Wroniec drżał, jakby był zanurzony w lodowatej wodzie, ale najgorsze było już za nim. Powoli jego umysł zaczął rozróżniać znaczenia poszczególnych słów, które wcześniej wydawały się tylko bełkotliwymi dźwiękami. -Niech się uspokoi-jakiś głos mówił do niego, próbując przywrócić go do rzeczywistości.
Wroniec odchylił głowę i zobaczył wpatrzone w niego błyszczące ślepia, które stały się dla niego punktem zaczepienia. Ja znam te oczy i nie należą one do wroga.
Jakieś dwie osoby przeszły obok, wypowiadając jakieś słowa, ale ich znaczenie, podobnie jak tożsamość tych postaci nie docierały jeszcze do niego.
Powoli niczym łódź dryfująca w delcie rzeki, wracała do Wrońca jasność umysłu, a wraz z nią świadomość wydarzeń, które miały miejsce w sali biesiadnej. -Możesz już mnie puścić Stoigniewie.-powiedział Wroniec do zakapturzonej postaci.-Już jest dobrze, już mi minęło. Biesy odeszły.
Trędowaty powoli zwalniał uścisk, jakby nie był pewny tej deklaracji. Gangrel zsunął się przy ścianie, kucnął i jeszcze lekko drżącym głosem rzekł: -Zaryzykowałeś dla mnie własnym życiem i uratowałeś mnie. Dziękuję przyjacielu. Mam nadzieję że bogowie pozwolą mi kiedyś, odwdzięczyć się tobie tym samym.
Ostatnio edytowane przez Komtur : 13-01-2009 o 23:28.
Powód: drobna poprawka
|