Morf troszkę leniwie przeciągnął się strosząc grzbiet i przyglądając się figurce. Wnet wspiął się po twych szatach lekko je drąc i spoczął na ramieniu. Wyglądał trochę komicznie, tyle łapy na plecach, przednie uczepione materiału skrywającego klatkę piersiową. Światło przycichło. Zupełnie jakby cisza była przeznaczeniem. O dziwo nikt nie zwrócił uwagi na Ciebie. Te oczy wnet spostrzegły zawaloną dzbanami i skrzynkami alejkę. Pod butami dało się wyczuć pył, wdzierał się on do obuwia, drażnił palce. Ta rozmawiał izraelita z strażnikiem. O ile strażnik miał cwaną minę to po licach żyda spływał pot zdenerwowania. -Zrobił to jeden z mojego narodu. Powiem Ci to za wolność, będą mógł wyjść z tego kraju wraz z rodziną.
Zaiste, czego ludzie nie zrobią dla siebie tego co ich. Ich dzieci, ich żona, ich dobytek. Na nic wiara w innych i im pomoc. Strażnik zrobił srogą minę i pokiwał łbem. Spojrzal na sokoła krążącego nad miastem. -To był on...
Światło buchnęło w trzewiach. Sam blask, alarm i napomknięcie. Czy wyjawienie mordercy było złe? Światło tak twierdziło. Światło należało do Satanaela. Czy więc tak uwazal archanioł? -...Mojżesz.
Cos jeszcze mówili. Żyd zaczął wracać, po strażniku ani śladu. Tylko jedno. Spojrzał na Ciebie panicznie. Bojąc się, że słyszałeś. Stach był w oczach i zaciśniętych zębach. Wytrzeszczył się na Ciebie, a Morf prychnął na niego.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |