Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-01-2009, 13:12   #32
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację
Nadia Lloyd - William Cook – Kirk Beyers


William chciał jak najszybciej zająć się swoimi sprawami i niecierpliwością oczekiwał na ochrzczenie powietrznego statku. Wreszcie ustalono, że zaszczyt nadania imienia powietrznej machinie przypadnie córce gubernatora. Panna Wodehouse wydawała się osóbką mało rozgarniętą co mogło irytować niektóre osoby. Jednak Williamowi przypadła do gustu jej żywiołowość i energia oraz zaciętość jaką mimowolnie okazywała.

Młode kobiety zawsze stanowiły szczególny obiekt jego zainteresowań i mimo nieubłaganie upływających lat wciąż przyglądał się im z młodzieńczą fascynacją. Jego interesowność wobec młodych kobiet łatwo było dostrzec widząc u jego boku Nadię, z która podczas dotychczasowej podróży prawie się nie rozstawał. Właśnie swojej towarzyszce podróży okazywał najwięcej uwagi i admiracji, ze względu na szczególną sympatię jaką ją darzył od dzieciństwa.

William z ulgą przyjął nadejście kulminacyjnego momentu chrztu. Okręt przyjął nazwę - "Dedalus". William zorientował się, że załadunek potrwa dosyć długo. Uznał, że naszła go ochota na przechadzkę. Spojrzał porozumiewawczo na Nadię:

- Może przespacerujemy się troszkę? - zapytał przyjaciółkę.

Nadia spojrzała na przyjaciela z wdzięcznością, a w jej oczach krył się ciepły uśmiech. Po tak długiej i niewygodnej podróży ruch był dla niej wielkim wybawieniem, a możliwość rozmowy sam-na-sam z Williamem i zwiedzanie okolicy podobały jej się o niebo bardziej, niż kolejne godziny spędzone wśród wciąż mało znanego towarzystwa.

- Z wielką przyjemnością, sir - ukłoniła się dystyngowanie jak na damę przystało. Na jej twarzy gościł figlarny uśmiech; najwyraźniej chciała podkreślić, że i ona dała się wciągnąć w świat sztucznej grzeczności i mało znaczących rozmów, które otaczały ich od kilku dni.

Tymczasem William zerknął na rozentuzjazmowanego Belga Kirka Beyersa, który co chwila szeptał komplementy pod adresem statku:
- Oszałamiające! Wspaniałe! Niewyobrażalne! – powtarzał Beyers.

William podszedł dwa kroki w jego stronę prowadząc Nadię pod rękę.

- Panie Beyers może zechciałby pan dotrzymać nam towarzystwa podczas ostatniego spaceru po twardym gruncie? – zaproponował.

- Z przyjemnością - Kirk skinąwszy głową, uchylił nieco melonik - Tym bardziej, że, jak mniemam, podczas następnego etapu wyprawy twardy grunt stanie się towarem deficytowym - wykonał ruch ręką, przepuszczając pannę Nadię i pana Cooka przodem, po czym zrównał z nimi krok.

William Cook zaznajomił się z Kirkiem Beyersem już na przyjęciu u gubernatora ale wymienili wtedy tylko kilka grzecznościowych uwag. W czasie podróży pociągiem nadarzyła się okazja do pogłębienia znajomości. William Cook kilkakrotnie wychodził z panem Beyersem zapalić fajkę i przy okazji porozmawiać na różnorodne tematy. Pociąg do zażywania tytoniu sprawił, że panowie poznali się lepiej i dobrze czuli się w swoim towarzystwie.

- Widziałem że duże wrażenie wywarł na panu powietrzny statekWilliam zagadnął Belga. – Mnie również fascynuje perspektywa powietrznej eskapady. To nagłe spotkanie z odmiennością jakie zafundował nam profesor Salvatore jest doprawdy fascynujące.

- Wprost nie mogę się doczekać, kiedy wsiądziemy na pokład tego okrętu. To niebywałe, móc przemierzać przestworza niczym ptak - odparł Beyers. - Co prawda, jeśli mam być szczery, co przysparza mi nieco wstydu przed damą... - urwał, spoglądając na Nadię, po czym zreflektował - ... nie, nie z powodu szczerości, gdyż jest to niewątpliwie szlachetna cecha, jednakże w dzieciństwie niezbyt lubiłem duże wysokości... - umilkł na chwilę, lustrując kadłub sterowca - ... prawdę mówiąc - jestem trochę zaniepokojony. W końcu jestem lekarzem, nie inżynierem. Myślą Państwo, że konstrukcja wytrzyma? - dodał szybko, spoglądając na rozmówców.

Nadia była zaskoczona, że William zaprosił do wspólnego spaceru pana Beyersa. Myślała, że uda im się spędzić wspólnie kilka chwil i porozmawiać swobodnie - o podróży, o wrażeniach, o przyszłości. Jednak towarzystwo nieoczekiwanego gościa okazało się dla ciemnoskórej kobiety bardzo przyjemne. Przysłuchiwała się rozmowom obu mężczyzn i ujęła ją niewystudiowana szczerość i prostolinijność doktora.

- Myślę, że nie ma się czego obawiać - odezwała się wreszcie. - Jeśli można latać będąc zawieszonym jedynie na cienkich, jedwabnych szarfach, to jestem pewna, że tym bardziej taki kolos udźwignie nasz ciężar. Wyprawa ta jest na tyle ważna i zainwestowano w nią tyle pieniędzy, że nie sądzę, by ktoś ośmielił się ryzykować życiem tylu znanych osobistości. Nie pozostaje nam nic innego, jak wierzyć w zapewnienia pana Piccolo. Poza tym myślę, że gdy wzbijemy się w powietrze i zobaczy pan te niesamowite krajobrazy, poczuje się pan jak ptak szybujący w przestworzach i zapomni pan o strachu...

Nadia zamilkła nagle, gdy zdała sobie sprawę ze zbytniej poufałości, której pan Beyers mógłby sobie nie życzyć z jej strony. Uśmiechnęła się niepewnie i spojrzała na Williama.

- Chyba powinniśmy już wracać, oddaliliśmy się nadto, a załadunek mógł już się zakończyć. Nie byłoby dobrze, gdyby statek odleciał bez nas.

- Masz rację ślicznotko
– przyznał pan Cook.

Gdy trójka spacerowiczów dochodziła już do lądowiska, im oczom ukazała się nieoczekiwana scena. Oto panna Chiara Wodehouse po raz kolejny miała kłopoty z Voltą, tym razem wydawało się, że dużo poważniejsze niż na stacji kolejowej. Bestia była zdezorientowana, agresywna i wystraszona. Nie reagowała na rozkazy, nie dała się zaciągnąć na chybotliwy trap, nie dała się nawet dotknąć ni podnieść. Wydawało się, że cała wyprawa może opóźnić się sporo, gdyż Chiara nie dawała za wygraną i nie wyobrażała sobie, by jej czworonożna towarzyszka mogła zostać na lądzie.

Nadia niewiele myśląc puściła ramię Williama i podeszła do miejsca odgrywania się tych dantejskich scen. Spojrzała najpierw na Chiarę, szukając w jej twarzy zgody na ingerencję między nią, a Voltą. Potem uklęknęła przy zdenerwowanym psie i nawiązała z nim kontakt wzrokowy. Trwało to kilka minut, nim Volta uspokoiła się i wpatrywała się niczym zahipnotyzowana w oczy mulatki. Coś między nimi zaczęło się dziać, tworzyć jakaś dziwna i nie do końca zrozumiała więź. Wszystko odgrywało się bez słów, bez gestów, bez dotyku, jedynie za pomocą głębokiego spojrzenia. Kiedy psina była już "zaczarowana", Nadia zbliżyła się do niej, wyciągnęła ręce, dała się dokładnie obwąchać, poznać, posmakować wszystkimi zmysłami. Pogłaskała Voltę, przytuliła się do niej i pieszczotliwie gładząc ją między uszami, szeptała po cichutku słowa przeznaczone tylko dla niej.

"Nie bój się, nic ci nie grozi. Twoja pani jest przy tobie i nie da zrobić ci krzywdy. Musisz być grzeczna i posłuszna, nic ci się nie stanie. Ta wielka maszyna nie jest groźna, jest tylko trochę ciasna, ale wytrzymasz i wkrótce wyląduje na ziemi, a wtedy będziesz mogła się wybiegać i wyszaleć. Wiem, że nie wygląda to dobrze i jesteś nieufna, ale uwierz mi i swojej pani. Ona nie da ci zrobić krzywdy..."

Nadia przemawiała tak przez jakiś czas, wprost do ucha Volty, by nikt prócz ich nie zdołał tego usłyszeć. Tak naprawdę nie liczy się język, nie liczą się nawet słowa. Liczy się przekaz, sugestia, niewidzialna nić porozumienia. Kobieta wlewała w serce psa swoje myśli, swoje sugestie, które wkrótce stały się myślami i wolą Volty. Jedno takie zbliżenie nie zawsze wystarczało, przeważnie praca ze zwierzęciem trwała dniami i tygodniami, nim nawiązała się między nim a Nadią więź na tyle głęboka, by myśl jednego, była myślą drugiego. Ale w tym wypadku Volta miała już swoją panią. Wystarczyło więc zasugerować jej, że jest to ich wspólna wola. Pies uspokoił się i wyglądał potulnie.

- Myślę, że to pomoże. - odezwała się Nadia wstając z klęczek i głaskając ostatni raz Voltę. - Nie powinna stawiać oporu, przynajmniej na razie. Lecz po lądowaniu na najbliższym postoju będzie pani musiała jej to wynagrodzić.

Mulatka uśmiechnęła się i zostawiła Chiarę samą z Voltą, szukając towarzystwa swojego Williama, który nadal stał razem z Beyersem obserwował całe zdarzenie.

William przeprosił na chwilę swego towarzysza i zaprowadził Nadię na statek powietrzny. Znalazł dla niej dogodne miejsce do obserwacji i zszedł jeszcze na ostatnią fajeczkę w towarzystwie pana Beyersa.
 

Ostatnio edytowane przez Adr : 15-01-2009 o 15:58.
Adr jest offline