Salvatore uwielbiał te chwile. Uwielbiał te dni, te godziny, te minuty – nawet sekundy – gdy jego wynalazki pokazywały swą moc. Swą siłę. Lata projektów, całe dnie w pracowniach. A wokoło kobiety, zabawy, dwory, poezja, ach – tyle życia przepływało mu za plecami. Ale teraz odniósł sukces, kto wie, czy nie ten życiowy. Teraz znów był na szczycie – nie było już miejsca na szepty o „szalonym dziedzicu”, nikt nie ważył spojrzeć się na niego z pogardą, gdy opowiadał o swym wielkim przodku, wszyscy dżentelmeni, którzy jeszcze niedawno nie chcieli nawet spojrzeć na jego projekty, teraz za punkt honoru postawili sobie zaproszenie go do swego salonu… Był wielki. I tą wielkością chciał się napawać.
-
Profesorze, trzy i pół tysiąca osiągnięte. – odezwał się
Samson.
-
Cudownie.
-
Kontynuować wznoszenie na pułap czterech tysięcy? – w głosie było wyraźnie słychać podniecenie możliwością pobicia kolejnego, niemożliwego dla żadnej innej maszyny, rekordu.
- Nie tym razem. Pamiętajmy o gościach. Z pewnością mieliby pretensje, a gdyby obciążenia spowodowane taką wysokością spowodowałyby jakąkolwiek awarię… Nie, nie ma mowy. – mówił, lecz sam nawet nie wiedział, kogo chce przekonać – swego rozmówcę, czy może… siebie. –
Wracamy na 340 stóp. - Piękne… I ten horyzont… - westchnął cicho
Samson
-
Słucham? – zachwyt nad czymś tak pospolitym dla
wenecjanina jak horyzont wzbudził jego żywe zainteresowanie.
- Europejczycy nigdy tego nie rozumieli. Gdy żyje się w dżungli, puszczy, nikt nie widzi horyzontu. O tym się słyszy, o tym się mówi, ale mało kto zdołał to zobaczyć. Moi dziadowie wierzyli, że to właśnie tam, za horyzontem, znajdziemy się wszyscy po śmierci.
-
Ale przecież ty…
- Tak, od dziecka widziałem horyzont. Ale sentyment do takich rzeczy po prostu się dziedziczy. – oznajmił
asystent z niewielkim uśmiechem na twarzy. –
W dzieciństwie też zawsze chciałem być ptakiem. Żeby widzieć, wszystko widzieć. Takie rzeczy pozostają we krwi… - A któż z nas nigdy nie pragnął lecieć? Lot jest elementem naszej duszy, świadectwem naszego boskiego pochodzenia. Każdy o tym marzy. A my tego dokonaliśmy… Zdrowie, nasze zdrowie. I naszego najwspanialszego dzieła! – zawołał
profesor, podając
rozmówcy kieliszek, a następnie nalewając doń szampana.
***
- Robi wrażenie, czyż nie? – odezwał się
Piccolo, opierając się o burtę nieopodal Williama.
- Cały świat u naszych stóp… - zaczął, nie czekając na odpowiedź
rozmówcy –
Piękna perspektywa… Takie sterowce to właśnie przyszłość – dla każdego z nas. Odkrywcy dotrą tym w każde miejsce, myśliwi z jego pokładu zapolują na każdą bestię, artyści stworzą podczas lotu wiekopomne dzieło, ci zaś, którzy po prostu chcą gdzieś dotrzeć, nie znajdą szybszej formy transportu. A gdy udoskonalimy ten projekt… Sterowce bojowe chociażby, czy to nie przyszłość wojen na całym świecie? – profesor westchnął cicho – Ale to dopiero przyszłość.
- A pan, z tego co słyszałem, pytał się o polowanie. Zachęcam wszystkich do wzięcia udziału, to doskonała forma rozrywki. Z tym, że ze względu na sporą wagę wyprawy –
Salvatore zaśmiał się cicho z tej, w jego mniemaniu, dowcipnej dwuznaczności –
zdobywanie łupów tychże łowów jest nieco utrudnione. Dawniej mieliśmy na pokładzie grupkę tubylców z jednego z sąsiednich plemion, zresztą wciąż dzikich. Czegóż oni nie potrafili zrobić! Ześlizgiwali się na linach, obwiązywali nimi antylopy, a potem wciągaliśmy na linie i mięso, i naszych przyjaciół. Ach, niczym widowiska z najlepszego cyrku…
- Nie ma jednak czym się martwić. Lądowanie dla tego sterowca to niewielki problem. Jeżeli więc zdecydujecie się panowie na polowanie, raczcie szepnąć słówko, a wylądujemy, by wieczorem zjeść wytworną kolację z darów Afryki.