Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-01-2009, 13:37   #541
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
- Don`t... come... anywhere... near me or that dhaerow, Warrior of Light!!!

Barbak zatrzymał się pod wpływem głosu Kejsi. W jej mowie zabrzmiało coś bardzo dziwnego. Zabrzmiał metal, groźba, zabrzmiały nuty, których nigdy się nie spodziewał. Wiedział, że Kesi kochała Ray'gi'ego. Nie miał co do tego wątpliwości. Zdawał sobie z tego sprawę już od jakiegoś czasu, teraz nadeszło potwierdzenie tych słów. Od dłuższego czasu zastanawiał się również, w jaki sposób tak potężne i w oczywisty sposób tragiczne uczucie wpłynie na małą chimerę.

Ta, która jeszcze niedawno nazwała go zdrajcą, teraz jawnie mu groziła. Teraz trzymała w ramionach zbrodniarza. Umierającego zbrodniarza.

Widok roztaczający się dookoła przedstawiał się tragicznie. Ork omiótł spojrzeniem to co działo się dookoła. Fungrimm wydawał ostatnie tchnienie, Ray'gi takżę. Tev już nie żył, Levin właśnie zamierzał potykać się z demonem. Żądał przy tym prawa do pojedynku jeden na jednego. Dokąd doprowadziła ich Wolna Wola?

Pewnie na nogach stał jedynie On i Kejsi. Jego śmierć ominęła ponownie. Tak jak w przypadku Walki z Bladolicym stał w zasadzie nietknięty. Kejsi była natomiast na granicy szaleństwa, jej oczy... jej oczy spowodowały, że Barbak zapłakał ponownie.

- Masz szczęście Rzucił do umierającego Drow'a. Spojrzał na nieruchomą już pierś Karła. Uśmiechnął się smutno, wskazał na niego gestem twarzy. On znalazł ukojenie. Znalazł to czego szukał. Kesji. Mam do wypełnienia przyrzeczenie, jakie mu złożyłem. Wy... Odejdźcie. W pokoju. Znajdźcie spokój. Znajdźcie ukojenie. Znajdźcie szczęście. Światło, w które tak zagorzale wierzysz nie zawiedzie Cię. Bo ono jest litościwe, bo ono wybacza nasze słabości. Odejdź w pokoju i zabierz Go ze sobą. Ale odejdźcie szybko! Oczy Orka zdawały się być jakby nieobecne, po jego policzkach cały czas spływały łzy.

Pochylił głowę przed przyjaciółką doli i nie doli, przed kimś kto go zdradził i zarazem był mu siostrą. Kto jak mało kto musiał rozumieć jego rozterki. Przez chwilę pojrzał na nią tak, jak patrzy starszy brat na swą siostrę. Jego wzrok wyrażał pomieszanie dumy, obawy, strachu o to co stanie się z nią dalej. Wyrażał także złość spowodowaną takim, nie innym obrotem spraw. Patrzył o to na Taką jak On sam. Uderzył prawą pięścią w serce.

- Niech światło prowadzi Wasze serca. Żegnajcie.
Zniknął.

******

Karak-Kadrin, we wspólnej mowie zwie się Twierdza Przełęczy. Mury obronne z basztami, czyli początki Karak-Kadrin jako twierdzy, ukończono w -1016 roku, cala resztę twierdzy, w pełni funkcjonalna i w ostatecznym kształcie, ukończono w 1047 roku. Powstała największa forteca na północ od Karaz-a-Karak. Nazwa wywodzi się stad, iż w czasach świetności krasnoludów Przełęcz Szczytów łączyła twierdze z kopalniami i osiedlami, i dlatego w tamtym miejscu (czyli na Przełęczy Szczytów, ważnym strategicznie miejscu) zbudowano Twierdze Przełęczy. Nie tylko ochrona przed armiami wrogów była przyczyną budowy - w twierdzy wydobywało się rudy metali, a w późniejszych czasach, gdy krasnoludy przestały używać Przełęczy Szczytów i stała się ona głównym szlakiem, którym napływają goblinoidy z Mrocznych Krain, twierdza służyła do obrony przed nimi. Następnym ważnym faktem z żywota twierdzy jest to, iż w roku 1513, kiedy siły Chaosu zdobyły Karak Ungor, warownia skutecznie przeciwstawiła się wojskom goblinskim. Ponad 200 lat później, w roku 1755 armie kadrińskie skończyły oczyszczać z goblinów tereny aż do twierdzy Zhufbar, która to jest połączona z Karak Kadrin i Karak Varn podziemnymi szlakami. Ostatnim dużej wagi i wymagającym zapisu faktem było to, ze w roku 4420 ziemie w poblizu Karak Kadrin były pustoszone przez smoka Skaladraka Incaraadinea. Po upływie lat 25 smok zniknął, prawdopodobnie nie pokonany przez nikogo.

Karak Kadrin jest nazywana także przystanią Zabójców ze względu na oddziały Zabójców, które goszczą dosyć licznie od czasu, kiedy król Baragor wzniósł kaplice boga Zabójców Grimnira (choc to Throrin Zabójca, przodek krasnoludzkich zabójców Trolli, Gigantów, Smoków i Demonom jest głównym bogiem Zabójców). Przybywali oni do twierdzy dosyć licznie (mimo ze kult ten jako taki nie jest zbyt liczny) i osiedlając się tam stworzyli najliczniejsza populacje Zabójców w całym starym świecie, nie licząc sytuacji wyjątkowych, takich jak pola bitew, gdzie Zabójcy gromadzą się na równi z innym wojakami na niedługie okresy czasu. Obecny król Ungrim Żelazna Pieść także należy do wyznawców kultu Zabójców, dzięki któremu m.in. twierdza zawdzięcza to, że pomimo wielokrotnych oblężeń nigdy nie była zdobyta z zewnątrz ani z podziemi. Nawet w czasie, kiedy w warowni nie ma króla Ungrima ani znacznych ilości wojsk, twierdza uchodzi za najbezpieczniejsza krasnoludzka warownie ponieważ grupy Zabójców zawsze są na miejscu i patrolują góry oraz podziemne korytarze.

Karak Kadrin jest zamożna twierdza, której przepych podziwiało już duże ilości wędrowców i kupców, którzy znajdują ja bardziej gościnna niż inne krasnoludzkie twierdze. Bogactwo to zawdzięcza położonym pod twierdza kopalniom, z których wydobywa się znaczne ilości rud metali i kamieni szlachetnych, oraz kupcom z Imperium i Kislevu.

*****

Pojawił się w pięknie zdobionej sali. Otaczali go przedstawiciele brodatego ludu. Gdy się pojawił większość z nich chwyciła za broń zamierzając go zgładzić.
- Jam jest Barbak! Syn Zerathula! Wojownik Światła! Do usług Waszych i Waszych klanów! Zagrzmiał po krasnoludzku, a jego głos nakazywał karłom pozostanie na miejscach. Jam jest Spamiętywaczem Waldrffa z Klanu Stealhammer. Mężnego krasnoluda, który zgolił głowę i przyjął imię Fungrimm. Przybyłem aby przedstawić Wam jego historię. Przybyłem bowiem Fungrimm zmazał grzechy Waldorffa swą krwią. Ork przykląkł i pochylił głowę przed Królem Zabójców.[i]- Przybyłem aby imię Waldorffa zostało zapisane w Wielkiej Księdze. Przybyłem, bowiem mój przyjaciel, druh i brat pije już na umór w halach Moradine'a. Wysłuchaj mnie Królu i mojej opowieści. Abyście i Wy mogli dowiedzieć się jaki z Fungrimm'a był dzielny mąż, przyjaciel i sługa światła.....
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 12-01-2009, 16:28   #542
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Był gotowy do walki, jeśli Almanakh nie ustąpi. Nieważne, w jakim celu przybyła nikt kto atakuje chaos nie ma prawa ujść z życiem. Czy to był demon z innego świata, czy wojowniczka światła nie miało najmniejszego znaczenia. Kto jak kto, ale on nigdy się nie podda, nie ustąpi. Taki był właśnie jego wybór, jego Wolna Wola.

***

Mgły chaosu zachichotały cicho. Wśród kłębów fioletu otwarło się oko, tak fioletowe jak sam chaos. Kpiący uśmiech rozciągnął się ukazując białe zęby

- By Azmaer odłożył miecz, trzebaby mu odciąć rękę którą go trzyma. Jeśli mnie obserwowałaś to powinnaś to sama wiedzieć. Jest Taki jak ja

***

Azmaer uśmiechnął się złośliwie do Almanakh

- Nie obchodzi mnie, po co tu przyszłaś. Powinnaś znać te słowa

As long as a single one of us stands...
We…
Are…
Legion…

- Tak samo jak nauczył mnie mój ojciec, tak samo jest z fioletem. Każdy z nas jest jego częścią, nieoderwalną od reszty. Egzystencja Ritha również mnie drażni, jednak będzie on żył tak długo, jak będzie on potrzebny. Czy ty stałabyś z boku gdybym mordował wojowników światła? Choć to prawa... TY zapewnie nie mieszałabyś się skazując ich na zagładę, jak tamtych - wskazał lekko głową na pobojowisko - W tym tkwi różnica. Chaos nie porzuca. Poza tym nie kłam, że nie zależy ci na żywym ogniu, bo nie zostałabyś przeze mnie złapana za rękę, jak złodziejaszek na targu

***

- Nieźle to wymyślił, sama przyznaj. Niezależnie od wyniku i tak zawsze Azmaer wygra. Jeśli zwycięży Rith to fiolet zyska pełną kontrolę nad artefaktem. Jeżeli to Levin będzie górą Rith zginie, co wyeliminuje zbędny element bez brudzenia rąk Azmaera. Artefakt w takim stanie nie jest nam dłużej konieczny, więc sytuacja jest dla nas wręcz idealna... Nie będę się martwił o ten chaos, że stąd odejdę. Zachowanie Azmaera jest najlepszym dowodem, że zostanie on w dobrych rękach. A jeśli będzie gorzej... To najwyżej złożę tu wizytę. Ja, lub ten którego mam zamiar stworzyć

***

Krótką chwilę po zniknięciu Barbaka na polu walki pojawił się Astaroth. Zjawił się obok zwłok Waldorffa, jedynego który tak naprawdę był mu towarzyszem. Szkoda było mu, że to właśnie on poległ jednak wiedział doskonale, że była to dobra śmierć. Odzyskał honor i duszę, co było dla niego chyba najważniejsze. Miał nadzieję, że jeśli tylko Moradin istnieje to Waldorff już się z nim spotkał. Miał zamiar odejść, tym razem na zawsze opuszczając ten wymiar gdy jego uwagę przykuł ruch na polu walki. Był pewien, że wszyscy polegli jednak okazało się, że Kejsi wciąż żyje. I na dodatek zajmuje się konającym drowem. Według jego rachunków to już trzeci mężczyzna, na którego sprowadziła śmierć. Niezły wynik jak na trzynastolatkę. Astaroth zbliżył się do niej na odległość pięciu kroków i zaczął delikatnie bić brawo

- Widzę, że jednak jedna z moich bestii ocalała! Tak to się kończy - wskazał na pobojowisko - gdy się mnie wyzywa do walki

***

Choć Rith był przerażony, to jednak wiedział, że walka jest nieunikniona. Jeśliby tylko spróbował odmówić Azmaer skorzystałby z okazji i zabił go. Miał pełną świadomość, że niezależnie od tego co zrobi będzie źle. Jedyną opcją była walka, w której musiał zwyciężyć by zachować się dłużej przy życiu. Oddał Żywy Ogień Kirennie i rzucił się z pazurami na Levina
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Blacker : 12-01-2009 o 16:42.
Blacker jest offline  
Stary 13-01-2009, 00:46   #543
 
Mijikai's Avatar
 
Reputacja: 1 Mijikai ma wyłączoną reputację
Bez bólu i cierpień nie istniejemy. A jednak jak dziwnym jest dotknąć tego, poza czym się było tak długi czas. Jak dziwnym jest zajrzeć w puste ślepia tej istoty, wobec której, nie ma bohaterów. – runął na ziemię. Głucho i bezwładnie upadł, jak marionetka, wyrzucona przez właściciela. Marionetka, z której uciekał już oddech lalkarza. Oddech, mogący nie raz wprawić kończyny pacynki w ruch, oddech, od którego zależał jej byt lub niebyt.

Wolna Wola, głupia iluzja, roztaczana przez tych, którzy do roli mistrzów marionetek nie raz aspirowali, o ironio…!, a nie dostrzegali diabolicznego paradoksu, samymi będąc jedynie pociąganymi za sznurki. Wolna Wola zawsze kończyła się tam, gdzie zaczynała się Wola Lalkarza. Za nią przelewało się w tej chwili krew, a jej najgorętsi orędownicy, pozostawali stronnikami lalkarzy takich jak Almena, czy Almanakh. O ironio…! Strumień krwi, jedni powiedzieliby, że właśnie on przypominał tą rzekę, której bieg Ray’gi obiecał przywracać w nieskończoność. A źródło strumień miał w piersi mrocznego elfa. O ironio…! Gdzież była ukochana drowa, skłonna zapłakać nad jego losem…? Wraz z lalkarzami…! O ironio…!

O ironio…! O ironio…! O ironio…! O ironio…! O ironio…! O ironio…! Gdyby kiedyś ktoś spytał mnie, czemu jestem szalony, a jego oczy błyszczałyby niezrozumiałą fascynacją wobec idei… Wobec klasy… Którą szaleństwo przedstawia, odpowiedziałbym mu, całkowicie poważnie, że w szaleństwie nie ma miejsca dla idei ni klasy… Jest tylko ucieczka. Bo my szaleństwem opętani, jesteśmy tylko tchórzami. Ono jest jak wyjście awaryjne, bo kiedy chcesz posunąć się o ten krok dalej w cyniźmie i okrucieństwie to po prostu nie możesz, nie ważne kimbyś nie był. Są pewne rzeczy do, których zdolne są tylko demony, sługi najczystszego chaosu. Jest jednak furtka, przez którą możesz za nimi podążyć…! Im się udało…! Spójrz dookoła, powiedziałbym mu i wskazał po kolei lalkarzy, wskazałbym bezwstydnych kłamców, mydlących oczy demagogów, Wojowników Światła, pseudobożków, rakszasy, chimery, krasnoludów, elfów, również mrocznych, wskazałbym heretyków i tych, którzy ich zwalczają, wskazałbym innych szaleńców, druidów, czarodziei, nekromantów, paladynów, kapłanów, orków, ludzi, demony, stronników Bieli wymieszałbym mu przed oczami ze stronnikami Fioletu, wysypałbym mu przed oczy niezliczone bogactwa, a potem przywołał obrazy skrajnej nędzy, szlachetne czyny topione w kadzi grzechów nikczemników zawróciłby mu w głowie, pokazałbym mu również wzgardzających ideami pięknymi i tych co wynoszą na ołtarze, ku czci, te bluźniercze, zawołałbym króla w gronostajach i biedaka w szmatach, aby razem zasiedli do stołu. I CO…?! Czy dalej ktokolwiek śmiałby kwestionować mą decyzję…?! Świadomie uciekłem w szaleństwo, kiedy zobaczyłem jakim CZARNYM i OKROPNYM żartem jest świat…! Ha, ha, ha, ha, ha...! I co…? I co…? I co…? Czemu się nie śmiejesz…?!

Kaskada, niezmiennie srebrzystych włosów otulała twarz drowa, jakby chciała nadać ciału spokojny wygląd. Ale nie potrafiła. Pod powierzchnią skóry Ray’giego mięśnie pracowały bez ustanku, bez chwili wypoczynku, jakby wiedziały, że podrygi to już ostatnie. W wyrazie niewysłowionej mikstury emocji, złożonej z gniewu oraz cierpienia drow podniósł lekko głowę i spojrzał na śnieżnobiałego wilka warującego przy nim. W spojrzeniu mrocznego obłęd wspiął się do granic możliwości kiedy jak głuchy huk padło jego imię. Puszyste zwierze wspięło się na dwie łapy i w makabrycznym tańcu, w chmurach rozchodzących się w powietrzu zmieniło się w Kejsi. Kejsi, którą pamiętał. Pamiętał, znał, Kejsi, do której… Coś czuł… Zacisnął powieki, co przyniosło mu ból, którego teraz chwytał się jak narkotyku i powtórzył raz jeszcze w swej głowie – o ironio…! Bo czemu ostatnim bodźcem uderzającym w istotę jest ten bodziec, którego za życia, istota tak bardzo się wystrzega…? Jeszcze raz spojrzał na nią i uśmiech zakwitł na jego twarzy, nawet teraz pięknej. Znikło szaleństwo, zastąpił je spokój. Czerwień krwawiących ust nie wydawała się już źródłem boleści, lecz symbolem oddania, poświęcenia…miłości…? Ciemne oczy nie emanowały już nienawiścią do wszystkiego, lecz uwielbieniem do jednego. Prawie słyszalny był ich szept, zawadiacki, niepokojąco kusicielski, szept, którym nigdy nie miał okazji obdarzyć Kejsi, szept, od którego wiele żelaznych dam wiotczało, a ich niedoszli adoratorzy obdarzali mistrza Tarayatechiego spojrzeniem pełnym szacunku.

Chimera pochyliła się nad nim, tylko ślepiec nie zauważyłby współczucia i wzajemnego umiłowania, którym go darzyła. Jej oczy błyszczały od łez, chciał się ją o coś zapytać, lecz myśl zanim dotarła do ust, wyparowała. Drow jęknął w agonii, lecz ujrzał oblicze jego admiratorki i…

- Przy mnie nie musisz się bać. Przy mnie nie musisz cierpieć. – ujęła w swe delikatne dłonie jego twarz, a on odwdzięczył się jej spojrzeniem, które wyrażało więcej niż tysiąc słów - Ray`gi ? Słyszysz mnie ? Już lepiej, prawda ? Już nie boli ? Odezwij się do mnie, odezwij, odezwij!

- Już… Nie boli... Nie kiedy jesteś przy mnie… - uśmiechnął się szerzej, prawie rezonersko – Tak słodko Cię znów widzieć… Jednak umieranie w twoich ramionach weszło mi w nawyk… Przepraszam… To zbyt piękna chwila, kiedy wiesz, że koniec jest… ostateczny… - ostatnie słowo wymówił już, jedynie ruszając wargami i uśmiechnął się do niej niewinnie.

Ona wykorzystała swą magię, by pozbyć się z jego twarzy krwi i pyłu, a on odetchnął z ulgą. Ten dar, był drugą najlepszą rzeczą, która mogła go spotkać. Już wkrótce Kejsi miała mu podarować to na co czekał od tak dawna. Podtrzymywała bowiem jego głowę i wpatrywała się w niego, a on w nią i trwali tak, przez krótką chwilę, która wydawała się wiecznością. Jego dłoń, zasilona naraz jakąś mistyczną siłą, uniosła się chwiejnie, aby powieść po jej policzku. Gdyby mógł, roześmiałby się, serdecznie, z uczuciem. Kejsi nie czekała ani chwili dłużej i pocałowała go w usta, a on nie pozostał bierny, ich pocałunek był długi i namiętny, taki, jaki być powinien. Łapczywy i dramatyczny pocałunek trzynastolatki, był czymś, czego prostymi słowami wyrazić się nie dało. Był bardziej romantyczny, niż pocałunki składane przez najlepsze kurtyzany, bo brał się z serca, był również bardziej niewinny niż jakikolwiek akt miłości, bo napełniony był szczerą tęsknotą, strachem oraz czystym uwielbieniem. Kejsi oderwała swe usta od jego ust, a on przyjrzał się jej. Cudowna.

- W Piątym Wymiarze... Jego próg może przekroczyć każda dusza. Nawet ta z martwym ciałem. I tam, w Piątym Wymiarze.... jest wyspa na oceanie błękitnego Światła. Przyjdziesz? – szepnęła z nadzieją. – Widzisz, Ray`gi... Nie masz już dokąd uciec. Bo ja i tak pójdę za tobą wszędzie.

- Nie Kejsi. – Ray’gi uśmiechnął się i położył jej palec na ustach, by pozwoliła mu dokończyć, każde słowo było dla niego nadludzkim wysiłkiem – Tam gdzie się udam nie wolno Ci iść, bowiem ja umieram. Odchodzę na zawsze Kejsi. Byłaś moją jedyną prawdziwą miłością. Nie potrzebuję ratunku. Albo umrę jako twój bohater, albo będę żył na tyle długo, by stać się łotrem. Kejsi, to było moje przeznaczenie. Ale nie byłem marionetką. Ty też nią nie bądź. I nie waż się mnie ratować. Gdybym bał się śmierci, nie miałbym po co żyć. Niech to będzie mój testament.
 
__________________
Młot na czarownice.

Ostatnio edytowane przez Mijikai : 13-01-2009 o 16:25.
Mijikai jest offline  
Stary 13-01-2009, 17:30   #544
 
Kejsi2's Avatar
 
Reputacja: 1 Kejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputacjęKejsi2 ma wspaniałą reputację
„My power is my mind. Only my mind exists in this place”. Mgły Chaosu były przerażającym miejscem. Kejsi zobaczyła je jej oczami. Otrzepała się z dreszczem. Przerażające, przerażające, przerażające! Lodowate.
Pokazała jej więcej, dużo, dużo, dużo więcej!
Na samym początku – narodziny Almanakh w Chaosie! Pokazała mi Pana Mgieł, Shabranido, przed Wielką Wojną z Almanakh. Mistress i jej przerażająca moc. Wspominała wciąż Valgaava, ulubieńca i zabawkę Veriona. Pokazała mi, jak włada swymi mgłami, na przykładzie Phibrizo, Lorda Demonów o wyglądzie dziecka. Wreszcie, coś przerażającego. Mistress trzymającą Oko Światła, huczące od niesamowitej energii. Veriona, który musiał asekurować ją gdy oddawała strzał z łuku – tak potężna była to siła. A więc kiedyś... Już kiedyś ona, Almanakh i Mistress i Oko Światła... One już kiedyś... razem...!? Tylko Verion o tym wiedział!!! Tylko on tam był, on, z nimi!... Valgaav... on coś podejrzewał, przeczuwał... Z-z kim o-one wtedy walczyły...!? Co... kogo... zniszczyło wtedy Oko Światła w rękach Mistress...!?
Czy była to historia czy tylko kłamstwa demonów!? Wizje przyszłości!?

Kejsi wiedziała, że podejmując tę decyzję doprowadzi do zniszczenia, ale miała nadzieję, że tylko samej siebie. Gdyby wtedy wiedziała, że drużyna zwróci się przeciwko sobie...
Pewnie zrobiłaby to z czystym sumieniem...
Z czystym...
Z...
Z... z-czym...?

Jako Wojowniczka Światła chciała być sprawiedliwa. Sprawiedliwym było ukaranie zdrajców. Ukaranie tych, którzy zadali cios w plecy. Spojrzała na Levina. Już nie oddychał. Powstrzymywała płacz. Było jej go żal. Zginął zupełnie niepotrzebnie. Tak jak Ray`gi. Zginął w walce do której z własnej woli przystąpił. Dlaczego zaatakował drowa!? Dlaczego stanął u boku zdrajców!? Obronił go przed ciosem, a potem sam rzucił się do ataku! Kejsi nie mogła tego zrozumieć. Nie mogła niczego zrozumieć. Chciała ocalić co się da z ich drużyny, ich przyjaźni, ocalić, ocalić, ocalić! Ocalić cokolwiek, kogokolwiek! Zdecydowała się bronić tego, który nie podniósł ręki na żadnego z nich. Nie wyrządził im żadnej krzywdy i nie próbował, odpowiedział tylko na atak.
Odpowie...
Na atak na...
Sumie...
Przyja...
Miło...
mi...
...ść...
...ććććś...
...ć... za.... bi-ćććć...

Levin! Levina także żałowała. Pierwszy odpowiedział na próbę nawiązania pokoju i złożenia broni! Był naprawdę dobrym człowiekiem. Znalazł się po prostu w złym miejscu i w złym czasie. Miała nadzieję, że zdoła rozwiązać tę sprawę, odciągnąć go od drowa lub drowa od niego. Ale było za późno, za późno! Drow odpowiedział na atak i trafił tym razem.

Astaroth. Zginął tragicznie, ale w pięknej, niezapomnianej walce z godnym przeciwnikiem.
Levin. Zginął zupełnie niepotrzebnie, w walce do której niepotrzebnie dołączył. On i Ray`gi byli jedynymi nie skażonymi jeszcze szaleństwem.
Ray`gi. Zginął w walce za to, w co wierzył. Został zaatakowany. Nie był agresorem!
Waldorff. Widziała w nim szaleńca, który rzucił się do ataku na drowa kierując się stereotypami. Uważał niesłusznie drowa za sługusa Mistress i pod tym pretekstem zaatakował zdradziecko w plecy. Co innego gdyby wyzwał drowa na uczciwą walkę. Ale tego ataku Kejsi nie mogła zrozumieć ani wybaczyć. Kiedy zadała mu śmiertelny cios, czuła że zabija istotę zagubioną, zdezorientowaną, którą, być może, dałoby się ocalić i nawrócić. Ale było za późno.
Za późno...
Za bardzo...
Sumie...
Ocali...
Oca... lić...
Za... bić...!
Cios... cios w plecy...
Zabić...

Chaos nie nawraca nikogo, nie wysłuchuje modlitw.
Nawra...cać... naw... cać... szarpa...ć...
Ratow...
Ratunku...
Bać... się...
Prze...ba...czać...
Świa... Światło...
Cisza.
Światło!
Powoli mijał gniew. Mijała wola walki. Chaos gasł. Nie było już nic. Nic, nic, nic.
Nie było już nic!

Wrzuta.pl - Within Temptation - Pale

Jak się nazywa to co nienazwane
Jak smakuje to co zakazane
Jak się nazywa to co zabolało
Jak się nazywa to co nam zostało
Ta straszna pustka granicząca ze śmiercią
To zło będącą naszą częścią
Ta ciemna gwiazda która nie chce zgasnąć
Ta tęsknota która nie chce zasnąć
Ta przyjaźń co biegła naprzeciw a była rozstaniem
Ta cisza głucha i zimna co była kochaniem
To najważniejsze co zaginęło
To zrozumienie co nagle zniknęło
Tacy Jak My
Przez Nas samych straceni
Między niebem a piekłem zagubieni

- Ray`gi... – pogłaskała czule drowa po chłodnym policzku. – Wiem... musisz już iść... – ulotnie ucałowała go w czoło i zamknięte powieki. – Idź i bądź bezpieczny, Ray`gi... bywaj! Kocham cię...! - dodała cichutko do ucha drowa, a dwie jej łzy skapnęły na jego policzek.

* * *
Pochyliła się nad Levinem.
- Światło, przebacz mu, uchroń jego duszę! Nie wiedział co czynił! Ocal go i zaprowadź do swej miłościwej Bieli, gdzie nigdy już nie zazna bólu ani żadnej innej męki!
Levin był dobrym człowiekiem. Żałowała go. Stanęłaby po jego stronie, stanęłaby u jego boku! Ale Ray`gi był kimś, kto potrzebował wsparcia. A Levin potrafił samemu dostrzec Światło. Ray`gi jej potrzebował.

Levin pojawił się z Żywym Ogniem w ręku. Został bounderem Żywego Ognia. Mówiła. Levin widział Światło. Nie potrzebował nikogo, by je dostrzec. Ray`giego ktoś musiał ocalić, wyprowadzić, oślepionego, za rękę, z mroku. Ktoś musiał być jego oczami.
Ona. Wojowniczka Światła. Przysięgała sobie. Że zawsze ujrzy Światło, że ukaże je innym. Takim Jak Ona kiedyś. Tym, którym nikt inny nie chce pomóc, tym, których świat przekreślił i skazał na zagładę, tym, którzy sami siebie pogrążali w niebycie. Byli niebezpieczni. Ona przeciw całemu światu. Chciała tak żyć. Chciała tak umrzeć. W ramionach Takiego Jak On. W ramionach Ocalonego.
- Żegnaj... Levin...

Zatrzymała się obok ciała dwarfa.
- Światło najjaśniejsze, oczyść jego umysł, otwórz jego oczy, zabierz mu topór z rąk, daj mu ujrzeć Światło!
Spojrzała na Barbaka.
- Światło, wielbię cię, sławię cię, lecz nie pozwól mi, nie pozwól być służebnicą twoją była Taka Jak Ja! Zabierz mnie, Światło, tam, dokąd wyruszyłam, zbaczając z twojej ścieżki! Przebacz mi, Światło!




Wyczuła dziwny chłód. Demon się zbliżał... Nie, to nie mógł być... To nie mógł być on...!
Astaroth...!?
 
__________________
"Bóg stworzył świat. Szatan zobaczył, że świat jest dobry i zaniepokoił się trochę. Bóg stworzył człowieka. Szatan uśmiechnął się, machnał ręką i rzekł do siebie: eee spoko, będzie dobrze!" - Almena wyjaśnia drużynie stworzenie świata....:D
Kejsi2 jest offline  
Stary 13-01-2009, 20:54   #545
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Cesarzowa wyczuła nagle tą charakterystyczną energię mrożącą krew w żyłach. Zimno. Zbliżający się chłód. Znieruchomiała. Coś krążyło w powietrzu, niepewnie zbliżając się i oddalając, raz za razem. Delikatny, niewinny trzepot skrzydeł. Inny niż echo trzepotu skrzydeł nietoperzy. Ścisnęła rękojeść zdobionego pięknie, wąziutkiego sejmitara.
- Ultrine Lolth Kyorl Dos!
Cesarzowa z jękiem zdumienia odwróciła się błyskawicznie na pięcie. Spotykając jego rozbawione spojrzenie znieruchomiała z rozchylonymi ustami i ściśniętym gardłem, niezdolnym do wydobycia żadnego słowa.
- Usstan tlun natha abbil – uśmiechnął się czarująco.
- Oloth zhah tuth abbil lueth ogglin – odparła zimno, cofając sie asekuracyjnie, wciąż trzymając dłoń na rękojeści sejmitaru.
- I`m not that kind of darkness, though ;3 Treemma naut.
- Jal khaless zhah waela! – syknęła wrogo cesarzowa.
- Oh my, yes. But you do not have much choice, now do you?;3
Cesarzowa stała nieruchomo, w oszołomieniu. Nic do niej nie docierało. Była pogrążona w głębokim szoku. Oto ni stąd ni zowąd, w jej podziemnym mieście, w jej pałacu, w jej komnacie, zjawia się Taki Jak On, potężny demon, który mógłby zakończyć dzieje tego miasta jednym swym słowem...
- Ele ph' dos ghil, errdegahr? Xunus dos doer ulu elgg udossa jal wun l' kaas d' Ast`Aroth?
- Nau. Usstan doer wun gre'as'anto.
Uśmiechnął się szelmowsko i dodał:
- Usstan doer wun l' nam d' ussta veldruk, Ray`gi Tarayatechi.
Na twarz cesarzowej wykwitło bezdenne zdumienie doprawione paraliżującym niedowierzaniem.
- Ray`gi...?! – szepnęła cicho, jakby nie chciała wywołać demona z piekieł.
- Yhym!;3 Uk maglust nezmuth ultrinnan phor uns'aa, Usstan tlun ukt wanre nin. Wun ukt elamshinae uk lest dos dro, ilythiirin. Usstan doerrus ulu tesso dos vel'bol uk uriu keffal do'suul! Kyon ulu vok?;3
- S-siyo!… - wydukała cesarzowa, opadając półprzytomnie na zdobiony pięknie fotel.

* * *

...Wymiar Chaosu. Twierdza Karak-Kadrin.

Wicher huczał i wył. Szarpał bezlitośnie drzewa rosnące za oknami, wierzchołki strzelistych krzewów gięły się do ziemi. Deszcz falami ostro dudnił o grube szyby i dach. Od czasu do czasu odzywało się łagodne grzmienie i agresywny trzask gromu. Białe przebłyski rozświetlały ciemności lepiej niż nieliczne świeczniki z sześcioma gromnicami. Było chłodno i wilgotno w starych murach. Wszędzie pachniało sędziwymi, mokrymi kamieniami. Półmrok, cisza i nieruchome, zimne powietrze przegoniły wszelkie żywe istoty.
Barbak szedł powoli i ciężko, a echo odbijało odgłos jego kroków jako miękkie, wszechobecne uderzenia. Dotarł do potężnych drzwi z czarnego, lśniącego drewna i z klamką z białego kryształu. Wszystkie wrota w kaplicy wyglądały tak samo. Były równie ciężkie, oporne i równie głośno skrzypiały przy otwieraniu.
Szedł dalej korytarzem, bardzo szerokim i jeszcze wyższym. Po bokach czuwały pilastry, oraz ich smuklejsze kuzynki kolumny, którym z rzeźbionych bogato głów wyrastały trzy szpony, podpierające sufit i łączące się po jego środku z braćmi stojącymi po przeciwległej stronie. Misterna, krasnoludzka robota.
Równą, spokojną piosenkę deszczu zakłócił kolejny grzmot. Białe, krótko żyjące światło wpadało do korytarza tylko od strony zachodniej. Przeciskało się przez barwne, acz dziwnie ciemne tego dnia witraże, stojące w olbrzymich oknach, oddzielonych od siebie skupiskami pięciu małych kolumienek.
Barbak nie zwalniał, ani nie przyspieszał, choć chłód zaczynał już go dręczyć. Kolejne czarne drzwi. Musiał się nieźle zaprzeć nogami, by je pchnąć. Powoli, same się za nim zatrzasnęły. Zatrzymał się i spojrzał w otchłań przed sobą. Patrzył, i widział więcej niż mógł pojąć. Przeszedł go dreszcz, poczuł głębię i wszechmocną potęgę skrytą w świątyni. Nawet on, wielki wojownik, przy nieśmiertelnych murach pojmował kruchość swego istnienia i swej władzy. Musiał, po prostu musiał przyklęknąć.
Po chwili powstał. Olbrzymia przestrzeń przytłoczyła go. Kolejne mrugnięcie potężnej błyskawicy odsłoniło w bladym białym świetle gruby mur naszpikowany witrażami, oddalony od swego równoległego bliźniaka o prawie siedemdziesiąt pięć metrów. Choć oświetlenie było mizerne, zewsząd biło jasne, krystaliczne światło. Szarość odpędzona blaskiem żywiołu na chwilę zgodziła się ukazać swój skarb wojownikowi. Zespoły przepięknych arkad, arkatury umieszczone pod gzymsami wieńczącymi ściany, wimpergi przypominające żywe promienie ponad oknami, tysiące ozdobnych pilastrów, gurty, które jak płaskie szpony wbijały się w sklepienie... Z kolumn jak ze szczytów sterczały na długich drzewcach krasnoludzkie sztandary. Wojownik otrząsnął się. Idealny widok na całość przysłaniała mu masywna kolumnada. Podszedł do jednego z filarów. Czuł się malutki jak mrówka przy olbrzymim, groźnym dębie.
Powoli szedł w prawo. Każdy, nawet najlżejszy krok kładący się na podłodze z lśniących kamiennych płyt, dudnił pod sufit miękkim pogłosem.
Wojownik obejrzał się niespokojnie, tknięty dziwnymi wspomnieniami. W niszy otoczonej czarnym marmurem, oświetlonej tradycyjnymi świecami, majaczyła groźna, potężna sylwetka bojownika, klękającego na jedno kolano, podpartego na głowni miecza wbitego w ziemię. Czuwał ponad czarną, kamienną trumną.
Ruszył dalej. Uświęcona ściana Grimnira wyrosła przed jego oczami. Monumentalna, owiana chłodem. Spowita tysiącami blasków lamp, lamp o kryształowo błękitnym świetle bijącym w górę promieniami, które jak szkliste ostrza otaczały realne klingi i topory. Trzask grzmotu i tętent deszczu o podłogę tu także były obecne. Ale tu ich moc i potęga bladły. Barbak patrzył na ścianę pnącą się skosem niemalże pod sufit, najeżoną rozsypanymi nierównomiernie klingami i toporzyskami. Zaczął ostrożnie wspinać się po kamiennych stopniach i chodnikach. Ostry huk gromu zjeżył mu włos na karku. Mijał opuszczone, martwe topory, wbite nieśmiertelnie w skalne szpary. Pod każdym tabliczka. Imię wojownika. Nie mógł patrzeć na ten cmentarz.
Topór Waldorffa znalazł tu swoje miejsce. Barbak przystanął. A więc udało się. Imię jego przyjaciela było teraz nieśmiertelne, a dusza jego spokojna.

* * *
Levin;
Nie ma co, Żywy Ogień w rękach Levina to zabójcza broń! Widać smok trafnie wybrał swego nowego właściciela! Rithowi bardzo nie spodobał się widok słynnego artefaktu Bieli w zręcznych łapkach ślepca – ha! Jak cudownie znów ujrzeć świat, a jeszcze cudowniej, że pierwszą rzeczą jaką się zobaczyło był lęk w oczach przeciwnika, i to demona! Levin pozwala Rithowi ‘obejrzeć płonący kij z bliska’; demoniczne zęby sypnęły gradem na trawę!
* * *
- Nie cierpię wartować... – ziewnął. – Nasi bracia muszą się doskonale bawić. Wrócą znów tak syci, że będą się przewracać. A my tkwimy tu.
Oparł się o występ muru. Wiatr zaszumiał jego długim płaszczem.
- Nie narzekaj – mruknął jego towarzysz, wyprostowany dumnie i sumiennie zapatrzony w ciemny horyzont.
- Ech – machnął ręką. – Nawet księżyca nie widać.
- Chyba wszystkiemu już, co ma nieco rozumu w głowie, odechciało się na nas napadać.
Zamilkli. Coś trzasnęło w dole. Gdzieś u samego kresu gigantycznego muru. Drobna gałązka. Chrup... Zawiał wiatr. Trawa zaszeleściła daleko, głęboko w dole, pod murami. Coś ją uginało, miękko i powoli. Ucichło z nagła. Głośniejszy szmer, jakby nagły powiew wiatru pod murami. Tylko tam. Dziwny wiatr. Pac, pac... Coś chodziło... Pac, pac, pac... Zbliżało się... Pięło się ku górze.
- Co to...? – wartownik oparty o mur przechylił się mocniej i zajrzał w nieprzenikniony mrok.
Ciemność nie była najmniejsza przeszkodą dla jego oczu. Jednak...
- Widzisz coś?
- Nie.
Pac, pac... Zatrzymało się. Coś zaszemrało na dole. Kilka razy pod rząd. Okruszki skał oderwane od muru delikatnie upadły na źdźbła trawy. Ale wartownicy usłyszeli ten hałas. I tylko to.
- Coś tu jest – warknął półszeptem jeden z nich, odstępując od krawędzi muru. – Coś wchodzi pionowo po murze!
- Niemożliwe! Nic nie widzę! – syknął nerwowo tamten. – Goła, pionowa ściana!
Wiatr zaszumiał ich płaszczami. Zapanowała głęboka, nocna cisza. Szkrob... Wartownicy cofnęli się odruchowo. Coś skoczyło. Tam, gdzieś w dole. Kilka obdrapanych kamyczków spadło znów w dół. Wartownik usłyszał, i dokładnie znalazł miejsce, w którym spadły. Ale powyżej, na całej długości muru, nie było nic. Pustka. Szkrob... Kolejne kamyki spadły metry dalej. Coś wisiało na pionowej, śliskiej, zimnej skale. Tylko jak daleko od końca muru...?
- Coś tu jest.
- Drań bawi się z nami! – warknął gniewnie.
- Może powinniśmy...?
Jeden z wartowników poczuł chłód na całym ciele. Rozległ się przeraźliwy, bardzo wysoki pisk gniewu. I skoczyło.
- Tam...!
Przemknęło jak wicher, pociągając za sobą lodowaty prąd powietrza, na tyle silny, że podciął nogi obu wartownikom.
- Przeklęty...!
Błyskawicznie skoczyli na równe nogi.
- To jest tam!!! Jest na murze!
- Niemożliwe!
- To jest na murze!!!
Wwwiiijjjjiiiii!!! – ogłuszający boleśnie pisk zaświdrował znów w powietrzu.
Cichł powoli, umykając w mrok. Wartownicy dysząc niespokojnie rozglądali się wokół, wodząc w powietrzu błyszczącymi toporami.
- Nic nie wyczuwam...
- Ani ja. Zniknął?
Wstrzymali oddechy.
- To jest tutaj – szepnął. – Słyszysz? Oddycha.
- Nie. To szum wiatru...
Rozejrzeli się znów niespokojnie. Znieruchomieli, stojąc blisko siebie.
- Patrzy na nas – rzekł cicho wartownik, przywierając plecami do pleców towarzysza. – Patrzy! Czuję na sobie jego wzrok.
- Ja też.
Wiatr fuknął. Pac, pac... Szło powoli, nie śpiesząc się, nie bojąc się. Echo jego kroków rozmywało się, nie można było określić, skąd tak naprawdę dochodziło. Ono o tym wiedziało. Pac, pac, pac... Krążyło wolniutko dla własnej uciechy. Zatrzymało się. Idealna cisza. Powietrze drgnęło znienacka.
- Zbliża się! – krzyknął wartownik, odskakując i szykując topór.
Czarne jak noc powietrze warknęło ze złością. Wiło się, gęstniało, rosło, skupiało w bezkształtną, żywą masę. Błysnęło białymi kłami.
* * *
Barbak; ...
Tup, tup...
Wiatr.
Szkrob…
Huh…? – obejrzałeś się przez ramię.
Pustka.
Gniewnie zmarszczyłeś brwi. Byłeś sam. Tup, tup... Podmuch wiatru musnął twoją skórę.
* * *

Astaroth pojawił się na polu walki, gdzie z żywych pozostała już tylko Kejsi. Chimerka spojrzała na niego z przestrachem i zdumieniem, oba te uczucia jednak stopniowo wygasały, kiedy podchodził bliżej i bliżej, bijąc brawo.
- Widzę, że jednak jedna z moich bestii ocalała!
- Oh my, no, actually, I don`t think so;3 – chimerka uśmiechnęła się krzywo, teraz już bez cienia lęku mrużąc zaczepnie złote, kocie oczy. - Well, look at you!;3 You`ve changed so much! – spojrzała ci w oczy. – Ani śladu po tej paskudnej chorobie wątroby, hm?;3
- Tak to się kończy - wskazał na pobojowisko - gdy się mnie wyzywa do walki.
- Mocne słowa jak na kogoś, kto godzinę temu leżał pod butem Mistress, hm?;3 Ciesz się, że nie nosi obcasów!;3 Chociaż tu... – chimerka przyjrzała ci się lepiej i przesunęła sugestywnie łapką po własnym czole. - ...tutaj chyba odcisnął ci się wzór jej podeszwy, hm!;3 A nie, przepraszam, to tylko zmarszczki...;3 Pamiętaj, Astaroth – mrugnęła do ciebie. - Nie pozwoliła ci istnieć nadal, abyś popisywał się pychą. Myślisz, że jeśli uda ci się wspiąć na szczyt drabiny, nie możesz stamtąd spaść? Im wyżej zajdziesz tym boleśniejszy jest upadek. Zbyt mało czasu minęło. Twoje rany ledwie się zasklepiły – zauważyła równie bystro co złośliwie. - She may still change her mind!;3 – Kejsi uśmiechnęła się do ciebie grożąco i wrednie. – Mógłbyś okazać jej czasem trochę ‘wdzięczności’ za szacunek, z jakim się do ciebie odnosi. She won`t wait forever. Didn`t mama teach you to give affection, hm?;3 Maybe you should try to be some more… … - Kejsi zakolebała biodrami, wywijając kocim ogonem i przednimi łapkami z parodyjną gracją figlarnie zaznaczyła w powietrzu zarysy swojej sylwetki. – Remember, whenever she is raging, she takes all life away. Myślisz, że jesteś jej potrzebny tylko jako niepokonana maszyna do zabijania? Hm! Think about it. Or you may not live another hour – ostrzegła poufnie i przyjacielsko, nad wyraz chłodno i poważnie. – W końcu, udowodniłeś jej, że nie jesteś niepokonany, hm-hm!;3

Czarny warg usiadł przy nodze Kejsi, kładąc potulnie uszy, tuląc łeb do brzucha chimerki i popiskując radośnie, merdając ogonem, lizał jej rozłożona dłoń.
- Now, if you`ll excuse me... – Kejsi poklepała warga po głowie i spojrzała w niebo. - I have a Warrior of light to kill! ;3
Zniknęła, rozpływając się w powietrzu, wraz z czarnym wargiem, Starfire i ciałem Ray`giego. Czułeś, że jej nie powstrzymasz, a intuicja podpowiadała ci, że sam pomysł by tego dokonać był zły.

* * *
Barbak; W blasku błyskawicy, ujrzałeś włochate, czarne cielsko złażące zgrabnie i cicho po jednej z ogromnych kolumn, głową w dół!



- What`s wrong with you, light-boy, hm?! – odezwał się zaczepnie wilk, a na jego pysku wykwitł uśmiech. - Shooting at me, running away, going on a little chit-chat with your dwarven friends…? By the way, podsłuchałem u drowów świetny kawał!;3 Słuchaj. Czym różni się waleń od dwarfa? Niczym – i finwale, i Fun-Wal-e są opasłe, łyse i puszczają parę wodną dziurą!!!
[Takes the dwarf`s axe]
- Alas, poor Waldorff! I knew him, Barbak: a fellow
of infinite jest, of most excellent fancy, hm-hm!;3 I`ve killed him, remember? ^__^

Wilk odłożył topór na miejsce. Spojrzał ci w oczy.
- Nie masz bladego pojęcia, kim jestem, hm? – wilk odezwał się po chwili głosem Kejsi – Nie przyszłam po przebaczenie. Przyszłam, gdyż musiałam. Jako wojowniczka, którą nigdy nie będę. Przyszłam, abyś mógł pomścić Waldorffa. Zabił go, gdyż mu na to pozwoliłam. Gdyż tego chciałam. Przyszłam, abyś mógł go pomścić. Abyś nie musiał żyć z tym piętnem. Przyszłam i po ciebie, za tamtą niewypowiedzianą walkę, za cios wymierzony w kogoś Takiego Jak Ja. Hm! – wilk uśmiechnął się i powiedział znów męskim głosem. – A ja przyszedłem, abyś nie musiał żyć, po prostu;3 Aby znów ujrzeć śmierć w oczach Wojownika Światła! Come on! – wilk stanął na dwóch tylnych łapach, wyprostował lewą przednią i prowokująco pokiwał na ciebie, wzywając cię do siebie. - Your friend, Paladine, is waiting!;3
Rozejrzał się wokół.
- Oh my, all right. Nie musimy walczyć tutaj.
Otoczenie zawirowało, pojawiałeś się wraz z wilkiem na trawiastej, opustoszałej równinie.
- Shall we?;3
Wilk otoczył się naraz kłębami czarnej mgły, przemieniając się w... ogromną trąbę powietrzną z mgieł! Ruszył ku tobie, prując ziemię!

Circular Logic by *Fyreant on deviantART
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
Stary 13-01-2009, 21:24   #546
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Levin szedł wymachując kijem, oręż śmigał w rękach wojownika zostawiając tylko ogniste smugi, na twarzy Ritha wykwitł strach.
-Zginiesz demonie.
Na twarzy druida nie pokazała się ani jedna emocja. Ciągle było widoczne cierpienie i to nie te fizyczne.
Demon skoczył na niego z pazurami, mężczyzna nie unikał, gdy tamten był blisko zamachnął się. Blada twarz odskoczyła do tyłu, ze zmiażdżonych ust posypały się białe zęby.
I znowu żadna nowa emocja nie wykwitła na twarzy mężczyzny.
-Mówiłem.
Głos był obojętny. Kolejny cios był wymierzony prosto w tchawicę przeciwnika. W momencie gdy druid wziął zamach walczących otoczyły płomienie, ściana ognia osłoniła ich przed wzrokiem obserwatorów. Miała opaść gdy zostanie tylko jeden.
Demon mógł obserwować oczy Levina w których płomień, który palił się do tej pory zamienił się w pożar. Ten pożar zapowiadał wiele, mówił wiele ale nic co by pomogło Rithowi.
Na ułamek sekundy świat się zatrzymał. Stali tak. On, bounder Żywego Ognia, z płonącym kijem, jedynie w spodniach pokrytych błotem i krwią, zresztą jak cale ciało mężczyzny i on, niegdyś wyższy demon, jedna z silniejszych person, teraz zdegradowany do roli mniejszego demona, opuszczonych przez swoich władców, skazany na śmierć z rak Levina lub Almanakh. A potem czas ruszył...
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 13-01-2009, 21:38   #547
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
Astaroth uśmiechnął się do Kejsi, kierując jednak uśmiech nie do chimery tylko do tego, z którym rozmawiał

- I kto to mówi, co? Znam takich, co sami kładli się pod jej butem i jęczeli o więcej, a w chwilach zagrożenia przywykli chować się w ciałach innych. Myślisz, że zależy mi na utrzymaniu się na tej pozycji? Jeśli zmieni swoje zdanie i mnie dobije to trudno. Jej Wolna Wola. Ja się śmierci nie obawiam, w przeciwieństwie co do niektórych. Co do bolesności upadków kto jak kto, ale ty mnie nie powinieneś uczyć. Czy wdzięcznością nie była nasza walka? Wszakże nie patrzyłem na nią jak wszyscy, z podziwem i uwielbieniem tylko wyzwałem do pojedynku. Nie potrafię okazywać emocji inaczej, niż dzięki moim wiernym szablom. Co do czasów, gdy byłem maszyną do zabijania, to skończyły się one wraz z moją ostatnią walką. Co do bycia niepokonanym... Czasem trzeba przegrać, by móc być zwyciężyć. Nie zrozumiesz, czym jest walka dla samej walki, nie dla wygranej. Wiesz czemu? Bo sam z własnej woli wybrałeś słabość.

Chimera znikła, a Astaroth był nieco rozczarowany. Liczył, że porozmawia sobie z Kejsi, nie z tchórzliwym demonem ukrywającym się w niej, ale już trudno. To, że wyruszała zabić Barbaka było mu nawet bardziej na rękę. Wszyscy ci, z którymi podróżował zakończą swoje życia, dzięki czemu bez żadnych przeszkód będzie mógł odejść i zająć swoją nową pozycję. Radość nieco psuł fakt, że będzie jedynym który wie o tym zwycięstwie. Może to i lepiej? Będzie miał dość czasu, by delektować się nim w samotności

***

Azmaer przyglądał się zadowolony, jak Levin zgrabnie wywija kijem. Już po chwili Rith oberwał od druida kijem w twarz. Nie roześmiał się drwiąco z dawnego pana swojego Ojca tylko dlatego, by nie rozproszyć Levina. Wykrzyknął za to do Ritha

- Gdzie się podziała twoja siła? Dalej, walcz z nim!
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline  
Stary 13-01-2009, 22:41   #548
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
...demon był szybki, bardzo szybki ale jednocześnie za wolny. Śmiertelny z założenia cios nawet nie wyszedł, Rith wybałuszył oczy i postąpił dwa kroki w tył, upadł. Ze zmiażdżonej tchawicy wydobywały się kłęby fioletowego dymu. Walka była krótka.
Zasłona z ognia opadła ukazując leżącego Ritha i klęczącego przy nim Levina, już bez kija. Szept druida dosięgną wszystkich uszu.
-Każdy komu to obiecałem zginął. Każdy.
Władca Żywego Ognia wstał i popatrzył się na Azamera, stał i patrzył w końcu skinął mu głową w geście wyrażającym poważanie.
-Bez obrazy Azamerze ale obyśmy się nigdy nie spotkali.
Druid następnie podszedł do Almaankh, wyciągnął rękę w dłoni zmaterializował mu się Żywy Ogień w formie sztyletu.
-Miałem wybrać strażnika Żywego Ognia, nikt nie zrobi z niego lepszego użytku od Ciebie.
Stał tak jeszcze przez chwilę jakby mocował się z myślami. W końcu wyciągnął prawą rękę i pogładził Almanakh po policzku, niematerialna dłoń przeszła przez głowę Wojowniczki Światła.
"No tak, nie mogę 'atakować' właściciela Żywego Ognia."
Mężczyzna uśmiechnął się przepraszająco.
-Proszę. Ja nie mogę. Nie potrafię tak na wpół egzystować. Nie jestem zdolny do takiego poświęcenia, proszę...
W głosie Levina było słychać ból i to dużo gorszy niż ten fizyczny, ten wynikający z głębi ducha.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 14-01-2009, 16:50   #549
 
hollyorc's Avatar
 
Reputacja: 1 hollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputacjęhollyorc ma wspaniałą reputację
Serce Fungrimm'a winno spoczywać w spokoju. Jego dusza znalazła odkupienie, a on wypełnił swe przyrzeczenie.
Zdecydowanie mu ulżyło. Z jego serca spadł dość ciężki głaz, który od chwili śmierci karła nie dawał mu spokoju.
Teraz sprawa została zakończona. Jedna ze spraw.

Sprawa kolejna, która winna zostać rozwiązana pojawiła się sama. Zaskoczyła orka. Barbak nie podejrzewał Kejsi o takie zapędy, gorszył go fakt, że to właśnie ona opluła go mianem zdrajcy, a teraz robiła takie rzeczy. Ale cóż. Taka najwyraźniej była wola światła.

Warg głosem Kejsi zaczął monolog. Mówił o tym, że wspaniałomyślnie przybył na ten plac boju aby Barbak mógł pomścić śmierć przyjaciela.
- Nigdy Go nie rozumiałaś i zapewne nigdy nie zrozumiesz. Odrzekł bardzo spokojnie. Spokój jego głosy był zaskakujący także dla niego samego. Może miało na to wpływ wypełnione przyrzeczenie, może świadomość wypełnionego zadania... może też pewność, że co by się nie stało i tak on spełnił to do czego został powołany. No chyba że Światło wyznaczy mu nowe zadanie.
- Ty po prostu dałaś mu to czego on sam chciał. Dlaczego miałbym Go mścić? Zginął w walce. Jak na wojownika przystało. Zginął szczęśliwy. Powinienem Ci raczej podziękować w jego imieniu. Natomiast sposób w jaki dałaś mu śmierć jest tylko i wyłącznie Twoją sprawą, obarcza Twoje sumienie, i to Ciebie rozliczy z tego światło. Mi nic do tego. Moje sumienie jest czyste. Ja wypełniłem swoje przyrzeczenie, ja również nie mam krwi swoich przyjaciół na rękach. Więc nie mów mi o piętnie pod jakim będę musiał żyć. Ty natomiast jak widzę kontynuował przemowę sam dziwiąc się że jeszcze nad sobą panuje Znalazłaś nowych przyjaciół, nowych sojuszników. Kejsi. Mówił to Ast, mówili to i inni. To Twoja Wola z kim przebywasz, w czym imieniu walczysz, na czyje jesteś posyłki. Ty o tym decydujesz. Ty możesz również ponosisz konsekwencje z tym związane. Co ja mogę Ci powiedzieć? Nie będę z Tobą walczył. Nie będę Cię sądził. Nie skrócę Twojego Cierpienia i egzystencji, nie licz na to.

Kontrolę przejął posiadacz ciała Warg'a. Ten był butny, zadziorny. Za wszelką cenę starał się wyprowadzić Barbaka z równowagi. Nie miał na to szans.
- A ja przyszedłem, abyś nie musiał żyć, po prostu;3 Aby znów ujrzeć śmierć w oczach Wojownika Światła! Come on!
Barbak uśmiechnął się z politowaniem.
- Your friend, Paladine, is waiting!
- It's an honour for me to call him a friend. I will be glad meating him.
Barbak spojrzał zagadkowo na rozmówców. Przyszło nam się zatem pożegnać. Niech światło będzie łaskawe w osądzie waszych dusz. Obyście znaleźli ukojenie.

Maleństwo upadło na ziemię. Zaraz potem ork padł na kolana. Nie, nie padł w bojaźni przed przeciwnikiem, nie błagał o litość, nie pragnął walki, nie czuł strachu. Wręcz przeciwnie. Po jego twarzy, przemykało coś na kształt uśmiechu. Pogodził się ze swym losem, z otaczającym go światem. Patrzył w dal a jego usta poruszały się w w cichym szepcie. Modlitwie?

Zdawać by się mogło nie zauważył trawiastej równiny na którą się przenieśli. Nie widział już warg'a, który stojąc na dwóch łapach dalej starał się wyprowadzić go z równowagi. Jakże żałosne było to stworzenie.
Wilk otoczył się naraz kłębami czarnej mgły, przemieniając się w... ogromną trąbę powietrzną z mgieł! Ruszył ku orkowi, prując ziemię!

Gdy dotarł do Orka na odległość zaledwie oddechu, ten wzniósł oczy ku niebu.... i uderzył prawicą we własną pierś.
 
__________________
Tablety mają moc obliczeniową niewiele większą od kalkulatora. Do pracy z waszymi pancerzykami potrzebuję czegoś więcej niż liczydła. Co może mam je programować młotkiem zrobionym z kawałka krzemienia?
~ Gargamel. Pieśń przed bitwą.
hollyorc jest offline  
Stary 15-01-2009, 20:46   #550
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Wrzuta.pl - Sarah Brightman - Who Wants To Live Forever

Levin;
Levin był dobrym człowiekiem. Był zmarnowanym potencjałem na swój sposób, a jednocześnie symbolem nadludzkich możliwości. Jak na człowieka nie obdarzonego specjalnie wielką mocą, osiągnął bardzo wiele, więcej aniżeli ktoś Taki Jak On mógłby osiągnąć bez jego odwagi. Dokonał rzeczy niebywale trudnej; zaimponował zarówno Almenie jak i Almanakh – i nawet jeśli nie zależało mu na ich aprobacie, wciąż, niech wie, że jego niezłomny charakter i hard ducha nie pozostały niezauważone i niedocenione. Almanakh rozumiała. Levin miał pewne zasady, miał swoją niepowtarzalną osobowość, nie chciał zostać kimś ponad osobę, jaką był teraz – a był dobrym człowiekiem o wspanialej, odważnej duszy. To wystarczyło, by nazywać go bohaterem, nie potrzebował Żywego Ognia ani tytułu Wojownika Światła. Almanakh rozumiała. Nie była zawiedziona, przeciwnie. Levin zdołał wyrwać się przeznaczeniu i po szarym, nudnym życiu pokazał swoją wartość w chwili, gdy inni postradali rozum.
Zdziwiła się, że próbował ją dotknąć. Miała aczkolwiek nadzieję, że w swych ostatnich chwilach znajdzie to, czego szukał wyciągniętą ręką dzięki energii jej Bieli muskającej jego duszę. Przyjęła Żywy Ogień, jaśniejący ognistą poświatą. Czerwony smok ryknął z uszanowaniem w kierunku Levina, na pożegnanie. I zniknął.

Levin patrzył przed siebie i widział nieskończone, świetliste odmęty. W nich majaczyła plątanina pajęczych niteczek. Zagęszczała się z czasem, nabierała kształtu. Delikatnego, przyjaznego kształtu ukojenia. Wygięło długą, łabędzią szyję, rozpostarło puszyste, ciepłe wachlarze i zatopiło jasny, matczyny wzrok tu, tu, w matowiejących, niewyrazistych oczach.
S...mok...

Spojrzał nawet w jej czyste, białe oczy. Chciał ją dotknąć, pogłaskać po miękkich, ptasich piórach, skrzących się na krawędziach przepięknymi kolorami tęczy.
Był ciepła.
* * *
Odszedł.
- Idź w pokoju – szepnęła. – Idź, bezpieczny.
Almanakh zerknęła tam, gdzie przed momentem stał Rith, wymownie obróciła się w kierunku Azmaera, a potem Astarotha. Zmierzyła oba demony spojrzeniem pełnym spokoju i respektu. Oko Światła rozwiało się na białe iskry kiedy rozłożyła dłoń. Sama Almanakh także zniknęła.

Barbak;
Huragan przystanął na moment, kiedy rzuciłeś luk na ziemię.
- Ustalmy coś, hm? Nie jestem wargiem. Nie jestem Kejsi. I zdecydowanie nie masz za co mi dziękować – nie zabiłem Waldorffa po to, by mógł zginąć i poczuć się spełnionym... zbójcą...? To nawet nie ma sensu, hm-hm!;3 Widzę, że muszę być bardziej bezpośredni. Nie zdziwiła cię Wojowniczka Światła, biegle i bez odrazy posługująca się językiem demonów? Nie. Co lepsze, sam zacząłeś w nim gawędzić, nawet do Lavendera, hm!;3 Musiał się ucieszyć. Nie zdziwiła cię chimerka, której słuchają się demoniczne wilki, na jej rozkaz budujące świątynię, którą wy de facto mieliście wybudować...? Nie zdziwiło cię, z jakim trudem wyryła pazurkami na ścianie świątyni jeden jedyny symbol Bieli, hm? Nie zdziwiła cię Wojowniczka Światła wzdrygająca się momentami wymawiając słowo „Światło?”. Im bardziej oddalaliście się od siebie, im bardziej narastała wasza nieufność, tym silniejszym się stawałem.
Wir wiatru zbliżył się nieco, znów przystanął, wyrywając i unosząc wirujące wokół niego grudy ziemi.
- Sprawa jest banalnie śmieszna. Konałem, a ona była tak zrozpaczona tym, że zawiodła Almanakh, że nie potrafiła wypełnić woli Światła będąc miłosierną, nie umiała się zlitować nad demonem z wolną wolą... Jej ból był tak wielki, że mógł utrzymać mnie przy życiu. Na jakiś czas. Stopniowo zmieniała się, prawda? Przestała biegać i skakać, śmiać się, wskakiwać wam w ramiona... ;3 Świadomie pozwoliła mi żywić się jej bólem. Zaprosiła mnie do siebie. Ależ zabawne wizje miała, nowy świat, Nowy Ład! Ironicznie, chciała swoim czynem udowodnić Takim Jak Ty, że nie jest fanatyczką Bieli. Że zrozumiała, iż nie wszystkie demony są złe!;3 Wierzyła, że Chaos i Biel mogą i będą egzystowały razem. Jak pokazaliście, nie będą, hm-hm!;3 Wierzyła, że ujrzy Piąty Wymiar, was, razem z Astarothem, i mnie, z Almanakh. Ta wiara ją zabiła. Ray`gi, jego ostatnie chwile i słowa, przywróciły na moment nadzieję w jej sercu. Ale nie ma już Takich Ja On!;3 Levin także nie żyje.

Demon okrążał cię powoli, hucząca wichura podrywała w górę wszystko w swym zasięgu.

- Wasze ostatnie waśnie sprowadziły na jej duszę tak kolosalny smutek i cierpienie, że mogłem przyjąć tę formę. Rozumiesz? Verion – westchnął, zrezygnowany. – Kojarzysz?;3 Zabawiałeś się w ognistym burdelu kiedy ja konałem!;3 Kejsi nic na to teraz nie poradzi. Ray`gi umarł. Na szczęście, hm-hm!;3 Levin umarł. Wasza przyjaźń umarła. Widać, choć jest chaosoodporna, nie przetrwa gdy po waśni przyjaciół są ofiary śmiertelne! Kejsi nie może zrozumieć. I nie zrozumie. Światło nie rozumie takich zbrodni. Kejsi nie może przestać cierpieć z tego powodu. Na szczęście, hm!;3 W związku z powyższym nic już nie chwyci mnie za rękę, za skrzydła, za ostrze. Nie jestem jej sojusznikiem, nowym przyjacielem, jak to określiłeś. Nic nas nie łączy ;3 Nie sprzymierzała się ze mną by z wami walczyć. Dawno temu już przyjęła mnie, karmiąc mnie, abym przeżył. Nie powiedziała wam o tym, sądząc, że nie zrozumielibyście. I nie rozumiecie. Chciałam nie ocalić. Tylko to. Abym mógł być z Alamankh. A ja w zamian postanowiłem dać jej to, czego Światło dać jej nie mogło. Gdyż je odrzuciliście. Próbowała. Ale odrzuciliście je. Zaryzykowała dla mnie własne życie, więc ja z wolnej woli postanowiłem odwdzięczyć się jej tym samym. Że przy okazji kogoś zabiłem, to szczegół, hm?;3 Tam, skąd wycofa się Światło, nastanie Mrok. Nie wiń mnie, proszę ;3 – zachichotał. – Oh my, dawno się tyle nie nagadałem!;3
- Co ja mogę Ci powiedzieć? Nie będę z Tobą walczył.
- Well, too bad ;3 – stwierdził z rozkosznym sadyzmem. - Walki są dla Wojowników, mnie nie rajcują łaska i honor okazywane komuś, kto podniósł rękę na cel jaki obiecałem sobie chronić. Dla mnie liczy się efekt. Ponieważ nie mam sumienia, które robiłoby mi wyrzuty po rozerwaniu na strzępy nie broniącego się celu – robiłem to miliony razy! ^__^ Ho-ho, jakie to niegodziwe, zabić kogoś kto się nie broni; niemal równie niegodziwe, co próba ogłuszenia odwróconego plecami drowa wielką, zieloną piąchą!;3 Może i ten twój brak lęku odbierze nieco satysfakcji z tej chwili, ale przecież nie same słodkości jada się w życiu, hm? Czasem trafi się jakiś Wielki Brokuł!!!;3
- Nie skrócę Twojego Cierpienia i egzystencji, nie licz na to.
- Oh my, that’s really fine with me! ^__^ – zachichotał ironicznie.
„Przyszło nam się zatem pożegnać. Niech światło będzie łaskawe w osądzie waszych dusz. Obyście znaleźli ukojenie.”
- Oh my, don`t worry, I will! – zapewnił złowieszczo Verion. – Gorzej z Kejsi;3 Ale jak wspomniałem, nic nas nie łączy!;3 Tak czy inaczej, zabiję dziś przynajmniej jednego Wojownika Światła!
Jakże żałosne było to stworzenie.
- Nie zaprzeczam;3 Lubię sam kłaść się pod butem Mistress i jęczeć o więcej [już się jej to wręcz znudziło], a w chwilach zagrożenia przywykłem uciekać na bezpieczne pozycje, lub chować się w ciałach innych. To i tak lepsze, niż kilkukrotne, bezsensowne zawieranie i łamanie sojuszu z demonem, zwieńczone bratobójczą walką z przyjaciółmi, którzy ufali i byli gotowi oddać za ciebie życie!;3 Zaprzeczysz, Wojowniku Bieli?;3 Ja jestem żałosny. A Ty Jaki jesteś, hm?;3

Wrzuta.pl - Dope - Die Motherfucker Die

Zaatakował.

Everlasting flame of gloom let the power in my soul be called fourth, Ra…!

Czar był bardzo potężny, ale skumulowanie energii na ten atak trwało długo... zbyt długo! Szybki jest!!! – pomyślałeś ze zgrozą, kiedy poczułeś ucisk stalowego chwytu na swym prawym ramieniu.
- Oh, I`m sorry, did I break your concentration...?;3 – zachichotał ci sadystycznie w twarz. - I didn`t mean to do that! Please, continue. You were saying something about best intentions ;3

Nie pamiętasz co działo się przez kolejne sekundy. Trąba powietrzna porwała cię, szarpiąc, targając, niby rozzłoszczone dziecko mściwie wymachujące swoją zabawką demonstrując swój gniew i rozgoryczenie. Ocknąłeś się leżąc na ziemi. Próbowałeś wstać i ze zgrozą odkryłeś... kikut zasklepiony oślizłą mazią ze wypalonej tkanki, kości i krwi... na miejscu swojego prawego ramienia!
- Nie chciałbym przedwcześnie kończyć zabawy.
Demon, wirująca trąba powietrzna, oddalił się na kilkanaście metrów i przyjął postać mężczyzny o długich, rozpuszczonych czarnych włosach i lśniących, fioletowych oczach.
- You understand, don`t you? – uśmiechnął się zimno.
Z zadowoleniem słuchając twoich jęków pełnych boleści, podszedł powoli do Maleństwa leżącego w trawie i schylił się po nie.
- Nie będzie ci już potrzebny – stwierdził złośliwie, chwytając łuk w obie ręce, mając zamiar złamać go jak zapałkę. - Oh my, wait, I have a better idea...!
Uniósł łuk, jakby chciał oddać strzał w twoim kierunku, ale w drugiej, nadstawionej dłoni nie trzymał strzały!

- Darkness beyond the blackest pitch, deeper than the deepest night…! Lord of Mysts, shining violet upon the Sea of Chaos, I call upon thee, swear myself to thee!… Eye Of Light, enshroud me with thy power over night, I now ask you come to aid me, carry death to those, who have blood on their hands... Let the fools who stand before me be destroyed by the power you and I possess!!!

W jego dłoni, na cięciwie łuku, pojawiła się świetlista strzała, spowita fioletowymi wyładowaniami elektrycznymi!
- Hm, zdaje się, że władam Światłem lepiej od ciebie!;3
Wycelował.
- What? Oh, you were through anyway. Well, let me retort. Would you describe for me what your paradise looks like?
-…
- What astral plane you from?;3 Ile razy będziesz padał na kolana, zalewał się łzami i prosił o przebaczenie za coś, co schrzaniłeś? Do that again! C'mon, do that again! I DARE you! I DOUBLE dare you, ligth-boy! Do that one more fuckin` time!!!
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:32.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172