Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2009, 22:37   #347
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Godzina zero wybiła.
Danse makabre czas więc zacząć.
Panie i Panowie,
Śmierć zaprasza Was do tańca!



Karol

Zaraz po wybuchu zerwał się ze swego miejsca ukrycia i pognał w stronę budowli, pośrodku której idealnie otwierał się teraz lej po rakiecie. Zamieszanie było okrutne. Gdy tylko grupa otumanionych, kobiecych postaci wybiegła z posiadłości, w bramę wjazdową uderzył ciężki pojazd... za nim kolejny i jeszcze jeden. Widać Kainici chcieli mieć pewność, że wedrą się do środka.

To jednak, co działo się na zewnątrz, już nie było zmartwieniem Karola. On chciał zdobyć Księgę - księgę, która miała zawierać informacje dotyczące końca świata, księgę, za którą jego krewniak Gustav oddał życie.

Starając się zwalczyć strach przed ogniem, który tlił się bardziej lub mniej w ruinach budynku, trawiąc kosztowne zasłony oraz dywany, Nosferatu zmierzał przed siebie bez wahania. Jego celem było piętro, jego oczami – szczury, jego największą bronią – niewidoczność.

Piski zwierząt obwieszczały mu lewa i prawa, które pokoje są czyste. Były...wszystkie. W jednym tylko pomieszczeniu na łóżku spoczywała stara kobieta z runami na dłoniach – widać jakaś stara mateczka wiedźma. Tam jednak żadnych książek nie było, nawet krzyżówek.
Czyżby zatem pomieszczenie z relikwią zostało zniszczone przez rakietę?
Nie, tylko nie to!


Alex

Brujahowie z krzykiem wściekłości na ustach starli się z wrogiem. Szybko rozprawili się z nacierającymi nań dobermanami, potem zostały już czarownice i ich służba. O dziwo jednak, o ile czarownice wyraźnie były szybsze i silniejsze od zwykłych śmiertelników, to nie one stanowiły największego utrapienia. Nijak nie mogły równać się z potęgą wampirzych dyscyplin, a już szczególnie większość stanowiła łatwy cel z uwagi na furkoczące, przepastne spódnice, które plątały ich nogi. Widać hrabina Munk była na tym samym poziomie postępu cywilizacyjnego co Aligarii.

Najgorszymi przeciwnikami okazali się natomiast strażnicy i służba, którzy nie bacząc na rany atakowali wciąż z równą zajadłością oraz precyzją, jakby ktoś sterował ich ruchami.
Błysk czerwieni w oczach nie pozostawiał złudzeń – kierował nimi nie kto inny, jak Lalkarz.

Alexander właśnie zmagał się z taką nawiedzoną pokojówką.


Urokliwa zapewne na co dzień dziewczyna, teraz była prawdziwą diablicą, która próbowała zdzielić Kainitę pogrzebaczem.
Mimo początkowych zahamowań przed walką z nią na poważnie, Alex zrozumiał, że to nie czas na pieszczoty. Służąca wiedźm omal nie wbiła mu pogrzebacza w serce, a gdy się zasłonił, boleśnie ugryzła go w ramię, rozszarpując je aż do krwi.

Mała suka uśmiechnęła się paskudnie, po czym znów natarła. Choć wcale nie była szybsza od Kainity, była cholernie sprytna... a raczej Lalkarz był. Udając, że celuje w ranny przegub, odrzuciła rękę do góry zamiast uderzyć w ranę i rąbnęła Alexa tak, że opadł na trawę wijąc się z bólu. Jego nos był krwawą miazga, a ze stłuczonych ust posypały się pogruchotane zęby. Coś nie tak było tez z policzkiem.

Zanim się pozbierał, dziewczyna była już nad nim, gotowa zadać cios w serce. I wtedy wkroczył Vengador. Potężnym łapskiem wytrącił dziewczynie broń, po czym schwycił jej szyje w obie ręce. I gdy już miał zadusić pokojówkę, zrobił coś niewybaczalnego – spojrzał jej w oczy.

Martwe ciało dziewczyny upadło niedbale na trawnik, zaś Vengador obejrzał się w kierunku Alexa i spojrzał na niego. Jego oczy były czerwone.

- Nieee!!! – zapaśnik padł na ziemię i zaczął okładać się pięściami – nie opanujesz mnie skurwielu, nigdy! Ja jestem El Negro Vengador!

Nosferatu schwycił pogrzebacz, którym jeszcze niedawno zamierzała się służąca i z całej siły pchnął we własne serce.

- Aaaaaaa!!!!!!!!

Przewrócił się na bok. Chociaż jego oblicze jak zwykle skrywała zapaśnicza maska, Alexander widział grymas nieludzkiego cierpienia.

- Nie...chcę... tak żyć. Nie chcę mieć...tego... w środku... Wyssij mą krew amigo... stań się... wojownikiem. – rzekł Vengador cały czas wbijając pręt w swoje serce aż znieruchomiał całkowicie.


Robert

- Meldować, meldować co się dzieje! – rozkazującym głosem Aligarii prawie krzyczał do słuchawki.

Plan z rakietą i staranowaniem bram się powiódł. Wyglądało też na to, że wiedźmy były oszołomione i już 3 co najmniej padły pod furią Brujahów. Jedyne co mogło martwić, to fakt, że żaden Malkavianin poza Arturem nie zjawił się na placu boju.

No i było coś jeszcze...

Drzwi uchyliły się, a w nich Robert rozpoznał twarz swego kamerdynera.

- Pan ra...Sing nie dokończył, bo potężna siła cisnęła go do przodu przez stół aż pod tron księcia.

W drzwiach pojawił się Brian – lecz nie delikatnej urody młodzian, jakiego wszyscy znali, lecz bestia o ogromnych szponach w miejscu rąk i jarzących się krwawo oczach.

- Mówiłem ci książę, nie drażnij mnie. – wysyczał ze złością. – Mówiłem, lecz ty musiałeś... musiałeś być takim zadufanym głupcem, pieprzonym trefnisiem. Więc zdecydowałem. Wiesz... ona nie daje mi spać, żąda ofiary. Żąda nieśmiertelnej krwi, by otworzyć lustro... I ja zdecydowałem. Ty będziesz ofiarą. Stawaj!


Artur

Padł na ziemię zmieciony pazurami młodej czarownicy.


Walczyli już od dłuższego czasu, oboje pokrwawieni, oboje zdeterminowani. Kobieta o czarnych, długich paznokciach, czy raczej pazurach odskoczyła, by złapać oddech.

- Głupi głupcze... Twoi bracia nie żyją. Moja matka widziała ich śmierć w wizjach, wizjach pełnych ognia. Twój książę dopuścił do tego, dopuścił do wybicia twego klanu. Nie ma w mieście już nikogo, rozumiesz? Nikogo poza twym szalonym ojczulkiem, na którego też przyjdzie pora. I to szybciej niż on sam myśli. Powiedz mi zatem... po co walczysz? Dla kogo? Dla tego nieudacznika, księcia?


Antoine, Mercedes

Szło im nadzwyczaj sprawnie. Mimo że Mercedes nie była urodzoną wojowniczka, przy boku Nożownika i ona potrafiła podjąć taniec śmierci w wyrąbywać sobie ścieżkę przez zastępy wroga. Mieli jeden cel: dotrzeć jak najgłębiej, dotrzeć do źródła, dotrzeć do hrabiny.

Tyler ruchem głowy wskazał kobietę stojąca nieco z boku, przyglądająca się wszystkiemu z zimną ciekawością. Jej dłonie jako jedyne nie były pokryte runami, choć co rusz poruszały się jakby plotły jakąś sieć. Po jej bokach stały dwie dziewczynki – bliźniaczki, które trzymając ręce złączone, jak do modlitwy, nuciły cicho dziwne pieśni.

W momencie, kiedy Nożownik ruszył do przodu, kobieta pomiędzy bliźniaczkami niedbałym ruchem dłoni jakby strąciła coś z opuszków palców w kierunku wampira. W jednej chwili padł na ziemie zbity jakąś niewidzialną siłą, nieruchomy.


Ortega, która trzymała się nieco z tył, również upadła, lecz mimo zawrotów głowy, wciąż była przytomna.

- Hrabina Munk jak mniemam. – usłyszała głos niedaleko, znajomy głos.

Antoine powolnym krokiem podszedł do przodu, nic w jego ruchach nie świadczyło o zaangażowaniu w walkę. Archont wyglądał raczej jakby przyszedł na herbatę w odwiedziny. Tylko jego oczy... jego oczy pałały jak jeszcze nigdy, wpatrzone wprost w czarownicę. Ta uśmiechnęła się figlarnie.

- To ty... ty jesteś oblubieńcem małego bękarta z mojej krwi. Jak miło... cię będzie zabić. Córki...


Bliźniaczki na komendę zaprzestały swych dziwnych modłów i z furią w oczach rzuciły się w stronę Lasalle’a. Każda z nich dzierżyła dwa długie sztylety.


Shizuka

- Co ja mam teraz zrobić? – szepnął mężczyzna głuchy na niewypowiedziane prośby Shizu.

No tak, był tylko człowiekiem. On pewnie dalej nie rozumiał sytuacji, więc może... Nie! To nie jest jej droga, to nie jest ścieżka, którą chce podążać. Ale co ma zrobić? Sprzeciwiła się przecież Matce.

Tak bardzo chciała, żeby ten mężczyzna, pułkownik Conner, zapomniał co tu się wydarzyło i schował gdzieś na krańcu świata. Chciała, aby ocalił ten kruchy płomień, który tlił się w jego piersi. Czy mogła jednak tego dokonać?

Nagle świat wokół jakby zatrzymał się, a barwy przyćmiły. Najbliższym źródłem światła był... była ona sama – spowita niebieskawą poświatą. To jednak nie był jedyny jaśniejący punkt. Gdzieś w oddali na zachodzie tlił się błękitny płomyczek, zaś kątem oka zauważyła również hen, hen na północy pomarańczowawą iskierkę. Oba te światełka były jednak neutralne względem najbliższego, wściekle czerwonego punktu.

„Mam cię.” Shizuka usłyszała jeszcze w swojej głowie, kiedy coś potężnego uderzyło w drzwi pokoju hotelowego.

Świat znów ruszył. Drzwi rozbryzgały się na przeciwnej ścianie w drzazgi. Na szczęście wampirzyca i żołnierz siedzieli z boku, poza zasięgiem uderzenia. Mężczyzna zerwał się z łóżka, wyjmując pistolet i celując w kierunku postaci, która ukazała się w wejściu do pokoju.


Japonka! A może Japończyk?"

Mimo giętkości i powabu ciała, było w nowoprzybyłej osobie coś męskiego, coś, co czaiło się w kącikach warg, mimo ponętnych ust.”

- Konnichiwa. – usłyszeli głos małej dziewczynki.
- Czego chcesz?! Mów, bo strzelam. Conner odepchnął lekko Toreadorkę, zapewne po to, aby ją chronić.
- Ależ skąd te nerwy? Powiedziałam „Konnichiwa.”, a to znaczy „dzień dobry” po japońsku. Chciałem się tylko przywitać. – głos małej dziewczynki płynnie przeszedł w męski głos z lekkim akcentem, sugerującym włoskie korzenie. – No dobra, żartuję. Chcę coś, co ma ta panienka. I ona doskonale wie, co to.

Pułkownik pytająco spojrzał w stronę Toreadorki, na co ona tylko pokręciła głową.

- Ja nie... –zaczęła Arakawa, lecz nowoprzybyła postać tylko wyciągnęła przed siebie rękę.

Zamiast jednak wykonać uspokajający gest, w dłoni pojawił się czerwony kryształ – bliźniaczo podobny do tego, który Shizu otrzymała dziś do Archonta. Kryształ skierowany został w stronę pułkownika, który w jednej chwili zmienił się w ludzka pochodnię!!!

Krzycząc tak, że wampirzyca miała zapamiętać to do końca swych dni, mężczyzna starał się ugasić trawiące go płomienie, lecz tylko wzniecał tym samym pożar w pokoju.
Arakawa nawet, jeśli chciałaby mu pomóc, nie potrafiła opanować odruchowego lęku przed niszczącym żywiołem.
Nie wiedząc co zrobić, Conner po prostu rzucił się przez okno. Urwany krzyk był doskonałym zaświadczeniem o tym, ze zginął na miejscu.

Obca Japonka uśmiechnęła się kącikami ust i opuściła dłoń z kryształem. Płomienie w pokoju zniknęły jak ręką odjął.

- To powinno odświeżyć ci pamięć, kochana. – głos przeszedł z męskiego barytonu w ciepły, dojrzały głos kobiety – Ach, gdzie moje maniery? Powinnam się przedstawić. Tylko którym imieniem? Cóż, oficjalnie nazywam się Sasha Vykos (Skąd ja znam tą postać?), dla ciebie jednak śliczna Japoneczko, po prostu: Duszołap. Jak pewnie się domyśliłaś jestem geologiem, zbieram kryształki.

Dziecięcy chichot postaci przebrzmiał przez syreny zbliżających się pojazdów policji i straży pożarnej.
 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 20-01-2009 o 22:55.
Mira jest offline