Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-01-2009, 10:31   #71
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Miasto Ośmiu Węży, przystań.



Smród i żałosne wycie lodowego wichru znad umierającego miasta przywitały mały stateczek, który mimo przeciwności natury postanowił zawitać do tego świecącego pustkami portu. Jego kapitan nie był jednak szaleńcem czy głupcem, o nie. Był człowiekiem interesu a ten niebezpieczny rejs okazał się dla niego wyjątkowo intratną ofertą. Miał wszakże tylko jedną pasażerkę, białowłosą kobietę, która słono płaciła za jego usługi i nie wymagała wiele.

Serafin wolnym krokiem zeszła na ląd po dopiero co opuszczonym, oblodzonym trapie, o mały włos nie wywracając się na śliskiej powierzchni. Gdy wreszcie znalazła się na deskach przystani wyprostowała się wreszcie dumnie i z gracją pomaszerowała w kierunku miasta. Nigdzie jej się nie śpieszyło, do egzekucji staruszka zostało jeszcze trochę czasu, ale tym akurat się nie martwiła. Któraś z drużyn powinna przecież dotrzeć do niego, a ponad to wątpiła, żeby ten podstępny dziadyga nie miał jakiegoś planu awaryjnego.

Nie zdążyła postawić dobrze nogi na suchym lądzie a kilku młodzieńców zastąpiło jej drogę. Mieli na sobie obszarpane ubrania i sami byli umorusani jak nieboskie stworzenia. Zdecydowanie lepiej było nie spotkać takich w ciemnej uliczce. Na ich widok Serafin jedynie uśmiechnęła się, obdarzając ich swym pięknym uśmiechem.

- Dobrze was widzieć chłopcy…chodźcie. Postawie wam coś mocniejszego, a wy zdacie mi raport jak tam radzą sobie nasi wspaniali kandydaci.


Drużyna fioletowa.

Wszyscy


Po kilku godzinach odpoczynku, wreszcie zdecydowali się na zejście do ciemnych kanałów. Czas niemiłosiernie upływał a oni zwyczajnie nie mieli innego wyboru. Wyjątkowo mocny zapach stęchlizny uderzył w ich nozdrza powodując mdłości i dopiero po paru minutach można było do niego jako tako przywyknąć. Na ich szczęście ścieki sięgały tutaj jedynie do kostek, nie utrudniając w żaden sposób marszu.

Musieli trafić najwyraźniej do starej części podziemi sądząc po kamiennych nieregularnych ścianach, przypominających prędzej górską grotę niż miejskie kanały. Halaz mniej więcej pamiętał drogę, jaką udał się parę godzin wcześniej gryzoń tak, więc to on prowadził całą grupę. Niestety świat widziany z oczu szczura nie odzwierciedlał całości i druid musiał niekiedy przystawać, aby wybrać właściwą trasę.

Wędrując w ciemnościach rozświetlanych jedynie przez nieliczne pochodnie nie byli do końca świadomi ile czasu upłynęło. Wydawało im się, że już dawno powinni dojść do wieży, niestety każdy następny korytarz wyglądał identycznie jak poprzedni. Szybko w sercach niektórych zaczęło pojawiać się zwątpienie a bycie w ciągłej gotowości wyczerpywało.

Wreszcie dostrzegli spory bliżej nieokreśloną przeszkodę, którą okazały się być szkielety, ułożone przez kogoś w jeden spory stos zastawiający drogę. Nikt nie obdarł ofiar z ich ekwipunku toteż martwi nieszczęśnicy leżeli w lśniących zbrojach porośniętych grzybem. Trzeba było przejść po ich ciałach żeby dostać się dalej.

- Tam! - Brago dostrzegł pierwszy przejście.

Z dziesięć metrów dalej znajdowało się wejście do innego korytarza wyłożonego jasnym kamieniem, tym samym, które zobaczył Halaz oczami szczura. Tamten korytarz prawdopodobnie ciągnął się od wieży aż do centrum miasta.

Nagle w korytarzu rozbrzmiało niewyraźne echo, jakby ktoś głośno krzyknął, a gdy przeminęło wszyscy wyraźnie usłyszeli syk dziesiątek węży. Dźwięki dochodziły najwyraźniej od strony centrum miasta…co teraz uczynią, czy spróbują dostać się mimo wszystko do wieży?


Zieloni

Biały Kruk



Strażnik pośpiesznie schował łapówkę za pazuchę i wyszczerzył swoje zepsute zęby do Kruka. Nie wyglądał na kogoś specjalnie inteligentnego i zapewne to co przed chwilą zarobił było dla niego nie lada majątkiem.


- No na moje oko to w samym garnizonie są ze dwie setki zwykłych strażników nooo i jeszcze część ludzi Wasylego tam przebywa…tak z parę tuzinów. – podawanie liczb przychodziło mu z dużym trudem, ale nie można mu było odmówić tego, że się starał. – Na mieście jest nas znacznie więcej plus spora obstawa kompleksu pałacowego…no kilka setek będzie drogi panie. A co do kanałów to ja się nie znam, rozkażą to do nich zejdę, ale inaczej to diabeł musiałby mnie skusić żebym tam się zapuścił. Powiadają niektórzy strażnicy, że węże z wież tam właśnie odpoczywają, ale zapewne są to wyłącznie bajdurzenia żeby przestraszyć ciekawskich.

Mężczyzna zasapał się swoim monologiem i przez chwile łapał oddech lustrując wzrokiem rozmówce. – Więźniów zazwyczaj ciągnie się kajdanami przez cześć miasta, tak żeby motłoch mógł sobie ich poużywać, ale znaczniejszych więźniów wsadzamy na wóz, którego ciągnie kozioł…a już takich prawdziwych paskudników to. – przez chwilę zamyślił się gubiąc najwyraźniej jakieś słowo. – A to ich w tym…specjalnym pancernym wozie przewozimy w wielkiej obstawie bądź strącamy ich po cichu w wieży. Dzisiaj zapowiada się taka egzekucyjka na placu. A po cóż szanownemu panu taka wiedza hmm?

Strażnik robił się zdecydowanie zbyt ciekawski i próba wmawiania mu jakoby ktoś chciał włamać się w tym czasie do wieży nie była najlepszym pomysłem, toteż Biały Kruk musiał spasować.

Niespodziewanie strażnik otworzył oczy ze zdziwienia gapiąc się w jakiś punkt za ramieniem rozmówcy, po czym nerwowo rzucił odchodząc. – O kurwa nie gadaliśmy...

Co jest?!

Kruk odwrócił się i dostrzegł jak grupa zbrojnych maszerowała w kierunku Aarona


Aaron

Obserwował z bezpiecznej odległości swojego towarzysza, który w tym momencie przekupywał jednego ze strażników i sam jednym uchem łowił słowa starej kobieciny sprzedającej przy straganie smażone mięso, które niewątpliwie było kiedyś biegającym stadem szczurów. Wokół niej zgromadziła się mała grupka ludzi wymieniającej wiadomości.
- A słyszeliście już ludziska o dzisiejszej egzekucji co to mają jakiegoś strasznego przeklętnika nasamprzód torturować a na końcu głowy pozbawić? Mówię wam zapowiada się przednia zabawa. – ludzie tylko pokiwali głowami z aprobatą.
- Ho, ho a do mnie słuchy doszły, że nasz miłościwy w rzyć chędorzony książę ma podatki podnieść, bo jego skarbiec pustkami świeci. – powiedział staruszek z rozpuszczoną długą, siwą brodą, zajadający w najlepsze pieczonego szczura. – Przednie to mięsiwo, paluszki lizać droga pani, paluszki i nie tylko…
Kobieta zarumieniła się na słowa zbereźnego dziadygi i podjęła temat.
- Jak podatki podniesie to mu sami je w rzyć wtrynimy, że się rozpęknie a co!

Mały przyjaciel mnicha dobrze się spisał, choć sam raczej nie był w stanie wywołać większego zamieszania, ale przynajmniej może zasiał niepewność w kilku sercach. Już Aaron miał odejść jednak coś go zaniepokoiło.

- Patrzcie. – kobieta szepnęła konspiracyjnie. – To Wasyli i jego zabójcy. Patrzą się na tego typka stojącego nieopodal…
- Ciii…powoli się wycofajmy to i może nam się nie oberwie…

Mnichowi żołądek podszedł do gardła, to o nim mówili.

Gdy się lekko odwrócił, nie dając po sobie poznać, że czegoś się domyśla zobaczył dokładnie jak cała grupa najemników już nie gapiła się, a szła w jego kierunku.

Łysy potężnie zbudowany człowiek uśmiechnął się i kiwnął na mnicha głową głośno wołająś.

- Jesteś aresztowany, za podpalenie miasta Gebbo jako wspólnik złoczyńcy Wyszemira. Nie radzę stawiać oporu..



Vincent, Rizzen


Jako pierwsi i do tej pory jedyni zjawili się na placu, jednak coś było nie porządku. Vincent przemieszczający się między sklepami jak i Rizzen obserwujący wcześniej bramę dostrzegli, że liczba strażników patrolujących ulicę została podwojony, a południową bramę obstawiało już blisko trzy tuziny zbrojnych, szczegółowo kontrolujących wchodzące i wychodzące osoby. Było to co najmniej podejrzane…

- NIECH MNIE W ZADEK POCAŁUJE POCZCIWY KSIĄŻE NASZ SIALALA!



Zakrzyknął jeden pijaczyna a zaraz za nim na plac centralny wtoczyła się wielka grupa podburzonego tłumu rzucająca różnymi hasełkami mającymi uświadomić księciu gdzie ma sobie włożyć swe nikczemnej wielkości przyrodzenie.

Czyżby plotki o podatkach miały aż tak zadziałać?

- To ludzie Vogela…tam wśród tłumu. Lepiej chodźmy stad zaraz może rozpętać się tu piekło. – rzucił na głos jakiś przechodzień do swojego towarzysza, po czym razem uciekli w jedną z bocznych uliczek. Część ludzi brała z nich przykład, lecz również spora liczba przyłączała się do buntowników.

Czyżby ich plan właśnie legł w gruzach?
 
mataichi jest offline  
Stary 18-01-2009, 00:22   #72
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
Pieniądze… Czemu pieniądze pojawiają się na każdym kroku i w każdym aspekcie życia? Fundusze drużyny były poważnie nadszarpnięte, po zaledwie dwóch dniach tej „przygody”. To właśnie pieniądze sprawiły, że się znalazł właśnie w tej sytuacji. To one zadecydują o jego dalszym życiu.
Jednak Kruk nie mógł narzekać. Informacje, za które słono zapłacił okazały się bardziej pomocne niż mógł oczekiwać. To, co powiedział strażnik było bardzo interesujące. Szczególnie wzmianka o wężach śpiących w kanałach. Kruk uznał to za bardzo prawdopodobny fakt, ponieważ wcześniej dowiedział się, że niższe poziomy kanałów są tak stare jak wieże. Dziękował szczęściu i swoim towarzyszom, że zdecydowali się nie wchodzić do podziemi.

Zmartwił się jednak słysząc, że „specjalnych” więźniów wywożą w wozach pancernych. Tylko głupiec nie uznałby, że Wyszemir kwalifikuje się do takiego rzekomego zaszczytu. To oznaczało, że jeżeli chcą odbić starca to okazję będą mieli tylko przed samą egzekucją, gdy będzie odsłonięty.

-A po cóż szanownemu panu taka wiedza hmm?- Strażnik wyrwał mężczyznę z rozmyślań.

-Jestem po prostu ciekawskim podróżnikiem. Lepiej wiedzieć gdzie się nie szwendać.- Powiedział to z wymuszonym śmiechem. Wiedział, że tępy strażnik mu nie uwierzy, ale nie miał zamiaru mu się konkretnie tłumaczyć.
Jego ciekawość mówiła Krukowi, że należy zakończyć rozmowę. Już miał się żegnać, gdy nagle ciekawski strażnik zrobił jeszcze bardziej tępą i przerażoną minę.

– O kurwa nie gadaliśmy...- zanim Kruk zdążył się odwrócić, strażnika już nie było.

- „Co jest do cholery?”- pomyślał, a kiedy się odwrócił zobaczył, że w kierunku czekającego na niego Aarona zmierza grupa zbrojnych. Nie byli to zwykli strażnicy, wyglądali na dużo większe zagrożenie.

Nie minęła chwila, gdy towarzysz zaczął uciekać. Mężczyzna instynktownie chwycił za jeden z noży do rzucania z zamiarem zwrócenia na siebie uwagi części zbrojnych, aby wspomóc Aarona i odciągnąć część prześladowców od niego.


Natychmiast się powstrzymał, gdy zdał sobie sprawę, że wszystko co robił jego przyjaciel miało na celu sprawienie wrażenia, że się w ogóle nie znają. Cały czas trzymał się z tyłu, idąc kilkanaście kroków za nim. W najgorszym przypadku ktoś mógłby pomyśleć, że go śledzi. Prawie go nie znał, a jednak wziął na siebie tak ogromne niebezpieczeństwo.

Po kilku minutach ruszył, skręcając w pierwszą boczną uliczkę. Staniem w miejscu mógł tylko pogorszyć sytuację. W końcu on też był mieście „obcym”, więc przebywanie w pobliżu wieży mogło wydać się komuś podejrzane.

Szybkim krokiem- prawie biegiem zmierzał w kierunku Placu Czaszek. Musiał opowiedzieć o wszystkim Vincentowi i Rizzenowi o całym zajściu i o tym, czego się dowiedział. W miarę, gdy zbliżał się do celu zauważył, że po mieście kręci się zdecydowanie więcej straży. Mogło być to spowodowane nadchodzącą egzekucją, lub czymś innym…
Na samym placu było jeszcze gorzej- podburzony tłum wykrzykiwał obelgi kierowane do władcy. Ta sytuacja aż prosiła się o interwencję zbrojnych. Po kilkunastu minutach przedzierania się przez cały ten burdel, Kruk odnalazł najpierw jednego, a po dłuższej chwili drugiego towarzysza. Stanął z nimi gdzieś na uboczu, aby porozmawiać.

-Sytuacja się komplikuje…- zaczął posępnie- Aaron wpakował się w nie lada gówno. Ma na karku kilkunastu zbrojnych- miejmy nadzieję, że wyjdzie z tego bez szwanku.- zawiesił głos opuszczając wzrok- Jeżeli chodzi o naszą misję to poszło znacznie lepiej. Hoffer powiedział, że ktoś zszedł już do kanałów- prawdopodobnie nasza konkurencja. Krążą też plotki, że węże, które w nocy oplatają wieże, w dzień przesiadują w kanałach. Nie wiem czy to prawda, ale cieszę się, że wybraliśmy tamtej drogi.
Teraz konkrety. Wyszemir będzie prawdopodobnie przewieziony między wieżą a placem w pancernym wozie, więc będziemy musieli czekać, aż do samej egzekucji. W mieście jest pełno straży, więc nie wiem ile ich będzie tutaj, gdy zacznie się przedstawienie. Już teraz jest znacznie więcej patroli.
Nie sądzę by Aaron nam pomógł nawet, jeśli uda mu się uciec. Na jego miejscu zaszyłbym się gdzieś, a kiedy wszystko ucichnie zniknąłbym z miasta. Jest nas więc trójka i mamy tylko jedną szansę na odbicie starca. Jak wam poszło?- zapytał- Macie wszystko czego potrzebowaliście?
 
Zak jest offline  
Stary 18-01-2009, 23:22   #73
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Przeszli taki kawałek kanałów, by teraz złowrogi syk węży o mało co nie zniszczył ich planu. Jednak Halaz stwierdził, że odgłosy dochodziły od strony centrum miasta. Możliwe, że tam aktualnie znajdowały się bestie. Wspomniał to, o czym opowiadali Brago i Almirth - jeśli węże rzeczywiście mogą przebywać w kanałach, istnieje możliwość, że kierują się w stronę wieży. Tak więc musieli się spieszyć. Halaz znał węże zbyt dobrze, by teraz je ignorować. Spojrzał na stos trupów, po którym właśnie przeszedł. Jeśli to są ich ofiary, to nawet dobra zbroja nie pomoże. Zresztą pozostawała jeszcze sprawa strażników, ale o tym druid już pomyślał. Wystarczyło po raz kolejny zasięgnąć pomocy u szczurów. Tym razem będzie to dla większości z nich poświęcenie życia.

- Uważajcie teraz, miejcie oczy i uszy otwarte! - zwrócił się do drużyny. - Jak słyszeliście, coś czai się w tamtych korytarzach, a ja teraz muszę wykonać pewien rytuał, który pozwoli nam pozbyć się najbardziej uciążliwego problemu.

Wcześniej wziął ze sobą moździerz. Substancja w środku przyjęła konsystencję masy - był to efekt soku z korzenia, który wiązał się wraz z wodą i dawał lekarstwo na obniżenie gorączki. Jednak wraz z ziołami jego działanie było diametralnie inne. Stało się teraz niezwykle uciążliwą trucizną. Może nie zabójczą, ale powodującą szereg objawów usuwających istotę pokroju człowieka z życia - gorączka, drgawki, mdłości, czasami omamy. Jasne było, że należy ją wykorzystać na strażników w wieży. Nie byliby wówczas zdolni do wykonywania służby i zeszliby ze stanowisk, a przynajmniej ich kondycja padłaby dość znacznie, więc dwaj wojownicy, oraz on, daliby sobie z nimi radę. Pozostawała jeszcze kwestia przeniesienia trucizny na ofiary. Do tego Halaz postanowił użyć szczurów.

Wysłał silny impuls umysłowy do pobliskich szczurów. Nie były to istoty skomplikowane, więc przybyły dość szybko na wezwanie druida. Wypadły popiskującą chmarą korytarzami. Zebrało się ich kilka dziesiątek, skłębionych przed druidem. "Oto idziecie na wojnę, dla swych przyszłych pokoleń" - pomyślał Halaz. To co teraz zrobi, będzie stanowiło jedno ze złamań jego moralnego postanowienia. Lecz w tych warunkach musiał zostać konformistą. Poniesie karę, to jasne, ukarze się nawet sam.

Wydzielił trzy porcje i wziął na dłoń, a następnie wysyłał do kolejnych grup szczurów odczucie głodu i apetytu na tą truciznę. Rzucały się po kolei na pożywienie, usiłując uszczknąć choć kawałek. Postąpił tak z wszystkimi porcjami. Nie był pewien jak długo wytrzymają z trucizną w ciele, czy w ogóle padną martwe. Znał szczury na wylot i wiedział, że pewne choroby groźne dla ludzi, są zupełnie niegroźne dla nich. W każdym razie przyszykował w umyśle już ostatni rozkaz.

Kiedy kłębiły się tak wokół niego, wlał w ich umysły ogromne pokłady agresji do ludzi. Potem nakazał bieg korytarzem w stronę wieży i wejście w nią. Potem pokazał im co robić z napotkanymi ludźmi, oraz ich zapasami jedzenia. Kazał gryźć ich, kąsać. Dzięki temu trucizna w szczurzej ślinie dostanie się do krwi strażników. A potem, gdy nie będzie już nikogo zdrowego, niech wyruszą na zewnątrz, na plac Wieży i... na miasto.

Posłuchały, rzuciły się natychmiast całą gromadą i skręciły korytarzem w stronę wieży. Wtedy Halaz rzucił w stronę drużyny;
- Almirth, Brago! Idziecie na przedzie, skręcamy w lewo w stronę Wieży Ośmiu Węży, nie oszczędzać nikogo. - potem zwrócił się do Herażtina i Machy - Uważnie obserwujecie otoczenie, idziecie w środku, ja osłaniam tyły i spieszyć się, nie mamy czasu do stracenia!

Gdy ruszyli, zgodnie z planem biegł za nimi. Był zdeterminowany zakończyć to zadanie. Przypomniał sobie słowa Serafin i obelga, jaką go obdarzyła. To jeszcze bardziej zmusiło go do działania. Postanowił, że gdy tylko wszystko się skończy, uszkodzi tę gładziutką twarzyczkę zleceniodawczyni. I nie będzie jej już do śmiechu z tych swoich żenujących dowcipów.
 
Terrapodian jest offline  
Stary 19-01-2009, 21:07   #74
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Aaron Huesmann - Zieloni

Aaron obserwował z bezpiecznej odległości swojego towarzysza, który w tym momencie przekupywał jednego ze strażników i sam jednym uchem łowił słowa starej kobieciny sprzedającej przy straganie smażone mięso, które niewątpliwie było kiedyś biegającym stadem szczurów. „Dobrze, że szczurów… A nie czymś większym i dwunożnym.” – pomyślał Aaron i z ledwo ukrytym obrzydzeniem odwrócił swoją uwagę od samego mięsa… Wokół sprzedawczyni bowiem zgromadziła się mała grupka ludzi wymieniającej wiadomości.

- A słyszeliście już ludziska o dzisiejszej egzekucji co to mają jakiegoś strasznego przeklętnika nasamprzód torturować a na końcu głowy pozbawić? Mówię wam zapowiada się przednia zabawa. – ludzie tylko pokiwali głowami z aprobatą.

- Ho, ho a do mnie słuchy doszły, że nasz miłościwy w rzyć chędorzony książę ma podatki podnieść, bo jego skarbiec pustkami świeci. – powiedział staruszek z rozpuszczoną długą, siwą brodą, zajadający w najlepsze pieczonego szczura. – Przednie to mięsiwo, paluszki lizać droga pani, paluszki i nie tylko…

Kobieta zarumieniła się na słowa zbereźnego dziadygi i podjęła temat.
- Jak podatki podniesie to mu sami je w rzyć wtrynimy, że się rozpęknie a co!

Mały przyjaciel mnicha dobrze się spisał, choć sam raczej nie był w stanie wywołać większego zamieszania, ale przynajmniej może zasiał niepewność w kilku sercach, to wystarczyło. Plotka zaczęła żyć własnym życiem… Aaron lekko uśmiechnął się. Od samego początku miał wrażenie, ze ich grupa to raczej zespół jednostek działających na własną rękę niż faktyczna grupa… A skoro miał działać sam, to musiał mieć sprzymierzeńców… Może nie było to zbyt godne, grać na najniższych instynktach i uczuciach, ale cóż… jak mówią cel uświęca środki… Mógł powiedzieć, że nie jest z siebie zadowolony, z tego co robi, tu i teraz, ale… rozczulenie się nad sobą zostawi sobie na „po tym wszystkim”.

Obserwacja z odległości była dobrym planem z co najmniej dwu powodów. Po pierwsze łapówka lubiła być w towarzystwie tylko czterech oczy i dwu par rąk. Po drugie – mnich poruszał się po mieście już dość dużo i zdawał sobie sprawę z faktu, że jako obcy mógł zostać zauważony przez kogoś i zapamiętany. Pokazywanie się więc w towarzystwie kogoś z drużyny było po prostu nieostrożne…

Już Aaron miał odejść jednak coś go zaniepokoiło.

- Patrzcie. – kobieta szepnęła konspiracyjnie. – To Wasyli i jego zabójcy. Patrzą się na tego typka stojącego nieopodal…
- Ciii…powoli się wycofajmy to i może nam się nie oberwie…

Mnichowi żołądek podszedł do gardła, to o nim mówili. Cóż, kiedyś to musiało nastąpić… Gdy się lekko odwrócił, nie dając po sobie poznać, że czegoś się domyśla zobaczył dokładnie jak cała grupa najemników już nie gapiła się, a szła w jego kierunku.

Łysy, potężnie zbudowany człowiek uśmiechnął się i kiwnął na mnicha głową głośno wołając:
- Jesteś aresztowany, za podpalenie miasta Gebbo jako wspólnik złoczyńcy Wyszemira. Nie radzę stawiać oporu…

Opór? Wspólnik? – pochlebiające – Aaron uśmiechnął się w myślach… Doskonale wiedział na co go stać, ale… Było kilka zasadniczych „ALE”. Po pierwsze nie zamierzał pokazywać swojej siły w centrum miasta. Po drugie – Biały Kruk był za blisko i przez przypadek mógłby zostać zaplątany w sprawę. Zapewne sam by się wplątał usiłując mu pomóc… Po trzecie – stawianie oporu mogło doprowadzić do czyjejś śmierci… A do tych strażników Aaron nic nie miał…No cóż pozostawała jedna możliwość. Postanowił ją wykorzystać…

Błyskawicznie odskoczył do tyłu, jednocześnie zmieniając ułożenie kija, wyraźnie sugerując, że chce zyskać pole do ataku… Strażnicy na ułamek sekundy zawahali się… Ćwiczona przez lata percepcja zarejestrowała kątem oka to co działo się za nim… Jeszcze jeden odskok… Obrót i bieg. Pomimo obciążenia plecakiem był i tak dużo zwinniejszy niż żołdacy w swoich półpłytowych zbrojach. Zbrojach dobrych może do walki wręcz, ale nie do pościgu… Plecak doskonale zabezpieczał go przed ewentualnymi strzałami z tyłu, więc… Odbicie i skok w boczną uliczkę… Idealnie dopasowane kroki, praktycznie żadnej straty prędkości… Przebiegając obok przewrócił jakiś stragan i kolejny… Przeskoczył nad jakimiś koszami obserwując co dzieje się za nim. Miał kilka metrów, za mało… Jego umysł opracował taktykę. Boczne uliczki były niewygodne… nie w tej chwili. Wypadł na Plac z Fontanną, ten na którym był umówiony ze swoim „małym przyjacielem”… Szkoda, że nie będzie miał okazji zapytać go o imię… Plac mógł wydawać się ryzykowny – zawsze istniało ryzyko, że są tu straże, ale miał jedną dobrą cechę – był pusty, a przynajmniej w miarę pusty… Nie miał czasu na rozejrzenie się za chłopaczkiem - takim, przwie szaleńczym, tempem mogło biec niewielu… Aaron poczuł że kondycję jednak należy trenować codziennie… Wybicie, przelot nad niskim wozem i kolejna zmiana tempa. Tak, jak przypuszczał na placu „dostał na plecy” trzech dodatkowych strażników, ale Wasyli i jego pomagierzy odpadli na kolejnych kilka metrów… „Utrzymuj tempo” – pomyślał – „Oni będą się męczyć szybciej niż ty. Skoncentruj się tylko na tym”… Biegł w kierunku północnym, trochę klucząc w wąskich uliczkach. Tylko tyle, aby zgubić pościg… Nie znał tej części miasta, ale – południe było bardziej niebezpieczne; jeżeli faktycznie przygotowywano tam egzekucję to na pewno zwiększono tam obsadę straży… Brama była więc nieosiągalna… Może północna brama, może port? Kolejne metry, kolejne przewrócone skrzynie, kosze, kolejne zakręty, kolejne skoki… Potknięcie… Krzyki straży gdzieś z tyłu… Może pięćdziesiąt, może dwadzieścia metrów za nim, może tuż za rogiem… Wskoczył za kolejny róg i wpadł do domu. Pusty, jak się wydawało budynek, zniszczone schody na piętro… Pusta framuga okna… Próba wyciszenia tętna i uspokojenia oddechu… Skryte spojrzenia na ulicę… Cisza… Żadnego ruchu na ulicy, żadnych odgłosów... Cisza... przerywana tylko głębokimi oddechami...

Nerwy napięte do granic wytrzymałości; zmęczone mięśnie...

"Jeżeli tak to się ma skończyć - nich i tak będzie. NIe żałuję. Moje życie nie było najlepsze. Ale nie żałuję. Jeżeli wyrwę się stąd - muszę odnaleźć Kruka i tego chłopaczka... Obaj są tego warci."
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 20-01-2009 o 09:48. Powód: ort :/
Aschaar jest offline  
Stary 20-01-2009, 20:30   #75
 
Avdima's Avatar
 
Reputacja: 1 Avdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputację
Chyba nie dane im było się dogadać. Podzieleni na dwie grupy, mające całkiem inne plany co do odbicia Wyszemira, rozeszli się w swoje strony, każdy szykując swoją część planu.
Tylko którego planu?

Po rozstaniu z Aaronem, od którego dał jeszcze radę wycisnąć trochę grosza, poszedł szukać potrzebnych mu komponentów. Już jedną nogą był na targu, gdy uderzyła go niepokojąca myśl.

"Co ja robię?"

- Camelia miała rację...
Sam do siebie powiedział, cicho, jednak kilku przechodniów odwróciło głowę w jego stronę, ale po chwili wrócili do swojej poprzedniej czynności, wiedząc, że to nie do nich były kierowane słowa.
Vincent zaczął przechadzać się po targu, rozmyślając.

"Wpakowałem się w jakąś dziwną kabałę, do tego głupio brnę w to bagno, jakby to był mój jedyny cel w życiu... Jak bardzo zatraciłem się w tym wszystkim, że nie zważyłem konsekwencji z tego płynących?
Igranie z wyższą magią, ze strażą miejską, z całym systemem prawnym... Do tego te morderstwa, narażanie życia niewinnych ludzi...
Jakim potworem musiałem się stać, by nie brać tego pod uwagę? Cała ta sprawa śmierdzi na kilometr, a ja już czuję tę woń na swoich dłoniach... Jeszcze ten jeden krok i sam doprowadzę do zniszczenia tego miasta..."


Vincent stanął na samym środku targu i zadarł głowę ku górze. Krawędzie dachów przysłaniały mdłe, szare niebo. Zza brudnych okiennic wyglądały zmęczone, leniwe lica ludzi, z tęsknotą patrzących na ruinę tego, czym dawniej było ich miasto.

"Jak niewiele potrzeba, by zniszczyć resztki tego miasta, miejsca bliskiego jej mieszkańcom. To przecież ich dom.
Każde zachwianie władzy w tym miejscu może doprowadzić do jego upadku, już i tak niewiele trzyma ją w całości. Gdzie się podzieją Ci wszyscy ludzie, jeśli ich miasto przechyli się dalej ku upadkowi?
Ciekawe, co kieruje tymi wszystkimi, którzy życie oddali w tej dziwnej sprawie z Wyszemirem... Jeszcze ta druga grupa, najwyraźniej gotowa przekroczyć prawo dla swoich celów...
Ironicznie, krytykując ich, krytykuję tak samo i siebie."


- Co tak stoisz jak ten słup soli, palancie?
Miejscową gościnnością objawił się jeden człek, który wpadł w ślepym pędzie na Vincenta.
- Spokojnie - ręką odgradzając się od zaczepnego gościa wyszeptał Blackborne - Już nie będę zaśmiecał Twojej prywatnej przestrzeni życiowej - Cynicznie dodał odchodząc.
Sam teraz nie wiedział, gdzie się udać. Wątpił w powodzenie wcześniej omawianego planu, do tego nie chciał rozwalić spokojnego życia mieszkańców Miasta Ośmiu Węży. Nie miał ku temu powodów, jego sprawa była małym ziarenkiem w porównaniu do bytu całej społeczności.
Lepsze wydawało się poddanie całej sprawy własnemu torowi i zapomnienie o całym ponurym epizodzie z tym miastem.

Vincent skierował się na Plac Czaszek, gdzie odbyć miała się egzekucja Wyszemira, a wraz z nim odejść informacje dla których Vincent jeszcze niedawno gotów był zaryzykować wszystko co miał, łącznie ze swoim zdrowiem.
Po drodze rzucił swój mieszek z garścią monet jakiemuś żebrakowi bez nogi, który przysypiał na brudnym bruku ulicy. Dotyk zimnego mieszka obudził łazęgę, który dopiero po kilku chwilach zorientował się, że obok jego sprawnej nogi leży dar od nieznanego darczyńcy. Rozbłysł uśmiech na jego twarzy, kiedy odciągnął skórzany rzemień i ze środka mieszka zamigotały radośnie srebrniki.

***


- Hej! Ty tam!
Chrapliwy głos przerwał spokojną przechadzkę Vincenta.
- Idziemy na Plac Czaszek, księżulka naszego miłościwego bojkotować - pomimo tępego wyrazu twarzy i równie tępo brzmiącemu głosowi, jegomość używał dość inteligentnych zwrotów - Chcesz się przyłączyć?
- A co Ty, to nie miejscowy je - swoje trzy grosze dodał pijaczyna, wlokący się ledwie za pochodem.
- Idźmy dalej, bo nam miejsce w pierwszym rzędzie zajmą - mądrze dodał kolejny osobnik, na oko jakieś dwa metry wzrostu.
Charczący facet przybliżył się do Vincenta, zapach taniej gorzały uderzał teraz ze zdwojoną siłą.
- Trzymaj się z daleka od placu, bo może być zadyma - cicho mówił awanturnik - Chyba, że się chcesz przyłączyć, to nie zapomnij zaprosić przyjaciół.
Grupa zaczęła się oddalać, wykrzykując przy tym antyrządowe hasła.

"Miejscowa inteligencja."

- Jakbym dorwała tego, co te plotki rozniósł, to bym mu nogi z dupy wyrwała.
Znajomy głos dobiegł zza pleców Blacborne'a. Była to wróżka, Camelia, wyraźnie niezadowolona obrotem spraw. Szczelnie opatulona grubym płaszczem, trzymała duży kawał materiału, robiący w tym czasie za kaptur.
- O, to Ty Vincencie, nie spodziewałam się, że będziesz jeszcze w mieście, do tego w jednym kawałku.
- Szykuje się coś niepokojącego?
Zapytał, chociaż domyślał się, ze stoi za tym Aaron, najwyraźniej jego plan wszczęcia zamieszek się powiodło.
- Jakby nam mało tutaj problemów było, to jeszcze jakiś tłuk po ulicach gadał, że podatki podniosą. Mówił, że od ciotki sąsiada usłyszał, czy coś takiego, bzdury.
- Będzie ciekawie - sam do siebie zaśmiał się cicho Vincent.
- A niby co Cię bawi w tej sytuacji - zdziwiona zapytała Camelia.
- Nic.
- Dziwny jesteś, ale na nikogo normalniejszego nie natknę się raczej na ulicach tego miasta, więc może byś mi potowarzyszył do placu? - trąciła udem Vincenta - Placu Czaszek, jak to go zwą.
- Nie mam obiekcji.

W drodze na plac Camelia niemal cały czas gadała, głownie o mieście i jego problemach. O tym, że dobrze się tutaj żyje, jeśli nie dzieje się jakaś większa draka, jak choćby zamieszki. Nie omieszkała wyrazić również swojego niezadowolenia przez panujące aktualnie zamieszanie.

***

Plac był już częściowo zapełniony, ludzie kłębili się blisko siebie, szepcząc coś nieustannie. Nie wiadomo było, czy czekali na egzekucję, czy też przyszli wyrazić swoją dezaprobatę w związku z domniemanym podniesieniem podatków.
- Dziękuję Ci Vincencie, poczekam tutaj, wolę oglądać to co się tutaj wydarzy z daleka. Zasłyszałam, że mają tutaj dekapitować maga, który podpalił miasto Gebbo, ale sama nie wiem, czy należy w to wierzyć - Camelia zamyśliła się przez chwilę - Podpalenie jest niemal pewne, ale czy był magiem, to wątpię. Prawdopodobnie...
Vincent przez cały czas spoglądał na plac, poniekąd ignorując to, co mówiła wróżka. Udało mu się dostrzec Rizzena, trzymającego się na uboczu
- Przepraszam, ale muszę lecieć, ktoś na mnie czeka.
Nie czekając na to, co powie jego towarzyszka, Vincent poszedł w stronę Rizzena.
- Dupek - dodała tylko wróża, zanim Blackborne odszedł.

Gdy Vincent zmierzał ku Rizzenowi, niemal w tej samej chwili na plac wbiła się pokaźna grupa, tworząc zamieszanie, do tego prawiąc teksty przeciw książęcej władzy i jemu samemu. Tłuszcza wbiegła centralnie na Vincenta, który zaskoczony zaczął wciskać się coraz głębiej w zgromadzony tłum.
- NIECH MNIE W ZADEK POCAŁUJE POCZCIWY KSIĄŻE NASZ SIALALA!
Część tłumu wolała się rozejść, jednak części bunt się spodobał. Powód tego podzielenia zaczął wydawać się logiczny, po tym, jak z tłumu padło imię Vogel.
Kimkolwiek by ten facet nie był, wprawiał ludzi w stan gotowości do bitki. Był albo bardzo wpływowym awanturnikiem, albo znienawidzonym przez część ludu strażnikiem, a raczej dowódcą części straży.
Starając się nie pogubić swojego dobytku, Vincent próbował wydostać się z cielistej pułapki, jednak końca nie było jej widać, przez coraz większe zbicie się tłumu. Co gorsza, coś chwyciło go za nadgarstek i mocno pociągnęło.
Zdezorientowany i prawie stratowany, wylądował na ulicy, uderzając kolanami o podłoże.
"Żesz kuuurrr..."
Nie mogąc się podnieść przez dobre dziesięć sekund, zaciskał zęby, bujając się lekko w przód i w tył, ściskając dłońmi kolana.
Znów coś chwyciło Vincenta. Tym razem był to Biały Kruk, podniósł go z ziemi i zaciągnął do Rizzena. Miał coś ważnego do przekazania.
-Sytuacja się komplikuje…- zaczął posępnie- Aaron wpakował się w nie lada gówno. Ma na karku kilkunastu zbrojnych- miejmy nadzieję, że wyjdzie z tego bez szwanku.- zawiesił głos opuszczając wzrok- Jeżeli chodzi o naszą misję to poszło znacznie lepiej. Hoffer powiedział, że ktoś zszedł już do kanałów- prawdopodobnie nasza konkurencja. Krążą też plotki, że węże, które w nocy oplatają wieże, w dzień przesiadują w kanałach. Nie wiem czy to prawda, ale cieszę się, że wybraliśmy tamtej drogi.
Teraz konkrety. Wyszemir będzie prawdopodobnie przewieziony między wieżą a placem w pancernym wozie, więc będziemy musieli czekać, aż do samej egzekucji. W mieście jest pełno straży, więc nie wiem ile ich będzie tutaj, gdy zacznie się przedstawienie. Już teraz jest znacznie więcej patroli.
Nie sądzę by Aaron nam pomógł nawet, jeśli uda mu się uciec. Na jego miejscu zaszyłbym się gdzieś, a kiedy wszystko ucichnie zniknąłbym z miasta. Jest nas więc trójka i mamy tylko jedną szansę na odbicie starca. Jak wam poszło?- zapytał- Macie wszystko czego potrzebowaliście?


- Pas - tajemniczo i krótko odpowiedział Vincent - Wycofuję się. Gra nie warta świeczki.
Uniósł ręce w pytającym geście
- Nie wiem, co będzie z Wyszemirem, ale mało mnie to teraz obchodzi. Wam też polecam darowanie sobie z jego ratowaniem, będzie zdrowiej i dla was i dla tych ludzi - wskazał płynnym ruchem ręki tłuszczę na placu - Już i tak zbyt wiele narozrabialiśmy, jeśli można takich delikatnych słów użyć. Pozwólcie, że teraz się oddalę i pooglądam wszystko z bezpiecznej odległości.
Po skończeniu krótkiej przemowy, Vincent oddalił się w stronę Cameli.
- Jednak pooglądasz? Co to za... Zresztą, co mnie to obchodzi.
- Po egzekucji znikam stąd - patrząc się na plac, Blackborne spokojnie mówił - Pewnie znów będę tułał się bez celu... Jaki pożytek z takiego wraku człowieka, jak ja?
- A żebyś sczezł z takim podejściem.
-Huh?
 
Avdima jest offline  
Stary 20-01-2009, 22:48   #76
 
Krakov's Avatar
 
Reputacja: 1 Krakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputacjęKrakov ma wspaniałą reputację
Wędrówka ciemnymi, śmierdzącymi tunelami dłużyła się niemiłosiernie. Brago w milczeniu szedł za druidem przeklinając w myślach swoje przemoczone buty i absurd całej sytuacji. Kto by pomyślał, że przyjdzie mu łazić po jakichś kanałach w ślad za gadającą ze szczurami istotą, której rasy nawet nie znał? Na swoje nieszczęście nie znał jednak żadnej alternatywy. Gnom, który zdawał się mieć rozeznanie w podobnych lokacjach wcale się tutaj nie przydawał. Może wszechobecny fetor uszkodził jego zmysł powonienia, dzięki któremu odnajdywał drogę? Nie byłoby w tym z resztą nic dziwnego, skrytobójca sam miał już tego serdecznie dosyć.

W końcu, gdy Ustinov zaczął już wątpić w umiejętności lidera, a nawet zastanawiać się czy ten nie prowadzi ich w pułapkę, gdy pod ich stopami zachrzęściły pogruchotane ludzkie kości, dostrzegł jakieś przejście znajdujące się kilkanaście metrów przed nimi.
- Tam! - powiedział na głos. Halaz również to zauważył i zatrzymał się w miejscu. Na pytające spojrzenie mężczyzny przywódca odpowiedział jedynie skinieniem głowy - to było to, czego szukali.

Z jasnego korytarza dało się słyszeć stłumiony krzyk, a po nim dziwny odgłos przypominający syczenie węży. Wielu węży...

- Uważajcie teraz, miejcie oczy i uszy otwarte! - zwrócił się do drużyny druid. - Jak słyszeliście, coś czai się w tamtych korytarzach, a ja teraz muszę wykonać pewien rytuał, który pozwoli nam pozbyć się najbardziej uciążliwego problemu.

Wszyscy czekali w napięciu, aż Halaz zakończy swój zabieg. Ustinovowi nie podobało się to wszystko. Odnosił wrażenie, że z tych szczurów może być równie dużo pożytku co kłopotów. Poza tym karmienie zajęło dłuższą chwilę, a syczący odgłos coraz wyraźniejszym echem odbijał się w korytarzu przed nimi. Cokolwiek tam było zbliżało się.

- Almirth, Brago! Idziecie na przedzie, skręcamy w lewo w stronę Wieży Ośmiu Węży, nie oszczędzać nikogo.

Dwaj wojownicy, nie spoglądając nawet na siebie ruszyli naprzód za wysłaną przez druida szczurzą armią. Z wyciągniętą bronią - Almirith z sejmitarami, zaś Brago ze swoim mieczem - wkroczyli do nowego korytarza, gotowi w każdej chwili podjąć walkę. Przejście wiodące najwyraźniej do wieży było dobrze oświetlone i, jak im się wydawało, niezbyt dobrze strzeżone. W każdym bądź razie nie widzieli żadnego strażnika. Z głębi tunelu wiodącego pod miastem ciężko było cokolwiek wyłowić wzrokiem. Ich czujne zmysły nie pozwalały im jednak odwrócić się do niego plecami i zgodnie z wolą przywódcy udać się w lewo, wprost do wieży.

- Są za blisko... - rzekł skrytobójca.

Elf zrobił jedynie krok w kierunku, z którego dochodziły dziwne dźwięki, z każdą upływającą sekundą coraz wyraźniejsze i bardziej przerażające. W chwilę później coś wyskoczyło z ciemności atakując Almiritha. Wojownik sparował atak obydwoma ostrzami, posyłając podłużne stworzenie na ścianę przy Ustinovie. Dopiero teraz zabójca mógł się przyjrzeć temu z czym ma do czynienia. Wąż, przypominający swymi rozmiarami ramię rosłego mężczyzny leżał nieruchomo na kamiennej posadzce. Przypominał bardziej rzeźbioną płaskorzeźbę niż żywą istotę. "To niemożliwe by to coś..." - nie dokończył swej myśli Brago gdy bestia poderwała się z miejsca rzucając się na jego nogę. Mężczyzna, podobnie jak jego towarzysz odparł atak za pomocą miecza. Cios, który wyprowadził powinien z łatwością przeciąć tę istotę na pół, jednak tak się nie stało. Ostrze uderzyło w podłużne cielsko krzesząc iskry jakby trafiło na litą skałę i choć udało mu się po raz kolejny posłać węża na ścianę, nie wyrządziło mu to najmniejszej krzywdy.

- Ruszajcie się! Szybko! - krzyknął Almirith do idących z tyłu i zaraz po tym dało się słyszeć kolejne uderzenia jego zakrzywionych kling. Tym razem nie były to już pojedyncze sztuki.

Brago tymczasem sieknął jeszcze kilka razy pierwszego z węży, szybko zdając sobie sprawę z tego, że nic w ten sposób nie wskóra. Wykorzystując okazję z całej siły kopnął małego potwora posyłając go do jego kłębiących się w mroku korytarza kolegów. Skrytobójca ruszył naprzód, by zrównać się z elfem i mało brakowało by trafiła go kolejna z bestii, odbita od sejmitarów Almiritha. Ta jednak, upadając na kamienie wydała z siebie ostatni syk protestu i rozpadła się na kawałki.

- Celuj w oczy! - rzekł wojownik, zanim Ustinov zdążył go zapytać w jaki sposób tego dokonał.

Mężczyzna zastosował się do rady szermierza i kolejne bestie zaczęły padać z obu stron korytarza. Trafienie w ślepia choć skuteczne, nie było wcale łatwym zadaniem, zwłaszcza w wąskim i spowitym mrokiem tunelu, toteż wiele prób kończyło się fiaskiem. Węże trafione w tułów po prostu odbijały się od ostrzy opadając na ziemię tylko po to, by po chwili znów uderzyć. Wojownicy uwijali się jak w ukropie, jednak bestii z każdą chwilą przybywało, a co gorsza obaj odnosili wrażenie, że główne źródło dźwięku, który słyszą już od jakiegoś czasu jeszcze do nich nie dotarło.

Zaledwie chwila dekoncentracji wystarczyła by jeden ze stworów prześlizgnął się przez obronę skrytobójcy i chwycił szczękami nogawkę jego spodni. Brago nadepnął go i szybkim pchnięciem pozbawił życia, z ulgą przyjmując to, że nie został zraniony. W końcu te stworzenia mogły, i zapewne roznosiły, gorsze trucizny niż jakiekolwiek z normalnych węży...

Było oczywistym, że nie utrzymają się tutaj długo. Zabójca nie zamierzał wcale zgrywać bohatera i zginąć tutaj osłaniając ucieczkę pozostałym i miał nadzieję, że elf również nie jest aż tak głupi.

- Wycofujemy się! - powiedział do wojownika, gdy kolejna z istot odbiła się od ostrza jego miecza.
- Słyszałeś?
- Zdążę - odparł w końcu wojownik przesuwając się na środek korytarza, by móc zatrzymać falę ataku samodzielnie. Jego sejmitary wciąż wirowały szaleńczo, jednak Brago zauważył, że ich ruchy stały się nieco wolniejsze niż wcześniej.
- Idź!

Ustinov zupełnie nie pojmował zachowania elfa, jednak nie mógł już dłużej czekać i nie wiedział co mógłby jeszcze zrobić. Ruszył biegiem za pozostałymi.
 
__________________
Gdzieś tam, za rzeką, jest łatwiej niż tu. Lecz wolę ten kamień, bo mój.
Ćwierćkrwi Szatan na forumowej emeryturze.
Krakov jest offline  
Stary 20-01-2009, 23:42   #77
 
MindReaver's Avatar
 
Reputacja: 1 MindReaver nie jest za bardzo znanyMindReaver nie jest za bardzo znanyMindReaver nie jest za bardzo znany
Miasto było dalekie od tego by można je było nazwać spokojnym. Od rana widać było wszędzie niezadowolone miny mieszkańców. Ludzie byli niespokojni. Coś się działo… „To zadanie wisi na włosku, nie zdziwię się, jeśli pozostali już zrezygnowali. Może ja też powinienem rzucić to zlecenie?” Z takimi myślami Rizzen wracał na Plac Czaszek, lecz zatrzymał się. Spojrzał na przestrzeń wokół siebie. Coraz więcej ludzi zmierzało w tym samym kierunku co on. Mijali go obojętnie, najwyraźniej kierowali się na egzekucję, ale było jeszcze dość wcześnie. „Może chcą zająć lepsze miejsce” dumał Rizzen lecz miny przechodniów sugerowały coś innego. Osoby wychodziły z domów i większość z nich albo szła od razu, albo zaraz po tym jak ktoś do nich coś powiedział. Wtem mężczyzna mimowolnie usłyszał o co chodzi – to wieść o majacych wzrosnąć podatkach tak wpłynęła na ludzi. „Jeśli nie odwołają teraz egzekucji to będziemy mieli szczęście” – pomyślał skrytobójca spluwając w bok na kamienną drogę. „Cóż spróbuję, jak się nie powiedzie to trudno. Uciec raczej zdołam. Trzeba jednak jeszcze coś zrobić…” Rizzen cofnął się do wypatrzonego wcześniej kupca. Na szczęście nie ruszył jeszcze w ślad za pozostałymi. Rzucił mu całą swoją ostatnią, już dość szczupłą sakiewkę i smętnym tonem rzekł do mężczyzny:
- Prosiłbym o mały wóz i konia panie, takiego co by mógł go pociągnąć. Nie wiem czy będę mógł go odebrać osobiście, więc od razu mówię, że ktoś może tu przyjść w mym imieniu. Będzie powoływał się na Rizzena, po tym pozna pan, że to on. I proszę nie dziwić się tym co ja, albo ta osoba przyniesie na wóz. Umarł mi brat ostatnio, a wiem, że na pewno chciałby byśmy jego ciało pochowali w pobliżu domu.
- Przykro mi to słyszeć panie, ale trochę mało trzosu tu widzę.
- Panie, mniej litość.
– Odparł Rizzen błagalnym tonem. – Brata ostatnie życzenie, a to wszystko co mi zostało.
- Niech będzie. Zgoda.
- Dziękuję Ci dobry człowieku.
– Skrytobójca uścisnął dłoń kupca i wyszedł. Miał tylko nadzieje, że mężczyzna nie jest oszustem. Cóż, gdyby się takowym okazał, to niedługo dane by mu już będzie stąpać po tej ziemi…

Rizzen wyszedł i pośpieszył wraz z wieloma ludźmi w kierunku Placu Czaszek. Ludzie sfrustrowani wieścią o podatkach zaczepiali jeszcze po drodze tych, którzy nie przyłączyli się do ich marszu, próbując przeciągnąć ich na swoją stronę. Skrytobójca ruszył wraz z nimi. W końcu kierowali się w tę samą stronę, a idąc wraz z nimi zmniejszał ryzyko, że go zaczepią. Nie miał ochoty zadawać się z tą tłuszczą.

Plac był pełny ludzi. Rizzen odłączył się od grupy, z którą szedł i szukał znajomych twarzy wokół tego kłębowiska. Tłum używając wielu prymitywnych słów i haseł złorzeczył księciu. Skrytobójca starał się to ignorować, ale ledwo słyszał własne myśli w tym hałasie. Zauważył w tłumie białe włosy Białego Kruka i przepchnął się przez tłum w jego kierunku. Kruk wypatrzył Vincenta i poszedł po niego, a Rizzen przekazał mu bardziej za pomocą gestów niż słów, że będzie czekał na zewnątrz tego tłumu ludzi. Wkrótce oboje do niego dołączyli i Biały Kruk przekazał swe wieści. Skrytobójca ze spokojem wysłuchał wiadomości o przymusowej ucieczce Aarona, „sam zrobiłbym to samo na jego miejscu” pomyślał. Potem beznamiętnie przyjął rezygnację Vincenta. Był gotowy na taki obrót spraw, miał jednak nadzieję, że chociaż Biały Kruk zostanie…

- Przygotowałem wszystko – rzekł Rizzen Krukowi, gdy Vincent już się oddalił. – Rozumiem jeśli chcesz zrezygnować jak Vincent. Sam też o tym myślałem, ale do szedłem do wniosku, że po tym wszystkim szkoda by było chociaż nie spróbować. Wóz będzie czekał przygotowany u kupca niedaleko południowej bramy. Podałem mu swoje miano i powiedziałem, że może go odebrać kto inny niż ja. Wytłumaczyłem mu też nasze „zamiary”, – Rizzen podkreślił to słowo, by nie było wątpliwości, że okłamał sklepikarza - raczej nie będzie stawiał pytań. Pragnąłbym twej współpracy, samemu ciężko mi będzie, ale jak już rzekłem, jestem przygotowany na Twą rezygnację. Tak więc z dachu, któregoś z budynków wystrzelę w Wyszemra bełt ze środkiem nasennym. Będę starał się nie trafić w miejsce witalne. Spowoduje to może zamieszanie, w każdym razie odciągnę ludzi od ciała i placu wzniecając po tym pożar gdzieś na północy miasta. Jedyne co masz zrobić to porwać ciało Wyszemira i uciec z miasta południową bramą kiedy ludzie będą gasić pożar. Jeśli masz jakieś obiekcje co do krzywdzenia niewinnych, to mogę podpalić pustą chatę, jakich zapewne pełno obecnie patrząc na to ilu ludzi się tutaj zebrało. Jak uważasz, że masz lepszy pomysł na swoją część to wykonaj go. Ja idę zrobić swoje. Jeśli się tego podejmiesz to mam nadzieję, że zostawisz parę śladów, bym mógł Cię odnaleźć. Jeśli nie, cóż, żegnaj.

Nie czekając na odpowiedź, choćby tylko dlatego by nie kłócić się o prawidłowość tego planu z Krukiem, Rizzen szybko oddalił się i zniknął za rogiem najbliższego budynku. „Będzie trzeba wykorzystać magię…” Myślał skrytobójca. Zamierzał zrobić dokładnie to co powiedział, a do podpalenia wykorzystać tę odrobinę wiedzy o magii jaką posiadał. Wspiął się na dach budynku, z którego zamierzał strzelać. Okrył swój płaszcz kamuflażem, i przykrył się nim, tak by żadne czujne oko nie wypatrzyło go tutaj. Mógłby wyczarować taki kamuflaż na całego siebie, lecz kosztowałoby go to zbyt wiele. Płaszcz był prostszy, a Rizzen musiał oszczędzać swoje siły, by wystarczyło mu ich na pozostałe zaklęcia jakich zamierzał użyć. Po strzale, by zaoszczędzić sobie trochę czasu zamierzał skoczyć z dachu i magią spowolnić swój upadek. Zamierzał również użyć magii by podpalić jeden z domów, a puźniej nie wiedział czy nie będzie trzeba zrobić czegoś jeszcze toteż musiał oszczędzać na czym się da. Ostrożnie nałożył dużą dawkę „leku” na bełt, który załadował na swą kuszę i cierpliwie czekał… Miał tylko jeden strzał. Musiał się skupić i odpowiednio wyczuć moment, a gdy już strzeli szybko wykonać resztę swego planu. Miał nadzieję, że Kruk jednak mu pomoże, lecz gdyby okazało się inaczej, to będzie musiał niepostrzeżenie wrócić i sam wykonać resztę planu… Po chwili Rizzen przestał w końcu rozmyślać o swych dalszych posunięciach i skupił się na najważniejszym – trzeba dobrze trafić. Koncentrował się teraz na tym właśnie przedsięwzięciu. Cierpliwie czekał na to co miało nadejść…
 
MindReaver jest offline  
Stary 21-01-2009, 00:01   #78
 
Terrapodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Terrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłośćTerrapodian ma wspaniałą przyszłość
Węże! Zdawało się, że były tam w oddali, lecz część z nich musiała przybyć również tutaj. Z pewnością nie są to wszystkie osobniki, w przeciwnym razie nie przedostaliby się tym korytarzem. Almirth i Brago odparli pierwszy napór tych dziwnych stworzeń. Druid nawet nie próbował ich oswoić - miały w sobie coś nienaturalnego. Z pewnością były magiczne. Nie było jednak czasu zastanawiać się nad tym zjawiskiem. Złe miejsce wybrali na próbę uwolnienia Wyszemira. Musieli się spieszyć nim więcej tych węży przybędzie. Zostawił ich, biegnąc z kobietą i Herażtinem kanałami drogą powrotną, która po chwili zmieniła się w plątaninę korytarzy, których nie znali dość dobrze.

W tym momencie nie mieli najmniejszych szans na powodzenie misji. Węże, było ich coraz więcej, a ich siła zdecydowanie przewyższała umiejętności walki elfa i człowieka. Gdyby tylko wygrali, gdyby udało im się odeprzeć atak... Być może istniałaby szansa powrotu i eksploracji wieży. Jednak ta szansa była tak niewielka. W czasie ucieczki dołączył do nich Brago. Nie było przy nim elfa. Więc jednak coś poszło nie tak. Stracili dobrego wojownika, a wraz z nim szansę na ukończenie misji. A więc cały rytuał poszedł na marne. Całe poświęcenie tych małych stworzeń pójdzie na nic. W serce Halaza wpłynęła złość, irytacja i żal. To on miał być przywódcą, a jak na razie nie dokonał nic przywódczego.

Przystanęli złapać oddech przy jednym z zakrętów. Syczenie węży w oddali już dawno ucichło. Mieli więc pozorne poczucie bezpieczeństwa. Pozostałą jeszcze kwestia powrotu. Lecz nie to teraz zaprzątało myśli druida. Oparł się ręką o ścianę i odetchnął głośno. Nie chciał patrzyć się na resztę drużyny. Dlaczego? Niechęć, poczucie, że ich zawiódł?

- Gdy tylko wyjdziemy... nie chcę... nie chcę was już widzieć... - szepnął. - Po prostu zostawcie mnie samego i zapomnijcie kim byłem.

Włożył dłoń do kieszeni szaty i pomiędzy ziołami odnalazł pierścień. Pierścień z fioletowym kamieniem. Czym to miało być? Ta mała błyskotka miała ich skłócić? To ona wskazywała, kto tutaj dowodzi? Or-Utain chwycił błyskotkę i rzucił nią w kanał. Uderzyła w kamień z charakterystycznym brzdękiem potęgowanym przez echo. Oto jak szybko pozbywa się dowódców.

Muszę napić się czegoś mocnego...

Nie, jednak nie można tutaj tak stać cały czas. Rozpaczać będzie potem.

- Ruszamy - rzekł w ich stronę. - Może jest jakaś szansa...

Szansa zawsze była. Musi istnieć inne wyjście, aby ukończyć tą misję. Nawet gdyby wiązało się to z przewróceniem miasta do góry nogami. Problem polegał w czasie. Nim dostaliby się do miasta, minęłyby godziny błądzenia w korytarzach. Zdecydowanie nie było dość czasu, by wykonać zadanie. Według jego obliczeń, dzisiaj powinna nastąpić egzekucja. Więc należy odnaleźć plac i tam oczekiwać. Jakiś plan działania z pewnością wpadnie mu wtedy do głowy. Będzie to niezwykle trudne, ale będą musieli spróbować. Żadnej innej możliwości nie mają.
 
Terrapodian jest offline  
Stary 23-01-2009, 22:34   #79
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

W skromnym, zamkniętym dla oczu ciekawskich gapiów alkierzu przy grubo oheblowanym stole siedziały dwie istoty – całkowite przeciwieństwa. Wysoka, piękna kobieta o długich białych włosach i tunice tegoż samego koloru, wzbogaconej srebrnymi nićmi, wyglądała niczym księżniczka – egzotyczna księżniczka, zważywszy na pokrywający lewą część jej ciała przedziwny tatuaż – dzieło jakiegoś zamorskiego mistrza lub...boga może? Naprzeciwko niej natomiast w sfatygowanych podróżą, żebraczych szatach nijakiego koloru siedział zgrzybiały starzec z siwą, potarganą brodą. Patrząc na jego chude, wystające członki, zapadłe policzki i głębokie bruzdy na twarzy, można było wywnioskować, że niewiele mu już życia pozostało... Tak, można było, jeśli nie spojrzało się w otoczone pajęczyną zmarszczek błyszczące oczy, z których raz za razem błyskały złośliwe iskierki.

- To będzie naprawdę paskudne... Serafin spojrzała znacząco na swego towarzysza znad kufla pienistego piwa.
- Życie jest paskudne moja miła. – odpowiedział jak zwykle lekko Wyszemir również przypatrując się zawartości kufla kobiety, a raczej tego, co się w nim odbijało – jej dekoltu.
- No, ale... Ci, którzy z nami nie pójdą... szkoda mi ich... trochę. Nie dość, że za bezcen prawie musieli się wykazać, to jeszcze taki los ich spotka.
- No i? Zasłużyli na to zapewne. Zasłużyli swoją pazernością i innymi grzechami. Poszukiwacze przygód to nie mnisi, moja piękna. Zauważ, że ci, którzy mieli trochę oleju w głowie – zrezygnowali.
- A ci co zostali, to szaleńcy, tak?
- Dokładnie, trzeba mieć nie po kolei w głowie żeby porywać się na skarby bogów, nawet jeśli ci odeszli. A w dodatku, aby nam się to udało, potrzebujemy najlepszych spośród tych szaleńców. Tak więc może zamiast dręczyć swoje sumienie, zajęłabyś się starym, zmęczonym człowiekiem i zrobiła mu masaż albo i...
- Kiedy planujesz nawiązać z nimi kontakt?
Serafin ostro ucięła gadaninę starego. Aż za dobrze znała te jego zagrania, by się dać nabrać.
Zielarz westchnął ciężko nad swoim losem, lecz odpowiedział.
- Już niedługo. Nasi przyjaciele mają teraz spory ubaw, niegrzecznie byłoby im przerywać.
- Ubaw?
- Kamienne węże, strażnicy, rozwścieczony tłum i takie tam. Powiedz mi lepiej moja droga, skoro nie chcesz wspomóc starca w potrzebie, czy przywiozłaś TO?
- A jak myślisz?
Serafin uśmiechnęła się przebiegle, poklepując dyskretnie skórzana torbę.
- Cudowna, wspaniała kobieta! Muszę znaleźć dla ciebie jakąś nagrodę...
- Ty mi już nic nie znajduj stary zbereźniku. Starczy trochę spokoju jeno.
- Oj no, spokój to się ma po śmierci, a teraz trzeba się ruszać. Dużo ruch...szać!
– zgorszona mina towarzyszki bynajmniej nie zbiła Wyszemira z tropu, szczerząc swe nieliczne zębiska wstał od stołu – No nic, kochanie. Gruchanie zostawmy na potem, a ja tymczasem sprowadzę naszych wybrańców...



FOLETOWI

Pospiesznie podążali przed siebie kanałami nie bacząc już na smród zgnilizny czy mazistą breje, w której przyszło im się poruszać. Coraz mniej liczyło się też ich zadanie w obliczu wściekłego syku węży. Zawsze wszak najważniejsze było życie – to własne.
Wtem korytarz skończył się prowadzącą do góry kratą.
Jak, dlaczego, czy zabłądzili?
Te pytania musiały poczekać. Najważniejsze to się wydostać z tego syczącego piekła magii.

Brago jako najsilniejszy zapewne w uszczuplonej grupie podszedł do zamkniętego włazu i z całej siły naprężył się, by go otworzyć. Pokrywa ledwo drgnęła, kiedy usłyszeli głos zza pleców skrytobójcy.

- No nieźle... naprawdę ładny pogrom zrobiły w wieży te szczurki druidzie. Winneś za to zawisnąć co najmniej trzy razy.

To był Wyszemir! Jak to możliwe, że ani Brago, ani nikt inny nie wyczuł jego obecności? Starzec widać miał swoje sposoby i sam postanowił się uwolnić. A może oswobodziła go inna drużyna, może się spóźnili?
Mimo prób kontaktu, stary zielarz milczał teraz jak zaklęty. Gdy wreszcie zniecierpliwiona Macha postanowiła chwycić go za ramie, natrafiła na próżnię.

- Iluzja. – gwizdnął z podziwem Herażtin Dzięki temu on może być w kilku miejscach na raz.

Nagle postać znów ożyła, usłyszeli jej głos:

- Kłaniam się wam, moi niedoszli wybawicieli. Naprawdę starcze me serce jest wzruszone takim poświęceniem płynącym z waszych szczerych serc, w których miejsca nie ma na pazerność czy interesowność. Ucieszy was –zmartwionych mą niedolą - wiadomość, że jestem cały i zdrowy i właśnie sobie siedzę z piękną Serafin przy kominku i popijamy złocisty browar. Ma towarzyszka jest trochę wstydliwa, ale zapewnić was mogę, że śle pozdrowienia. Posłałaby też całusy, ale te są dla mnie hehehe! – zarechotał starzec, nic sobie nie robiąc z zagrożenia, w jakim była drużyna – No, ale wracając do naszych spraw, to również ucieszyć was powinna informacja, że tak naprawdę posiedziałem w wieży raptem chwilę – tyle co mi trzeba było, by ostawić iluzję strażnikom i przygotować wasze powitanie. Ci z was, którzy prócz wywijania mieczykami, również do ksiąg zajrzeli i historię miasta zbadali, wiedzieć powinni, że obie Wieże Czterech Węży zbudował czarodziej przed wiekami i mówiąc nieskromnie: to byłem ja. No dobra, część mnie... w pewnym sensie. W każdym razie zostawiłem sobie wtedy kilka magicznych drzwiczek, obawiając się, ze włodarz miasta po wykonaniu zadania, sam mnie tu zawrze, co i też uczynił na własne nieszczęście. Tak czy inaczej, mili moi czas dopełnić waszego zadania, czas wybrać spośród was najlepszych, co na wyprawę po boskie skarby ruszą! Kiedy zniknę, otworzy się portal. Ci, których naznaczyłem, przejdą przezeń wprost do naszej karczmy i będą raczyć oczy wdziękami powabnej Serafin. Ci zaś, którzy zdecydują się przejść, a nie zostali wybrani... no cóż, trafią do cel więziennych w wieży, aby czasem nie próbować nas ścigać. Oczywiście, zawsze też ci, którym zabraknie odwagi, mogą zostać na swoim miejscu, ale wtedy z przygody na pewno nici, a i otoczenie chyba niezbyt miłe. A więc kochani... Kraina Dawnych Bogów czeka na was, przechodźcie!

Postać Wyszemira rozmyła się, mimo iż jego skrzekliwy śmiech odbijał się jeszcze od ścian.
Zamiast niego natomiast pojawiło się wielkie oko – portal do ich początku przygody lub końca...


Syki węży były już bardzo blisko, znów zobaczyli ich sylwetki w oddali.



ZIELONI

Aaron


Starał się uspokoić oddech, by nikt go nie usłyszał, ale było to pobożne życzenie. Serce dudniło mu niczym krasnoludzki młot i naprawdę mnich zaczął lękać się czy wytrzyma, szczególnie, że... kątem oka zobaczył ruch!

Nie przed sobą, nie koło sienie, nie z tyłu, lecz na górze!

Zanim się spostrzegł, sieć została nań zarzucona, a z dachu domostwa zeskoczyli nań trzej ludzie – ubrani w codzienną odzież, bez żadnych oznak władzy. I gdy już Aaron miał nadzieję, jeden z nich rzekł:

- Nu, towarzysz! Wasyli cię bardzo czeka, że nie tylko strażników posłał, lecz i nas, obiecując słoną zapłatę. To i ty się nie wierć ptaszyno, cobyś się na nożyk mego towarzysza nie nadział. Idymy!

I uniósłszy sieć ze skrępowanym mnichem, jakby nic nie ważyła, mężczyźni pomaszerowali w stronę Wieży Czterech Węży.


Kruk, Rizzer, Vincent

Mimo kilku starć, strażnikom udało się opanować zamieszki, a przynajmniej wstrzymać je, gdy kolejny tuzin żołnierzy wkroczył na plac, zaś na ich czele kroczył herold książęcy. Mężczyzna wszedł majestatycznie na szafot. Chwilę przypatrywał się zebranym na placu ludziom, jakby wyławiając z pośród nich znajome twarze, po czym zadąwszy w trąbę, by uciszyć zupełnie gawiedź, zaczął ogłaszać:


- Mieszkańcy Miasta Ośmiu Węży, ludu miłościwie nam panującego księcia pana! Przynoszę wam oto wieść, że zbrodniarz straszliwy, Wyszemirem zwany, który miał zawisnąć dziś za swe zbrodnie w mieście Gebo, uląkłszy się kary i ukorzywszy przed naszym księciem, postanowił wyznać imiona wszystkich swych współpracowników w zamian za odwołanie egzekucji. – po zebranych przeszedł jęk zawodu – Niemniej jednak książę nasz i władca, postanowił, że egzekucja dziś się odbędzie. Zginą ci, którzy spalili piękne Gebo i w ukryciu dotychczas pozostawali. Niech więc sprawiedliwości stanie się zadość, bowiem ci bezwstydnicy są wśród was, złapcie ich! Oto Kruk, zwany Białym, wyznawca dawnych bogów. – wskazał idealnie na całkowicie zadziwionego Kruka – Oto Rizzer, czarodziej, co się czarna magia zajmuje. Oraz Vincent, morderca. Łapać ich!

Tym razem nie było nawet sposobności uciekać czy bronić się, wzburzony tłum uderzył prosto w nich i pewnie sam rozprawił się ze złoczyńcami, gdyby nie strażnicy, których zadaniem było odstawienie więźniów do wieży.

Po co, skoro egzekucja miała odbyć się jeszcze dziś? Tego mieli się dopiero dowiedzieć.


WSZYSCY

Siedzieli wszyscy czterej w ciasnej celi bez okna, gdzie jedynym źródłem jasności, był wąski snop światła spod zbrojonych drzwi. Niektórzy ranni, wszyscy zaś zniechęceni.

- Uuu widzę, że humory nie dopisują. – głos odezwał się znikąd, znajomy głos!

To był Wyszemir! Stał pomiędzy nimi i uśmiechał się jednym z tych swoich wrednych uśmieszków.

- Kłaniam się wam, moi niedoszli wybawicieli. Naprawdę starcze me serce jest wzruszone takim poświęceniem płynącym z waszych szczerych serc, w których miejsca nie ma na pazerność czy interesowność. Ucieszy was –zmartwionych mą niedolą - wiadomość, że jestem cały i zdrowy i właśnie sobie siedzę z piękną Serafin przy kominku i popijamy złocisty browar. Ma towarzyszka jest trochę wstydliwa, ale zapewnić was mogę, że śle pozdrowienia. Posłałaby też całusy, ale te są dla mnie hehehe!
– zarechotał starzec, nic sobie nie robiąc z sytuacji, w jakim była drużyna – No, ale wracając do naszych spraw, to również ucieszyć was powinna informacja, że tak naprawdę posiedziałem w wieży raptem chwilę – tyle co mi trzeba było, by ostawić iluzję strażnikom i przygotować wasze powitanie. Ci z was, którzy prócz wywijania mieczykami, również do ksiąg zajrzeli i historię miasta zbadali, wiedzieć powinni, że obie Wieże Czterech Węży zbudował czarodziej przed wiekami i mówiąc nieskromnie: to byłem ja. No dobra, część mnie... w pewnym sensie. W każdym razie zostawiłem sobie wtedy kilka magicznych drzwiczek, obawiając się, ze włodarz miasta po wykonaniu zadania, sam mnie tu zawrze, co i też uczynił na własne nieszczęście. Tak czy inaczej, mili moi czas dopełnić waszego zadania, czas wybrać spośród was najlepszych, co na wyprawę po boskie skarby ruszą! Kiedy zniknę, otworzy się portal. Ci, których naznaczyłem, przejdą przezeń wprost do naszej karczmy i będą raczyć oczy wdziękami powabnej Serafin. Ci zaś, którzy zdecydują się przejść, a nie zostali wybrani... no cóż, trafią do cel więziennych w wieży, aby czasem nie próbować nas ścigać. Oczywiście, zawsze też ci, którym zabraknie odwagi, mogą zostać na swoim miejscu, ale wtedy z przygody na pewno nici, a i otoczenie chyba niezbyt miłe. A więc kochani... Kraina Dawnych Bogów czeka na was, przechodźcie!

Postać Wyszemira rozmyła się, mimo iż jego skrzekliwy śmiech odbijał się jeszcze od ścian.
Zamiast niego natomiast pojawiło się wielkie oko – portal do ich początku przygody lub końca...

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 02-02-2009, 12:19   #80
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Aaron Huesmann - Zieloni

Okazało się, że jego znajomość miasta jednak nie jest perfekcyjna… Może raczej należało powiedzieć, że Wasyli miał na swoich usługach jeszcze jakieś szumowiny, no dobrze, najemników. Siec była dobrym rozwiązaniem na rosłego, bądź, co bądź, mnicha. Pozostawało tylko mieć nadzieję, że reszta „drużyny” wyszła na tym lepiej… Uratowanie Wyszemira było praktycznie niewykonalne, ale prawdę powiedziawszy – chyba nie o to w tym wszystkim szło… Jakieś zawody, zwodzenie, wygrywanie jednych przeciwko drugim, brak pełnych i sprawdzonych informacji – to wszystko powodowało, że zadanie przypominało bardziej niemożliwy do zdania test, niż faktyczną „akcję ratunkową”… Czasu było również na tyle mało, że zorientowanie się w układzie miasta, nie mówiąc już o powiązaniach pomiędzy instytucjami i mieszkańcami, a nie wspominając już nawet o historii miasta było niemożliwe – najemnicy działali, zatem w warunkach zapewniających im minimum szans na sukces…

Możliwe, że Ci, którzy się wycofali – podjęli najlepszą możliwą decyzję…



*****
Wylądował w końcu w niewielkiej, zatęchłej celi. Oczy powoli przyzwyczaiły się do niewielkiej ilości światła. W celi nie był sam – pozostali towarzysze również się tutaj znajdowali…

Zanim zdążył coś powiedzieć usłyszał głos, który – jak się okazało – należał do Wyszemira. Wysłuchał nadętej do granic możliwości i ociekającej pychą oraz sarkazmem wypowiedzi... Tylko z grzeczności nie roześmiał się na głos… Jedna wielka mistyfikacja – zadanie, którego nigdy nie było; sprawa, która nigdy nie zaistniała… Dłuższą chwilę zajęło mu uspokojenie się, choć do końca nie był pewny, czy jego głos będzie brzmiał naturalnie…

- Chciałem Wam podziękować – powiedział – za tych kilka dni, które spędziliśmy razem… Myślę, że wolałbym nie dowiedzieć się tego, co teraz wiem – że wystrychnięto nas na dudków – niezależnie od tego co skłoniło nas do przyjęcia tego zadania… Wybaczcie, ale nie lubię czekać – powiedział Aaron wstając – życzę Wam jak najlepiej…

Mnich podszedł do portalu i zbliżył do niego rękę. Przez chwilę czekał jakby wahając się, a może czekając na reakcje innych.

- Żegnajcie… Biały Kruku, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy… Liczę na to. Dziękuję za… - ostatnie słowo zostało zagłuszone przez trzask, jaki wydał portal, kiedy Aaron dotknął jego powierzchni i zniknął z celi.
 
Aschaar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172