Pomimo szczerej chęci stanięcia w z warciu z dobijającymi się strażnikami, Snorri zgodził się poprowadzić. Bardzo go ucieszył fakt przechodzenia przez kuchnie. Kiedy assasin powalił jednego kuchcika a reszta siedziała jak trusie, złapał pęto kiełbasy i po drodze zaczął je z głośnymi pomlaskiwaniami jeść. Wychodząc ostatni odwrócił się w stronę z której przyszli a słysząc przesłuchiwania odwrócił się do pozostałych kucharzy. Przykładając palec wskazujący do warg dał im znać aby milczeli.
-Ciiiiiiiiii!- Zaraz potem wyszedłna zewnątrz zamykając za sobą drzwi.
Nie dosłyszał za bardzo początku rozmowy a jedyne co dotarło do jego oszalałej świadomości to fakt ucieczki do lekarza.
-CO? Jo nigdzie nie idem. Chybo, że skopoć tyłki tym młokosom ze stroży. O rony! Hoho. Bywoło gorzej. Wystorczy ino troche to tu poloć i tu...AGRRRRR!
Snori odkorkował butelkę ze spirytusem, którą zabrał z karczmy i zaczął polewać swoje rany. Przeszywający i piekący ból zaczął promieniować po tysiąc kroć. Kolana i pozostałe części ciała zmęczone a dodatkowo teraz podrażnione spowodowały bezwładny upadek na wybrukowaną uliczkę. W normalnych warunkach; normalnych dla Snorriego czyli w dziczy, poległby tam gdzie poddał się autoleczeniu. Kiedy stan pozwoliłby mu na ruch wstałby i poszedł dalej jak gdyby nigdy nic. Ale teraz były inne warunki. Wstając do pozycji klęczącej, opierając się dłońmi o ziemie chwilę tak trwał.
-Nie ruszoć mnie!- Warcząc przez zęby i nie pozwalając sobie pomóc powoli zaczął wstawać i chwiejnym wolnym krokiem nadal nie pozwalając sobie pomóc, ruszył w kierunku, który był dla niego teraz nieistotny. Byle nie trwał długo.
__________________ "...a ścieżka, którą podążać będą zaścieli trawy krwią bezbronnych i niewinnych. Szczątki ludzkie wskrzeszać będą do swych armii aż do upadku wszelkiego życia. Nim słońce..." |