Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-01-2009, 23:43   #46
Howgh
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
- Mike? Co Ty do ciężkiej cholery odpierdalasz? MIKE!


*


Dar nie zadziałał. Johny nie poczuł absolutnie nic. Nawet powiewu, delikatnej i tak utęsknionej bryzy mocy. Pustka. Cały misterny plan, który wydawał mu się co najmniej dobry, który ułożył się w jego umyślę w parę sekund... Po raz kolejny, Jonathanowi nie wyszło. Znowu zawiódł samego siebie i innych.

Sekundy.

Aleksandra krzyczy w agonii, gdy gorące płomienie liżą jej ciało. Struga krwi. Kawałek Reynolda znika między zębiskami hydry. Znowu krew, kolejny krzyk – ponownie Reya, który już dynda w powietrzu – w paszczy potwora.

Sekundy.

Wrzask. Charlee lata. Niczym jo-jo, wczepiony w linę. Ryk. Tym razem bestii, a dokładniej jednej z głów. Odrąbanej, ciągle drgającej na ziemi, przesączonej dziwną krwią hydry. Julian zniknął. Prawdopodobnie nie żyje.

Sekundy...

Mike, po dość oczywistym rezultacie, strzelania ze zwykłego pistoletu w stronę dwóch głów Jonathana, z niewiadomych powodów, postanowił nagle sprawdzić wytrzymałość tej trzeciej - prawdziwej. Stał teraz spokojnie, z lekko mętnym spojrzeniem, celując prosto między oczy Johnego.


*

- Mike? Co Ty do ciężkiej cholery odpierdalasz? MIKE!


Zostałem z niczym. Bez daru, bez mocy. Mam tylko te zakichane ciuchy i... plecak. Mam plecak.


Szybkim, ale nie gwałtownym ruchem, by niepotrzebnie nie denerwować faceta, Jonathan ściągnął plecak i ukucnął. Z niezliczonej ilości kieszeni, z których tylko właściwie składała się cała torba, wybrał jedną z większych. Otworzył zamek i zanurzył rękę.

Nie zdołał dosięgnąć „dna”. Natychmiast w jego dłoni zmaterializowało się „coś”. Wrażenie, było na tyle niespodziewane i tak go zaskoczyło, że aż z głuchym plaśnięciem usiadł na ziemi. Wyciągnął przedramię ze schowka, trzymając mocno nowo nabyty przedmiot. Kieszeń natychmiast smoistnie się zamknęła. Jonathan przyglądał się jaki czas, temu co trzymał w dłoni.

Maska.
Kolejna kpina Losu? Następna złośliwość nieistniejącego „Boga”? Bo niby w jaki sposób, ma ona ocalić od postrzału? Przyjrzał się bliżej twarzy, którą ona przedstawiała. Po prędkiej chwili przeszukiwania w swojej głowie „bazy danych osób już wcześniej widzianych”, był pewien, że nigdy jeszcze nie widział tego mężczyzny, będącego już w sile wieku, a mimo to wciąż wzbudzającego respekt – samą swoją twarzą.


I tak nie mam innego wyjścia.


Założył maskę. Idealnie się wpasowała. Bardzo wolno wstał. Mina, mężczyzny ciągle celującego prosto w głowę Jonathana, subtelnie się zmieniła. Poczuł, że musi coś powiedzieć. Cokolwiek.


- Oboje wiemy, że nie chcesz tego zrobić, Mike.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 09-01-2009 o 23:46. Powód: Wredne ortograficzne chochliki.
Howgh jest offline