Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2009, 00:46   #543
Mijikai
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
Bez bólu i cierpień nie istniejemy. A jednak jak dziwnym jest dotknąć tego, poza czym się było tak długi czas. Jak dziwnym jest zajrzeć w puste ślepia tej istoty, wobec której, nie ma bohaterów. – runął na ziemię. Głucho i bezwładnie upadł, jak marionetka, wyrzucona przez właściciela. Marionetka, z której uciekał już oddech lalkarza. Oddech, mogący nie raz wprawić kończyny pacynki w ruch, oddech, od którego zależał jej byt lub niebyt.

Wolna Wola, głupia iluzja, roztaczana przez tych, którzy do roli mistrzów marionetek nie raz aspirowali, o ironio…!, a nie dostrzegali diabolicznego paradoksu, samymi będąc jedynie pociąganymi za sznurki. Wolna Wola zawsze kończyła się tam, gdzie zaczynała się Wola Lalkarza. Za nią przelewało się w tej chwili krew, a jej najgorętsi orędownicy, pozostawali stronnikami lalkarzy takich jak Almena, czy Almanakh. O ironio…! Strumień krwi, jedni powiedzieliby, że właśnie on przypominał tą rzekę, której bieg Ray’gi obiecał przywracać w nieskończoność. A źródło strumień miał w piersi mrocznego elfa. O ironio…! Gdzież była ukochana drowa, skłonna zapłakać nad jego losem…? Wraz z lalkarzami…! O ironio…!

O ironio…! O ironio…! O ironio…! O ironio…! O ironio…! O ironio…! Gdyby kiedyś ktoś spytał mnie, czemu jestem szalony, a jego oczy błyszczałyby niezrozumiałą fascynacją wobec idei… Wobec klasy… Którą szaleństwo przedstawia, odpowiedziałbym mu, całkowicie poważnie, że w szaleństwie nie ma miejsca dla idei ni klasy… Jest tylko ucieczka. Bo my szaleństwem opętani, jesteśmy tylko tchórzami. Ono jest jak wyjście awaryjne, bo kiedy chcesz posunąć się o ten krok dalej w cyniźmie i okrucieństwie to po prostu nie możesz, nie ważne kimbyś nie był. Są pewne rzeczy do, których zdolne są tylko demony, sługi najczystszego chaosu. Jest jednak furtka, przez którą możesz za nimi podążyć…! Im się udało…! Spójrz dookoła, powiedziałbym mu i wskazał po kolei lalkarzy, wskazałbym bezwstydnych kłamców, mydlących oczy demagogów, Wojowników Światła, pseudobożków, rakszasy, chimery, krasnoludów, elfów, również mrocznych, wskazałbym heretyków i tych, którzy ich zwalczają, wskazałbym innych szaleńców, druidów, czarodziei, nekromantów, paladynów, kapłanów, orków, ludzi, demony, stronników Bieli wymieszałbym mu przed oczami ze stronnikami Fioletu, wysypałbym mu przed oczy niezliczone bogactwa, a potem przywołał obrazy skrajnej nędzy, szlachetne czyny topione w kadzi grzechów nikczemników zawróciłby mu w głowie, pokazałbym mu również wzgardzających ideami pięknymi i tych co wynoszą na ołtarze, ku czci, te bluźniercze, zawołałbym króla w gronostajach i biedaka w szmatach, aby razem zasiedli do stołu. I CO…?! Czy dalej ktokolwiek śmiałby kwestionować mą decyzję…?! Świadomie uciekłem w szaleństwo, kiedy zobaczyłem jakim CZARNYM i OKROPNYM żartem jest świat…! Ha, ha, ha, ha, ha...! I co…? I co…? I co…? Czemu się nie śmiejesz…?!

Kaskada, niezmiennie srebrzystych włosów otulała twarz drowa, jakby chciała nadać ciału spokojny wygląd. Ale nie potrafiła. Pod powierzchnią skóry Ray’giego mięśnie pracowały bez ustanku, bez chwili wypoczynku, jakby wiedziały, że podrygi to już ostatnie. W wyrazie niewysłowionej mikstury emocji, złożonej z gniewu oraz cierpienia drow podniósł lekko głowę i spojrzał na śnieżnobiałego wilka warującego przy nim. W spojrzeniu mrocznego obłęd wspiął się do granic możliwości kiedy jak głuchy huk padło jego imię. Puszyste zwierze wspięło się na dwie łapy i w makabrycznym tańcu, w chmurach rozchodzących się w powietrzu zmieniło się w Kejsi. Kejsi, którą pamiętał. Pamiętał, znał, Kejsi, do której… Coś czuł… Zacisnął powieki, co przyniosło mu ból, którego teraz chwytał się jak narkotyku i powtórzył raz jeszcze w swej głowie – o ironio…! Bo czemu ostatnim bodźcem uderzającym w istotę jest ten bodziec, którego za życia, istota tak bardzo się wystrzega…? Jeszcze raz spojrzał na nią i uśmiech zakwitł na jego twarzy, nawet teraz pięknej. Znikło szaleństwo, zastąpił je spokój. Czerwień krwawiących ust nie wydawała się już źródłem boleści, lecz symbolem oddania, poświęcenia…miłości…? Ciemne oczy nie emanowały już nienawiścią do wszystkiego, lecz uwielbieniem do jednego. Prawie słyszalny był ich szept, zawadiacki, niepokojąco kusicielski, szept, którym nigdy nie miał okazji obdarzyć Kejsi, szept, od którego wiele żelaznych dam wiotczało, a ich niedoszli adoratorzy obdarzali mistrza Tarayatechiego spojrzeniem pełnym szacunku.

Chimera pochyliła się nad nim, tylko ślepiec nie zauważyłby współczucia i wzajemnego umiłowania, którym go darzyła. Jej oczy błyszczały od łez, chciał się ją o coś zapytać, lecz myśl zanim dotarła do ust, wyparowała. Drow jęknął w agonii, lecz ujrzał oblicze jego admiratorki i…

- Przy mnie nie musisz się bać. Przy mnie nie musisz cierpieć. – ujęła w swe delikatne dłonie jego twarz, a on odwdzięczył się jej spojrzeniem, które wyrażało więcej niż tysiąc słów - Ray`gi ? Słyszysz mnie ? Już lepiej, prawda ? Już nie boli ? Odezwij się do mnie, odezwij, odezwij!

- Już… Nie boli... Nie kiedy jesteś przy mnie… - uśmiechnął się szerzej, prawie rezonersko – Tak słodko Cię znów widzieć… Jednak umieranie w twoich ramionach weszło mi w nawyk… Przepraszam… To zbyt piękna chwila, kiedy wiesz, że koniec jest… ostateczny… - ostatnie słowo wymówił już, jedynie ruszając wargami i uśmiechnął się do niej niewinnie.

Ona wykorzystała swą magię, by pozbyć się z jego twarzy krwi i pyłu, a on odetchnął z ulgą. Ten dar, był drugą najlepszą rzeczą, która mogła go spotkać. Już wkrótce Kejsi miała mu podarować to na co czekał od tak dawna. Podtrzymywała bowiem jego głowę i wpatrywała się w niego, a on w nią i trwali tak, przez krótką chwilę, która wydawała się wiecznością. Jego dłoń, zasilona naraz jakąś mistyczną siłą, uniosła się chwiejnie, aby powieść po jej policzku. Gdyby mógł, roześmiałby się, serdecznie, z uczuciem. Kejsi nie czekała ani chwili dłużej i pocałowała go w usta, a on nie pozostał bierny, ich pocałunek był długi i namiętny, taki, jaki być powinien. Łapczywy i dramatyczny pocałunek trzynastolatki, był czymś, czego prostymi słowami wyrazić się nie dało. Był bardziej romantyczny, niż pocałunki składane przez najlepsze kurtyzany, bo brał się z serca, był również bardziej niewinny niż jakikolwiek akt miłości, bo napełniony był szczerą tęsknotą, strachem oraz czystym uwielbieniem. Kejsi oderwała swe usta od jego ust, a on przyjrzał się jej. Cudowna.

- W Piątym Wymiarze... Jego próg może przekroczyć każda dusza. Nawet ta z martwym ciałem. I tam, w Piątym Wymiarze.... jest wyspa na oceanie błękitnego Światła. Przyjdziesz? – szepnęła z nadzieją. – Widzisz, Ray`gi... Nie masz już dokąd uciec. Bo ja i tak pójdę za tobą wszędzie.

- Nie Kejsi. – Ray’gi uśmiechnął się i położył jej palec na ustach, by pozwoliła mu dokończyć, każde słowo było dla niego nadludzkim wysiłkiem – Tam gdzie się udam nie wolno Ci iść, bowiem ja umieram. Odchodzę na zawsze Kejsi. Byłaś moją jedyną prawdziwą miłością. Nie potrzebuję ratunku. Albo umrę jako twój bohater, albo będę żył na tyle długo, by stać się łotrem. Kejsi, to było moje przeznaczenie. Ale nie byłem marionetką. Ty też nią nie bądź. I nie waż się mnie ratować. Gdybym bał się śmierci, nie miałbym po co żyć. Niech to będzie mój testament.
 
__________________
Młot na czarownice.

Ostatnio edytowane przez Mijikai : 13-01-2009 o 16:25.
Mijikai jest offline