Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2009, 19:45   #35
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
Niebo nad Afryką Środkową, 24 stycznia 1871 roku.



Sir Robert stał oparty o reling pokładu ich powietrznego okrętu. Wstał chyba dzisiaj pierwszy. Nikt oprócz wiecznie szwendającego się po okręcie Samsona jeszcze nie wstał. Widać odpoczywali po wrażeniach pierwszego dnia podróży, polowania i wieczornego posiłku.


Musiał przyznać, że Sir Ellis oddał wspaniały strzał ze swojego sztucera typu ekspres, kładąc celnym strzałem na komorę pokaźnych rozmiarów antylopę gnu. Profesor wylądował niedaleko, na obszernej trawiastej przestrzeni, niedaleko wartko płynącego strumienia. Myśliwy wyruszył wraz z Samsonem i kilkoma członkami załogi po swoją zdobycz, która miała służyć im za kolację. Przyrządzona przez Salvatore i jego czarnoskórego służącego dziczyzna smakowała wyśmienicie, zwłaszcza popijana wytrawnym czerwonym winem, którego kilka butelek znalazło się w pokładowej spiżarni. Rozmowy i opowieści przeciągnęły się do późna w nocy. Noc spędzili w powietrzu, „Dedalus” leniwie kołysał się kilkanaście metrów nad ziemią, przytrzymywany solidną liną przywiązaną do potężnego baobabu.

*****

Kilkanaście minut później wszyscy członkowie ekspedycji byli już na pokładzie, spożywali śniadanie, bądź zajmowali się swoimi obowiązkami wynikającymi z udziału w ekspedycji. Profesor był wyraźnie zadowolony ze sprawowania się swojego wynalazku… póki co nie przytrafiła im się żadna awaria i bezproblemowo utrzymywali kurs.

Odległości pokonywane przez sterowiec były ogromne, gdyby ekspedycja poruszała się piechotą, potrzebowaliby tygodnia by pokonać taką trasę.

Krajobraz pod nimi zmienił się. Z płowej, porośniętej wysoką trawą sawanny, przerodził się w morze soczystej zieleni dżungli. Niczym zielony dywan pokrywała każdy skrawek gruntu, przecinana nielicznymi błękitnymi żyłami strumieni i rzek. Niekiedy nad jej zwartą płaszczyznę, wybijały się potężniejsze drzewa – wygrywające bitwę o światło słoneczne – podobne do monumentalnych katedr sterczały nad resztą swoich mniejszych braci.

Egzotyczne ptaki spłoszone płynącym po podłożu cieniem „Dedalusa” wzbijały się co rusz w powietrze, tworząc wirujące klucze najróżniejszych kolorów. Przyprawiając tym samym próbującą je namalować Chiarę i zidentyfikować dr Doullitel o zawrót głowy.

Około południa profesor Salvatore oznajmił wszystkim:

- Ta szeroka rzeka pod nami to Zanzibar. W tym miejscu ma około sto dwadzieścia metrów szerokości koryta. To właśnie w tym miejscu, nasz zaginiony Livingstone opuścił łodzie i wyruszył dalej piechotą, odprawiając swoją eskortę i tragarzy.

Sir Robert potwierdził te słowa:

- Tak, to ostatnie miejsce o którym wiemy, że przebywał doktor David. Tragarze wspominali coś, że naukowiec miał się wybrać w okolice ogromnego jeziora, dlatego też z powietrza będziemy szukać dużego akwenu wodnego.


*****

Słońce zmierzało ku zachodniej stronie horyzontu… Lekki wiatr delikatnie muskający twarze pasażerów „Dedalusa” nie wzbudził żadnych podejrzeń. Profesor krzątał się wokół maszynowni, tylko Samson wpatrywał się ustawicznie w barometr, meldując o nieznacznym spadku ciśnienia atmosferycznego.

Nagle stojący po drugiej stronie Lynch zakrzyknął wołając resztę załogi:

- Patrzcie, tam na północy coś widać na horyzoncie.

Wszyscy wpatrywali się w szarą plamę unoszącą się na skraju widnokręgu. Sir Robert wyciągnął z pokrowca lunetę i zaczął obserwować wskazaną okolicę. Po chwili odłożył przyrząd optyczny i powiedział:

- To jakiś płaskowyż, musi być ogromny i wysoki na jakieś dwa i pół tysiąca stóp, ale z tej odległości trudno powiedzieć.

Profesor spojrzał na busolę:

- Nasz aktualny kurs to północny – wschód, ale możemy odbić kilka stopni na północ i obejrzeć z bliska ten cud natury? Co pan na to Robercie? W końcu jesteśmy także odkrywcami?

- Myślę, że chyba nic się nie stanie. Nie nadłożymy zbyt wiele drogi?


*****

Po chwili sterowiec zmienił lekko kurs, korygując go kilka stopni na północ. Wszyscy z zaciekawieniem obserwowali jak wzniesienie na horyzoncie rośnie w oczach.




Wyraźnie zaniepokojony Samson odciągnął profesora od reszty podróżników wpatrujących się we ogromne płaskie wzniesienie przed nimi.

Szeptem mówił zdenerwowany do Salvatore:

- Profesorze ciśnienie szybko spada… bardzo szybko… zanosi się na burzę i musi pan zobaczyć coś jeszcze – szarpnął go za rękaw prowadząc na dziób okrętu i wskazując ręką na północny – wschód.


Od północy w ich stronę zbliżała się ciemna, niemalże granatowo – czarna ściana ciężkich chmur burzowych. W oddali dało się słyszeć pomruki grzmotów, zwiastujące szybko rodzącą się burzę.

Wiatr zrywał się co raz mocniejszy, powodując zakłócenia w locie sterowca. Powietrzna podróż przestała być sielska i płynna, zamieniła się w szarpanie i chybotania.

Pierwsze krople deszczu zaczynały spadać na pokład. Profesor przekrzykując wzmagający wicher wołał:

- Musimy dotrzeć do płaskowyżu, nie zdążymy zawrócić czy wylądować teraz, burza by nas dogoniła. Może tam na tym olbrzymim wzniesieniu będzie miejsce by wylądować. To nasza jedyna szansa. Niech państwo zgromadzą się w jednym pomieszczeniu, gotowi do drogi, czy szybkiego opuszczenia statku. Możemy mieć ciężkie lądowanie… - ostatnie jego słowa zagłuszył wyjący już niemiłosiernie wicher.

Niebo pociemniało… pierwsza, potężna i rozłożysta błyskawica rozdarła czarne niebo nad nimi. Statek szarpał coraz mocniej, Samson z profesorem uwijali się przy sterze trzymając kurs wznoszący ku płaskowyżowi. Podróżnicy ruszyli do swoich kabin…





 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451

Ostatnio edytowane przez merill : 03-02-2009 o 19:48.
merill jest offline