Troy był cholernie zmęczony. Od kiedy natarcie Vietów załamało się praktycznie całkowicie coraz rzadziej znajdował cel i poziom adrenaliny w jego organizmie wrócił do normy. Snajper parokrotnie złapał się na tym, że powieki ciążą mu wyjątkowo mocno. Jego reakcje całkowicie się zautomatyzowały, znaleźć cel, uchwycić go w środku krzyżujących się w lunecie linii, powoli nacisnąć spust, przeładować, czynność powtórzyć. Nie do końca był pewien, czy w pewnym momencie leżąc na swojej pozycji nie odpłynął na minutę czy dwie w objęcia snu, a już z całą pewnością w tym czasie całkowicie się wyłączył. Chwilę po tym otrząsnął się w panice, z całej siły uszczypnął się w przedramię i wziął parę głębokich oddechów. Po minucie powieki znów zaczęły przypominać ołów, a umysł ponownie zwalniał obroty. Jakaś część jego umysłu zarejestrowała paniczny krzyk, ale dopiero słowa Ski przywróciły go do pełnej świadomości
- Troy chodźmy zobaczyć co się dzieje.
Z ulgą wstał i ruszył z kompanem w stronę pozycji radzika. Marsz mimo, że krótki troszkę go ożywił, zwłaszcza od momentu kiedy powietrze zaroiło się od pocisków z kałasza i dalej musieli się już czołgać. Na miejscu okazało się, że do pozycji radzika podchodziło paru Vietów, którzy w oczach równie zmęczonego Slo zamienili się w spory tłumek. Z racji odległości zadanie eliminacji spadło na Troya. Zajął spokojnie pozycję i po dwóch minutach wracał już śladem Ski. Po powrocie na stanowisko okazało się, że ma wreszcie chwile na sen. O niczym innym nie marzył, ale paradoksalnie kiedy już się położył przez długi czas nie potrafił zasnąć. Po jakichś piętnastu minutach wreszcie mu się udało |