Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-01-2009, 21:08   #41
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Wędrowali dalej, gdy tylko odpoczynek pozwolił nabrać siły matematykowi. Burza dopędzała ich, więc ponownie zniknęli jednym w budynków. Żadne z nich, skupione na marszu, nie zauważyło unoszącego się nad budowlą snopu światła. Może to wzmogłoby podejrzliwość, lecz tak weszli niczego nie świadomi w kolejny labirynt. Czymże rozległe rzędy pólek różnić się mogły od licznych, krzyżujących się, krętych uliczek które przemierzali, może tylko dachem. Wiatr ucichł. Rozsądek podpowiadał, że to z powodu ścian, lecz we wcześniejszym domu słyszeli wyjący wiatr, czyżby więc rzeczywiście burza ucichła? Ostatnią rzeczą którą chciałby zrobić Reynold to zostać tu i się przekonać czy i jak wicher poradzi sobie z budynkiem w którym się znaleźli.

Przyśpieszyli kroku rozglądając się po nowym miejscu, gdy dobiegł do nich szczęk metalu. Mijając wcześniej solidne, uniesione nad wejściem kraty domyślili się źródła dźwięku. Niepokój narastał. Po chwili namysłu postanowili się rozdzielić. Reynold choć ranny, nalegał, aby to on zbadał teren. Męska ambicja, po trosze z niepokojem związanym z bezpieczeństwem takiej wędrówki. Po tym co zobaczyli niedawno i dziecięca zabawka mogła stać się niebezpieczna. Aleksandra spoczęła w miejscu przy kasach, wybranych jako dobry punkt orientacyjny. Kasy wszak we wszystkich marketach zawsze znajdowały się na jednym z końców, wystarczyło nie pomylić kierunku i natrafiało się na rząd tych stanowisk.

Polecił się ukryć dziewczynie, ta jednak jak zauważył po powrocie zlekceważyła jego prośbę. Nastolatka dalej traktowała wszystko w kategoriach snu, on zaś na własnej skórze był przekonany o realności tego świata i wolał, aby żadne z nich więcej nie miało okazji do kolejnej próby.

Szukając drugiego wyjścia mijał półki pełne wszelkich dóbr, lecz nie brał z nich niczego.

"Nie jestem złodziejem." uśmiechnął się gorzko. Mówił tak, a przed chwilą pożyczył czyjeś ubranie.

"Oczywiście, ale i tak za chwilę zniszczyłoby je tornado."

Tak, potrafił, gdy chciał umiał logicznie przedstawić swoje czyny w lepszym świetle. Czysta logika, wystarczy podważyć jeden z faktów a posypią się pozostałe zarzuty. Czasem jednak trudno o usprawiedliwienie. Rzeczywiście rozmowę przeprowadzał człowiek który próbował się oczyścić, lecz najtrudniej podważyć przed samym sobą przejaw dawnej, własnej głupoty.

"Nie jestem złodziejem." Powtarzała jedna do drugiej część umysłu człowieka, który ostatnie lata spędził w przybytku o spartańskich warunkach, pełnym wątpliwej reputacji ludzi. Czy to dlatego przybył tutaj? Do piekła?

Kolejne półki znikały za nim. Odruchowo spojrzał na zegarek. Dlaczego? Czy był z kimś umówiony? Czy czas miał w tej chwili znaczenie poza tym jednym iż upływał zbyt szybko i zaraz mogła ich dogonić wichura? Wskazówki srebrnego roleksa dalej nie poruszyły się ani o milimetr. Wciąż wskazywały dwie minuty po północy. Godzina duchów i magii. Ktoś na górze musi mieć nieziemskie poczucie humoru.

Pogrążony w myślach dopiero po dłuższej chwili zauważył zmieniające się pod sufitem obrazy. Na ekranie przejawiały się sceny spotkania jego z Aleksandrą. Nieprzyjemna myśl zagnieździła się w jego głowie, iż przed śmiercią człowiek widzi obrazy ze swego życia, te były świeże, lecz może przegapił wcześniejsze. Obraz skakał, po chwili pojawiło się na nim dokończenie wizji z rannym, rudowłosym chłopakiem w roli głównej.

-Więc jednak przeżył.-nie kryjąc zdziwienia, wypowiedział zdanie na głos. Skarcił się za to. Film dalej trwał w najlepsze, ciekawe czy zaraz nie zobaczy siebie w tej chwili. Choć z braku fonii ani Aleksandra ani nikt inny nie usłyszałby przecież tych słów.

Przyśpieszył kroku. Skoro nie miał dać się zabić, postanowił dalej pożyczyć kilka rzeczy. Po drodze zabrał z jakiegoś wieszaka skórzana torbę, przewiesił przez głowę na ramię. Na jednym z mijanych stoisk zauważył okulary. To wraz z mgliście widzianym drugim końcem sklepowej alejki przypomniało mu o wadzie wzroku. Oprawki okularów, czego się nie spodziewał, zawierały prawdziwe wyprofilowane szkła. Nie chciał tracić czasu, toteż szybko zaczął przymierzać para za parą. Głównie chodziło mu o w miarę dopasowane krzywizny soczewek do swych oczu, kwestia estetyczna zaś schodziła na plan dalszy. Znaleziona w końcu para okazała się kompromisem między obydwoma cechami.

W dziale medycznym zebrał wszystko co wydało mu się potrzebne. Tabletki przeciwbólowe, także inne leki o znanym mu działaniu, oraz kilka tych których nazw nie znał. Nie, Reynold nie był lekarzem, nie miał żadnej stosownej wiedzy, lecz nigdy nie wiadomo co okaże się potrzebne, a kilka dodatkowych opakowań tabletek nie zajmowało wiele miejsca. Osobną kwestią okazały się dziwne przezroczyste fiolki z jednokolorowymi miksturami. Nad półką widniały różne symbole błyskawicy, ręki wyprężającej muskuły, trupiej czaszki. Nie ulegało jednak wątpliwości, że choć kiedyś leżały pod nimi w rządkach właściwe mikstury, teraz zostały wymieszane. W dodatku wśród czystego koloru esencji czasem pojawiała się skaza. Trudno było dociec które są które, a także które nie mają wmieszanych żadnych dodatków. Etykiety na fiolkach nic mu nie mówiły, więc licząc na szczęście wziął trzy. Do zapasów doszły jeszcze plastry, kilka rolek bandaży, chusta trójkątna.

Matematyk powoli kompletował apteczkę, mógł się oszukiwać, że przybył tu, bo środki medyczne mogą się przydać, lecz był to tylko jeden z powodów. Niekoniecznie najważniejszy. Wśród leków sporo miejsca zajęło kilka dużych buteleczek z tabletkami uspokajającymi. Kiedyś brał je, bo ułatwiały mu kontrolę nad darem, teraz też niech okażą się pomocne. Jak zawsze przeczytał nalepkę na opakowaniu. Sto procent bezpieczeństwa, nie spowalnia reakcji, nie powoduje senności. Akurat. Znał je doskonale i te jak każde prochy miały negatywne skutki. Skoro były takie dobre, czemu w szczegółowej ulotce odradzają prowadzenie pod ich wpływem pojazdów.

Spojrzał na zegarek. Odruchowo, bo wskazówka stała w miejscu. TYK Rozległ się cichy dźwięk. Reynold spojrzał raz jeszcze. Wydało mu się, iż czas cofnął się o sekundę, lecz teraz sekundnik trwał niewzruszony. Odwrócił wzrok. TAK Znowu! Wskazówka się nie ruszała, ale mógł przysiąc, że została cofnięta. Wariuję. Stwierdził sięgając po buteleczkę z tabletkami. Zepsuty zegarek, ciśnięty ze złością, wylądował w koszu, któż wie co się z nim dalej stało. Być może znalazł wyrozumialszego właściciela.

Jakiś czas potem łapiąc się na spoglądaniu na pusty nadgarstek uświadomił sobie popełniony błąd. Może by zawrócił, gdyby nie trafił do odpowiedniego działu. Jeden zegarek za jeden, uczciwa wymiana. Wśród sporej ich ilości wybrał stary kieszonkowy zegarek z zarysowanym wiekiem. Wydał się równy co do wartości zepsutemu markowemu czasomierzowi, jednocześnie tak bardzo przypominał mu ten stary dziadkowy zegarek. Sentymenty.
Otworzył wieko i czekała go kolejna niespodzianka. Zegar działał, lecz zestaw wskazówek poszerzył się o dwie kolejne każda szła własnym tempem, w tym jedna znów w odwrotną stronę. Obrazki na datowniku nie przypominały cyfr. Pierwszym skojarzeniem był raczej ekran jednorękiego bandyty. Przypadkowo wciśnięty ponownie przycisk otwierający wieczko uruchomił dziwne losowanie. Na datowniku zmieniły się obrazki, lecz nie utworzyły linii. Coś natomiast przez chwilę bzyczało i poruszało się w środku. Schował zegarek w kieszeni. Zyskał ciekawą nową zabawkę. Po chwili wpatrywania na wskazówki ustalił, które ochrzci mianem sekundnika i pozostałych zwyczajowych wskazówek. W końcu tutaj dokładny czas nie miał znaczenia, bardziej liczył się jego upływ. Mając to w pamięci pognał wśród półek do miejsca zbiórki. Zupełnie zapomniał o burzy!

Aleksandra siedziała dalej tak jak ją zostawił. Nie zmartwiła się informacją o braku drugiego wyjścia, a poszukiwania, tym razem wspólne, nie ustały.
W końcu doszło do spotkania. Mężczyzna wysłuchał ich nowej przewodniczki. W duchu odetchnął, bowiem okazała się człowiekiem, nie zaś zjawą, czy innym dziwnym bytem. Miał wiele pytań i wątpliwości, poczekał jednak aż inni je wypowiedzą. Przy prośbie o przedstawienie uczynił to, choć nie mógł się oprzeć wrażeniu jakiegoś wewnętrznego przymusu.
-Reynold Burke.-dr nauk matematycznych dodał w myślach.-Wraz ze mną podróżuje Aleksandra Nassau. -przedstawił towarzyszkę. Podróżuje, dobre słowo powinien był raczej stwierdzić błądzi wraz z nim po uliczkach obcego miasta.

Dyskusja nie trwała długo, gdy nagły błysk przeniósł ich w inne miejsce. Zanim Reynold zorientował się gdzie się znajduje zobaczył wielkiego stwora, w następnej zaś leciał szybko w kierunku ziemi. Poczuł przeszywający ból w zranionej ręce, gdy ta przytłoczona reszta ciała dotknęła gleby. Mógł tylko patrzeć jak dziewczyna dostaje się pod płomienie poczwary.

Ogarnęła go bezsilność, bo nie mógł nic zdziałać oprócz jednej beznadziejnej wydawało się próby. Skupił się na upływającym czasie, a ten zamarł na jego zawołanie. Wstał zrzucił torbę i podbiegł do Aleksandry. Dziewczyna, hydra, wszyscy obecni skamienieli niczym posagi. Sztuczka wreszcie przebiegła całkowicie pod jego kontrolą. Zamrożone płomienie lizały ciało przyjaciółki. Groteskowo, jak na obrazie jakiegoś surrealistycznego malarza.

Rozpoczął próbę uratowania dziewczyny, choć z góry przewidywał porażkę. Próbował przesunąć ją, lecz ani drgnęła. Tutaj w miejscu poza czasem cały świat zamarzł tak jak zamarzły budynki w Meridol. Pewnie patrząc tak na nieuniknione przeklinał swój dar.
Takie złośliwe prawo. Zamiast zmieniać, mógł jedynie oddalić zgubne skutki w czasie.

Mógł wprawdzie stanąć przed nią, osłonić ją tak jak osłonił ja przed odłamkami, nic takiego się nie stało. Być może pomysł ten nie znalazł ścieżki w jego umyśle. Być może w głębi okazał się tchórzem. Czas miał kiedyś pokazać. Gdy czar prysł, mężczyzna znajdował się w pozycji stojącej, w niewielkiej, ale bezpiecznej odległości od płomienia.

*
Reynold trafia wraz z Aleksandrą do marketu. Rozdzielają się. Mężczyzna po półkach szuka okularów, medykamentów i zegarka. Następnie wraca po Aleksandrę i idąc dalej spotyka się z grupa. W starciu z Helgą popchnięty przez Aleksandrę upada i patrzy bezsilnie jak dziewczyna dostaje się pod płomienie. Używa zatrzymania czasu, lecz nie przynosi to żadnych rezultatów.
 

Ostatnio edytowane przez Glyph : 08-01-2009 o 22:10. Powód: chochliki i inne łatajstwa psujące ortografię w postach ;)
Glyph jest offline  
Stary 08-01-2009, 23:09   #42
 
grabi's Avatar
 
Reputacja: 1 grabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwu
Charles szedł powoli z nieznanym sobie osobnikiem w kierunku snopu światła. Trzeba raczej było użyć słowa "wlókł się". Charles wlókł się w stronę pilaru. Jeszcze wciąż nie odzyskał sił na tyle, by samemu iść, dlatego wspierał się na ramieniu towarzysza. Towarzysza, którego poznał jakieś pięć minut temu. Gdy ów osobnik postawił po przebudzeniu Charlesa na ziemi, rozszalało się piekło. Trudno nazwać „piekłem” coś, skoro nie widziało się prawdziwego Piekła. Ludzki mózg zawsze dochodzi do pewnych uogólnień, ale to co się wokół nich wydarzyło, naprawdę było przerażające i zgodnie z ludzką logiką oraz wyobraźnią, mogło naprawdę wydarzyć się w piekle. Wokół nich rozpętała się wichura, która krążyła dookoła nich. Można to było nazwać martwą strefą lub okiem cyklonu - jeśli tak wygląda trąba powietrzna od wewnątrz. Niszczone na zewnątrz budynki rozpadały się na miliony niebezpiecznych odłamków, które niesione były przez wicher. Na szczęście wnętrze było bezpieczne, choć nie wiadomo na jak długo, tym bardziej, iż granica wiru zdawała się przesuwać w ich stronę.
Na niebie pojawił się słup światła, niejako ukazując im właściwą drogę. Właściwą, bo wichura ciągle zdawała się zbliżać coraz bardziej do nich, a ucieczka w stronę światła zdawała się jedyną szansą na przedłużenie życia. Przedłużenie życia, czy męczarni? - pytanie kotłowało się w głowie Charlesa. Od momentu przebudzenia się tutaj minęła jakaś godzina, a w międzyczasie zdarzyły mu się same nieprzyjemności. Spotkanie ze stworem, utrata oka, a teraz jeszcze ten wir. Ten, kto wymyślił powiedzenie "do trzech razy sztuka" pewnie by się załamał, lecz nie on. W umyśle rodziło się uczucie, że musi przetrwać, nawet za wszelką cenę.
W pewnej chwili podbiegł do nich kolejny mężczyzna. Tego Charles widział po raz pierwszy.
-Biegnijcie w stronę światła. - powiedział i uciekł w przeciwnym kierunku. Mimo tej niejasnej sytuacji umysł podpowiadał jedno. Idź ku światłu. Tak więc ruszył, wspierając się na ramieniu nieznanego mężczyzny.
-Tak wogóle to jestem Charles. Dzięki za pomoc. - powiedział w pewnej chwili. Jedno oko spojrzało przez moment na nieznajomego, po czym powróciło do śledzenia celu wędrówki. Już zbiliżali się właśnie do upragnionego wnętrza, spowitego blaskiem światła, jeszcze chwila i będą mogli czuć się bezpiecznie.

Wkroczyli wreszcie do budynku. Wewnątrz regały zasypane najróżniejszymi rzeczami. Od razu doszedł do nich zapach świeżego pieczywa. Nie wiadomo, czy to może przez chwilowe odprężenie, przez uczucie bezpieczeństwa, mimo iż wichura szalała na zewnątrz, w każdym razie głód stał się coraz wyraźniejszy, a żołądek coraz natarczywiej zaczął domagać się swych praw. Charles odzyskał również siły na tyle, aby móc wreszcie polegać w pełni na własnych nogach. Mimo to nieznajomy zostawił go na kanapie, po czym oddalił się.

Skoro on odszedł, to po co ja mam tu tkwić zwłaszcza, gdy jestem taki głodny. - kołatało się w jego głowie. Ruszył więc między regałami, wiedziony zapachem, aż wreszcie dotarł do działu spożywczego, a dokładniej do kącika, w którym można było zjeść ciepłe potrawy. Wgryzał się w aromatyczne, pieczone mięso, przegryzając je zapiekanką z makaronem oraz sałatką. Zjadł porcję, którą mogłoby się najeść dwoje dorosłych mężczyzn. Jak on to zmieścił, sam tego nie mógł pojąć. Ważniejszym wydawał się jednak fakt, że miał jeszcze ochotę na deser, więc skosztował kiku kawałków ciasta, po czym zapił to wszystko herbatą. Herbata była z domieszką jakiś ziół, których nie mógł rozróżnić, a w jej smaku dało się wyczuć delikatną nutkę spirytusu. Nalał sobie drugą filiżankę, po czym zapłacił pieniędzmi wyjętymi z kieszeni, zostawiając je na ladzie. Z filiżanką ruszył na zwiedzanie sklepu. Wyrzutnia rakiet, strój wiewiórki, pojazd do czyszczenia lodu. Robiło się coraz dziwniej, zwłaszcza gdy zaszedł to kącika, opatrzonego jakimiś dziwnymi literami.

Znajdowały się tam same dziwne przedmioty. Kurze łapki, dziwne fiolki, jak i zwykłe przedmioty. Podszedł do jednej z pułek i wyciągnął fiolkę. “Mikstura nieodkrytych możliwości. Przed użyciem wstrząsnąć.” - przeczytał. Obrucił fiolkę do góry nogami. Zielona zawartość przez sekundę zachowywała się jak ciało stałe, po czym spłynęła na dno. Pewnie przeterminowana. - przyszło mu do głowy, dlatego odłożył ją na miejsce. Następną rzeczą, jaka zwróciła jego zainteresowanie był garnitur. Elegancki garnitur w komplecie z białą koszulą i wizytowymi butami, opatrzony był napisem “Garnitur Czystości i Niezniszczalności - Zestaw Plus”. Zapewne chodziło tu o dodatkowo dodaną koszulę oraz buty. A cena? 4,99$ to prawdziwy śmiech. Jednak Charles popatrzył chwilę na swoje odzienie, całe poprzecinane i poplamione krwią, więc stwierdził, że w jego sytuacji każdy garnitur się nada. Zabrał zestaw i wyszedł z działu. Po drodze ku przebieralniom, zachaczył jeszcze o dział turystyczny i zabrał z niego linę. Nie wiadomo, czy się nie przyda. W przebieralni przebrał się w strój - pasował jak ulał. Jego stary strój nie nadawał się do niczego, więc wyciągnął z niego pieniądze i wrzucił szmaty do pobliskiego kosza na śmieci. Pieniądze zostawił obok przebieralni. Ostatnie banknoty, jednak nie chciał odchodzić z uczuciem, że coś ukradł.

Już miał wracać na kanapę, gdy zobaczył grupkę osób, a wśród nich dwójkę osób, które wcześniej spotkał. Podszedł do nich, a wtedy kobieta z łukiem na plecach rozpoczęła swą krótką przemowę. Usłyszane zdania nie podobały mu się, zwłaszcza to o jakimś stadzie, jednak z grzeczności postanowił się przywitać. Wypowiedział jedynie swoje imię, podnosząc przy tym rękę. Może powiedział by coś jeszcze, jednak na język przychodziły mu jedynie głupoty w stylu “Jestem Charles. Uwielbiam rozwiązywać krzyżówki, kocham piec ciasta, a moje hobby to zbieranie znaczków.”.

W pewnej chwili przeniósł się w inne miejsce. O krok przed nim stała kobieta z łukiem, która przedstawiała się jako Dominique. O kilka metrów przed nią spostrzegł stwora o wielu głowach. Nie liczył każdego łba, lecz wydawało mu się, że musi ich być około dwunastu. Jedna z głów ruszyła w jego i Dominique kierunku. W myślach Charlesa strach mieszał się z ciekawością oraz zaskoczeniem, które przytrzymywały go w miejscu, nie pozwalając uciec. Dominique zdjęła łuk i najwidoczniej zamierzała go użyć w walce z bestią. Charles przez chwilę wachał się, czy nie uciec, jednak ostatecznie postanowił pomóc. Ściągnął linę z ramienia i zawiązał na jej końcu pętlę. Chciał zarzucić pętlę na głowę stwora.

----------------------------------------------------------------------------
Akcja: Wjazd na market. Jedzenie, nowe wdzianko oraz lina. W walce z hydrą chce zarzucić jednej z głów pętlę z liny i ... i jeszcze nie doszedł, co dalej zrobi.
 

Ostatnio edytowane przez grabi : 11-01-2009 o 21:37.
grabi jest offline  
Stary 09-01-2009, 14:50   #43
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Julian stworzył malutkiego szarego nietoperza. Chociaż próbował przyzwać gołębia jako istotę najbliższą Bogu, nie kontrolował jeszcze swojej mocy na tyle dobrze. Nietoperz - Julian wzbił się w powietrze. Ssak leciał jak pijany. Może dlatego, iż w świetle dnia jego ruchy były ograniczone ? Nie dotarł do nieumarłej głowy. Już pierwsza głowa jaką próbował ominąć, kłapnęła szczęką na małego gryzonia połykając go w całości. Julian odzyskał świadomość w swoim ciele.

Opalony nieznajomy otworzył ze zdumienia usta, gdy Julian stworzył żywą istotę. Oznaczało to jedno, ten człowiek ma dar dawania życia. Skoro stworzył coś z niczego – nadał nicości byt. Może byłby w stanie naprawić życie ?

W czasie gdy Julian szybował w powietrzu, szukając sposobności na dostanie się do trupiej głowy hydry. Nagi mężczyzna podszedł do Juliana, chwycił za ramiona skupił na nim swój wzrok. Chłopak wyglądał jak żywy pluszowy niedźwiadek. Takie skojarzenia przyszły do głowy Horacego. Pluszowy niedźwiadek. Miał jednak ważniejsze kwestie na głowie, niż wygląd Juliana.

- Czy potrafisz naprawić życie ? Czy potrafisz dodać komuś numan ? - Mężczyzna podekscytowanym głosem zaczął mówić do chłopaka. Ponieważ Julian nie reagował, mężczyzna z całej siły potrząsnął młodzieńcem.

- Słyszysz mnie ? - Były członek stada Białego Kła chwycił zniecierpliwiony za podbródek młodzieńca, właśnie wtedy umysł Juliana wrócił do swojego ciała. Ktoś trzymał rękę na jego podbródku. Młodzieniec stracił wzrok. Prócz dotyku ciepłej ręki i faktu, iż niemiłosiernie było mu gorąco, nie wiedział co się z nim dzieje.

- Czy możesz dać komuś numan ? Czy potrafisz naprawić życie ? Proszę powiedz, że jesteś w stanie pomóc.

Julian był pewny, że głos należał do nagiego mężczyzny, który nie tak dawno uratował go przed jednym z łbów hydry. Głos mężczyzny drżał podekscytowany, najwidoczniej sprawa numanu – życia, należała do ważnych. Czemu ? O tym po części przekonała się Aleksandra. Nie udało się nikomu powstrzymać płomieni, dosięgających jej młodego ciała. Dar Jonathana nie zadziałał. Języki płomieni oplotły całą powierzchnię ciała Aleksandy. Ogień spalił jej piękne włosy, ciepło podrażniło skórę, jej ciało doznało szoku. Właśnie taki miała cel, zwiększyć szansę na użycie swojej mocy poprzez skumulowanie bólu jaki doznawała.

Ze zdziwieniem stwierdziła, że nie potrafiła odczytać myśli jakie do niej dotarły. Rozpoznała dźwięki układające się w słowa, nie wiedziała jednak co oznaczają. Czy są to całe zdania, czy może strzępki luźnych myśli. Nigdy do tej pory nie spotkała się z czymś podobnym. Zawsze była w stanie rozpoznać myśli osób wokół niej. Tym razem nie potrafiła rozpoznać języka w którym myślała ta istota. Ból jaki doznawało jej ciało sprawił, iż dar wymknął się spod kontroli. Miało to jednak tylko pozytywne skutki. Aleksandra odczuła dziwne wrażenie, iż jest wewnątrz jakiegoś człowieka – mężczyzny. Choć nie wiedziała o czym ów mężczyzna myśli, dostrzegła w jego umyśle różne emocje a nawet przedmioty związane z źródłem owych przeżyć. Poczuła dumę mężczyzny oraz zobaczyła czarny kolor jego skóry. Poczuła rozdrażnienie oraz zobaczyła migawki z podróży owego człowieka po pustyni. Zupełnie niespodziewanie jego umysł rozdzielił się na osiem części, ciało nabrało masy , ten człowiek stawał się hydrą. W jego umyśle panował chaos emocji z jednej strony ekscytacja, triumf (wraz z tą emocją pojawił się obraz lodowatej bryły przedstawiającej psa, oraz spalonego dużego ptaka) z drugiej zmęczenie i frustracja (setki mrówek przewinęły się przez umysł Aleksandry). Gdy próbowała zobaczyć więcej szczegółów, nielogiczne obrazy ułożyć w miarę logiczną całość, przeszkodziła jej Ivet. Aleksandra zobaczyła kobietę, którą kojarzyła z centrum handlowego. Ta pomachała jej na pożegnanie , uśmiechnęła się niepewnie i znikła. Aleksandra znów była w swoim ciele. To co zobaczyła nie należało do przyjemnych widoków. Kilka metrów nad nią wisiał Reynold trzymany przez jedną z wężowych głów hydry. Mężczyzna krwawił.

Gdy trupia głowa skończyła ziać ogniem na Aleksandrę i Reynolda ze zdziwieniem stwierdziła ,iż dziewczyna doznała tylko niewielkich obrażeń. Lekko poparzona skóra twarzy i brak włosów. Dziewczyna stała z zamkniętymi oczami, koło niej nie było Reynolda. Stał on w niewielkiej odległości i obserwował całe zajście. Mógł przysiąc, iż zobaczył migoczące światło otaczające sylwetkę Aleksandry zupełnie jakby coś stworzyło barierę chroniącą ludzi znajdujących się wewnątrz płomieni. Cała nielogiczność sytuacji mogłaby wyjaśnić dlaczego Reynold stał jak słup soli i nie zauważył nadciągającej wężowej głowy. Ta wgryzła mu się w ciało, jednocześnie wpuszczając toksynę do krwi i podniosła wysoko do góry. W jednej chwili mężczyzna poczuł się słaby i bezbronny, poczuł jak jego dar znika. Mężczyzna dostrzegł połacie skamieniałej ziemi dookoła siebie. Zupełnie jakby słońce wypaliło wszelkie życie dookoła tego miejsca. Dookoła hydry w różnych odległościach leżały martwe ciała zwierząt, ludzi oraz najróżniejszych istot jakie jest w stanie stworzyć wyobraźnia człowieka. Reynold nawet nie zauważył jak koło jego twarzy przeleciał pocisk wystrzelony przez Mike'a.

Mike strzelił w jedną z myślowych głów Hydry. Nie można było ich zranić fizycznie, tylko myśl mogła uczynić im szkodę. Kula przeleciała przez ciało stworzenia. Mijając po drodze pozostałe łby oraz twarz Reynolda nie uczyniła nikomu żadnych szkód. Naćpany mężczyzna, nie zorientował się kiedy stracił kontrolę nad swoim ciałem. Jego jaźń znalazła się w mieszkaniu jego rodziców, dokładniej w kuchni. Na kuchennym stole leżała dawka kokainy. Mężczyzna mimo tego, że niedawno wziął działkę czuł głód. Świadomy tego, że to iluzja musiał dokonać wyboru pomiędzy tym co opuścił a spokojem jaki by do niego wrócił po wzięciu działki.

Mike wycelował broń w kierunku Jonathana.

Najszybsza z głów doleciała do Ivet, połknęła ją w całości. Po kobiecie nie został żaden ślad, co więcej wszyscy oprócz Aleksandry oraz Reynolda zapomnieli o jej istnieniu, zupełnie jakby ktoś skasował wszystkie wspomnienia z nią powiązane.

Charles prędko zawiązał na linie supeł i rzucił ją w kierunku jednej ze zbliżających się do niego głów. Lina uczepiła się wężowej głowy, próbował siłować się z poczwarą jednak ta była zdecydowanie za ciężka i zbyt silna. Porwała mężczyznę do góry. Wyprostowała się i zaczęła bujać raz w jedną raz w drugą stronę. Mężczyzna wisiał dwadzieścia metrów nad ziemią targany we wszystkie strony. Najwidoczniej głowa chciała strząsnąć z siebie mężczyznę.

Najskuteczniejszy w walce z Hydrą okazał się Cierń. Gdy Dominique przemówiła do niego, jej sługa i pan wypowiedział spokojnie jedno słowo.

Dobrze .

Dominique dotknęła majdanu koniuszkiem wskazującego palca. Mała ludzka czaszka na jaką napotkał jej palec wgryzła jej się boleśnie w skórę. Krew córki Idvy dała początek strzale życia zrodzonej ze śmierci. Gdy odruchowo pociągnęła do siebie swoją rękę. Poczuła jak jej palec przesuwa się po kościanych żebrach. Z każdym pokonanym milimetrem tworzyła się przedziwna strzała. Zrodzona z kawałków jej krwi oraz kości łuku. Ta żywa istota, która była pociskiem Ciernia, nabierała coraz wyraźniejszych kształtów. Jej grot stanowiła mała ludzka główka, mała szczęka miała wyraźnie zaostrzone zęby. Promieniem zaś była kość, opleciona serią małych żyłek. Owa kość opleciona była przez mięśnie i skórę. Gdy Dominique gotowa była do oddania strzału, pocisk ciernia przypominał ludzką strzałę. Człowieka bez nóg czy rąk, będącego jedynie długim narządem z jedną kością i główką wyposażoną w krwiożerczą szczękę.

Dominique zwolniła pocisk.

Ludzka strzała podążyła w kierunku upiornej głowy hydry. Gdy doleciała do jej szyi, z łatwością przegryzła grubą kość szyjną stworzenia. Trupia głowa zawyła z bólu. Nie udało jej się zgromadzić odpowiedniego ładunku zimna by wystrzelić w najeźdźców. Kościany łeb powoli zamieniał się w proch. Córka Idvy zadała najpoważniejszy cios Hydrze. Zniszczyła jedną z głów.

Wszystkie głowy, które pozostawione były bez zajęcia zwróciły się w kierunku z którego nadszedł atak. Głowa myśli, trupia i szybkości spojrzały wściekle na Dominique.


* Julian jeśli zdecydujesz się „naprawić życie”, możesz opisać jak Horacy zaprowadza cię do dwóch ciał, szczegóły dostałbyś na pw.
* Aleksandra dostała się do umysłu Hydry. Wie ,że to człowiek.
* Reynold został ugryziony przez hydrę, oznacza to całkowity permanentny zanik jego umiejętności. Nie wszystko jednak stracił, ponieważ w momencie ugryzienia zwiększyła się też jego kontrola nad mutacją „Połączenia dusz”. Szczegóły:
Znasz każdą myśl Aleksandry, możesz wpuszczać do obiegu jej umysłu swoje myśli. Aleksandra za każdym razem uzna je za swoje i będzie akceptować a także wprowadzać je w czyn. Istnieje jednak małe „ale” każda wpuszczona myśl do umysłu Aleksandry związana jest z rzutem kością k10. Wyniki będą dodawane i zapisywane jak wolisz w karcie, czy w komentarzach ? Po przekroczeniu pewnego limitu Aleksandra zorientuje się, że to nie są jej myśli. Limit znany jest tylko MG oraz tobie. Rosnąć będzie wraz z rozwojem mutacji. Jeśli przez 5 postów do czasu mojego nie będziesz używał tej zdolności pula punktów zostanie zmniejszona o 5k10.
Jeśli chcesz możesz mieć torbę przy sobie, jeśli nie może być bezpieczna na ziemi.
* Świadomość Mike jest w kuchni rodziców. Musi wybrać pomiędzy wzięciem narkotyku a walką z czymś co go zaprowadziło do tego miejsca.
* Jonathan widzi jak Mike celuje do niego z broni.
* Dominique celnie strzeliła w kościaną głowę, ta rozsypała się.
* Ivet zginęła, pożarta przez jedną z głów Hydry. Wcześniej udało się jej ochronić przed płomieniami Aleksandrę. Dzięki temu dziewczyna ma tylko tak małe obrażenia. Nikt jej nie pamięta, tylko Reynold oraz Aleksandra.
* Charles wisi na linie, hydra buja głową we wszystkie strony próbuje go zrzucić.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.

Ostatnio edytowane przez kabasz : 09-01-2009 o 21:15.
kabasz jest offline  
Stary 09-01-2009, 17:05   #44
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Julian wyciągnął przed siebie swą dłoń. Jego skupiona wola zaczęła się powoli manifestować. Zewsząd zaczęły się zbiegać wstęgi światła, tylko po to, by skumulować się w półpłynny kształt w jego dłoni. Kulka stworzona z namacalnego światła zaczęła się kręcić, z początku wolno, by następnie przyspieszyć. Podczas tego procesu kula zaczęła się odkształcać i falować niczym jakiś pierwotny, jednokomórkowy organizm, wyciągający swe nibynóżki, by poznać nowy świat, który czekał na pierwszą z form żyjących.

Tak, Julian właśnie stwarzał nowe życie. Stwarzał je z własnej duszy.

Jednak, coś poszło nie tak. W pewnym momencie złocista, odkształcająca się sfera zmieniła swój kolor na dziką mieszankę czarnego, szarego i srebrnego. Chłopak nie wiedział, jak zareagować na takie zjawisko. Nieczęsto stwarzał coś ze swojego ducha, i dlatego nigdy nie spotkał się z czymś podobnym. Nie mając innego wyboru, zaryzykował i dokończył dzieło stworzenia.

Na jego ręce powstał mały, rozczochrany nietoperz. Stworzonko rozejrzało się półprzytomnie wokoło i wydało z siebie cichy pisk. Raziło je słońce, było mu gorąco, a w dodatku wyczuwało przed sobą cos dużego. Stworzenie było kolosalne i zwinne, a on był zaledwie malutkim gryzoniem. Nie chciał zginąć.

Mimo wszystko, musiał spróbować. Julian nie wiedział, czy w tej formie uda mu się rozbłysnąć światłem. Nie wiedział nawet, jak nietoperze latają. Ale wiedział, że jeśli czegoś nie zrobi, to przyczyni się do śmierci swoich towarzyszy.

Julian niezgrabnie oderwał się od swej dłoni i ruszył w stronę głowy. Nie potrafił ich odróżnić, ale pamiętał, gdzie się znajdowała. Pofrunął w jej stronę.

Lot był czymś skrajnie nieprzyjemnym. Zamiast stworzyć sobie ciało pięknej gołębicy, chłopak znalazł się w słabym, oszołomionym nietoperzu. Każde machnięcie było ciężkie i niezgrabne, każde też wymagało wiele siły. Zanim się zorientował, był już wyczerpany. Machnięcia stały się krótkie, a ich częstotliwość zwiększyła się, zupełnie jak i tonącego człowieka.

Zarówno ludzie, jak i latające zwierzęta szarpały się mocno przed spadnięciem na samo dno.

Nie miał szans z wielką głową, która na niego ruszyła. Ledwo co mógł utrzymać się na odpowiedniej wysokości, a co dopiero robić uniki. Ostatnie, co zapamiętał, to miękki tunel, który pochłaniał wszystkie ultradźwięki. Potem, ogarnęła go przytłaczająca nicość.

Dusza Juliana wróciła do swego ciała po paru chwilach. Pierwsze, co odkryła, to ciepła, szeroka dłoń, która trzymała jego podbródek. Sądząc po dotyku, należała do mężczyzny. Kobiety miały smuklejsze palce i delikatniejszy chwyt.

- Słyszysz mnie? - spytał głos dochodzący sprzed Juliana. Ten zamrugał oczami. Na nic to, stracił wzrok. Jego dusza nie wróciła jeszcze do ciała, w każdym razie nie cała. Jedyne, co mógł dostrzec, to ciemność, niepokojąco przypominająca wnętrze hydry.

Miał jednak jeszcze słuch i dotyk. Te dwa zmysły powinny mu wystarczyć.

- Czy możesz dać komuś numan ? Czy potrafisz naprawić życie ? Proszę powiedz, że jesteś w stanie pomóc.

Julian rozpoznał ten głos. Należał do tego samego mężczyzny, który go ocalił przed głową hydry.

- Mogę leczyć. Nie umiem zwrócić życia, ale mogę naprawić ciało- odparł zwięźle Julian. Z tonu głosu rozmówcy wywnioskował, że sytuacja jest poważna. Nie miał czasu na pogaduszki.

- Proszę posłuchać, uleczę pana przyjaciół, ale musi mnie pan do nich zaprowadzić. Ja chwilowo nie widzę- wyjaśnił, chwytając dłoń swego towarzysza jedną dłonią, a drugą wyciągając przed siebie.

Czemu wiedział, że chodzi o przyjaciół? Domyślił się. Po tonie głosu, chwycie ręki, po tym, jak gorączkowo chciał uzyskać odpowiedź na pytanie. Gdyby nie chodziło o najbliższych, nie zachowywałby się tak. Wyglądał na jednego z tych silnych i niewzruszonych mężczyzn.

Mężczyzna bez tracenia czasu zaprowadził Juliana do rannych. Biegli przed siebie, w stronę wskazaną przez przewodnika Juliana. Od biegł na przodzie, a Julian chwycił mocno jego dłoń i starał się mu dotrzymać kroku. Poczuł, że robi mu się potwornie gorąco, nie miał jednak czasu na rozebranie się. Jedyne, co zrobił, to skorzystał z okazji i rozpiął zamek swojej kurtki.

- Tak przy okazji, jestem Horacy. Mów mi po imieniu- powiedział w czasie biegu człowiek z tatuażem na piersi.

- Julian. Miło mi- powiedział dość sucho chłopak. W innych okolicznościach pewnie by się ucieszył, rozpromienił i odpowiedział z radością w głosie, ale teraz miał inne zajęcia na głowie niż cieszenie się z powodu nowej znajomości.

- To tu- powiedział w końcu Horacy, gdy dobiegli na miejsce. Julian wykonał parę kroków w przód i wyciągnął ręce przed siebie.

To, czego dotknęły, bardzo go zdziwiło. Ciało, na które natrafiła jego prawa dłoń, było szorstkie i spalone. Do nozdrzy Juliana dotarł nieprzyjemny zapach przypalonego mięsa. Mimo tego, że nie widział, mógłby określić to uczucie jako czarne.

To, na co natrafiła jego lewa dłoń, było zimne. Przeraźliwie zimne. Odczucie było tak mocne, że odruchowo cofnął rękę, która zaczęła go piec. Chłód był przeszywający.

Julian myślał tylko przez chwilę. Mógł w jednym momencie zająć się tylko jedną ofiarą. Wybrał spaloną osobę. Zamarznięta mogła poczekać.

Chłopak położył obydwie dłonie na chropowatej, spalonej skórze. Z obrzydzeniem poczuł, jak spalone ciało chrupie pod jego dłońmi. Potrząsnął głową, nie mógł się rozproszyć. Wziął głęboki oddech i zaczął zbierać w dłoniach energię samego Stworzyciela.

_____________

Julian biegnie z Horacym i leczy w pierwszej kolejności spaloną ofiarę. Potem zajmie się lodowym biedakiem.
 

Ostatnio edytowane przez Kaworu : 10-01-2009 o 10:52.
Kaworu jest offline  
Stary 09-01-2009, 23:30   #45
 
Rewan's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Nacisnął spust pistoletu skierowanego w powiększone odbicie jego własnej twarzy, tym samym uwalniając pocisk z więżącej go lufy...

...uwolniony pocisk wyleciał z pełną siłą i swoistą gracją. Pod wpływem niego, broń zadrżała mocno w dłoni Mike’a i odchyliła się do tyłu, nie bacząc na dłoń Mike’a, który trzymał broń. On sam poczuł jedynie tępy ból w wykręcanym nadgarstku, ale jego umysł odsunął tę przykrą myśl, zastępując ją dawką nowego poczucia szczęścia. Narkotyk robił swoje. Nieobecnymi oczami wpatrywał się w wycelowane przez siebie miejsce i zdążył dostrzec, jak pocisk znika w ciele potwora. Jednak na tym się skończyło. Potwór nie zareagował na strzał, ani nawet nie drgnął.

-Hehe, jestem nieśmiertelny...

Nagle wszystkie barwy otaczającego go świata rozmyły się, by po chwili zamiast pierwotnego obrazu uformować nowy, całkiem inny od poprzedniego. Nie było już wielgachnej hydry, czy nowo poznanych towarzyszy. Nie było miasta sformowanego z wody. Był za to bardziej przyziemny obraz. Jego własna kuchnia, a dokładniej jego rodziców, ta sprzed tylu lat, gdy jeszcze z nimi mieszkał. Jeden element pozostał niezmienny i jakże irytujący. W odbiciu lustra wiszącego w tej właśnie kuchni znów ujrzał swą twarz, jakby to powiedział jego ojciec, żałosną twarz. Wpatrywał się w swe odbicie jedynie ułamek sekundy, czując potrzebę odwrócenia od niej wzroku. Rozejrzał się po kuchni. Była taka jaką ją pamiętał. Tego się nie zapomina. Umeblowana w drewnianym, staromodnym stylu, ale zarazem bogatym. Ciemny odcień drewna, pozłacane elementy. Nie należała ona do tych małych kuchni, była stosunkowo duża. Okna z półkolistym zakończeniem miały na celu pokazanie wyższości tej rodziny, nad innymi zwykłymi. Jego ojciec lubił czuć się lepszy od innych, choć nigdy tego nikomu otwarcie nie powiedział. O tak... Pamiętał tę kuchnie aż za nadto. Pamiętał jak ją nienawidził...

Jednak chwila nieprzyjemnych wspomnień związanych z tym miejscem minęła. Zamiast niej, Mike spostrzegł rozsypaną i ułożoną w linie kokainę. Jej śnieżnobiała barwa kontrastowała z ciemnym kolorem drewna i mógłby przysiąc, że jeszcze chwilę temu, gdy się rozglądał, jeszcze jej nie było.

Iluzja?

Przed nim stał wybór i był oczywisty. Z jednej strony głód i kokaina, jedyna rzecz, która go uszczęśliwiała, a z drugiej powrót do rzeczywistości, coś, czego chyba nie chciał. Powrót do normalności oznaczał powrót starych kłopotów. Natomiast to miejsce... To miejsce dało mu swoisty spokój wewnętrzny. Wybór był oczywisty. Podświadomie czuł, że choć w iluzji stoi przed takim wyborem, to w rzeczywistości pojawiając się inne skutki tych działań. Podświadomość odeszła jednak na dalszy plan i mężczyzna podszedł do stołu kuchennego, po czym wciągnął dawkę. Odchylił głowę do tyłu, napawając się kolejną chwilą słodyczy. Zaraz to poczuje...

Pistolet skierowany w Jonathana.

Spust zadrżał...
 
Rewan jest offline  
Stary 09-01-2009, 23:43   #46
 
Howgh's Avatar
 
Reputacja: 1 Howgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetnyHowgh jest po prostu świetny
- Mike? Co Ty do ciężkiej cholery odpierdalasz? MIKE!


*


Dar nie zadziałał. Johny nie poczuł absolutnie nic. Nawet powiewu, delikatnej i tak utęsknionej bryzy mocy. Pustka. Cały misterny plan, który wydawał mu się co najmniej dobry, który ułożył się w jego umyślę w parę sekund... Po raz kolejny, Jonathanowi nie wyszło. Znowu zawiódł samego siebie i innych.

Sekundy.

Aleksandra krzyczy w agonii, gdy gorące płomienie liżą jej ciało. Struga krwi. Kawałek Reynolda znika między zębiskami hydry. Znowu krew, kolejny krzyk – ponownie Reya, który już dynda w powietrzu – w paszczy potwora.

Sekundy.

Wrzask. Charlee lata. Niczym jo-jo, wczepiony w linę. Ryk. Tym razem bestii, a dokładniej jednej z głów. Odrąbanej, ciągle drgającej na ziemi, przesączonej dziwną krwią hydry. Julian zniknął. Prawdopodobnie nie żyje.

Sekundy...

Mike, po dość oczywistym rezultacie, strzelania ze zwykłego pistoletu w stronę dwóch głów Jonathana, z niewiadomych powodów, postanowił nagle sprawdzić wytrzymałość tej trzeciej - prawdziwej. Stał teraz spokojnie, z lekko mętnym spojrzeniem, celując prosto między oczy Johnego.


*

- Mike? Co Ty do ciężkiej cholery odpierdalasz? MIKE!


Zostałem z niczym. Bez daru, bez mocy. Mam tylko te zakichane ciuchy i... plecak. Mam plecak.


Szybkim, ale nie gwałtownym ruchem, by niepotrzebnie nie denerwować faceta, Jonathan ściągnął plecak i ukucnął. Z niezliczonej ilości kieszeni, z których tylko właściwie składała się cała torba, wybrał jedną z większych. Otworzył zamek i zanurzył rękę.

Nie zdołał dosięgnąć „dna”. Natychmiast w jego dłoni zmaterializowało się „coś”. Wrażenie, było na tyle niespodziewane i tak go zaskoczyło, że aż z głuchym plaśnięciem usiadł na ziemi. Wyciągnął przedramię ze schowka, trzymając mocno nowo nabyty przedmiot. Kieszeń natychmiast smoistnie się zamknęła. Jonathan przyglądał się jaki czas, temu co trzymał w dłoni.

Maska.
Kolejna kpina Losu? Następna złośliwość nieistniejącego „Boga”? Bo niby w jaki sposób, ma ona ocalić od postrzału? Przyjrzał się bliżej twarzy, którą ona przedstawiała. Po prędkiej chwili przeszukiwania w swojej głowie „bazy danych osób już wcześniej widzianych”, był pewien, że nigdy jeszcze nie widział tego mężczyzny, będącego już w sile wieku, a mimo to wciąż wzbudzającego respekt – samą swoją twarzą.


I tak nie mam innego wyjścia.


Założył maskę. Idealnie się wpasowała. Bardzo wolno wstał. Mina, mężczyzny ciągle celującego prosto w głowę Jonathana, subtelnie się zmieniła. Poczuł, że musi coś powiedzieć. Cokolwiek.


- Oboje wiemy, że nie chcesz tego zrobić, Mike.
 
__________________
Nigdy nie przestanę podkreślac pewnego drobnego, instotnego faktu, którego tak nie chcą uznać Ci przesądni ludzie - mianowicie, że myśl przychodzi z własnej, nie mojej woli...

Ostatnio edytowane przez Howgh : 09-01-2009 o 23:46. Powód: Wredne ortograficzne chochliki.
Howgh jest offline  
Stary 10-01-2009, 23:05   #47
 
Glyph's Avatar
 
Reputacja: 1 Glyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwuGlyph jest godny podziwu
Kara? Przypadek?Może Próba? Matematyk z oddali patrzył jak za chwilę Aleksandrę pochłoną płomienie. Na ramieniu miał torbę z lekami, gotów podjąć probe ratunku. Jeśli tylko dziewczyna przetrzyma. Na ten moment przymknął oczy. W zwolnieniu czasu, wyobraźnia dokładnie podpowiedziała każdy możliwy podgląd wydarzeń. Nie miał ochoty sprawdzać który się ziści, jak poważne będą rany, czy usłyszy krzyk. Zaskoczyło go jasne światło, tak czyste, że aż przebiło się przez powieki. Otworzył oczy, zdążył zobaczyć przyjaciółkę całą i zdrową, choć lekko poturbowaną. Stało się to na chwile, gdy jego ciało ogarnął ból. O ironio, porównywalny z tym, który przepowiadał dziewczynie. Los uwielbia płatać figle.

Z początku czuł jakby to on sam się zapalił, lecz z każdą chwilą przytomniał. Ból był punktowy, czuł łamane kości i rozdzierana skórę, nie zaś oparzelinę, w dodatku tracił grunt pod nogami. W głowie huczało mu od wielu różnych, obcych myśli. Był gniew, obawa. Próbował je opanować, lecz nie maił sił. Wraz z krwią uchodziło z niego życie, a także coś jeszcze. Postarzał się, może nie fizycznie, ale na pewno w jakiś duchowy sposób. Stary podziurawiony akumulator przeciekał oddając nagromadzoną energię. Czas, którym zdawał się władać, odwracał się od niego plecami. Na odchodne zostawił mu ostatni prezent, lub torturę, zależy jak na to patrzeć. Lekko zwolnił swój bieg, spowolnił cierpienie. A może tylko tak wydawało się rannemu.
W ostatnim spojrzeniu oko natrafiło na gadzią łuskę. Zrozumiał. Zemdlał.


***
-Witam państwa. Co mamy na dziś? Spójrzmy-mężczyzna otworzył potężny notatnik.-Ahh, zajmiemy się twierdzeniem o antypodach.

Z sali dobiegł szmer.
-Nie panie Gisbourn nie pomylił pan auli, ani nie zajmiemy się sprawami Australii.

Szmer na sali przemienił się w śmiech. Młody rudawy okularnik w pierwszym rzędzie spurpurowiał na twarzy na dźwięk swego nazwiska. Wpatrzony w blat ławki miał ochotę, by zajście szybko się skończyło. Wykładowca jakby usłyszał te prośby i gładko przeszedł dalej.

-Skoro już przy tym jesteśmy. Powiedzmy, że istnieją dwa punkty na Ziemi, dokładnie po przeciwnych stronach globu o tej samej temperaturze. Jak pan myśli panie Masters, czy to możliwe? Założyłby się pan o to? Dziesięć tysięcy funtów? No proszę, brawa dla pana za odwagę, lecz tym razem blefu nie było. Za chwile to razem udowodnimy, gdy tymczasem pan Masters rozpocznie zbiórkę by pokryć tak dużą kwotę. Proszę o ciszę!-dopiero po chwili poprzez pierwsze rzędy ławek rozeszło się polecenie i cała sala zakończyła ożywioną dyskusje.

Tymczasem na tablicy pisak wykreślał kolejne założenia twierdzenia Borsuka-Ulama. Niech będzie dana sfera...teraz przekształcamy płaszczyznę... Rzędy zmiennych gęstniały, choć piszący raczej się w nich nie gubił, więcej zdawało się, że ciągi te sprawiają mu radość. Wraz z końcem studenci podzielili to uczucie, dodając do tego ulgę wynikłą z odpoczynku od długiego, uważnego notowania.

-Skoro można to uogólnić na więcej wymiarów-padło pytanie z sali-to czy można uwzględnić czas?

Matematyk spojrzał w stronę pytającego. Uśmiechnął się.
-Interesująca propozycja. Czas rzeczywiście jest ciągły, spełnia założenia. Jakieś propozycje zastosowań?

***

Przebudził się. Trudno mu było stwierdzić, czy minęła sekunda, minuta, czy godzina? Czół tępy ból, gdy nerwy zużyły większość neuroprzekaźników, teraz czekając na nową dostawę. Słyszał wyraźnie obce myśli w głowie. Aleksandry. Nie wiedzieć czemu w takiej chwili przypomniało mu się twierdzenie Borsuka-Ulama. Dwie istoty o tych samych tonach w harmonii duszy rozmieszczone na przestrzeni czasu. Trudno udowodnić, że ich byty w istocie były antypodyczne, bo też nikt nie potrafi rozrysować na kartce przestrzeni czasu, tak jak innych wymiarów. Gdyby brać definicje dosłownie, z pewnością byli przeciwieństwami. Teraz zaś w tym dziwnym świecie czas przekształcił swą płaszczyznę. Punkty zgodnie z twierdzeniem nałożyły się i nastąpiło spotkanie. Znalazł odpowiedź.

Pogrążony w bólu ostrzej odbierał każdy zmysł. Wpływające myśli nie były odbiciami wspomnień, trwały naprawdę, tu i teraz. Słyszał w umyśle jej troskę o niego. Dziwne uczucie znać w ten sposób drugiego człowieka. Z jednej strony jest pewność szczerych intencji, pełne zrozumienie, lecz z drugiej pozostawał brak tej niespodzianki jaką niesie ze sobą kontakt z drugim człowiekiem. Możliwe, że z czasem przyzwyczaiłby się, począł traktować te myśli jak własne, jednak w tej chwili zaprzątała mu bardziej inna, myśl o końcu początków tej symbiozy.

Kwestia czasu, myślał, jak szczęki zgniotą go całkowicie. Wokół sytuacja nie wyglądała na opanowaną. Panował wręcz chaos i znikąd pomocy. Trudno mu było się poruszać, nie mówiąc o jakiejkolwiek ucieczce. Gdyby miał oceniać, nie postawiłby w tym wyścigu złamanego pensa na konia ze swym imieniem.
-Uważaj na siebie-wypowiedział ostatnią jak mu się w tamtej chwili wydawało myśl. Ta choć to dziwne wróciła do niego jak echo. Uważaj powtórzyła do siebie Aleksandra.


Mógłby się poddać, gdyby pod ręką nie wyczuł chropowatego materiału torby. Wraz nim musiała zostać wchłonięta i leżała teraz pod nim na miękkim wierzgającym języku. Nie mógł jej zobaczyć, wiec ostatkiem sił spróbował poruszyć ręką i wymacać otwór. Jedyną wolną ręką była ta zraniona, drugą miał zaklinowana. Fale bólu jedna z drugą targały ramieniem. Podrażniając jęzor, policzki gada czuł spływającą skażoną ślinę, która wżerała się w rany. Sprawcę cierpienia. Torba została przedziurawiona, lub sama się odpięła, bo zdołał sięgnąć do jej środka. Pod ręką znalazło się duże plastikowe opakowanie tabletek. Chciał je mieć na wierzchu, na wszelki wypadek. Teraz mogły spełnić swe zadanie, jeśli nie pomóc jemu , to reszcie stada. Siląc się w palcach spróbował otworzyć wieko i wrzucić opakowanie w głąb czarnej pustki. To samo pragnął zrobić z drugim opakowaniem, lecz zamiast niego natrafił na zwinięty bandaż. Łapiąc za jeden z jego końców odrzucił kłębek w głąb. Miał nadzieję iż biała, chropowata nitka, choć w porównaniu do bestii cienka jak włos, sprawi nie lada kłopot. Taki sam jak włosek w przełyku krztuszącego się człowieka.


*
Reynold złapany przez głowę mdleje. Mały flashback + bzdurne rozważania mojej postaci i naginanie twierdzeń matematycznych . Na koniec polecenie dla Aleksandry by nie robiła więcej nic nierozważnego (punkty do potrącenia) i akcja z wrzuceniem tabletek uspokajających i bandażu do przełyku potwora.
 
Glyph jest offline  
Stary 11-01-2009, 20:03   #48
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Aleksandra Nassau

Gdyby tak ujarzmić... czas. Przyjrzeć się temu co nas otacza bliżej, poświęcić patrzeniu całe życie, zapomnieć o życiu i móc tylko patrzeć. Wtedy moc czytania ludzkich uczuć i myśli byłaby zbędna. Jednak świat pędzi swoim torem i zatrzymuje się tylko w takich momentach ludzkiego życia, które bolą najbardziej... albo tak się tylko wydaje ludziom, którzy potrafią cierpieć. Tym, którzy czuć nie potrafią świat przecieka między palcami, wszystko co robią wydaje się z góry skazane na porażkę, bo jest tak bardzo dla samej egzystencji zbędne.

To co działo się w głowie Aleksandry było dla niej samej zagadką. Zwyczajną ciszę i spokój przerywało gorączkowe poszukiwanie wyjścia z sytuacji, w której znalazł się inny człowiek. Ładnie jest bezinteresownie pomagać, jeszcze ładniej pomagać, gdy wszyscy widzą. Tej walki, którą musiała podjąć młoda Niemka nikt nie mógł zobaczyć. Musiała?

Były takie chwile w życiu dziewczyny w których można by wierzyć, że jest dobrą osobą, ale były też takie, które same za siebie przemawiały pokazując wyrachowanie świata w którym została wychowana.
Wcześniej nie przyszło jej na myśl martwić się o kogoś, myśleć o kimś ciepło, czuć... Być może przyczyną tych dziwnych mechanizmów w jej umyśle był znowuż hormony, tak jak przy tamtym wypadku... Jednak pragnąć czyjegoś ciała, a jego bezpieczeństwa to dwie różne rzeczy. Być może był to efekt wyrwania szesnastolatki ze świata, który znała i w którym wszystko było dla niej niczym...

Delikatne nici myśli plątały się w głowie... Urywając się i splatając w maleńkie całości. Najwygodniej byłoby spojrzeć na gotową już analizę tych fragmentów, lecz w ułamkach sekund wystarczająco dokładnego zestawienia nie da się zrobić. - Miała przed sobą nie bestię, lecz człowieka. Podekscytowanego, przepełnionego triumfem, zmęczonego i sfrustrowanego... Musiał mieć jakiś cel w tym co robił i jednocześnie był tak bliski zwycięstwa...

"Biały króliczek..."
- dziecięca myśl, tak łatwo kojarząca się z Rynoldem dokończyła się sama przerywając potok planów - "Uważaj na siebie.". Powtórzyła tę myśl na głos jak dziecko, które musi dotknąć, żeby uwierzyć. Słowa delikatnie muskały sparzone usta, a oczy zwróciły się ku górze... Postanowiła spróbować...

Skupiła się na obrazie mężczyzny, którego twarz widziała nim Ivet oddała za nią życie. Skupiła się na jego zmęczeniu i radości... Chciała dać mu odpoczynek, ukojenie, spokój i poczucie spełnienia... Próbował przekazać mu, że walka skończona, jest zwycięzcą i nareszcie może odpocząć wsłuchać się w głos...

Kołysanka

...ukojenia. Z siebie samej Aleksandra starała się wykrzesać obrazy, chwil gdy całe ludzkie życie i cała ludzka śmierć nie ma już znaczenia.. Chwile gdy szczęście i spokój tak mocno wypełniają cały nasz umysł, że świat mógłby się w takiej chwili skończyć... Ciepło głosu ukochanej osoby nad ranem, miękkość maleńkich dziecięcych rączek przytulonych do piersi, zapach domu po długiej podróży, gorąca kąpiel po męczącym dniu... Upragniony sen po ciężkiej walce o pierwszy haust powietrza...Ciepło babcinego pieca w maleńkiej biednej, kuchni...
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."

Ostatnio edytowane przez rudaad : 11-01-2009 o 20:08.
rudaad jest offline  
Stary 12-01-2009, 20:51   #49
 
grabi's Avatar
 
Reputacja: 1 grabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwugrabi jest godny podziwu
Charles w pośpiechu ściągnął linę z pleców. Zawiązanie kluczki ruchomej na końcu liny zajęło jedynie kilka chwil i pętla była gotowa do założenia. Akurat jedna z głów zbliżała się do niego, tak więc wykorzystał nadchodzącą sytuację i zarzucił pętlę na szyję stwora, samemu uskakując w bok przed ostrymi zębami. Mocował się przez chwilę, próbując znaleźć coś, do czego mógłby przywiązać koniec liny, jednak stwór okazał się silniejszy. Wyciągnął mężczyznę do góry tak, jak wędkarz wyciąga na wędce malutkiego okonia. Charles kręcił się w powietrzu, latając we wszystkie strony. Jedyną rzeczą, o której myślał, była końcówka liny i to, że musi się jej trzymać za wszelką cenę, jednakże po pewnym czasie trzeźwość umysłu wróciła. Nie wiedział, ile się już huśtał na linie. Jemu wydawało się to parunastoma długimi minutami, lecz w rzeczywistości mogło trwać kilkanaście - kilkadziesiąt sekund. W każdym razie doszedł do wniosku,że nadszedł czas, aby to przerwać.

Przecinając kolejne połacie powietrza, dostrzegł swoją szansę. Oto niebezpiecznie blisko zbliżał się do jednej z długich szyj. Zderzenie z masywnym cielskiem na pewno nie należałoby do najprzyjemniejszych, jednak w porównaniu z uderzeniem o jakiś mur lub też wyrzuceniem na kilka metrów w górę, wydawało się to niezwykle kuszącą propozycją. Charles przygotowywał się wewnętrznie do akcji, powtarzając sobie w myślach czynności, jakie za chwilę wykona. Zderzenie nogami ze szyją, następnie próba złapanie się jej i szybkie przewiązanie liny dookoła oraz najważniejsza czynność, czyli uważne ześlizgnięcie się na dół, potocznie zwane ucieczką. Już odmierzał w myślach czas do zderzenia, już zaraz się zderzy, trzeba wystawić nogi przed siebie... Jakie było jego zdziwienie, gdy po prostu przeniknął przez szyję. Poczuł w nogach lekki chłód i jakby coś delikatnie ciągnęło go ku tyłowi. Trochę dziwne było to uczucie, najważniejszy jednak był fakt, że nie udało mu się zatrzymać. Sama szyja, razem z głową wyglądała trochę inaczej od innych, ale od razu przenikanie? Będzie musiał pamiętać o tym następnym razem, gdy będzie obierał cel. Charles obmyślał już jakiś kolejny plan, jakby tu nieco bezpieczniej spocząć na ziemi, gdy głowa wykonała nagły zwrot. Chyba przypomniała sobie nagle, że jest tu także ziemia. Kolejny punkt dla hydry - Charles ciągle „0”.

Siła uderzenia wypchnęła mu powietrze z płuc, a przed oczami zrobiło się momentalnie ciemno. Bolały go plecy i nie mógł się podnieść. Widzenie powoli powracało, wypierając wszechobecną przed chwilą czerń. Patrząc pionowo w górę obserwował teraz sklepienie, które do złudzenia przypominało to w kościele w Bostonie. W dzieciństwie rodzice zabrali go tam kilka razy. Malowidło, a może raczej tapeta w starym stylu, przypominała freski, jakie można obejrzeć w europejskich Katedrach i bazylikach. Jeden obraz szczególnie go zainteresował. Pokazywał walkę ze smokiem, jednak nieco inaczej, niż przedstawiały to zwykle malunki. Zamiast rycerza z kopią, pędzącego na białym rumaku, stał odział wojowników z ogromnymi tarczami. Wojownicy ci byli rażeni smoczym wyziewem. Za tym „ludzkim murem” stali łucznicy, wystrzeliwujący w stronę smoka swe strzały, które mimo swej ilości, ciągle odbijały się od smoczej skóry. Najciekawsza jednak wydawała się postać, która znajdowała się obok nóg smoka. Miała w ręku powróz i wyraźnie obwiązywała smokowi nogi.

W tej chwili ponownie świat nagle zanurkował w ciemności, by zaraz powoli z niego się wynurzyć. Charles dalej leżał na ziemi, tym razem na zewnątrz. Chyba zdawał sobie sprawę gdzie się znajduje. Podniósł się trochę, cały obolały, odwracając głowę w stronę nóg stwora. Już wiedział, co spróbuje zrobić.

---------------------------------
Charles trochę pohuśtał się na linie, a potem zapragnął kopnąć duchową szyję (bez rezultatu). W końcu hydra przypomniała sobie o ziemi i trzasnęła Charlesem, przez co on doznał objawienia. Teraz wstaje powoli (jest cały obolały) i chce wywinąć hydrze psikusa. Przywiąże jej złapaną głowę do nóg / macek / cokolwiek ona tam będzie mieć (mogą być nawet genitalia), a potem ucieknie w którąkolwiek stronę (byle jak najdalej spod niej).
 

Ostatnio edytowane przez grabi : 12-01-2009 o 20:54. Powód: literki
grabi jest offline  
Stary 15-01-2009, 14:41   #50
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
W Thagorcie obowiązywały dwie grupy społeczne – stada oraz towarzysze. Życie tych pierwszych należało do sielankowych. Nie musieli obawiać się, że ktoś ich skrzywdzi. Nie w Thagorcie. Będąc członkiem stada miało się zagwarantowany immunitet, nietykalność. Nie dość, że żaden członek stada nie mógł skrzywdzić swych kompanów to również bezpieczne było przebywanie z innymi stadami. Członkowie różnych stad nie mogli krzywdzić się wzajemnie. W końcu Thagort nie miał być miejscem bólu i cierpienia lecz spełnionych nadziei. Nadziei o życiu w dostatku i harmonii. Pozbawionego bólu , cierpienia i śmierci. Takie przynajmniej było to miejsce dla Idvy i Ishtava. I chyba tylko dla nich. W rzeczywistości jeśli los sprawił, iż istota rozumna przebudziła się w Thagorcie jako towarzysz musiała znosić humory stad, być ich sługą i poddanym. Towarzysze nie mieli prawa głosu, stanowili tło. Tło, które mogło tylko obserwować i modlić się o zaskarbienie sobie łaski, któregoś z dzieci Idvy. Wtedy za ich przyzwoleniem mogli dołączyć do stada. Zdobyć bilet do lepszego życia.

Tyburcjusz Pizarro miał niekwestionowaną nieprzyjemność obudzić się w tym mieście jako Towarzysz. Nie pamiętał ile dni, miesięcy, lat trzymany był w tym miejscu. Czas w Thagorcie mija niespójnym tempem. Można przyrównać go do jazdy na rollercoasterze. Raz zwalnia, mija powoli tylko po to żeby zmylić swych mieszkańców, dać złudne poczucie bezpieczeństwa. Nim miną jednak sekundy nabiera zabójczego, szybkiego tempa. Wydarzenia zmieniają się jak w kalejdoskopie. Tyburcjusz nie pamiętał od kiedy więziony był przez stado Białego Kła. Nie pamiętał, życia jakie prowadził przed staniem się ubezwłasnowolnioną zabawką Lady Miji. Ciekawi was czemu ? Przytoczę najdelikatniejszy dzień z życia tego mężczyzny. A zrozumiecie w mig.

Lady Mija była kobietą – kotem. Posiadała wyraźnie wyprofilowane, kocie zwinne ciało. Dłonie oraz stopy zakończone kocimi pazurami. Ogon, spiczaste uszy oraz kocie oczy były również jej atrybutami. Należała do stada Białego Kła od dnia ich narodzin. Była wierna Lorencowi, stanowiła jego prawą rękę, wykonywała każde polecenie bez zbędnych pytań, przez co syn Idvy pozwalał swojej podopiecznej na bardzo dużo. Szczególnie upodobała sobie Tyburcjusza, był jej pokarmem, kochankiem oraz zabawką. Jako wampir Lady Mija lubiła poszaleć , kochała adrenalinę a przede wszystkim kochała wolność uczuć jaką dawała jej śmierć. Entuzjazmem lubiła dzielić się z Pizarro każdego wieczoru.


Jak co wieczór, Lady Mija weszła do małej celi w której przebywał Tyburcjusz.
- Tyburrrrrku, ocknij się najmilszy. Nie czas na sen.
Każde wypowiedziane przez Lady Mije „r” mruczało wraz z nią.
Podeszła do mężczyzny siedzącego na łóżku, jej biodra kołysały się lekko w rytm bicia jej serca a ogon falował raz w lewą raz w prawą stronę. Miała zdecydowanie dobry humor. Usiadła naprzeciwko Pizarro wyszczerzyła kły.

Lewą dłonią odgarnęła kosmyk włosów mężczyzny. Przybliżyła się do jego twarzy, rozmarzonym głosem stwierdziła.

- Mam ochotę dzisiaj na coś specjalnego, Lorence dał mi cały wieczór tylko z tobą. Sprawię, że nigdy nie zapomnisz tej nocy. Dam ci przyjemność jakiej jeszcze nigdy nie zaznałeś.

Mężczyzna milczał, przestał odzywać się do Lady już dawno temu. Jego głos sprawiał jej tylko przyjemność, a tego uczucia Tyburcjusz pragnął ją pozbawić.

Kobieta szarpnęła za koszulę mężczyzny rozdzierając cienki materiał. Zbliżyła usta do jego torsu, delikatnie całując jego skórę, wgryzała się raz po raz zadając ból i dreszczyk przyjemności.

Tak ! Mimo wszystko były momenty w których Pizarro odczuwał przyjemność płynącą ze spotkań z Miją. Zdarzały się rzadko, ale jednak stanowiły nieodzowną część ich znajomości.

Gdy członek Pizarro stawał się coraz większy, kocica rozpięła rozporek jego spodni, wysunęła zręcznie pytię Tybercjusza. Przybliżyła swe usta do główki i pocałowała ją, rozkosznie delektując się zapachem potu mężczyzny. To był dopiero początek namiętnej rozkoszy jaką doznawała tej nocy. Pazurkiem lekko rozcięła skórę napletka, zdzierając naskórek mężczyzny , nie odezwała się ani słowem. Niczym zauroczona patrzyła na jego ciało, mięso, krew oraz dreszcze jakie targały ciałem jej Towarzysza. Pozbywszy się niechcianej osłony przybliżyła swoje usta do jego ciała i delikatnie sączyła krew. Tybercjusz był w niej cały. A Lady Mija rozkosznie spijała szkarłatny płyn.

Rozumiecie teraz o czym mówię ? Dobrze, zatem nie zdziwią was czyny Tyburcjusza, kiedy nastała walka z hydrą. Wezwano wtedy każdą żywą istotę zdolną do walki w Thagorcie. Czemu ? Hydra potrafiła zabić każdego członka stada. Potrafiła odebrać życie w tym miejscu. Nic więc dziwnego, że przyzwyczajeni do nieśmiertelności członkowie stad szybko przekonali się o tym, jak kruche jest życie. Podczas pojedynku z Hydrą wielokrotnie polała się krew.

Mike odzyskawszy świadomość w swoim ciele ze zdziwieniem zobaczył, iż na przeciwko niego stoi jego ojciec ! W rzeczywistości maska jaką założył na siebie Jonathan zmieniła nie tylko jego twarz, ale także i ciało. Mike zdołał usłyszeć ostatnie zdanie wypowiedziane przez swojego ojca.
Oboje wiemy, że nie chcesz tego zrobić, Mike.
Problem w tym, że Mike czuł nieodpartą pokusę pociągnięcia za spust.

Trupia głowa oderwała wzrok od Dominique spojrzała na toczącą się walkę wewnątrz stada Białej róży. Z zadowoleniem patrzyła jak Mike celuje do Jonathana. Powoli zaczynała też gromadzić napalm w swoich nozdrzach. Nie śpiesząc się ruszyła w kierunku dwójki mężczyzn chcąc spalić ich żywcem. Jonathan miał ważniejsze problemy na głowie niż zbliżająca się trupia głowa hydry. Nic więc dziwnego, że póki co jej nie zauważył.

Aleksandra wpadła na genialny plan w swej prostocie. Po co atakować wroga ? Skoro można nakłonić go do poddania się, zaprzestania walki. Niestety jej dar nie zadziałał, do umysłu czarnoskórego mężczyzny nie dotarły żadne myśli dziewczyny. W tym samym czasie z ran trzymanego przez hydrę nieprzytomnego Reynolda stróżka krwi popłynęła do przełyku potwora.

Dominiqe w spojrzeniu głowy myśli odnalazła swój własny wizerunek. Tak, najokrutniejsza z głów zwróciła się przeciwko kobiecie. Córka Idvy schowała łuk, wyjęła swój nóż znaleziony w markecie. Chwyciła go pewnie lewą ręką, drugą zaś wyciągnęła przed siebie dając możliwość łatwego cięcia. Ostrze noża przyłożyła do prawej dłoni. Podniosła go w górę, tak żeby łatwo wykonać cięcie. Jednym szybkim machnięciem przecięła ze świstem powietrze. Z jej nadgarstka polała się krew.

Charles oprócz nóg potwora ujrzał wielką jego głowę. Głowa ,na której wisiał rzucony przez niego sznur, skuliła się . Czekała cierpliwie cały czas, aż mężczyzna odzyska przytomność. Tylko po to, żeby był świadomy, gdy ta go pożre. Jedno klapnięcie szczęk wystarczyło żeby podzielił los Reynolda. Mężczyzna zdołał tylko przeciągle wrzasnąć. Zęby gadziej głowy przebiły jego wnętrzności. Polała się krew.

Reynold gdy odzyskał świadomość, wrzucił tabletki oraz bandaż do przełyku hydry. Było to błyskotliwe posunięcie z jego strony. Bandaż zatrzymał się jednym końcem na podniebieniu potwora, drugi zaś powędrował przełykiem w nieznane. Głowa hydry poczęła kaszleć, szarpać się we wszystkie strony. Dzięki tabletkom jej ruchy były coraz bardziej spokojne, wyciszone. Nie miała szans, po kilku sekundach zabrakło jej powietrza, padła nieprzytomna na ziemię.

Nadzieje na zwycięstwo przyniósł cierń. Jednym z skutków użycia tej broni był fakt tracenia przez przeciwnika jego sił witalnych. Co w przełożeniu na ogromne cielsko hydry oznaczało utratę kolejnej głowy potwora, niczym zaraza słabość i śmierć rozchodziła się w jego ciele. Charles miał szczęście, głowa nie zdążyła podnieść go w powietrze, mimo ugryzienia i utraty swoich zdolności. Mężczyzna nie był tak pokiereszowany jak Reynold.

Tybercjusz podbiegł do Dominiqe w ostatniej chwili. Używając pośpiesznie swojej mocy, przekonał ją do powstrzymania się, przed odcięciem swojej ręki. Choć ostrze przecięło żyły, kości nie zostały naruszone. Tybercjusz skupił swą moc , poszukał w umyśle Dominiqe intruza jakim była jedna z głów hydry. Spokojnym tonem głosu powiedział tylko – Odejdź.

Dominiqe była wolna, odzyskała świadomość, ujrzała rozpływającą się w powietrzu głowę myśli. Oprócz tego dwie gadzie głowy również padły na ziemię nieprzytomne. Jakimś cudem udawało im się przeżyć. Kobieta poczuła coś jeszcze, przenikliwy ból prawej ręki oraz kogoś stojącego tuż za nią. Ciepły podmuch oddechu nieznajomej osoby, otarł jej lewe ucho.

- Nie bój się, nic ci nie zrobię. Czy wiesz gdzie jest Opiekun twojego stada ? Muszę się z nim zobaczyć, od tego zależy moje życie.


Julian jeszcze nigdy nie widział takiego objawu swojej mocy. Skupiwszy w swej duszy życiodajną energie, zamiast pozwolić przepłynąć jej do ciała poszkodowanej istoty. Na koniuszkach jego palców pojawiły się malutkie iskierki. Dosłownie poraził życiem spaloną istotę leżącą naprzeciwko niego. Stworzona przez niego życiodajna iskra przeskakiwała z ciała na ciało, dodając energii każdej istocie. Choć chłopak tego nie mógł zobaczyć. Usłyszał nieznajome jęki, skowyt, mruknięcia, szczeknięcia i wiele wiele innych odgłosów. Julian zainicjował odrodzenie.

Jedna z istot, która ocknęła się dzięki Julianowi podeszła do niego bezszelestnie. Chłopak poczuł jeszcze większe ciepło na swojej nodze. Coś się do niego przytulało. Coś ciepłego i przyjemnego w dotyku.


*Mike i Jonathan stoją naprzeciwko siebie. Pierwszy niech da posta Rewcio. Mike decyduje w kwestii postrzelenia swego ojca. Jest świadomy, jednak nadal na haju.
* Aleksandrze nie udało się dostać do głowy hydry.
* Julian zainicjował leczenie istot, wcześniej biorących udział w walce. Pomogą wam w następnym poście, na początek Lili może się pobawić pewnym BN.
* Reynold znokautował jedną z głów Gadzią Spadł na ziemię wewnątrz niej. Złamał kilka żeber. Jednak nadal żyje. Obrażenia jednak są poważne.
* Dominique oraz Tyb mogą sobie pogadać . Mają o czym, JW radzę się postarać z przekonaniem Dominique. Mija czeka Gdy rozpoczęła się walka z hydrą zostałeś uderzony czymś w głowę. Straciłeś przytomność. Obudziłeś się, widząc nowe stado walczące z hydrą. Czekałeś na odpowiednią okazję, żeby uratować komuś tyłek. Plan masz prosty, dostać się do tego stada za wszelką cenę. Pamiętasz swoje życie w realnym świecie , jednak przez fakt zabaw z Miją uważasz je za coś odległego. Jak dzieciństwo, pamiętamy tylko niektóre migawki.
* Charles został dziabnięty przez gadzią głowę. Charles również traci swoje zdolności, także mutacje. Głowa została zniszczona przez Cierń.
* Ogólnie zostały wam 3 głowy. Myśli, szybkości oraz trupia ziejąca ogniem.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.

Ostatnio edytowane przez kabasz : 15-01-2009 o 15:04.
kabasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172