieobeznany w sprawach polityki i ciągłych intrygach Villona. Wielu szemrało, że nie zasługuje na swoją pozycję i, gdyby nie koligacje z władcą, najpewniej już dawno by zginął pozbawiony jego opieki. Słaby i niezaradny, jednakże obdarzony pięknym obliczem i jakąś bijącą od niego nieskazitelną aurą, dlatego Francouis miał zapewne do niego słabość. Podejrzewano, że jest kochankiem swojego ojca i gorliwie musi spełniać nawet najohydniejsze i najbardziej wyuzdane zachcianki Villona.




Zebranie się skończyło. Dopiero gdy ostatnia osoba opuściła salę obrad i zamknęła za sobą drzwi Francouis i Marcus spojrzeli na Ortegę. Jade zupełnie nie przejęta nie przestała podrzucać swojego noża. Mercedes klęknęła przy mężczyznach spuszczając bezradnie głowę, a po jej policzku potoczyła się krwawa łza. Nie płakała od stulecia, ale teraz była ku temu bardzo odpowiednia sposobność.
- Zawiodłam cię ojcze – szepnęła – Poszłam do tego Ventru, jak kazałeś, ale oparł się mojemu urokowi. Nic mi nie powiedział, a wręcz przeciwnie. Wyczuł podstęp i zmusił mnie... Zmusił bym wyznała nasze plany. Był zbyt potężny... - nie tłumaczyła się, raczej stwierdzała fakt - Opierałam się, ale mnie zdominował. Ojcze – uniosła wyżej twarz – popełniłam błąd i nie zawaham się przyjąć wszelkich konsekwencji.
Villon się tylko zaśmiał:
- Oczywiście moje dziecko, że nie podołałaś. Twój przeciwnik był faktycznie potężny. Co prawda istniało duże prawdopodobieństwo, że ci się powiedzie, ale i na ewentualność porażki byłem przyszykowany. Zdradziłaś mu więc wszystko? Wszystko co ci wyjawiłem?
- Tak... O ile z bólem mogłam sobie poradzić, to przed dominacją w końcu się ugięłam... - kontynuowała nieco już zbita z tropu.
- Bardzo dobrze Mercedes. Informacje, które ci wyjawiłem nie były prawdziwe. Teraz, gdy on podejmie ten trop natrafi na wiele przeciwności, i koniec końców da nam niezbędny czas. Tylko o to nam chodziło – zaśmiał się z wyższością. – Rozumiesz też, że nie mogłaś wiedzieć, że karmię cię fałszywymi informacjami. On z miejsca zwietrzyłby podstęp. A tak? Wiedział, że mówisz prawdę i sam połknął haczyk. Jak widzisz nie ma więc powodów byś trapiła sobie tym swoją cudną główkę. Wszystko poszło zgodnie z planem. Jak zwykle...
- Czyli z rozmysłem ryzykowałeś moim życiem? – wstała nagle i spojrzała na niego z wyrzutem- On mógł mnie zabić! Rozszarpać na strzępy!
- Niczym nie ryzykowałem moje dziecko. Wiedziałem, że nie posunąłby się tak daleko żeby cię zabić. On nie jest głupcem. Zdaje sobie sprawę, że gdyby to zrobił rozwiązałby mi ręce i mógłbym go usunąć bez żadnej krępacji. Wydałby na siebie wyrok śmierci. Widzisz kochanie, polityka to niezwykle delikatna materia. To jak partia szachów. Jeśli opanujesz tą sztukę do perfekcji nic cię nie zaskoczy. Trzeba umieć tylko wybiegać odpowiednią ilość ruchów do przodu i na każdy mieć przygotowaną odpowiedź. Sukces leży w elastyczności.

Zrezygnowana Ortega usiadła na krześle zaciskając dłonie w pięści. Wciąż nie mogła ochłonąć.
- Manipulowałeś mną...- zaśmiała się gorzko - Cały czas mną manipulujesz...
Marcus, dotąd milczący, wstał nagle z miejsca i podszedł do niej gładząc dłonią jej policzek.
- Mercedes... Nie ma powodów do zmartwień. Wiesz przecież, że oboje kochamy cię bardziej niż kogokolwiek. Nikt nie naraziłby twojego życia, rozumiesz? Miej więcej ufności... Nie wątp w nas nigdy. Nie wątp, bo to rani moje serce.
Chłopiec uśmiechnął się życzliwie i pozwolił by Ortega przycisnęła twarz do jego piersi. Oplótł ją rękami i zastygli w takim uścisku na długą chwilę.

* * *

Poszli do vana spierając się o to kto będzie prowadzić. Ostatecznie to Tyler zasiadł za kółkiem a Mercedes czekała bez słowa, aż wszyscy zainteresowani zapakują się do środka. Tyler prowadził nad wyraz zaradnie. Poprawiła rękawiczki i wyciągnęła z podróżnej torby dwa samurajskie miecze obnażając ostrza.
- Zaraz po wybuchu staranuj bramę – powiedziała chłodnym opanowanym głosem – A później zatrzymaj się przed frontem dworku. Wyskakujemy na zewnątrz i zabieramy się do roboty chłopcy. Ach, i uważajcie na psy. Na pewno kręcą się w pobliżu – gdy byli już prawie na miejscu nasunęła na twarz czarną kominiarkę. Zerknęła na zegarek. 02:57. Przedstawienie czas zacząć – zacytowała w myślach swojego mentora.
 
liliel jest offline