Levin szedł wymachując kijem, oręż śmigał w rękach wojownika zostawiając tylko ogniste smugi, na twarzy Ritha wykwitł strach. -Zginiesz demonie.
Na twarzy druida nie pokazała się ani jedna emocja. Ciągle było widoczne cierpienie i to nie te fizyczne.
Demon skoczył na niego z pazurami, mężczyzna nie unikał, gdy tamten był blisko zamachnął się. Blada twarz odskoczyła do tyłu, ze zmiażdżonych ust posypały się białe zęby.
I znowu żadna nowa emocja nie wykwitła na twarzy mężczyzny. -Mówiłem.
Głos był obojętny. Kolejny cios był wymierzony prosto w tchawicę przeciwnika. W momencie gdy druid wziął zamach walczących otoczyły płomienie, ściana ognia osłoniła ich przed wzrokiem obserwatorów. Miała opaść gdy zostanie tylko jeden.
Demon mógł obserwować oczy Levina w których płomień, który palił się do tej pory zamienił się w pożar. Ten pożar zapowiadał wiele, mówił wiele ale nic co by pomogło Rithowi.
Na ułamek sekundy świat się zatrzymał. Stali tak. On, bounder Żywego Ognia, z płonącym kijem, jedynie w spodniach pokrytych błotem i krwią, zresztą jak cale ciało mężczyzny i on, niegdyś wyższy demon, jedna z silniejszych person, teraz zdegradowany do roli mniejszego demona, opuszczonych przez swoich władców, skazany na śmierć z rak Levina lub Almanakh. A potem czas ruszył...
__________________ [...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...] |