Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2009, 20:30   #75
Avdima
 
Avdima's Avatar
 
Reputacja: 1 Avdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputacjęAvdima ma wspaniałą reputację
Chyba nie dane im było się dogadać. Podzieleni na dwie grupy, mające całkiem inne plany co do odbicia Wyszemira, rozeszli się w swoje strony, każdy szykując swoją część planu.
Tylko którego planu?

Po rozstaniu z Aaronem, od którego dał jeszcze radę wycisnąć trochę grosza, poszedł szukać potrzebnych mu komponentów. Już jedną nogą był na targu, gdy uderzyła go niepokojąca myśl.

"Co ja robię?"

- Camelia miała rację...
Sam do siebie powiedział, cicho, jednak kilku przechodniów odwróciło głowę w jego stronę, ale po chwili wrócili do swojej poprzedniej czynności, wiedząc, że to nie do nich były kierowane słowa.
Vincent zaczął przechadzać się po targu, rozmyślając.

"Wpakowałem się w jakąś dziwną kabałę, do tego głupio brnę w to bagno, jakby to był mój jedyny cel w życiu... Jak bardzo zatraciłem się w tym wszystkim, że nie zważyłem konsekwencji z tego płynących?
Igranie z wyższą magią, ze strażą miejską, z całym systemem prawnym... Do tego te morderstwa, narażanie życia niewinnych ludzi...
Jakim potworem musiałem się stać, by nie brać tego pod uwagę? Cała ta sprawa śmierdzi na kilometr, a ja już czuję tę woń na swoich dłoniach... Jeszcze ten jeden krok i sam doprowadzę do zniszczenia tego miasta..."


Vincent stanął na samym środku targu i zadarł głowę ku górze. Krawędzie dachów przysłaniały mdłe, szare niebo. Zza brudnych okiennic wyglądały zmęczone, leniwe lica ludzi, z tęsknotą patrzących na ruinę tego, czym dawniej było ich miasto.

"Jak niewiele potrzeba, by zniszczyć resztki tego miasta, miejsca bliskiego jej mieszkańcom. To przecież ich dom.
Każde zachwianie władzy w tym miejscu może doprowadzić do jego upadku, już i tak niewiele trzyma ją w całości. Gdzie się podzieją Ci wszyscy ludzie, jeśli ich miasto przechyli się dalej ku upadkowi?
Ciekawe, co kieruje tymi wszystkimi, którzy życie oddali w tej dziwnej sprawie z Wyszemirem... Jeszcze ta druga grupa, najwyraźniej gotowa przekroczyć prawo dla swoich celów...
Ironicznie, krytykując ich, krytykuję tak samo i siebie."


- Co tak stoisz jak ten słup soli, palancie?
Miejscową gościnnością objawił się jeden człek, który wpadł w ślepym pędzie na Vincenta.
- Spokojnie - ręką odgradzając się od zaczepnego gościa wyszeptał Blackborne - Już nie będę zaśmiecał Twojej prywatnej przestrzeni życiowej - Cynicznie dodał odchodząc.
Sam teraz nie wiedział, gdzie się udać. Wątpił w powodzenie wcześniej omawianego planu, do tego nie chciał rozwalić spokojnego życia mieszkańców Miasta Ośmiu Węży. Nie miał ku temu powodów, jego sprawa była małym ziarenkiem w porównaniu do bytu całej społeczności.
Lepsze wydawało się poddanie całej sprawy własnemu torowi i zapomnienie o całym ponurym epizodzie z tym miastem.

Vincent skierował się na Plac Czaszek, gdzie odbyć miała się egzekucja Wyszemira, a wraz z nim odejść informacje dla których Vincent jeszcze niedawno gotów był zaryzykować wszystko co miał, łącznie ze swoim zdrowiem.
Po drodze rzucił swój mieszek z garścią monet jakiemuś żebrakowi bez nogi, który przysypiał na brudnym bruku ulicy. Dotyk zimnego mieszka obudził łazęgę, który dopiero po kilku chwilach zorientował się, że obok jego sprawnej nogi leży dar od nieznanego darczyńcy. Rozbłysł uśmiech na jego twarzy, kiedy odciągnął skórzany rzemień i ze środka mieszka zamigotały radośnie srebrniki.

***


- Hej! Ty tam!
Chrapliwy głos przerwał spokojną przechadzkę Vincenta.
- Idziemy na Plac Czaszek, księżulka naszego miłościwego bojkotować - pomimo tępego wyrazu twarzy i równie tępo brzmiącemu głosowi, jegomość używał dość inteligentnych zwrotów - Chcesz się przyłączyć?
- A co Ty, to nie miejscowy je - swoje trzy grosze dodał pijaczyna, wlokący się ledwie za pochodem.
- Idźmy dalej, bo nam miejsce w pierwszym rzędzie zajmą - mądrze dodał kolejny osobnik, na oko jakieś dwa metry wzrostu.
Charczący facet przybliżył się do Vincenta, zapach taniej gorzały uderzał teraz ze zdwojoną siłą.
- Trzymaj się z daleka od placu, bo może być zadyma - cicho mówił awanturnik - Chyba, że się chcesz przyłączyć, to nie zapomnij zaprosić przyjaciół.
Grupa zaczęła się oddalać, wykrzykując przy tym antyrządowe hasła.

"Miejscowa inteligencja."

- Jakbym dorwała tego, co te plotki rozniósł, to bym mu nogi z dupy wyrwała.
Znajomy głos dobiegł zza pleców Blacborne'a. Była to wróżka, Camelia, wyraźnie niezadowolona obrotem spraw. Szczelnie opatulona grubym płaszczem, trzymała duży kawał materiału, robiący w tym czasie za kaptur.
- O, to Ty Vincencie, nie spodziewałam się, że będziesz jeszcze w mieście, do tego w jednym kawałku.
- Szykuje się coś niepokojącego?
Zapytał, chociaż domyślał się, ze stoi za tym Aaron, najwyraźniej jego plan wszczęcia zamieszek się powiodło.
- Jakby nam mało tutaj problemów było, to jeszcze jakiś tłuk po ulicach gadał, że podatki podniosą. Mówił, że od ciotki sąsiada usłyszał, czy coś takiego, bzdury.
- Będzie ciekawie - sam do siebie zaśmiał się cicho Vincent.
- A niby co Cię bawi w tej sytuacji - zdziwiona zapytała Camelia.
- Nic.
- Dziwny jesteś, ale na nikogo normalniejszego nie natknę się raczej na ulicach tego miasta, więc może byś mi potowarzyszył do placu? - trąciła udem Vincenta - Placu Czaszek, jak to go zwą.
- Nie mam obiekcji.

W drodze na plac Camelia niemal cały czas gadała, głownie o mieście i jego problemach. O tym, że dobrze się tutaj żyje, jeśli nie dzieje się jakaś większa draka, jak choćby zamieszki. Nie omieszkała wyrazić również swojego niezadowolenia przez panujące aktualnie zamieszanie.

***

Plac był już częściowo zapełniony, ludzie kłębili się blisko siebie, szepcząc coś nieustannie. Nie wiadomo było, czy czekali na egzekucję, czy też przyszli wyrazić swoją dezaprobatę w związku z domniemanym podniesieniem podatków.
- Dziękuję Ci Vincencie, poczekam tutaj, wolę oglądać to co się tutaj wydarzy z daleka. Zasłyszałam, że mają tutaj dekapitować maga, który podpalił miasto Gebbo, ale sama nie wiem, czy należy w to wierzyć - Camelia zamyśliła się przez chwilę - Podpalenie jest niemal pewne, ale czy był magiem, to wątpię. Prawdopodobnie...
Vincent przez cały czas spoglądał na plac, poniekąd ignorując to, co mówiła wróżka. Udało mu się dostrzec Rizzena, trzymającego się na uboczu
- Przepraszam, ale muszę lecieć, ktoś na mnie czeka.
Nie czekając na to, co powie jego towarzyszka, Vincent poszedł w stronę Rizzena.
- Dupek - dodała tylko wróża, zanim Blackborne odszedł.

Gdy Vincent zmierzał ku Rizzenowi, niemal w tej samej chwili na plac wbiła się pokaźna grupa, tworząc zamieszanie, do tego prawiąc teksty przeciw książęcej władzy i jemu samemu. Tłuszcza wbiegła centralnie na Vincenta, który zaskoczony zaczął wciskać się coraz głębiej w zgromadzony tłum.
- NIECH MNIE W ZADEK POCAŁUJE POCZCIWY KSIĄŻE NASZ SIALALA!
Część tłumu wolała się rozejść, jednak części bunt się spodobał. Powód tego podzielenia zaczął wydawać się logiczny, po tym, jak z tłumu padło imię Vogel.
Kimkolwiek by ten facet nie był, wprawiał ludzi w stan gotowości do bitki. Był albo bardzo wpływowym awanturnikiem, albo znienawidzonym przez część ludu strażnikiem, a raczej dowódcą części straży.
Starając się nie pogubić swojego dobytku, Vincent próbował wydostać się z cielistej pułapki, jednak końca nie było jej widać, przez coraz większe zbicie się tłumu. Co gorsza, coś chwyciło go za nadgarstek i mocno pociągnęło.
Zdezorientowany i prawie stratowany, wylądował na ulicy, uderzając kolanami o podłoże.
"Żesz kuuurrr..."
Nie mogąc się podnieść przez dobre dziesięć sekund, zaciskał zęby, bujając się lekko w przód i w tył, ściskając dłońmi kolana.
Znów coś chwyciło Vincenta. Tym razem był to Biały Kruk, podniósł go z ziemi i zaciągnął do Rizzena. Miał coś ważnego do przekazania.
-Sytuacja się komplikuje…- zaczął posępnie- Aaron wpakował się w nie lada gówno. Ma na karku kilkunastu zbrojnych- miejmy nadzieję, że wyjdzie z tego bez szwanku.- zawiesił głos opuszczając wzrok- Jeżeli chodzi o naszą misję to poszło znacznie lepiej. Hoffer powiedział, że ktoś zszedł już do kanałów- prawdopodobnie nasza konkurencja. Krążą też plotki, że węże, które w nocy oplatają wieże, w dzień przesiadują w kanałach. Nie wiem czy to prawda, ale cieszę się, że wybraliśmy tamtej drogi.
Teraz konkrety. Wyszemir będzie prawdopodobnie przewieziony między wieżą a placem w pancernym wozie, więc będziemy musieli czekać, aż do samej egzekucji. W mieście jest pełno straży, więc nie wiem ile ich będzie tutaj, gdy zacznie się przedstawienie. Już teraz jest znacznie więcej patroli.
Nie sądzę by Aaron nam pomógł nawet, jeśli uda mu się uciec. Na jego miejscu zaszyłbym się gdzieś, a kiedy wszystko ucichnie zniknąłbym z miasta. Jest nas więc trójka i mamy tylko jedną szansę na odbicie starca. Jak wam poszło?- zapytał- Macie wszystko czego potrzebowaliście?


- Pas - tajemniczo i krótko odpowiedział Vincent - Wycofuję się. Gra nie warta świeczki.
Uniósł ręce w pytającym geście
- Nie wiem, co będzie z Wyszemirem, ale mało mnie to teraz obchodzi. Wam też polecam darowanie sobie z jego ratowaniem, będzie zdrowiej i dla was i dla tych ludzi - wskazał płynnym ruchem ręki tłuszczę na placu - Już i tak zbyt wiele narozrabialiśmy, jeśli można takich delikatnych słów użyć. Pozwólcie, że teraz się oddalę i pooglądam wszystko z bezpiecznej odległości.
Po skończeniu krótkiej przemowy, Vincent oddalił się w stronę Cameli.
- Jednak pooglądasz? Co to za... Zresztą, co mnie to obchodzi.
- Po egzekucji znikam stąd - patrząc się na plac, Blackborne spokojnie mówił - Pewnie znów będę tułał się bez celu... Jaki pożytek z takiego wraku człowieka, jak ja?
- A żebyś sczezł z takim podejściem.
-Huh?
 
Avdima jest offline