Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2009, 23:28   #16
Alaron Elessedil
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Dantlan wchodził po schodach, rozglądając się za wszelkimi pułapkami, lecz nie znalazł żadnej. Zobaczył za to co innego. Widział jak na całej wieży tworzą się pęknięcia, powoli odpadają kamienie, schody zawalają się. Cały budynek na jego oczach rozsypywał się, popadając w ruinę.
Nagle, patrząc pod nogi, stwierdził, że nie ma pod stopami schodów, które leżały gdzieś w dole, zmieniając się w żwir i piach, aż w końcu stały się niczym innym jak kurzem.
Nagle zakręciło mu się w głowie i ledwo zdołał utrzymać równowagę. Gdyby mu się nie udało, niechybnie spadłby łamiąc kości w najlepszym wypadku. Mógł się nawet zabić.
Szybko zamknął oczy i pokręcił głową z irytacją, mamrocząc coś gniewnie, po czym ponownie podjął wędrówkę po schodach.
Idący przed nim Keith i Honogurai powoli starzeli się. Na ich włosach występowała siwizna, która w końcu rozlała się na całą głowę. Na ich ciele pojawiało się coraz więcej zmarszczek, zaś sami zapadali się w sobie, aż w końcu zaczęli rozkładać się. Widział jak skóra odchodzi płatami...
-Dość!-mruknął do siebie, zaciskając zęby oraz dłonie. Prawa ręka, zaciśnięta na lśniącym drewnie kostura, zbielała od siły, z jaką ściskał drzewce, zaś w lewej czuł jak paznokcie wbijają mu się w wewnętrzną stronę dłoni.
Wciąż jakaś cząstka jego osoby nie mogła pogodzić się z przemianą, jaką doświadczyło jego ciało i to właśnie przez tą cząstkę na chwilę tracił nad sobą panowanie.
Nagle zakasłał, przez co musiał się zatrzymać na chwilę. Oddychając ciężko wyciągnął chustę, którą otarł usta. Gwałtownym ruchem schował ją, ruszając za dwoma towarzyszami. Coś czuł, że swobodnie może ich tak nazywać, gdyż ich wspólny pobyt nie skończy się tak szybko.
Kiedy doszli na szczyt, Mag musiał chwilę odpocząć. Przeklęte, słabe, śmiertelne ciało. Nikt nie miał pojęcia jak bardzo te trzy określenia pasują do niego. Może i był słaby, ale był też niezależny i nie potrzebował pomocy od nikogo. Do tej pory musiał sobie radzić sam i będzie sobie radził sam, gdyż nikt nigdy nie będzie mógł pomóc.
Spojrzał w górę, na otwartą przez Honoguraia klapę w suficie, po czym skrzywił się.
-Ahe nends perhantiar monsire!-wycharczał, gdy nagle został podrzucony do góry, gdzie opadł na podłogę z wysokości około centymetra. Paradoksalnie łatwiej było mu dostać się na górę za pomocą magii niż korzystając z własnych sił. Ponadto oprócz tego, że było łatwiej, kosztowało to mniej sił.
Kiedy Mag był na górze, rozejrzał się i stwierdził, że znajduje się w pracowni Maga z wieży. Były tu księgi, fiolki, słoje oraz źródła magii, zaś źródłem najbardziej emanującym magią była księga "Magia – źródła i podstawy". Nauczył się nie ufać pozorom, więc wcale go to nie zdziwiło. Tak samo nie był zdumiony widokiem Giheda, a był łysy, niski gnom, skupiający całą uwagę na króliku. Więź magiczna wskazywała na to, że królik był pod zaklęciem kontroli, rzucony przez Maga.
-Wdech… wdech… wdech… No mały… jeszcze raz… wdech!-nagle zwierzątko eksplodowało, zaś Dantlan miał szczęście, że stał w miarę daleko, gdyż uniknął obryzgania krwią oraz trafieniem przez potencjalnie najgroźniejsze latające wnętrzności. Oberwanie żołądkiem pełnym soków trawiennych nie było tym, co chciałby przeżyć, jednakże nie udało mu się uniknąć uderzenia wnętrznościami. Ponadto młody Mag uważał to za wysoce niestosowne znęcać się nad małymi stworzonkami. Na świecie chodziło tyle męt, a Mag obrał sobie słabiutkie żyjątko. Słabe jak on, Dantlan. Jakie królik miał szanse na obronę? Żadne. Skrzywił się z niesmakiem i dezaprobatą.
Inną sprawą było to, że wysoce niewłaściwym było brudzenie sobie miejsca pracy, swego własnego gabinetu.
-Cholera jasna! Ach! Nie zauważyłem was-rzekł Gihed.
Lis szybko ściągnął z twarzy kawałek wnętrze królika, czując przypływ mdłości, lecz nie z powodu trafienia częścią zwierzątka, lecz z powodu fetoru, który czuł. Obrzydliwy, wzmocniony zapach uderzył go w nozdrza. Skulił się, walcząc z napływającą treścią żołądkową, która domagała się wyjścia z ciała młodego Maga. Zrobił kilka głębokich wdechów, po czym udało mu się opanować mdłości, co z pewnością nie udałoby mu się, gdyby nie wypił ziół. Wszystkiemu towarzyszył kaszel.
-Mógłbyś następnym razem nie dręczyć zwierzątek i mnie przy okazji?-rzekł zgryźliwie do Maga Umysłu, co nie omieszkał zauważyć.
-Hmm… wyglądacie zdrowo… nawet bardzo-Dantlan skrzywił się, ocierając krew z ust.
-W każdym razie w porównaniu z tymi na mieście. Chcecie czegoś konkretnego, czy przyszliście się przywitać?-dodał Gihed, widząc Lisa.
Honogurai zadał pytanie o amulet, zaś Gnomi Czarodziej zaczął mrugać oczami. Zaklęcie, co było oczywistym, najwyraźniej miało na celu przeszukanie wieży w miejscu, które to wskazał jego towarzysz oraz, jak się miało okazać, przywołanie amuletu. Podobno nie było to nic niezwykłego. Podobno.
Nagle do środka weszła reszta jego towarzyszy oprócz dwóch osób, w tym tego nieprzytomnego.
Telak opisał co się stało Feliksowi, zaś Dantlan spojrzał na towarzysza, oglądając go centymetr po centymetrze. Jego przeklęte oczy widziały truciznę.
-To niedobrze… Chodzi o to, że z alkoholu wychodzą doskonałe destylaty magiczne, a kolor zazwyczaj świadczy o ich działaniu. Chociażby o tym czy jest ono negatywne, czy pozytywne-powiedział niski Czarodziej, szukając pewnej księgi.
-Albo mi się wydaje, albo niebieski to zbyt mało sprecyzowany kolor, czyż nie?-uniósł jedną brew.
-Mam. Kolor niebieski zarezerwowany jest dla… o kurwa-zadowolony wyraz twarzy szybko zniknął z twarzy pochylającej się nad księgą o tytule "Skutki uboczne używania magii".
-… dla trucizn. Nie rozumiem, przecież pierwsze objawy już minęły-dokończył kowal, patrząc w księgę.
-Mówiłeś, że zwymiotował. Teoretycznie to może być powodem, bo w ten sposób pozbywamy się tego, co zjedliśmy lub wypiliśmy, ale widzę truciznę w nim, więc to poprostu musiała zdążyć się wchłonąć. Można było się tego spodziewać, że trucizna nie ma podstaw ziołowych-mówił tak, jakby wszystko było bardzo oczywiste. Dla niego było.
-Magiczne trucizny są o wiele paskudniejsze niż naturalne-wyjaśnił Mag Umysłu, dodając komponenty do sporządzenia odtrutki.
-To tak jakbyś obserwował roślinę – na początku jest tylko ziarnko, później mała sadzonka, aby w końcu wyrósł piękny kwiat. Obawiam się, że wymioty i omdlenie u tego nieszczęśnika były właśnie ziarnkiem-wyjaśniał dalej.
-Przy czym z truciznami raczej nie trzeba czekać na pełny skutek tyle czasu, ile czeka się na wyrośnięcie roślinki, choć są i taki...-przerwał, kaszląc. W tym czasie Gihed podał Feliksowi odtrutkę, stwierdzając, że będzie dobrze.
-Cieszę się, że jesteśmy w komplecie bo muszę wam coś pokazać. Od kilku dni pracowałem nad magicznym usunięciem mgły, kiedy nagle wpadłem na inny pomysł – dostosowanie wzroku do widzenia przez nią. A powinniście wiedzieć co się kryje w tym miasteczku, oj powinniście...-mówił. Usunięcie magicznej mgły panującej nad całym miastem zdecydowanie nie było dobrym pomysłem.
Dantlan wyjrzał przez okno, a kiedy Mag uaktywnił zaklęcie, zobaczył różne potwory, będący mieszkańcami miasta. Przynajmniej byli nimi kiedyś.
-Panowie I panie. Myślę, że mamy zdrowo przesrane-powiedział Gihed. Lis tymczasem widział jak każde z tych potworów rozpada się na swój sposób, starzeje i niszczeje.
Z tyłu dobiegły głosy budzącego się Feliksa, a inni zadawali pytania Gihedowi. Keith pytał o sposób ucieczki oraz magiczne pociski, lecz Gnomi Mag odradzał.
-Na zewnątrz panuje strefa dzikiej magii. Na zewnątrz. Co by, wiec stało się, gdyby spróbować rzucić zaklęcie od środka wieży, gdzie magia nie jest dzika?-zapytał, dalej przyglądając się potworom i zapamiętując to, co mogło się przydać.
-Nie wiem-odpowiedział pytany, na co Dantlan skrzywił się.
-A wiesz może na ile zachowały w sobie dawnej inteligencji?
-Tego również nie wiem.
-Istnieje coś, co pozwoliłoby zakrzywioną magię przywrócić na właściwy tor?
-Nie wiem-odparł kolejny raz Gihed, na co Dantlan sapnął ze złości, dalej wyglądając przez okno. Jego umysł pracował, zapisując to, o co zapytali inni i odpowiedzi na te pytania.
-Skoro korzystają z magii mgły, to zmniejszenie jej ilości powinno znacząco ułatwić zadanie. Nastąpi wtedy walka o tą magię, gdyż nie wystarczy jej dla każdej istoty, przez co potężniejsze zaatakowane będą przez słabsze, jako, że zużywają najwięcej magii lub potężniejsze wyeliminują większość słabszych. Jedno i drugie jest dla nas korzystne. Może być też tak, że poprostu osłabną, co również działa na naszą korzyść, nieprawdaż?-wyjaśnił Gihedowi w zamyśleniu, wieńcząc wypowiedź pytaniem.
-Skoro można korzystać z magii mgły, to czy nie istnieje coś, co pozwoliłoby wydestylować z dzikiej magii, magię, która zda się do naszego użytku, a potem skompresować ją i zamknąć w jakimś przedmiocie?-zapytał.
-Nie jest mi wiadome czy istnieje coś takiego.
Nagle przyszło mu do głowy coś jeszcze, lecz Majolin ubiegła go.
-Właśnie. Co było przyczyną wybuchu?-zapytał Dantlan, odwracając się na chwilę od okna.
-Czy nie można by było odwrócić proces wybuchu?
-Jeżeli masz coś, co pozwoli cofnąć czas, to tak.
-Może sprawdzić w księdze, za co odpowiedzialny jest kolor fioletowy o tym odcieniu? Być może miałoby to jakiekolwiek znaczenie. Mówiłeś jednak, że osłony wieży czerpią skądś magię. Skąd?-ponownie wyjrzał przez okno.
-Mam pomysł jak odpowiedzieć na moje pierwsze dwa pytania. Jesteś Magiem Umysłu, więc potrafisz przejmować kontrolę nad istotami o stosunkowo niskim ilorazie inteligencji. Mógłbyś spróbować przejść kontrolę nad którąś z istot na zewnątrz. Jeżeli się nie powiedzie, to sądzę, iż wyczujesz co poszło źle-rzekł nieco zgryźliwie. Nie odrywając wzroku od okna, podszedł do półki i wyciągnął rękę w kierunku jednej z ksiąg.
-Teraz nie ma czasu na czytanie. Poczytasz innym razem-odezwał się Gihed, zaś Lis skrzywił się, ponownie zdążając ku oknu. Zgromadzeni mogli usłyszeć jak mamrocze coś o denerwującym nawyku.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.

Ostatnio edytowane przez Alaron Elessedil : 20-01-2009 o 23:32.
Alaron Elessedil jest offline