Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2009, 10:31   #71
mataichi
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Miasto Ośmiu Węży, przystań.



Smród i żałosne wycie lodowego wichru znad umierającego miasta przywitały mały stateczek, który mimo przeciwności natury postanowił zawitać do tego świecącego pustkami portu. Jego kapitan nie był jednak szaleńcem czy głupcem, o nie. Był człowiekiem interesu a ten niebezpieczny rejs okazał się dla niego wyjątkowo intratną ofertą. Miał wszakże tylko jedną pasażerkę, białowłosą kobietę, która słono płaciła za jego usługi i nie wymagała wiele.

Serafin wolnym krokiem zeszła na ląd po dopiero co opuszczonym, oblodzonym trapie, o mały włos nie wywracając się na śliskiej powierzchni. Gdy wreszcie znalazła się na deskach przystani wyprostowała się wreszcie dumnie i z gracją pomaszerowała w kierunku miasta. Nigdzie jej się nie śpieszyło, do egzekucji staruszka zostało jeszcze trochę czasu, ale tym akurat się nie martwiła. Któraś z drużyn powinna przecież dotrzeć do niego, a ponad to wątpiła, żeby ten podstępny dziadyga nie miał jakiegoś planu awaryjnego.

Nie zdążyła postawić dobrze nogi na suchym lądzie a kilku młodzieńców zastąpiło jej drogę. Mieli na sobie obszarpane ubrania i sami byli umorusani jak nieboskie stworzenia. Zdecydowanie lepiej było nie spotkać takich w ciemnej uliczce. Na ich widok Serafin jedynie uśmiechnęła się, obdarzając ich swym pięknym uśmiechem.

- Dobrze was widzieć chłopcy…chodźcie. Postawie wam coś mocniejszego, a wy zdacie mi raport jak tam radzą sobie nasi wspaniali kandydaci.


Drużyna fioletowa.

Wszyscy


Po kilku godzinach odpoczynku, wreszcie zdecydowali się na zejście do ciemnych kanałów. Czas niemiłosiernie upływał a oni zwyczajnie nie mieli innego wyboru. Wyjątkowo mocny zapach stęchlizny uderzył w ich nozdrza powodując mdłości i dopiero po paru minutach można było do niego jako tako przywyknąć. Na ich szczęście ścieki sięgały tutaj jedynie do kostek, nie utrudniając w żaden sposób marszu.

Musieli trafić najwyraźniej do starej części podziemi sądząc po kamiennych nieregularnych ścianach, przypominających prędzej górską grotę niż miejskie kanały. Halaz mniej więcej pamiętał drogę, jaką udał się parę godzin wcześniej gryzoń tak, więc to on prowadził całą grupę. Niestety świat widziany z oczu szczura nie odzwierciedlał całości i druid musiał niekiedy przystawać, aby wybrać właściwą trasę.

Wędrując w ciemnościach rozświetlanych jedynie przez nieliczne pochodnie nie byli do końca świadomi ile czasu upłynęło. Wydawało im się, że już dawno powinni dojść do wieży, niestety każdy następny korytarz wyglądał identycznie jak poprzedni. Szybko w sercach niektórych zaczęło pojawiać się zwątpienie a bycie w ciągłej gotowości wyczerpywało.

Wreszcie dostrzegli spory bliżej nieokreśloną przeszkodę, którą okazały się być szkielety, ułożone przez kogoś w jeden spory stos zastawiający drogę. Nikt nie obdarł ofiar z ich ekwipunku toteż martwi nieszczęśnicy leżeli w lśniących zbrojach porośniętych grzybem. Trzeba było przejść po ich ciałach żeby dostać się dalej.

- Tam! - Brago dostrzegł pierwszy przejście.

Z dziesięć metrów dalej znajdowało się wejście do innego korytarza wyłożonego jasnym kamieniem, tym samym, które zobaczył Halaz oczami szczura. Tamten korytarz prawdopodobnie ciągnął się od wieży aż do centrum miasta.

Nagle w korytarzu rozbrzmiało niewyraźne echo, jakby ktoś głośno krzyknął, a gdy przeminęło wszyscy wyraźnie usłyszeli syk dziesiątek węży. Dźwięki dochodziły najwyraźniej od strony centrum miasta…co teraz uczynią, czy spróbują dostać się mimo wszystko do wieży?


Zieloni

Biały Kruk



Strażnik pośpiesznie schował łapówkę za pazuchę i wyszczerzył swoje zepsute zęby do Kruka. Nie wyglądał na kogoś specjalnie inteligentnego i zapewne to co przed chwilą zarobił było dla niego nie lada majątkiem.


- No na moje oko to w samym garnizonie są ze dwie setki zwykłych strażników nooo i jeszcze część ludzi Wasylego tam przebywa…tak z parę tuzinów. – podawanie liczb przychodziło mu z dużym trudem, ale nie można mu było odmówić tego, że się starał. – Na mieście jest nas znacznie więcej plus spora obstawa kompleksu pałacowego…no kilka setek będzie drogi panie. A co do kanałów to ja się nie znam, rozkażą to do nich zejdę, ale inaczej to diabeł musiałby mnie skusić żebym tam się zapuścił. Powiadają niektórzy strażnicy, że węże z wież tam właśnie odpoczywają, ale zapewne są to wyłącznie bajdurzenia żeby przestraszyć ciekawskich.

Mężczyzna zasapał się swoim monologiem i przez chwile łapał oddech lustrując wzrokiem rozmówce. – Więźniów zazwyczaj ciągnie się kajdanami przez cześć miasta, tak żeby motłoch mógł sobie ich poużywać, ale znaczniejszych więźniów wsadzamy na wóz, którego ciągnie kozioł…a już takich prawdziwych paskudników to. – przez chwilę zamyślił się gubiąc najwyraźniej jakieś słowo. – A to ich w tym…specjalnym pancernym wozie przewozimy w wielkiej obstawie bądź strącamy ich po cichu w wieży. Dzisiaj zapowiada się taka egzekucyjka na placu. A po cóż szanownemu panu taka wiedza hmm?

Strażnik robił się zdecydowanie zbyt ciekawski i próba wmawiania mu jakoby ktoś chciał włamać się w tym czasie do wieży nie była najlepszym pomysłem, toteż Biały Kruk musiał spasować.

Niespodziewanie strażnik otworzył oczy ze zdziwienia gapiąc się w jakiś punkt za ramieniem rozmówcy, po czym nerwowo rzucił odchodząc. – O kurwa nie gadaliśmy...

Co jest?!

Kruk odwrócił się i dostrzegł jak grupa zbrojnych maszerowała w kierunku Aarona


Aaron

Obserwował z bezpiecznej odległości swojego towarzysza, który w tym momencie przekupywał jednego ze strażników i sam jednym uchem łowił słowa starej kobieciny sprzedającej przy straganie smażone mięso, które niewątpliwie było kiedyś biegającym stadem szczurów. Wokół niej zgromadziła się mała grupka ludzi wymieniającej wiadomości.
- A słyszeliście już ludziska o dzisiejszej egzekucji co to mają jakiegoś strasznego przeklętnika nasamprzód torturować a na końcu głowy pozbawić? Mówię wam zapowiada się przednia zabawa. – ludzie tylko pokiwali głowami z aprobatą.
- Ho, ho a do mnie słuchy doszły, że nasz miłościwy w rzyć chędorzony książę ma podatki podnieść, bo jego skarbiec pustkami świeci. – powiedział staruszek z rozpuszczoną długą, siwą brodą, zajadający w najlepsze pieczonego szczura. – Przednie to mięsiwo, paluszki lizać droga pani, paluszki i nie tylko…
Kobieta zarumieniła się na słowa zbereźnego dziadygi i podjęła temat.
- Jak podatki podniesie to mu sami je w rzyć wtrynimy, że się rozpęknie a co!

Mały przyjaciel mnicha dobrze się spisał, choć sam raczej nie był w stanie wywołać większego zamieszania, ale przynajmniej może zasiał niepewność w kilku sercach. Już Aaron miał odejść jednak coś go zaniepokoiło.

- Patrzcie. – kobieta szepnęła konspiracyjnie. – To Wasyli i jego zabójcy. Patrzą się na tego typka stojącego nieopodal…
- Ciii…powoli się wycofajmy to i może nam się nie oberwie…

Mnichowi żołądek podszedł do gardła, to o nim mówili.

Gdy się lekko odwrócił, nie dając po sobie poznać, że czegoś się domyśla zobaczył dokładnie jak cała grupa najemników już nie gapiła się, a szła w jego kierunku.

Łysy potężnie zbudowany człowiek uśmiechnął się i kiwnął na mnicha głową głośno wołająś.

- Jesteś aresztowany, za podpalenie miasta Gebbo jako wspólnik złoczyńcy Wyszemira. Nie radzę stawiać oporu..



Vincent, Rizzen


Jako pierwsi i do tej pory jedyni zjawili się na placu, jednak coś było nie porządku. Vincent przemieszczający się między sklepami jak i Rizzen obserwujący wcześniej bramę dostrzegli, że liczba strażników patrolujących ulicę została podwojony, a południową bramę obstawiało już blisko trzy tuziny zbrojnych, szczegółowo kontrolujących wchodzące i wychodzące osoby. Było to co najmniej podejrzane…

- NIECH MNIE W ZADEK POCAŁUJE POCZCIWY KSIĄŻE NASZ SIALALA!



Zakrzyknął jeden pijaczyna a zaraz za nim na plac centralny wtoczyła się wielka grupa podburzonego tłumu rzucająca różnymi hasełkami mającymi uświadomić księciu gdzie ma sobie włożyć swe nikczemnej wielkości przyrodzenie.

Czyżby plotki o podatkach miały aż tak zadziałać?

- To ludzie Vogela…tam wśród tłumu. Lepiej chodźmy stad zaraz może rozpętać się tu piekło. – rzucił na głos jakiś przechodzień do swojego towarzysza, po czym razem uciekli w jedną z bocznych uliczek. Część ludzi brała z nich przykład, lecz również spora liczba przyłączała się do buntowników.

Czyżby ich plan właśnie legł w gruzach?
 
mataichi jest offline