Węże! Zdawało się, że były tam w oddali, lecz część z nich musiała przybyć również tutaj. Z pewnością nie są to wszystkie osobniki, w przeciwnym razie nie przedostaliby się tym korytarzem. Almirth i Brago odparli pierwszy napór tych dziwnych stworzeń. Druid nawet nie próbował ich oswoić - miały w sobie coś nienaturalnego. Z pewnością były magiczne. Nie było jednak czasu zastanawiać się nad tym zjawiskiem. Złe miejsce wybrali na próbę uwolnienia Wyszemira. Musieli się spieszyć nim więcej tych węży przybędzie. Zostawił ich, biegnąc z kobietą i Herażtinem kanałami drogą powrotną, która po chwili zmieniła się w plątaninę korytarzy, których nie znali dość dobrze.
W tym momencie nie mieli najmniejszych szans na powodzenie misji. Węże, było ich coraz więcej, a ich siła zdecydowanie przewyższała umiejętności walki elfa i człowieka. Gdyby tylko wygrali, gdyby udało im się odeprzeć atak... Być może istniałaby szansa powrotu i eksploracji wieży. Jednak ta szansa była tak niewielka. W czasie ucieczki dołączył do nich Brago. Nie było przy nim elfa. Więc jednak coś poszło nie tak. Stracili dobrego wojownika, a wraz z nim szansę na ukończenie misji. A więc cały rytuał poszedł na marne. Całe poświęcenie tych małych stworzeń pójdzie na nic. W serce Halaza wpłynęła złość, irytacja i żal. To on miał być przywódcą, a jak na razie nie dokonał nic przywódczego.
Przystanęli złapać oddech przy jednym z zakrętów. Syczenie węży w oddali już dawno ucichło. Mieli więc pozorne poczucie bezpieczeństwa. Pozostałą jeszcze kwestia powrotu. Lecz nie to teraz zaprzątało myśli druida. Oparł się ręką o ścianę i odetchnął głośno. Nie chciał patrzyć się na resztę drużyny. Dlaczego? Niechęć, poczucie, że ich zawiódł?
- Gdy tylko wyjdziemy... nie chcę... nie chcę was już widzieć... - szepnął. - Po prostu zostawcie mnie samego i zapomnijcie kim byłem.
Włożył dłoń do kieszeni szaty i pomiędzy ziołami odnalazł pierścień. Pierścień z fioletowym kamieniem. Czym to miało być? Ta mała błyskotka miała ich skłócić? To ona wskazywała, kto tutaj dowodzi? Or-Utain chwycił błyskotkę i rzucił nią w kanał. Uderzyła w kamień z charakterystycznym brzdękiem potęgowanym przez echo. Oto jak szybko pozbywa się dowódców. Muszę napić się czegoś mocnego...
Nie, jednak nie można tutaj tak stać cały czas. Rozpaczać będzie potem.
- Ruszamy - rzekł w ich stronę. - Może jest jakaś szansa...
Szansa zawsze była. Musi istnieć inne wyjście, aby ukończyć tą misję. Nawet gdyby wiązało się to z przewróceniem miasta do góry nogami. Problem polegał w czasie. Nim dostaliby się do miasta, minęłyby godziny błądzenia w korytarzach. Zdecydowanie nie było dość czasu, by wykonać zadanie. Według jego obliczeń, dzisiaj powinna nastąpić egzekucja. Więc należy odnaleźć plac i tam oczekiwać. Jakiś plan działania z pewnością wpadnie mu wtedy do głowy. Będzie to niezwykle trudne, ale będą musieli spróbować. Żadnej innej możliwości nie mają. |