Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-01-2009, 21:23   #46
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
W przeciwieństwie do reszty drużyny, albo przynajmniej części z niej, Athola nie przeczytała listu, który wspaniałomyślnie został im wręczony przez Caramona. Nie zrobiła tego ponieważ była już w połowie drogi ku wyjściu z gospody i zaledwie pojedyncze zdania docierały do jej uszu wśród ogólnego gwaru. Najważniejsze dlań było teraz to, że w końcu coś się ruszyło i już zaraz będą w swej podróży. Jeno wzmianka o koniach czekających na zewnątrz doń dotarła. A potem? Potem już była na zewnątrz, gdzie podziwiała to malutkie stadko wierzchowców dla nich przygotowanych.
Rozbieganym spojrzeniem wodziła od jednego zwierzęcia do kolejnego, w poszukiwaniu tego dla siebie. W żaden sposób nie przejęła się tym, że tak naprawdę to nigdy wcześniej nie jeździła konno. Ba! to wręcz ją jeszcze mocniej motywowało do działania i szybszego podjęcia decyzji, jeśli chodziło o wybór konia, którym to okazał się ten o najbardziej kapryśnym usposobieniu.. przynajmniej według opinii rudej.
Co ciekawe, zdawać by się mogło, że w oczach zwierzęcia, tego atholowego wybrańca, błysnęło niezadowolenie z racji tego, że będzie musiał nosić na swym grzbiecie kendera. Kendera! Czyż to nie było upodlenie dla tak szlachetnego rumaka, który teraz będzie zmuszony najprawdopodobniej słuchać jej głosiku przez całą podróż? Jednak swoje nastawienie do zaistniałej sytuacji skomentował zaledwie pełnym urazy prychnięciem i pogrzebaniem kopytem w ziemi, kiedy Athola go po chrapach delikatnie poklepała na powitanie i zawarcie tej nowej znajomości.
Stojąc na palcach przyczepiła swój hoopak do najniższej części siodła, po czym wyprostowała się i głowę zadarła spoglądając na miejsce, gdzie sama powinna usiąść. Z jej wysokości, owe jawiło się niczym jaki szczyt do zdobycia.
Kroków kilka w bok uczyniła i pod szyją zwierzęcia zerknęła jak reszta jej towarzyszy sobie radzi . A tak naprawdę to chciała podejrzeć jak się w ogóle do tego zabrać, a gdy już się dowiedziała, tedy cofnęła się i dłonie zatarła.
Wsiadanie na grzbiet konia nie szło jej tak dobrze jak elfom czy ludziom, jednak zdecydowanie lepiej niźli jakiemuś krasnoludowi. Z gracją to też nie miało zbyt wiele wspólnego. Próbowała na wszystkie sposoby, zaczynając od wyskoku z biegu który zakończył się zsunięciem po boku końskim, a kończąc na odbiciu się od ziemi, zawiśnięciu z nogą w strzemieniu i wspięciu się na siedzisko. Duma w jej oczach jaśniała, gdy to spojrzeniem zlustrowała okolicę z tej wysokości na której się znalazła. Była kenderką, więc nie miewała takiej słabości jak lęk wysokości, który to w zaistniej sytuacji zdecydowanie byłby nie na miejscu. Zresztą, strachu przed ewentualnym upadkiem też nie odczuwała.

Jazda nie należała do tych przyjemniejszych, a już szczególnie dla konia, bowiem dla Atholi była zabawą i czymś, czego wcześniej nie doświadczyła. W powolnym chodzie się utrzymywała tak dobrze, że gdy na znudzenie jej się zbierało, to „podczepiała się” do pierwszej osoby którą miała w okolicy. I mówiła.
W kłusie zaś zdarzyło jej się kilka razy paść na szyję końską i obejmując ją rękami, w takiej właśnie pozie jechać, aż równowagę na powrót łapała by się wyprostować. Do tego jeszcze przy którymś z kolejnych postojów czuła się dość poobijana na swym drobnym ciałku, a już szczególnie na jego dolnej-tylnej części. Nie zrażało jej to jednak i za każdym razem z ochotą powracała na grzbiet koński, z czego wsiadanie nań coraz lepiej jej wychodziło. Cały czas na jej usteczkach rysował się szeroki, beztroski uśmiech dziecka, które dostało nową zabawkę.

Przy ponownym postoju rozsiadła się na ziemi nieopodal reszty osób z drużyny. Co więcej, w momencie, kiedy strzała wbiła się w ziemię, akurat przeglądała swoje rzeczy wyjęte z torby. Usłyszała chwilę wcześniej ten charakterystyczny świst, jednak nazbyt późno by w jakikolwiek sposób zareagować na tą nowość. Przerwała swą jakże zajmującą czynność i spod grzywki spojrzała na wyłaniające się zewsząd postacie.
-Kto nadchodzi?! Przedstawić się i podać cel przejazdu!-powiedział jeden z nich. Najwyraźniej był wodzem, zaś z łukiem stała jego żona. Widać to było po ubiorze. Drugim wojownikiem był starszy już mężczyzna, po ubiorze można sądzić, iż jest to były wódz.
Dostrzegła poruszenie jakie nastąpiło wśród towarzyszy, z czego jedni chwycili za swój oręż, a Marcao wysunął się na przód i swą przemowę wymyślną rozpoczął. A ruda? Ruda dalej sobie siedziała w trawie ze skrzyżowanym nóżkami i przyglądała się obcym. Nie chwytała się za hoopak pomimo tego, że zaraz koło niej niewinnie leżał. Ale w razie czego zawsze mogła to zrobić. Gdyby chciała i czuła taką potrzebę.
 
Tyaestyra jest offline