Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2009, 08:59   #67
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Odwrócenie uwagi, pomyślał kpiąco. Brzmi prawie jak prawda. Il bugia vero... Ciekawe, czy kiedyś ściągniesz te swoje scarpe gialli...

- Miłego wieczoru - ukłonił się uprzejmie, udając, że nie zauważa niczego obraźliwego w tym, że Aza wyrzuca ich za drzwi i zostawiając na później rozmyślania na temat implikacji wypływających z pomysłu Ernesta.

Stanął przez moment plecami do zamkniętych drzwi spoglądając na Maike, która przesłała mu dość krzywy uśmiech. W jej twarzy było coś, co zdało mu się nie pasować. I chociaż miał świadomość, że nie chodziło o uśmiech, to nie wiedział, co...
Mimo tego uśmiechnął się w odpowiedzi. Z dużo większą dozą sympatii. I z pewnością bardziej szczere.
Gdy Maike wmieszała się rozbawiony tłum Luca spojrzał również w tamtą stronę.

Ciekawe, ile w tej zabawie jest prawdy, a ile ucieczki od rzeczywistości, pomyślał.

Ludzie kłamali od zawsze. W jego ojczystych sztuka oszustwa rozwijała się stronach od setek lat. On też potrafił zręcznie mijać się z prawdą... Czyż same zasady dobrego wychowania nie były kwintesencją kłamstwa i oszustwa? Miłe, uprzejme słowa, za którymi kryła się obojętność, niechęć czy nienawiść. Ostrze sztyletu ukryte w bukiecie róż...
Trzeba będzie wykorzystać to wszystko, od czego uciekał...
Jak widać nie można uciec od samego siebie...
Z trudem stłumił szyderczy uśmiech.



Luca podszedł do wskazanego mu mężczyzny, wpatrującego się w tańczących i przestępującego z nogi na nogę z gracją tresowanego niedźwiadka, w dodatku nie do końca w takt muzyki.

- Witam - powiedział. - Przysyła mnie Aza.

Zaczepiony spojrzał na niego ze średnim zainteresowaniem. Najwyraźniej niezbyt odpowiadało mu to, że ktoś przerywa mu zabawę.

- Chciałem się dowiedzieć, gdzie cię szukać jutro z rana. Ponoć masz mi wyznaczyć pracę, a nie chciałbym zaczynać od spóźnienia - wyjaśnił. - Jestem Luca - dodał, wyciągając rękę.

Jeśli miał przebywać wśród tych ludzi przez dłuższy czas, to musiał zacząć zachowywać się tak, jak oni. Signor Luca będzie musiał na jakiś czas odrobinę się zmienić.
Una mascherina, prego...

- Peter - odpowiedział po chwili tamten. Z siłą młota klepnął Lukę w ramię. Luca w ostatniej chwili powstrzymał się by sprawdzić, czy ramię ma całe.
- Chwali ci się taka pilność - mówił dalej Peter. - Skoro masz mi pomagać przy zwijaniu obozu - podrapał się po głowie i wzrokiem pełnym wątpliwości zmierzył zdecydowanie słabiej od niego zbudowanego Lukę - to przyjdź rano do mego wozu - wskazał oddalony biało-pomarańczowy wóz, na którego ścianach przybito skóry jelenia i kozła. - Mieszkasz z Janem?
Nie czekając na odpowiedź dokończył:
- To Cyprian cię obudzi, nie bój się.

- Dzięki - odparł Luca. - Do jutra.

Peter obrócił się w stronę ogniska, nie zwracając już uwagi na Lukę.



Luca siedział wśród gromadki ludzi wpatrzonych w tańczących przy ognisku. Klaskał w dłonie w rytm muzyki, ale jego myśli krążyły gdzie indziej...

Il barone innamorato... La barzelletta ideale...
Udawanie eiseńskiego barona zakochanego w Azie... - na wspomnienie słów Ernesta uśmiechnął sie szeroko, na co parę otaczających go osób odpowiedziało uśmiechami.
Udawanie, też coś... Gdyby chodziło o signora Lukę, to można by mówić o udawaniu, ale gdyby to zrobił, to do de Sept Tours'a z penością dałoby się dopasować określenie 'geloso'...
Luca słyszał o tej powieści. Romanzo d'amore, jak to nazwał Ernest. Monteńczycy z pewnością też to znali i ciekawe było, co rzekną widząc urzeczywistnienie się słów powieści. Uwierzą? Kto wie...
Nic dziwnego, że skoro Ernest czytuje takie księgi, zamiast zająć się jakąś pożyteczną lekturą, to wpada na takie pomysły. Ale żeby się dać podziurawić tylko po to, by zwrócić na siebie uwagę dziewczyny o zielonych oczach? To już chyba przesada...

Wspomnienie cudzej przygody skierowało jego myśli ku jego własnej.

Il ciondoli maledetto - z trudem opanował odruch sprawdzenia, czy wręczony mu przez kapłana przedmiot nie zniknął z jego kieszeni. Do otaczających go ludzi miał nieco ograniczone zaufanie. Był co prawda pewien, że dopóki jest, choćby tymczasowym, członkiem tego towarzystwa, to nikt nie przywłaszczy sobie jego własności, ale kto mógł wiedzieć, czy komuś do głowy nie wpadnie jakiś kawał, czy też chęć sprawdzenia się... A zdecydowanie nie życzył sobie, by ktokolwiek, przynajmniej na razie, oglądał ten symbol. - Może by trzeba zamienić parę słów z owym kapłanem - spojrzał na rozmówcę Założyciela. - Jednak nie w tym momencie...
Przerywanie komuś w rozmowie nie należało do najlepszego tonu... Chociaż i tak z Założycielem też musiał porozmawiać. O tych, którzy z pewnością podążali jego tropem.



Zatopiony w rozmyślaniach niemal przegapił chwilę, w której do ogniska zbliżyła się młoda dziewczyna. Dopiero słysząc pewną zmianę tonu rozmów rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu źródła tej zmiany.
I wprost nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jak taka osoba mogła znaleźć się na tym świecie? Jakim cudem taka eteryczna, na pierwszy rzut oka nieodporna istota mogła trafić do cyrku? Wyglądała jak delikatny kwiatek, il fiore di vetro, który mógłby zginąć od jednego nieżyczliwego spojrzenia. I choć widać było, że wszyscy o nią dbają to zachowywała się tak, jakby bała się głośniej odetchnąć.
Emanowała taką bezradnością, że najlepiej wyedukowane vodacciańskie kurtyzany skręciłyby się z zawiści. Cała była jednym wołaniem o pomoc...

Odwrócił wzrok i spojrzał w ognisko. Ten, kim kiedyś był, z pewnością odpowiedziałby na to wołanie w swoisty sposób. A Luca Luccini? To było pytanie, na które powinien znaleźć odpowiedź i to w miarę szybko. Z Dziewczyną-Aniołem będzie się stykać nieraz. I musiał wiedzieć, jak postępować.



Dziewczyna-Anioł niczym nocny motyl wirowała wokół ogniska. I niczym ćma, una falena, ruszyła prosto w ogień. Gdyby nie refleks Maike... a może Nathalie, kto ją tam wie... Anioł straciłaby swoje skrzydła. Ktoś lub coś czuwało jednak nad tą dziewczyną. A, swoją drogą, miło było oglądać Maike w akcji. Była nad wyraz szybka, come la saetta, co było cenne, jeśli mieli zostać sprzymierzeńcami. I o czym należało pamiętać w przeciwnym wypadku.



Na widok kapłana wstającego z miejsca Luca również zerwał się na równe nogi. Rozdawszy na prawo i lewo kilka scusi! i pardon! przecisnął się między zgromadzonymi i ruszył w stronę kapłana.

- Prete...? - spytał, podchodząc do niego. - Czy moglibyśmy zamienić kilka słów?

Kapłan obrócił się w jego stronę. W jego spojrzeniu malowało się zdziwienie. Najwyraźniej nie spodziewał się, że ktoś będzie go zatrzymywać.

- Czy moglibyśmy porozmawiać później, mój synu? - spytał. - Mam dość mało czasu...

- Nie zajmę go zbyt wiele - odparł Luca. - Chodzi mi o pewien drobiazg...

Sięgnął do kieszeni i, tak by nikt inny tego nie zauważył, pokazał księdzu wisiorek.

Ksiądz uśmiechnął się półgębkiem.
- Cóż, chciałem cię zbyć mój drogi, ależ jakże odmówić młodszemu bratu?

Luca wpatrzył się w księdza zdziwionym wzrokiem. Awansował z syna na brata. Co prawda młodszego, ale zawsze. A to mogło znaczyć...

- Luca Luccini - przedstawił się, nadrabiając wcześniejsze zaniedbanie. - Niektórzy twierdzą, że wszyscy ludzie są braćmi - powiedział - ale chyba nie o to księdzu chodzi.

- To po prostu symbol święceń - wyjaśnił ksiądz. - Jeśli otrzymałeś go z rąk kapłana, to obecnie jesteś nowo nominowanym sługą Theusowym.

- Czy to można odwołać? To nominowanie - spytał odruchowo Luca, który jakoś nie był zachwycony tym zaszczytem.

- Można, ale może to uczynić jedynie biskup - powiedział ksiądz. Na jego twarzy malowała się nie wypowiedziana prośba o wyjaśnienie całej sytuacji.

- Dał mi to pewien ksiądz, François Mitterrand. Zmarł, zanim zdążył mi cokolwiek wytłumaczyć...

- François nie żyje? To ogromna tragedia... - zmartwił się ksiądz. - To był prawdziwie święty człowiek... Cały odziedziczony po ojcu majątek, a sporo tego było, oddał biednym. I stale o nich dbał... Był całkowitym przeciwieństwem swego brata, który do teraz obija się na dworze Króla Słońce i traci pieniądze swojej żony... A jak to się stało? To znaczy, jak umarł François?

- Rozdawał biednym różne dary - wyjaśnił Luca - i w trakcie tej posługi go zastrzelono. Tuż przed śmiercią dał mi to i powiedział coś, czego nie zrozumiałem. Nie wiem dlaczego zginął i nie wiem kto go zabił. To znaczy widziałem tego, który dowodził mordercami. Młody. Ubrany jak dworzanin. Nosi się na błękitno. Bardzo długie włosy o ciekawej kolorystyce. Zimne, jasnoniebieskie oczy. Szef jego oprychów ma na imię Helmut.

Ksiądz pokręcił głową.

- Za rzadko bywam w stolicy i nic mi to nie mówi.

Dziwnie nerwowym gestem wytarł dłonie w szatę, jakby nagle poczuł, że są spocone.

Luka powstrzymał się od wypowiedzenia myśli, które nagle przyszły mu do głowy. Czyżby ksiądz miał pewne podejrzenia, którymi nie chciał się podzielić?

- Ach, zapomniałem się przedstawić - ksiądz szybko zmienił temat. - Jestem Battista Marsoe i opiekuję się pobliskim kościółkiem. Gdybyś czegoś potrzebował...

Luca skinął głową.

- Chciałbym wiedzieć, co wynika z tego, że zostałem nominowanym sługą Theusa.

- Czyli jakie obowiązki i przywileje związane są z tym tytułem? - spytał Battista. - Z pewnością tych pierwszych jest więcej - coś w jego oczach poinformowało Lukę, że dla Battisty te obowiązki nie stanowią żadnego ciężaru.
- Każdego księdza obowiązuje stałość w wierze, przekazywanie nauk Proroków, pomoc bliźnim i posłuszeństwo wobec starszych braci. Nie wolno zbierać bogactw. Obowiązuje ich uczciwość i czystość.

W tym momencie Luca uśmiechnął się nieco krzywo, czego Battista nie dostrzegł.

- Oczywiście jeśli ktoś cię poprosi o pochówek, modlitwę w intencji, spowiedź czy pomoc to, rzecz jasna, nie możesz odmówić.

Mina Luki raczej nie sugerowała pełni szczęścia.

- Każdy wierzący - kontynuował Battista - przyjmie księdza i pomoże mu, gdy będzie chodzić o szczytny cel. Każdy zakon przygarnie księdza i jego towarzyszy pod swój dach. W miastach możesz liczyć na współpracę w większości przybytków administracyjnych. Urzędnicy z ratusza, gwardia...

- Jeśli mam wypełnić jakikolwiek z tych obowiązków - powiedział Luca - to musiałbym mieć... - z pamięci natychmiast wypłynęła odpowiednia nazwa - Brewiarz...

Battista skinął głową.

- Przyślę ci, zanim ruszycie. Ave, bracie!

- Ave, bracie! - odpowiedział odruchowo Luca.


Odprowadził wzrokiem odchodzącego Battistę, a potem założył wisiorek i schował go pod koszulą.
Nie był do końca pewien, czy faktycznie jest księdzem. Z tego, co słyszał pamiętał, że przed wyświęceniem trzeba składać trudne egzaminy. I złożyć ślubowanie. Czyżby istniały procedury umożliwiające ominięcie tego etapu? A może był księdzem tylko w połowie? Same obowiązki i żadnych praw? A może na odwrót?
To wszystko nie było zbyt wesołe. Nie spodziewał się, że umierający kapłan wywinie mu taki numer... Najwyraźniej powinien był zostawić François Mitterranda samemu sobie i nie ruszać się z tej tawerny.

Opanowawszy westchnięcie spojrzał w stronę Założyciela. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Luka ruszył w stronę siedzącego. Ten w milczeniu wskazał mu miejsce obok siebie.

- Mam pewien problem - powiedział Luca - który może dotyczyć nas wszystkich.
- Mojemu przybyciu towarzyszyło pewne zamieszanie - kontynuował, widząc zachęcające spojrzenie Założyciela. - Była ze mną pewna dziewczynka...

- Ma na imię Nicole. Zajmiemy się nią - przerwał mu Założyciel. - Nasz dom będzie jej domem tak długo, jak długo zechce.

- Ma ona w pamięci śmierć pewnego człowieka - Luca jakby nie zauważył, że rozmówca mu przerwał. - Dobrze by było, gdyby ktoś jej pomógł zapomnieć o tym zdarzeniu. Jeśli to możliwe...

Było, rzecz jasna. Przy odrobinie dobrych chęci.
Dzieci otoczone prawdziwą opieką były w stanie zapomnieć o pewnych zdarzeniach z przeszłości, które z wolna zacierały się w ich pamięci i przestawały straszyć je po nocach.
A w zasadzie nie miał pojęcia, czemu w ogóle wspomina o tej dziewczynce, o Nicole. Czyżby prawdą było stare powiedzeni, że gdy się komuś uratuje życie, to jest się za niego odpowiedzialnym? Una ridicolezza...

Nie zwrócił uwagi na zaciekawione spojrzenie, jakim obrzucił go Założyciel.

- Oprócz tego było paru ludzi, którzy widzieli, jak skakałem. Byłoby dziwne, gdyby nie skojarzyli tego cyrku ze mną. A to właśnie stwarza pewien problem. - Mówienie tego było co najmniej nierozważne, przynajmniej z jednego punktu widzenia. Założyciel najspokojniej w świecie mógł mu powiedzieć 'Radź sobie sam'. Szczerość niekiedy przynosiła kiepskie efekty, o czym wiedział każdy, nie tylko Vodaccianie.

Założyciel uniósł jedną brew w niemym pytaniu.

- Potrafię się zatroszczyć o siebie. Chodzi mi raczej o tę dziewczynkę. I o informację, gdyby ktoś o mnie wypytywał. Z resztą spróbuję dać radę sobie...

- Doprawdy, dlaczego ktokolwiek miałby wypytywać? Zwłaszcza z takim poręczeniem? - ironii w jego głosie nie można było przegapić. Rozszerzył wypowiedź - Siła odnalazł "starego znajomego" - tu wymownie spojrzał na Lukę - podczas jednej ze swoich wypraw w poszukiwaniu dobrego trunku po najbliższych karczmach.

Wymowna podpowiedź "prawdziwej wersji rzeczywistości" nie ominęła uszu Voddaccianina.
Miał być zatem starym, dobrym znajomym Siły. Tak też mogło być. Ale w takim razie Założyciel zasługiwał na więcej informacji.

- Jak wspomniałem, ktoś zginął. Pewien kapłan. François Mitterrand. - Luca dodał nazwisko, choć w jego tonie brzmiała wątpliwość, czy powie ono coś założycielowi. - Ci, co go zabili sądzą, że przed śmiercią coś mi przekazał... Mylą się, ale to niczego nie zmienia. Mogą zatem wypytywać o mężczyznę z dziewczynką.

- Ludzie przychodzą i odchodzą - stwierdził Założyciel z lekko filozoficzną nutą w głosie - a my nikogo nie zatrzymujemy przemocą.



Siedział przy dogasającej świeczce i wpatrywał się w ostatnie linijki listu.


Nie pozostawiało to nawet cienia wątpliwości.

- Co czytasz, panie? - głos Cypriana oderwał go od lektury.

- List - odpowiedział spokojnie. - Od pewnego starszego pana. Bardzo miłego. - Spokojnie złożył pismo i schował. Będzie musiał je spalić. Jak najszybciej. Dość trudno byłoby zapomnieć jego treść, a lepiej, żeby tylko on o tym wiedział.
- O której pobudka? - z pewnym trudem ukrył ziewnięcie. Po dzisiejszym dniu czuł się nieco zmęczony.

- Skoro świt - odrzekł Cyprian.

- I ty jeszcze nie śpisz? O tej porze grzeczne dzieci... - uśmiechnął się kącikami ust.

- Grzeczne - potwierdził chłopak z szerokim uśmiechem. - To ty, panie, powinieneś się położyć. Pierwsze dni zawsze są najgorsze. - dodał już ciszej, gdyż skierował się do łóżka, gdzie zalany w trupa spał jego brat Jan. Wyjął mu pusty bukłak z dłoni i przykrył szczelnie kocem.
- I oszczędzaj, panie, światło. Mamy mało świec... - rzucił gasząc swoją i kładąc się koło Jana.

Luca spojrzał na Cypriana.
Najwyraźniej nie potrafił odpowiednio szybko myśleć, skoro wcześniej tego nie zauważył.

- Cyprianie, czy ja ci zabrałem łóżko? - spytał.

Chłopak machnął rękę.

[i]- Nic się nie stało. Sypiałem w gorszych warunkach. A Jan się nie kręci...[i]

Luca zdmuchnął świeczkę.
We wnętrzu wozu zapanował mrok. Jedynie przez niewielkie światełko wślizgnęło się nieśmiało kilka promieni księżyca.

"Nie ma mowy o czytaniu do poduszki. Trzeba będzie chodzić spać z kurami" - pomyślał. - "I zorganizować jakieś dodatkowe łóżko."

- Skoro mamy być współlokatorami, to najlepiej daruj sobie tego 'pana' i mów mi po prostu Luca - powiedział. - Dobranoc. I nie zapomnij mnie obudzić...

- Dobranoc





Rano to pojęcie względne, stwierdził Luca. Ze względnym spokojem.
Za niewielkim okienkiem było jeszcze całkiem ciemno, gdy Cyprian go obudził. Co gorsza chłopak wyglądał na całkiem wyspanego,a kładli się tak samo późno.
Rozleniwiłem się, pomyślał. Kiedyś nie sprawiało mi to problemów.

Ubrał się błyskawicznie. Rzeczy, które wykombinował dla niego Cyprian pozostawiały wiele do życzenia, jeśli chodziło o jakość i dopasowanie, ale były całe i dużo lepiej nadawały się do fizycznej pracy iż jego własne ubranie. Zmył z twarzy resztki snu i ruszył w stronę wozu Petera.

- Punktualny jesteś - stwierdził jego 'pracodawca'. - To ci się chwali. Zobaczymy, jak się sprawdzisz w praktyce...

Praca przy zwijaniu obozu nie była aż tak trudna. Podnieś, przynieś, wynieś, przymocuj...

- Zobaczysz, jak to będzie przy zwijaniu namiotu - rzucił mu przebiegający obok niego Cyprian. Za nim, jak cień, podążała Nicole. Na widok Luki na jej poważnej twarzyczce zakwitł nieśmiały uśmiech, ale dziewczynka nie rzekła ani słowa i pobiegła dalej.

Peter skinął głową.

- Teraz to drobnostka - potwierdził. - Ale, na szczęście, namiot składamy tylko co jakiś czas...




Vihuela, którą wyszperał dla niego Cyprian, wyglądała na dużo starszą od chłopca, ale to nie z tego powodu niezbyt dobrze leżała Lukowi w dłoniach.

- Kiedy ostatnio grałeś? - spytał Cyprian, patrząc jak niepewnie Luca przymierza się do instrumentu.

- W poprzednim życiu -
odpowiedział Luca na pół żartobliwie. - Ale tego ponoć się nie zapomina.

Na twarzy Cypriana pojawiła się wątpliwość w prawdziwość tego stwierdzenia.
Luca nie zwracał uwagi na sceptycyzm malujący się w oczach chłopca. Faktycznie dawno nie trzymał takiego instrumentu. Poza tym ojciec, chcący zrobić z niego idealnego ochroniarza, nieco krzywo spoglądał na zainteresowania, jakie Luca okazywał muzyce i tańcowi.
Delikatnie przesunął dłonią po pudle. Choć podniszczone wskazywało na to, że człowiek, który je tworzył, włożył wiele serca w swoje dzieło.
Jedna ze strun była zerwana, ale pozostałe wyglądały całkiem nieźle.
Kiedy Luca je trącił wydały czysty dźwięk. Prawie.... Wystarczyło nastroić odrobinę E i H...
Poprawił pokrętło. Tym razem dźwięk wyszedł tak, jak należy.

- Załatwię nową strunę - zaproponował Cyprian. - Jien na pewno jakąś znajdzie. 'A', prawda?

Po chwili wrócił, w biegu wskakując do jadącego niezbyt szybko wozu.

- Wydziwiał nieco, ale dał - oznajmił, podając Lukowi zwiniętą strunę.

Założenie nie sprawiło Lukowi żadnego kłopotu. Najwyraźniej palce odzyskiwały dawną sprawność.
Tym razem akord zabrzmiał czysto. A chwilę później prosta melodia popłynęła spod palców.

- Całkiem nieźle - skomentował Cyprian. - Zanim dojedziemy do granicy zadziwisz wszystkich.

- A jaka jest twoja specjalność? - zmienił temat Luca.

Nie wiadomo skąd w dłoniach chłopaka pojawiły się kolorowe piłeczki. Trzy, cztery, potem pięć... W powietrzu powstał wielobarwny krąg.

- Bez problemów radzę sobie z sześcioma. Ale na samodzielny występ umiem jeszcze za mało - z żalem powiedział Cyprian.

- A to? - Luca wskazał na dużą tarczę, noszącą ślady od noży.

- To Helmuta eiseńczyka, co niedawno do nas dołączył - odparł Cyprian. - Ale ja też potrafię.

- Przydatna umiejętność - skomentował Luca. W jego głosie zabrzmiało zainteresowanie.
Nie powiedział, że imię to wywołało w nim niezbyt miłe skojarzenia.

- Mogę cię nauczyć - zaproponował chłopak. - Przy odrobinie zdolności...

- Chętnie. I wiem, wiem... Zanim dojedziemy do granicy zadziwię wszystkich.

Roześmiali się równocześnie.




- Chusta? - powiedział, gdy Aza skończyła przedstawiać swoją 'chuścianą' rewelację. - Szkoda, że nie wiesz nic więcej.
- Przecież nie mam do ciebie żadnych pretensji - dodał widząc chmurę, która pojawiła się nagle na czole dziewczyny. - Jestem wdzięczny za informację. A czy sama nie chciałabyś wiedzieć więcej na ten temat? Podobnie jak my wszyscy?

Oczywiście Aza mogłaby również powiedzieć, skąd, a raczej - od kogo, dowiedziała się o tej całej chuście, ale trudno byłoby wymagać od dziewczyny, by zdradzała swoje źródła informacji. Niektórych rzeczy nie mówi się najlepszym przyjaciołom, a oni z pewnością do takich nie należeli.

- Jest jedna jeszcze sprawa - powiedział, gdy pozostali zaczęli się już zbierać do wyjścia. - Gdyby czasem ktoś wypytywał o mężczyznę, który skakał z dachu z dziewczynką w ramionach, to byłbym wdzięczny za poinformowanie mnie. Możecie też temu komuś powiedzieć, że zaproponowano owemu mężczyźnie skoki z trampoliny do beczki z wodą, ale nie był zainteresowany.

Aza zmrużyła swoje zielone oczy.
- Nastawiaj ucha, aby dostrzec niewidoczne ślady kopyt - rzuciła mruczącym głosem. - Obawiam się, że będą pytać szybciej niż byśmy chcieli - westchnęła. - Wiatr się zmienił. Zwierzęta to czują. Obcy zapach, który wlecze się za nami jak cień.

Innymi słowy problemy już się zaczynały.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 10-01-2009 o 10:04.
Kerm jest offline