Sofie przysłuchiwała się rozmowom, kompletnie zagubiona. Całkowicie to jej się nie podobało. Wulgaryzmy i podwórkowe słownictwo zniechęciło ją do nowych znajomych. Zawsze unikała takich ludzi, obawiała się ich bezpośredniości i braku taktu.
„I to z nimi ma współpracować? Nie dość, ze ostatnio tyle przeżyła, to ma współpracować jakimiś nierozgarniętymi, niekulturalnymi osobami.” Oczywiście o Adamie nie miała takiego zdania, jako jedyny myślał racjonalnie i był opanowany.
- Mamy samochód tej babki, kolega Adam zdaje się ostatnio prowadził, to może wie, gdzie są kluczyki. Taniej, a kobieta nie będzie potem szukała wozu po mieście. Ja osobiście trochę padam na pysk, więc jeśli poradzisz sobie z tym, to będę trzymał kciuki- Kobieta jakby obudziła się z zamyślenia, wypowiedź strasznie ją poirytowała, zakłopotanie szybko przeistoczyło się w gniew.
- Przepraszam Pana bardzo, ale „ta babka” właśnie tutaj się znajduje i nazywam się Sofie Rome i proszę zachować dla siebie swoje g e n i a l n e pomysły – oburzyła się wyraźnie poirytowana barakiem jakikolwiek zahamowań Janka
- Trzeba zabrać ją do szpitala nie do domu, odwiozę ją- Sofie dopiero zrozumiała, że to dzięki nieprzytomnej jest teraz w normalnym stanie. Jeśli można to tak nazwać. Tak czy inaczej chciała się jakoś odwdzięczyć, zacząć coś działać.
- Tylko gdzie jest mój samochód? Pomóżcie mi ją stąd zabrać... – zwróciła się do Adama i Jana, kompletnie ignorowała Chuaue, nie traktowała jej poważnie. Miała ją za osobę, która więcej może zaszkodzić i to, której również należy się pomoc, tylko, że psychiatryczna.
Nie miała ochoty oglądać więcej tych ludzi, o wymianie numerów nie było mowy. Sama jutro pojedzie do tego brata Franciszka, chyba, że jej szef zgodziłby się jechać z nią, nie miałaby nic przeciwko. Ale ta dwójka niech sobie radzi sama. Całkowicie nie obchodził jej ich los.
__________________ Cisza barwą mego życia Szarość pieśnią brzemienną, którą śpiewam w drodze na ścieżkę wojenną istnienia... |