Przyjrzała się dokładnie koniom. Podeszła do każdego z nich, nachylając się przy każdym i szepcząc do ucha:
- Mae Gonnaven...
Tyko jedna siwa klacz zarżała cicho, słysząc słowa Lywellyn. - Jak się nazywa? – zwróciła się do Palina. - Iskra.
- Mae Gonnaven Tinwe – rzuciła nieco głośniej, dosiadając konia, który ją wybrał.
A więc poza końmi, nie przygotował nic, tak jak myślała, każdy odcinek drogi miał być pewnie próbą i to wcale nie sił, a charakterów. Przyglądała się wszystkim po drodze i na postojach. Byli tak różni, w każdym calu inni, a jednak połączył ich jeden człowiek we wspólnej misji, z której zapewne każdy chciał wyciągnąć coś innego. Ciekawe ilu z nas dotrze do celu, jeszcze ciekawsze ilu powróci?
Na jednym z popasów podeszła do Cienia. Tak by on ją dostrzegł w miarę wcześnie, lecz by inni ich nie widzieli. Tak, jak tylko elfy potrafią...
- Proszę – podała mu malutkie zawiniątko. - Natrzyj się tym przed snem, w przeciwnym razie, jutro nie będziesz mógł chodzić. - Uniwersalna maść jej babci. Pakowana w łupiny orzechów, działała na wszystko. Prawie. W każdym razie na obite od jazdy konnej członki na pewno.
Odwróciła się szybko i wróciła do Tinwe. Klacz machnęła przyjaźnie łbem i zarżała przymilnie.
- Jesteś najmilszym stworzeniem, jakie spotkałam ostatnio – szepnęła, delikatnie głaszcząc ją po chrapach.
Droga nie dłużyła jej się wcale. Uwielbiała jeździć konno. Wtedy też nie musiała się martwić o to czy powinna coś zrobić czy powiedzieć do swych towarzyszy. Z zadumy wyrwał ją nagły świst. A niech to! Że też wcześniej ich nie dostrzegła. Zbyt długie przebywanie wśród ludzkiego zgiełku miasta przytępiło chyba jej zmysły.
Oceniła strzałę wbitą przed nimi. Typowo amatorska robota. Zaostrzony drzewiec, nacięty z drugiej strony, by cięciwa miała gdzie osiąść. Pokręciła głową...Słuchała w skupieniu wymiany zdań między jej towarzyszami, a zatrzymującym ich oddziałem. W końcu nie wytrzymała.
- Amatorszczyzna ... - Takie strzały wytrzymują góra trzydzieści użyć... w najlepszym przypadku.
To była ostatnia rzecz, której mogli się spodziewać. Spojrzeli na nią złowrogo.
Nie miała zamiaru zostać bohaterką. Nie miała na to żadnego pomysłu. Milczała, mierząc się wzrokiem z przywódcą. Musiał wyczuć brak złych intencji, jeśli nie... cóż... taki jest świat, pełen nieporozumień. Na wszelki wypadek dzierżyła w dłoni swój lekki łuk, w każdej chwili będąc gotową do oddania strzału... Nie , nie strzału, to za ostre, po prostu odpowiedzi...
__________________ A quoi ça sert d'être sur la terre? |