Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2009, 20:54   #545
Almena
 
Almena's Avatar
 
Reputacja: 1 Almena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputacjęAlmena ma wspaniałą reputację
Cesarzowa wyczuła nagle tą charakterystyczną energię mrożącą krew w żyłach. Zimno. Zbliżający się chłód. Znieruchomiała. Coś krążyło w powietrzu, niepewnie zbliżając się i oddalając, raz za razem. Delikatny, niewinny trzepot skrzydeł. Inny niż echo trzepotu skrzydeł nietoperzy. Ścisnęła rękojeść zdobionego pięknie, wąziutkiego sejmitara.
- Ultrine Lolth Kyorl Dos!
Cesarzowa z jękiem zdumienia odwróciła się błyskawicznie na pięcie. Spotykając jego rozbawione spojrzenie znieruchomiała z rozchylonymi ustami i ściśniętym gardłem, niezdolnym do wydobycia żadnego słowa.
- Usstan tlun natha abbil – uśmiechnął się czarująco.
- Oloth zhah tuth abbil lueth ogglin – odparła zimno, cofając sie asekuracyjnie, wciąż trzymając dłoń na rękojeści sejmitaru.
- I`m not that kind of darkness, though ;3 Treemma naut.
- Jal khaless zhah waela! – syknęła wrogo cesarzowa.
- Oh my, yes. But you do not have much choice, now do you?;3
Cesarzowa stała nieruchomo, w oszołomieniu. Nic do niej nie docierało. Była pogrążona w głębokim szoku. Oto ni stąd ni zowąd, w jej podziemnym mieście, w jej pałacu, w jej komnacie, zjawia się Taki Jak On, potężny demon, który mógłby zakończyć dzieje tego miasta jednym swym słowem...
- Ele ph' dos ghil, errdegahr? Xunus dos doer ulu elgg udossa jal wun l' kaas d' Ast`Aroth?
- Nau. Usstan doer wun gre'as'anto.
Uśmiechnął się szelmowsko i dodał:
- Usstan doer wun l' nam d' ussta veldruk, Ray`gi Tarayatechi.
Na twarz cesarzowej wykwitło bezdenne zdumienie doprawione paraliżującym niedowierzaniem.
- Ray`gi...?! – szepnęła cicho, jakby nie chciała wywołać demona z piekieł.
- Yhym!;3 Uk maglust nezmuth ultrinnan phor uns'aa, Usstan tlun ukt wanre nin. Wun ukt elamshinae uk lest dos dro, ilythiirin. Usstan doerrus ulu tesso dos vel'bol uk uriu keffal do'suul! Kyon ulu vok?;3
- S-siyo!… - wydukała cesarzowa, opadając półprzytomnie na zdobiony pięknie fotel.

* * *

...Wymiar Chaosu. Twierdza Karak-Kadrin.

Wicher huczał i wył. Szarpał bezlitośnie drzewa rosnące za oknami, wierzchołki strzelistych krzewów gięły się do ziemi. Deszcz falami ostro dudnił o grube szyby i dach. Od czasu do czasu odzywało się łagodne grzmienie i agresywny trzask gromu. Białe przebłyski rozświetlały ciemności lepiej niż nieliczne świeczniki z sześcioma gromnicami. Było chłodno i wilgotno w starych murach. Wszędzie pachniało sędziwymi, mokrymi kamieniami. Półmrok, cisza i nieruchome, zimne powietrze przegoniły wszelkie żywe istoty.
Barbak szedł powoli i ciężko, a echo odbijało odgłos jego kroków jako miękkie, wszechobecne uderzenia. Dotarł do potężnych drzwi z czarnego, lśniącego drewna i z klamką z białego kryształu. Wszystkie wrota w kaplicy wyglądały tak samo. Były równie ciężkie, oporne i równie głośno skrzypiały przy otwieraniu.
Szedł dalej korytarzem, bardzo szerokim i jeszcze wyższym. Po bokach czuwały pilastry, oraz ich smuklejsze kuzynki kolumny, którym z rzeźbionych bogato głów wyrastały trzy szpony, podpierające sufit i łączące się po jego środku z braćmi stojącymi po przeciwległej stronie. Misterna, krasnoludzka robota.
Równą, spokojną piosenkę deszczu zakłócił kolejny grzmot. Białe, krótko żyjące światło wpadało do korytarza tylko od strony zachodniej. Przeciskało się przez barwne, acz dziwnie ciemne tego dnia witraże, stojące w olbrzymich oknach, oddzielonych od siebie skupiskami pięciu małych kolumienek.
Barbak nie zwalniał, ani nie przyspieszał, choć chłód zaczynał już go dręczyć. Kolejne czarne drzwi. Musiał się nieźle zaprzeć nogami, by je pchnąć. Powoli, same się za nim zatrzasnęły. Zatrzymał się i spojrzał w otchłań przed sobą. Patrzył, i widział więcej niż mógł pojąć. Przeszedł go dreszcz, poczuł głębię i wszechmocną potęgę skrytą w świątyni. Nawet on, wielki wojownik, przy nieśmiertelnych murach pojmował kruchość swego istnienia i swej władzy. Musiał, po prostu musiał przyklęknąć.
Po chwili powstał. Olbrzymia przestrzeń przytłoczyła go. Kolejne mrugnięcie potężnej błyskawicy odsłoniło w bladym białym świetle gruby mur naszpikowany witrażami, oddalony od swego równoległego bliźniaka o prawie siedemdziesiąt pięć metrów. Choć oświetlenie było mizerne, zewsząd biło jasne, krystaliczne światło. Szarość odpędzona blaskiem żywiołu na chwilę zgodziła się ukazać swój skarb wojownikowi. Zespoły przepięknych arkad, arkatury umieszczone pod gzymsami wieńczącymi ściany, wimpergi przypominające żywe promienie ponad oknami, tysiące ozdobnych pilastrów, gurty, które jak płaskie szpony wbijały się w sklepienie... Z kolumn jak ze szczytów sterczały na długich drzewcach krasnoludzkie sztandary. Wojownik otrząsnął się. Idealny widok na całość przysłaniała mu masywna kolumnada. Podszedł do jednego z filarów. Czuł się malutki jak mrówka przy olbrzymim, groźnym dębie.
Powoli szedł w prawo. Każdy, nawet najlżejszy krok kładący się na podłodze z lśniących kamiennych płyt, dudnił pod sufit miękkim pogłosem.
Wojownik obejrzał się niespokojnie, tknięty dziwnymi wspomnieniami. W niszy otoczonej czarnym marmurem, oświetlonej tradycyjnymi świecami, majaczyła groźna, potężna sylwetka bojownika, klękającego na jedno kolano, podpartego na głowni miecza wbitego w ziemię. Czuwał ponad czarną, kamienną trumną.
Ruszył dalej. Uświęcona ściana Grimnira wyrosła przed jego oczami. Monumentalna, owiana chłodem. Spowita tysiącami blasków lamp, lamp o kryształowo błękitnym świetle bijącym w górę promieniami, które jak szkliste ostrza otaczały realne klingi i topory. Trzask grzmotu i tętent deszczu o podłogę tu także były obecne. Ale tu ich moc i potęga bladły. Barbak patrzył na ścianę pnącą się skosem niemalże pod sufit, najeżoną rozsypanymi nierównomiernie klingami i toporzyskami. Zaczął ostrożnie wspinać się po kamiennych stopniach i chodnikach. Ostry huk gromu zjeżył mu włos na karku. Mijał opuszczone, martwe topory, wbite nieśmiertelnie w skalne szpary. Pod każdym tabliczka. Imię wojownika. Nie mógł patrzeć na ten cmentarz.
Topór Waldorffa znalazł tu swoje miejsce. Barbak przystanął. A więc udało się. Imię jego przyjaciela było teraz nieśmiertelne, a dusza jego spokojna.

* * *
Levin;
Nie ma co, Żywy Ogień w rękach Levina to zabójcza broń! Widać smok trafnie wybrał swego nowego właściciela! Rithowi bardzo nie spodobał się widok słynnego artefaktu Bieli w zręcznych łapkach ślepca – ha! Jak cudownie znów ujrzeć świat, a jeszcze cudowniej, że pierwszą rzeczą jaką się zobaczyło był lęk w oczach przeciwnika, i to demona! Levin pozwala Rithowi ‘obejrzeć płonący kij z bliska’; demoniczne zęby sypnęły gradem na trawę!
* * *
- Nie cierpię wartować... – ziewnął. – Nasi bracia muszą się doskonale bawić. Wrócą znów tak syci, że będą się przewracać. A my tkwimy tu.
Oparł się o występ muru. Wiatr zaszumiał jego długim płaszczem.
- Nie narzekaj – mruknął jego towarzysz, wyprostowany dumnie i sumiennie zapatrzony w ciemny horyzont.
- Ech – machnął ręką. – Nawet księżyca nie widać.
- Chyba wszystkiemu już, co ma nieco rozumu w głowie, odechciało się na nas napadać.
Zamilkli. Coś trzasnęło w dole. Gdzieś u samego kresu gigantycznego muru. Drobna gałązka. Chrup... Zawiał wiatr. Trawa zaszeleściła daleko, głęboko w dole, pod murami. Coś ją uginało, miękko i powoli. Ucichło z nagła. Głośniejszy szmer, jakby nagły powiew wiatru pod murami. Tylko tam. Dziwny wiatr. Pac, pac... Coś chodziło... Pac, pac, pac... Zbliżało się... Pięło się ku górze.
- Co to...? – wartownik oparty o mur przechylił się mocniej i zajrzał w nieprzenikniony mrok.
Ciemność nie była najmniejsza przeszkodą dla jego oczu. Jednak...
- Widzisz coś?
- Nie.
Pac, pac... Zatrzymało się. Coś zaszemrało na dole. Kilka razy pod rząd. Okruszki skał oderwane od muru delikatnie upadły na źdźbła trawy. Ale wartownicy usłyszeli ten hałas. I tylko to.
- Coś tu jest – warknął półszeptem jeden z nich, odstępując od krawędzi muru. – Coś wchodzi pionowo po murze!
- Niemożliwe! Nic nie widzę! – syknął nerwowo tamten. – Goła, pionowa ściana!
Wiatr zaszumiał ich płaszczami. Zapanowała głęboka, nocna cisza. Szkrob... Wartownicy cofnęli się odruchowo. Coś skoczyło. Tam, gdzieś w dole. Kilka obdrapanych kamyczków spadło znów w dół. Wartownik usłyszał, i dokładnie znalazł miejsce, w którym spadły. Ale powyżej, na całej długości muru, nie było nic. Pustka. Szkrob... Kolejne kamyki spadły metry dalej. Coś wisiało na pionowej, śliskiej, zimnej skale. Tylko jak daleko od końca muru...?
- Coś tu jest.
- Drań bawi się z nami! – warknął gniewnie.
- Może powinniśmy...?
Jeden z wartowników poczuł chłód na całym ciele. Rozległ się przeraźliwy, bardzo wysoki pisk gniewu. I skoczyło.
- Tam...!
Przemknęło jak wicher, pociągając za sobą lodowaty prąd powietrza, na tyle silny, że podciął nogi obu wartownikom.
- Przeklęty...!
Błyskawicznie skoczyli na równe nogi.
- To jest tam!!! Jest na murze!
- Niemożliwe!
- To jest na murze!!!
Wwwiiijjjjiiiii!!! – ogłuszający boleśnie pisk zaświdrował znów w powietrzu.
Cichł powoli, umykając w mrok. Wartownicy dysząc niespokojnie rozglądali się wokół, wodząc w powietrzu błyszczącymi toporami.
- Nic nie wyczuwam...
- Ani ja. Zniknął?
Wstrzymali oddechy.
- To jest tutaj – szepnął. – Słyszysz? Oddycha.
- Nie. To szum wiatru...
Rozejrzeli się znów niespokojnie. Znieruchomieli, stojąc blisko siebie.
- Patrzy na nas – rzekł cicho wartownik, przywierając plecami do pleców towarzysza. – Patrzy! Czuję na sobie jego wzrok.
- Ja też.
Wiatr fuknął. Pac, pac... Szło powoli, nie śpiesząc się, nie bojąc się. Echo jego kroków rozmywało się, nie można było określić, skąd tak naprawdę dochodziło. Ono o tym wiedziało. Pac, pac, pac... Krążyło wolniutko dla własnej uciechy. Zatrzymało się. Idealna cisza. Powietrze drgnęło znienacka.
- Zbliża się! – krzyknął wartownik, odskakując i szykując topór.
Czarne jak noc powietrze warknęło ze złością. Wiło się, gęstniało, rosło, skupiało w bezkształtną, żywą masę. Błysnęło białymi kłami.
* * *
Barbak; ...
Tup, tup...
Wiatr.
Szkrob…
Huh…? – obejrzałeś się przez ramię.
Pustka.
Gniewnie zmarszczyłeś brwi. Byłeś sam. Tup, tup... Podmuch wiatru musnął twoją skórę.
* * *

Astaroth pojawił się na polu walki, gdzie z żywych pozostała już tylko Kejsi. Chimerka spojrzała na niego z przestrachem i zdumieniem, oba te uczucia jednak stopniowo wygasały, kiedy podchodził bliżej i bliżej, bijąc brawo.
- Widzę, że jednak jedna z moich bestii ocalała!
- Oh my, no, actually, I don`t think so;3 – chimerka uśmiechnęła się krzywo, teraz już bez cienia lęku mrużąc zaczepnie złote, kocie oczy. - Well, look at you!;3 You`ve changed so much! – spojrzała ci w oczy. – Ani śladu po tej paskudnej chorobie wątroby, hm?;3
- Tak to się kończy - wskazał na pobojowisko - gdy się mnie wyzywa do walki.
- Mocne słowa jak na kogoś, kto godzinę temu leżał pod butem Mistress, hm?;3 Ciesz się, że nie nosi obcasów!;3 Chociaż tu... – chimerka przyjrzała ci się lepiej i przesunęła sugestywnie łapką po własnym czole. - ...tutaj chyba odcisnął ci się wzór jej podeszwy, hm!;3 A nie, przepraszam, to tylko zmarszczki...;3 Pamiętaj, Astaroth – mrugnęła do ciebie. - Nie pozwoliła ci istnieć nadal, abyś popisywał się pychą. Myślisz, że jeśli uda ci się wspiąć na szczyt drabiny, nie możesz stamtąd spaść? Im wyżej zajdziesz tym boleśniejszy jest upadek. Zbyt mało czasu minęło. Twoje rany ledwie się zasklepiły – zauważyła równie bystro co złośliwie. - She may still change her mind!;3 – Kejsi uśmiechnęła się do ciebie grożąco i wrednie. – Mógłbyś okazać jej czasem trochę ‘wdzięczności’ za szacunek, z jakim się do ciebie odnosi. She won`t wait forever. Didn`t mama teach you to give affection, hm?;3 Maybe you should try to be some more… … - Kejsi zakolebała biodrami, wywijając kocim ogonem i przednimi łapkami z parodyjną gracją figlarnie zaznaczyła w powietrzu zarysy swojej sylwetki. – Remember, whenever she is raging, she takes all life away. Myślisz, że jesteś jej potrzebny tylko jako niepokonana maszyna do zabijania? Hm! Think about it. Or you may not live another hour – ostrzegła poufnie i przyjacielsko, nad wyraz chłodno i poważnie. – W końcu, udowodniłeś jej, że nie jesteś niepokonany, hm-hm!;3

Czarny warg usiadł przy nodze Kejsi, kładąc potulnie uszy, tuląc łeb do brzucha chimerki i popiskując radośnie, merdając ogonem, lizał jej rozłożona dłoń.
- Now, if you`ll excuse me... – Kejsi poklepała warga po głowie i spojrzała w niebo. - I have a Warrior of light to kill! ;3
Zniknęła, rozpływając się w powietrzu, wraz z czarnym wargiem, Starfire i ciałem Ray`giego. Czułeś, że jej nie powstrzymasz, a intuicja podpowiadała ci, że sam pomysł by tego dokonać był zły.

* * *
Barbak; W blasku błyskawicy, ujrzałeś włochate, czarne cielsko złażące zgrabnie i cicho po jednej z ogromnych kolumn, głową w dół!



- What`s wrong with you, light-boy, hm?! – odezwał się zaczepnie wilk, a na jego pysku wykwitł uśmiech. - Shooting at me, running away, going on a little chit-chat with your dwarven friends…? By the way, podsłuchałem u drowów świetny kawał!;3 Słuchaj. Czym różni się waleń od dwarfa? Niczym – i finwale, i Fun-Wal-e są opasłe, łyse i puszczają parę wodną dziurą!!!
[Takes the dwarf`s axe]
- Alas, poor Waldorff! I knew him, Barbak: a fellow
of infinite jest, of most excellent fancy, hm-hm!;3 I`ve killed him, remember? ^__^

Wilk odłożył topór na miejsce. Spojrzał ci w oczy.
- Nie masz bladego pojęcia, kim jestem, hm? – wilk odezwał się po chwili głosem Kejsi – Nie przyszłam po przebaczenie. Przyszłam, gdyż musiałam. Jako wojowniczka, którą nigdy nie będę. Przyszłam, abyś mógł pomścić Waldorffa. Zabił go, gdyż mu na to pozwoliłam. Gdyż tego chciałam. Przyszłam, abyś mógł go pomścić. Abyś nie musiał żyć z tym piętnem. Przyszłam i po ciebie, za tamtą niewypowiedzianą walkę, za cios wymierzony w kogoś Takiego Jak Ja. Hm! – wilk uśmiechnął się i powiedział znów męskim głosem. – A ja przyszedłem, abyś nie musiał żyć, po prostu;3 Aby znów ujrzeć śmierć w oczach Wojownika Światła! Come on! – wilk stanął na dwóch tylnych łapach, wyprostował lewą przednią i prowokująco pokiwał na ciebie, wzywając cię do siebie. - Your friend, Paladine, is waiting!;3
Rozejrzał się wokół.
- Oh my, all right. Nie musimy walczyć tutaj.
Otoczenie zawirowało, pojawiałeś się wraz z wilkiem na trawiastej, opustoszałej równinie.
- Shall we?;3
Wilk otoczył się naraz kłębami czarnej mgły, przemieniając się w... ogromną trąbę powietrzną z mgieł! Ruszył ku tobie, prując ziemię!

Circular Logic by *Fyreant on deviantART
 
__________________
- Heh... Ja jestem klopotami. Jak klopofy nie podoszają za mną, pszede mnom albo pszy mnie to cos sie dzieje ztecytowanie nienafuralnego ~Dirith po walce i utracie części uzębienia. "Nie ma co, żeby próbować ukryć się przed drowem w ciemnej jaskini to trzeba mieć po prostu poczucie humoru"-Dirith.
Almena jest offline