Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2009, 00:32   #19
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 3 - od 22:00 do 12:00 (18/19 lipca 2008



Sabine Schwartzwissen


Sabine wysłała sms’a i przez chwilę czekała na odpowiedź. Ta jednak nie nadeszła… i to chyba była najgorsza z możliwych ewentualności… Dziewczyna miała nadzieję na jakąś ciętą ripostę czy kolejne teksty z cyklu „mhrocznych”; a tu nic… jakby ładunek emocji, jaki zawarła w wiadomości trafił w pustkę, w otchłań… Spojrzała jeszcze raz na telefon, jakby chcąc upewnić się, że nie przegapiła nadejścia odpowiedzi i zirytowana wepchnęła go w kieszeń.
Dosypała suchej karmy zwierzakowi i zmieniła mu wodę. Sama zjadła przysłowiowe „cokolwiek” z lodówki i odruchowo spojrzała w okno. Księżyc był w jakiś sposób dziwny… Nie chodziło o to, że jest pełnia, czy coś… Był za duży. Nigdy nie widziała, albo nie pamiętała, tak dużego księżyca – wydawało się, że zajmuje całe okno, że znajduje się tuż za nim… tak na wyciągnięcie ręki…

Prawie podskoczyła, kiedy kot otarł się o jej nogi… Pogłaskała go i posadziła na parapecie, po raz kolejny oddychając głęboko… Poszła do łazienki i wzięła szybki prysznic. Nie miała ochoty na nic i postanowiła się położyć… Zasnęła szybko.

Szepty… Atenaru… z razu ciche i pojedyncze… szepty… tyle lat… głośniejsze i wyraźniejsze… szepty… znalazłem… szepty… jakby mówiła setka osób… wiezienie… szepty… kajdany… szepty… tysiąca osób… szepty… zemsta… szepty… złamie… szepty… ten…

Sabine obudziła się i po chwili uświadomiła sobie gdzie jest i co się dzieje… Księżyc zalewał pokój trupiobladym światłem… Kot siedział na stoliku obok i cicho pomiaukiwał jakby starając się ją wspomóc czy z kimś (czymś?) się porozumieć…

W przedpokoju coś stuknęło i po chwili Sabine usłyszała głos ciotki:

- Łazienka idiotko, łazienka… o jednego drinka za dużo. Ichp… O! mam czkawkę! Ichp… Ichp…

Głos ucichł i Sabine nakryła głowę poduszką. Zrugała się w myślach za całe popołudnie i za to, że spotkanie z jednym nawiedzonym kretynem mogło, aż tak wyprowadzić ją z równowagi… Zwierzak niespodziewanie skoczył jej na nogi okryte kołdrą – odsunęła poduszkę i spojrzała… wyczuwając równocześnie jakąś obecność… Kot patrzył w pustkę pokoju i gardłowo warczał - jakby bronił swojej panio przed czymś, co tam się znajdowało… Tyle, że zwierzę nie wyglądało za kota – znaczy na domowego kota – bardziej z postury i zachowania przypominało tygrysa… Sabine usłyszała przesypywanie się piasku i ostatnie, krótkie prychnięcie… Opadła na poduszkę z głowa pełną pytań i pędzących w opętanym wirze myśli…

Było kilka minut po ósmej, kiedy panna Schwartzwissen obudziła się. Jej zwierzak smacznie spał w nogach łóżka i nawet jej wstawanie nie było w stanie go obudzić – zarejestrował, co prawda ruch, ale całkowicie go zignorował. Wychodząc z pokoju zauważyła drobny piasek wysypany na dębowy parkiet. Smużki piasku układały się w litery, a te w słowa: „POMÓŻ MI”.




Sara Bauer i Wilhelm Leder

Mogło być koło 23:00 kiedy Will położył się spać po raz ostatni tego dnia spoglądając na Sarę już od jakiegoś czasu smacznie śpiąca obok. Sen nadszedł szybko, ale…

Will obudził się, miał wrażenie, że ktoś go obserwuje – jakby ten ktoś stał tuż obok i przewiercał go wzrokiem. Odruchowo sięgnął do szuflady bocznego stolika i zdębiał patrząc w okno. Za oknem, na tle wielkiej białej plamy księżyca ktoś… kucał… na wąskim, no, może 15 centymetrowym parapecie… za jego oknem… na czwartym piętrze starej kamienicy, czyli jakieś 25 metrów nad chodnikiem?!? Kucał… opierając się jedną ręka o szybe…

- Znalazłem Cie… Leder… - głos był szorstki, jakby matowy i na dodatek docierał jakby bezpośrednio z umysłu policjanta, bo przecież niczego nie słyszał… - Twój ojciec myślał, że może was ukryć, ale był tylko głupim idiotą, któremu wydawało się, że potrafi coś osiągnąć… Wiesz, to było zabawne patrzeć jak się nienawidzi coraz bardziej, za to, kim jest, za to, kim go uczyniłem… Cóż, w końcu jednak skończyłem z nim i zacząłem szukać jego dzieci… aby im też zapłacić za to, co Twój pierdolony ojciec zrobił mnie… Twój brat już gryzie piach… Ty jesteś następny… Twoją siostrę zostawię sobie na deser… Wiesz, zabiorę Ci wszystko, na czym ci zależy… Wszystko, co jest dla ciebie ważne. Wszystko! Będziesz błagać o koniec, ale on nie nadejdzie… nie pozwolę Ci umrzeć… za szybko…
- Ciekawy jesteś, po co Ci to mówię? To proste – Ty nie wierzysz w to, co widzisz… nie wierzysz w zjawiska paranormalne, nie pobiegniesz do wróżki… czy astrologa… Będziesz chciał to wszystko zepchnąć do podświadomości… i obudzić się… Zrób tak…

Will obudził się, miał wrażenie, że ktoś go obserwuje – zupełnie jakby ten ktoś stał tuż obok i przewiercał go wzrokiem. Był mokry od własnego potu… Odruchowo sięgnął do szuflady bocznego stolika i spojrzał w okno. Za oknem, wielka biała plama księżyca wisiała tuż nad przeciwległą kamienicą i wyglądała jakby opierała się o dach…

Uspokoił oddech i spojrzał w bok na Sarę… gdzieś spod szafy dobiegł przerażony, cichutki pisk szczeniaka… „Ten księżyc działa na nerwy” – pomyślał Will„nic dziwnego, że podczas pełni zdecydowanie wzrastała liczba samobójstw…” Podszedł do okna i spuścił żaluzje. Mając wrażenie deja vu…

Położył się ponownie… Obudził się rankiem – jego komórka dzwoniła i półprzytomnie (szturchnięty dodatkowo przez Sarę) odebrał:

- Leder. Słu…
- O 11:00 masz być w gabinecie szefa Policji. Jesteś umówiony. Jak tylko zacząłem gadać o Twoim zawieszeniu rzucił godziną spotkania i wysłał mnie do wszystkich diabłów. Potem zadzwoń. Cześć. –
Kętrzyński rozłączył się.
- Kto dzwonił? – zapytała Sara lekko zdziwiona szybkim zakończeniem rozmowy…

Will spojrzał na nią niewidzącym wzrokiem i zapytał: „Co?” Odłożył telefon na stolik i podszedł do okna… W świetle, jakie zalało pokój Sara zauważyła szczeniaka wciśniętego w kąt pomiędzy segmentem a ścianą. Podeszła do zwierzaka i wzięła go na ręce. Cały dygotał; był również mokry. Kiedy szła do kuchni po papierowe ręczniki dobiegło do niej pytanie Willa: „Obudziło Cię coś w nocy?” Zaskoczona pytaniem odparła: „Nie. Dlaczego pytasz?”.

Narzeczony minął ją w korytarzu rzucając niezwiązane z czymkolwiek „Aha” i zniknął w łazience… Zdziwiona jego zachowaniem zajęła się szczeniakiem, który czując wokół siebie inne przyjazne ciało przylgnął do niej i z wolna się uspokajał… Po chwili usłyszała hałas tłuczonego szkła w łazience… Ze szczeniakiem na rękach pognała do łazienki, drzwi nie były zamknięte na zamek (?), weszła, więc do środka i zauważyła narzeczonego stojącego wśród odłamków hartowanego szkła z roztrzaskanej kabiny prysznicowej. Z jego prawej ręki ciekła krew – krople wolno spadały w szklany gruz.
- Will! - krzyknęła Sara – Co…

Spojrzał na nią, jakby dopiero się obudził… Rozejrzał się wokół i na jego twarzy odmalował się wyraz całkowitego zaskoczenia… „Ja nic nie pamiętam.” Wyglądało na wypisane na jego twarzy…




Alex Spatz.

Spacer zdecydowanie dobrze jej zrobił. Udało się trochę poukładać fakty i zbudować zarys artykułu… Jedynie przydałby się raport koronera… i przyczyna zgonu. Co prawda wszystko trochę nie pasowało, ale…
Dźwięk telefonu przerwał jej rozmyślania. Zdziwiła się – kochany braciszek o tej porze?

- Taaak? – rzuciła przeciągle w słuchawkę.
- Wpadnij do mnie. ZARAZ. Czekam w kafejce pod blokiem.

Rozłączył się zanim zdążyła odpowiedzieć. „Cholera” – przemknęło jej przez myśl, kiedy uświadomiła sobie, że jej dom i samochód są dokładnie po drugiej stronie osiedla i piechotą ma jakieś 40 minut… Złapała przejeżdżająca taksówkę i kilkanaście minut później siedziała w niewielkiej, za to czynnej całą dobę kafejce. Kafejka była częścią klubu, w którym grano w RPG – średnio ją to interesowało, co to, ważne, że dawali tu dobrą kawę i Benedikt zawsze się tutaj z nią umawiał. Może to i lepiej – nie przepadała za żoną Bena (z wzajemnością zresztą)… Ben siedział już przy stoliku. Kupiła w barze kawę i dosiadła się:

- W coś ty kurna wdepła? – poukładany i kulturalny do bólu Benedikt zdobył się na przekleństwo, no wulgaryzm… Było niedobrze. Alex postanowiła, więc, że da mu się wygadać – Po południu wpada do mnie szef szefa i zaczyna jakąś śpiewkę o osiągnięciach i sukcesach… Po czym gładko przechodzi do tego, że zostały jakieś pieniądze w budżecie – w lipcu? Zostały? – i dzięki temu, w ramach uznania wysyłają mnie na szkolenie na 6 tygodni do Instytutu Jeffersona. Bilety mam na jutro na 13:50. Od czterech lat bezskutecznie staram się o te szkolenie, teraz mam z 9 otwartych spraw, facet nawija między słowami cos „o siostrze dziennikarce” i może powiesz, ze nie masz z tym nic wspólnego?!?!?!
- Mhm – stwierdziła Alex wiedząc, że to nie koniec wywodu brata i nie pomyliła się:
- Obejrzałem raport patologa po śmierci tego Twojego typka. Palant, nie typek rzecz jasna, tylko patolog. Przyczyną zgonu jest zawał i niby wszystko gra, ALE… - chwila teatralnego zawieszenia głosu – w organizmie ofiary jest bardzo wysokie stężenie adrenaliny i paru innych hormonów, między innymi kortyzolu… Więc, tak na dobrą sprawę – zawał był tylko reakcją na hmmm… strach? Ktoś go przestraszył na śmierć… Na tyle gwałtownie, że jego serce gwałtownie przyśpieszyło i w efekcie nie wytrzymało… Medycznie jest to możliwe, jednak patologicznie – bodziec musiałby by bardzo silny, aby wywołać taki stan… Mówię zupełnie serio – nie wiem w czym siedzisz, ale „watch your back”… Ja na półtora miesiąca jestem wyłączony ze wszystkiego… Wolałbym nie wracac na pogrzeb – powiedział i bez słowa wyszedł…

Alex zignorowała, przynajmniej pozornie tę uwagę, zastanawiała się przez chwilę nad całą sprawą… Odruchowo spojrzała na zegarek i szybkim krokiem wyszła z kafejki… Pamiętała, o której odjeżdża ostatni pociąg metra z pobliskiej stacji. „Jaki piękny księżyc” – pomyślała nostalgicznie, mimowolnie idąc wolniej niż zamierzała – „Dziś pełnia…” Przyglądając się odbiciu księżyca w szklanej kostce, jaką postawiono zamiast zniszczonej podczas wojny kamienicy dostrzegła cos jeszcze… Coś, co spowodowało, że stanęła… Na parapecie okna na czwartym piętrze kucał człowiek. Myślała początkowo, że chce skoczy jednak już po chwili uznała, że raczej włamuje się do wnętrza… Zajrzała do torebki, aby wyciągnąć telefon. Miała nadzieję, że wykonane z wyłączoną lampą zdjęcia jednak na coś się przydadzą… Kiedy wycelowała aparat w okno, było już puste; patrzyła w nie przez chwilę, ktoś w tym pomieszczeniu zasłonił żaluzje… „Jest późno, mam zwidy” – pomyślała spoglądając na zegarek. Metro właśnie odjeżdżało. Szybko przeszła za róg ulicy i wsiadła do taksówki… Pół godziny później przekręciła klucz w swoim mieszkaniu… Rano. Rano się nad tym zastanowi…




Adrian Hesse

Obudził się koło godziny 19:00. Może raczej należy powiedziec, że przestał się przewracać bez celu na tapczanie koło godziny 19:00. Był zmęczony. Przysypianiem i budzeniem się. Resztki pasztetu i bułka zdecydowanie „drugiej świeżości” były wystarczającym obiadem… Musiały być… usiadł do komputera… gwałtownie wstał i podszedł do okna… Czarnozielone Bugatti dalej stało pod blokiem i wzbudzało niezłą sensację… Więc: to nie był koszmarny sen… Komórka odmówiła współpracy – podłączył więc wyczerpaną baterię do prądu, ale jeszcze przez chwilę postanowił jej nie włączać…
Strona Bilda załadowała się dość szybko i przejrzał pobieżnie artykuł. Pobieżnie, bo już po pierwszym akapicie czuć było tanią sensację brukowca Axela Springera. „Dziewiętnastoletni dziedzic fortuny Krupp kupuje luksusowe sportowe auto”; „Zegarek Girard Perregaux w platynowej kopercie za 36 tysięcy!”; „Ponad 10 tysięcy za impreze w klubie!!!” Tytuły zdjęć mówiły same za siebie; a artykuł koncentrował się bardziej na ile, oraz gdzie, niż na: po co… o tym piszą. Komentarze pod artykułem nadawały się do cenzury, ale i tak koncentrowały się na biadoleniu i zazdrości… Tylko jeden z nich – wywindowany w górę przez ponad setkę odpowiedzi, był inny: „Oczywiście obiektywni dziennikarze Bilda zapomnieli napisać, że „ten zblazowany krwiopijca” wydaje miesięcznie ponad 30 tysięcy na cele charytatywne…” Zamknął kartę. GoogleMaps znalazł w tle tylko jedną lokalizację – „Hotel Regis – Luksusowe apartamenty”… „Osz… kurwa!” – wyrwało mu się, kiedy otwarł stronę… „Luksusowe” było co najmniej kolokwialnym określeniem standardu wyposażenia…
„Hotel Regis to apartamentowiec zaprojektowany przez architektów: Verę Yanovshtchinsky (Vera Yanovshtchinsky Architekten) oraz Marka Świerczyńskiego (Studio BAU).
Ten inteligentny budynek, łączący w sobie cechy luksusowego standardu apartamentów z innowacyjną technologią przyszłości. Technologia inteligentnych instalacji pozwala na sterowanie: oświetleniem, żaluzjami, roletami, ogrzewaniem, zabezpieczeniami, kontrolą dostępu, wentylacją, klimatyzacją a nawet zraszaniem ogrodu. Ten w pełni zautomatyzowany system, stanowi swego rodzaju sztuczną inteligencję budynku, która w określonej sytuacji będzie podejmowała wcześniej zaprogramowane działania bez ingerencji człowieka. Apartamenty Hotel Regis usytuowane są w samym środku atrakcyjnej i zarazem prestiżowej dzielnicy Essen, która sąsiaduje również z pobliskim leśnym rezerwatem przyrody. W kompleksie zostało zaprojektowanych 6 luksusowych apartamentów o powierzchniach od 170 do 380 m kw., rozmieszczonych na 5 kondygnacjach połączonych windą. Wydzielony kompleks SPA z pełnowymiarowym basenem i wieżą do skoków, dwoma salami gimnastycznymi, sala do sportów walki oraz obszarami rekreacyjnymi…” – relacjonowało Google dostarczając kilku zdjęć…





Rosa L. Vǻhi


Wino było naprawdę dobre i Rosa stwierdziła, że dobrze zrobią jej dwie lampki przed snem. Nowy sąsiad może i był ekscentryczny, ale… W sumie, co ją to obchodziło? Miał swoje życie, ona miała swoje…


Spojrzała na wielka tarczę Księżyca za oknem i położyła się spać.


Sama nie wiedziała, dlaczego, ale śnił jej się dom rodzinny. Miejsce, z którym wiązało się tyle wspomnień – lepszych, gorszych, różnych… Miała wrażenie, że siedzi w fotelu i przegląda album ze zdjęciami…


Potem znalazła się na jakiejś pustyni, morze piasku przelewało się wokół niej, gdzieś tam widoczne były palmy jakiejś oazy… Było jednak przeraźliwie zimno, oddech praktycznie zamarzał tuż po opuszczeniu ust i w postaci szronu osiadał na piasku... Rosa szła gdzieś, skoncentrowana tylko na pokonywaniu kolejnych metrów. Patrzyła na siebie z boku, a nawet usiłowała, bezskutecznie, zagadną samą siebie...



W końcu śniło jej się, że jest na planie filmowym… jakiejś wysokobudżetowej, ale nic niewnoszącej do kinematografii produkcji o „policjantach i złodziejach”… Właśnie kręcono typową, dla gatunku, scenę z wrzaskami ludzi z jednostki specjalnej, wyważaniem drzwi, sąsiadami trwożnie wyglądającymi na korytarz, samochodami policyjnymi stojącymi pod budynkiem, dziennikarzami i całym tym bałaganem…



Po chwili uświadomiła sobie, że już nie śpi, a wszystkie odgłosy dochodzą zza ściany… Jak można tak głośno puszczać telewizor?!?!? Jednak nie był to telewizor… Wstała mając nadzieję, że wszystko jest zasługą wina… Podeszła do okna i rozejrzała się po okolicy – to nie był film…



Elektroniczny zegar na reklamie po przeciwnej stronie ulicy wskazywał 8:37...
 

Ostatnio edytowane przez Aschaar : 19-01-2009 o 11:38. Powód: skleroza :/
Aschaar jest offline