2012, 3 maj, nasyp kolejowy przy granicy Ukraińsko-Białoruskiej
9:12
Twarz więźnia była blada jak… No właśnie, jak co? Bo nawet najbardziej biała ściana nie dorównywała mu w tym trupim kolorze. Jego oczy, powoli wychodzące z orbit, wodziły to za nożem
Billy’ego, to spoglądały na twarz
Jacka, by po chwili wgapiać się w
AJ... Nóż był coraz bliżej ucha, popiół z papierosa powoli opadał na jego głowę, rozprostowującego palce
pilota. Wszystko było coraz bliżej, coraz szybciej, coraz bardziej…
- Ty, ja cię lubię. Ale oni nie bardzo. Ja ci powiem jedno – ty lepiej gadaj… - wyszeptał do ucha
jeńca nagle
Rumun, który niewiadomo skąd nagle pojawił się za jego plecami.
Po chwili
Whiskey z nienawiścią wyszczerzył kły i zawarczał.
I tego było już za wiele.
Mężczyzna wybuchnął płaczem, krzykiem, jękiem.
Goldstein na chwilę jeszcze go zakneblował. Zebrani
dezerterzy spojrzeli po sobie. No, to czas na opowieść.
Szybki ruch uwolnił usta
urzędnika.
- Ja będę już mówił! Ja będę mówił! Będę! – wykrzyczał.
- No, to gadaj. – warknął
Jack - Transport… Tak, jest transport, z Ukraińskim złotem, jedzie! Do Moskwy, z Kijowa, ruszył wczoraj, ale nie dojedzie prędko – ta cała biurokracja, wszędzie transport będzie ważony, plombowany na nowo, kierowcy na noc zatrzymują się w określonych bazach… Jadą na Krym, tam w Jałcie dołączają do konwoju jeszcze dwie ciężarówki, łącznie osiem wjedzie do Moskwy… Nie róbcie mi niczego! Zostawcie! Błagam… - wydyszał
urzędnik - Nu, to kiedy mają zajechać do Moskwy te wasze samochodziki? – spytał po chwili milczenia
Rumun - Dwanaście dni… Piętnastego maja. Ale to nie takie samochodziki… To ogromne, pancerne wozy, nawet broń przeciwpancerna nie powinna zrobić im wielkiej szkody… Opony wypełniane, wewnątrz zapas tlenu na wypadek użycia broni chemicznej i w każdej ośmiu chłopa, a poza tym jadą z nimi cztery wozy pancerne, jak czołgi, jak ogromne czołgi! Tylko na kółkach… Te ciężarówki to twierdze, jak średniowieczne zamki, nie do zdobycia bez całej armii… Sam je projektowałem… - I dlatego ten ruski śmieć cię porwał!? – wrzasnął
Biały, wyraźnie chcąc przyłączyć się do przesłuchania.
- Tak… To znaczy nie! To znaczy… Chodzi o to, że on myślał, że ja mu rozrysuje schematy całego pojazdu, a on z jakimiś swoimi ludźmi trafi na jakiś słaby punkt… Ale przecież ja byłem jednym, jednym z setki, co to projektowali! Ja mogę wam podać trasę, ja mogę opowiedzieć o wozie, ale schemat to ja znam rur wydechowych! Ja naprawdę nic więcej nie wiem! - A wiesz, gdzie jest ktoś, o kim wiesz, że on wie o tym, o czym Ty wiesz i wie o innych rzeczach o których Ty wie… - przerwał na chwilę
Billy, powoli gubiąc się między słowami, do czego dorzucał się też jego niezbyt dobry język rosyjski –
No, kurwa, gdzie są inni!? - Są, są! Białoruś, miasto Rzeczyca, tam jest jednostka wojskowa, w której urządzono jedno z dwóch punktów nadzorujących - drugi jest w Moskwie… Tam możecie się dowiedzieć wszystkiego, tylko jakoś musicie się dosta…
-
Jakoś się dostaniemy. – mruknął
AJ, kneblując
jeńca i, po przerzuceniu sobie jego wątłego ciała przez ramię, na drugie zarzucił plecak. Nie ma co zwlekać, trzeba iść na Rzeczycę, wcześniej łapiąc tylko
Papieża i
Oliviera.
12 dni. Osiem transporterów ze złotem. Tony, tony złota…
2012, 3 maj, las przy granicy Ukraińsko-Białoruskiej
9:21
Przedzieranie się przez las, nawet ten niezbyt gęsty, nigdy nie należało do rzeczy przyjemnych, szczególnie gdy robiło się to w biegu. W towarzystwie
Papieża było to jednak przeżycie zdecydowanie ciekawsze i dużo, dużo łatwiejsze.
Olivier kiedyś czytał o podobnych zwiadowcach – ale to były wspomnienia odkrywców i podróżników i opisy wędrówek po dżunglach wokół Amazonki. A
Polak, podobnie jak tamtejsi Latynosi i Indianie, w biegu, z fachem w ręku, ciął kolejne gałązki i krzaki, które stały im na drodze, posługując się przy tym czymś, co w Ameryce Południowej nazwano by maczetą. Z tym, że tam wszystko, co ma ostrze i jest zrobione ze stali nazywa się maczetą…
- Zaraz wyjdziemy na drogę. – odezwał się nagle
zwiadowca. Skąd on to wiedział,
Francuz nie miał pojęcia. Nie raz przedzierał się przez podobne okolice, znał się już trochę na przetrwaniu w lasach i puszczach, ale skąd można wiedzieć, gdzie kończy się las, jeżeli nie robi się rzadszy, nie słychać samochodów i nie widać asfaltu!?
A jednak, po paru chwilach stanęli na granicy lasu, a raczej na granicy przerwy w nim – poza może metrowym poboczem i wylanej lata temu asfaltem drogi, widać było nadal tylko las.
- Przejechali… - stwierdził
Aebly - Nie. Dopiero jadą. – znów z pełnym satysfakcji uśmiechem stwierdził
Tyskie.
I miał racje. W parę sekund później dżipy i ciężarówki przejechały obok nich, wyjątkowo powoli – widać niepewni byli starej, opuszczonej drogi. Nie miały żadnych oznaczeń. To znaczy, teraz nie miały – kiedyś z pewnością należały do którejś z militarnych organizacji, wszelkiego rodzaju emblematy zostały bowiem zamazane sprejem o innym kolorze, niż reszta karoserii czy materiału na naczepie ciężarówek.
Kolejne słowa wypowiadane stanowczo za głośno przez pasażerów pojazdu powodowały, iż strach wśród
dezerterów narastał. Wiedzieli o złocie. Byli stąd. A to mogło oznaczać tylko jedno… Gdy po chwili zaczęli mówić o jakimś
oficerze,
Olivier i Adam doskonale wiedzieli już o tym, że
Jack kropnął albo ich szefa, albo kamrata. A to oznaczało jedno… Trzeba stąd jak najszybciej spierdalać.
I to też zrobili.
2012, 3 maj, las, w drodze do Rzeczycy
9:42 W promieniach wciąż porannego słońca grupa
dezerterów ruszyła z nasypu, by po paru minutach marszu zetknąć się z pozostałą dwójką. Po krótkiej rozmowie wyruszyli na północ. Tam, według słów bacznie pilnowanego przez nich
jeńca, czekał na nich pierwszy klucz do ogromnego skarbca pełnego złota…