Tak, Majolin rzeczywiście trafiła z pytaniem, jednak odpowiedź na nie, nie była zbyt wystarczająca by pomóc im w tej sytuacji. Kamienny pierścień z runami niewiele odkrył przed zamkniętymi w wierzy. - Hmm… - powiedział Gihed przyglądając się obiektowi. – Dziwne… Najwyraźniej to coś spowodowało wybuch i całe to zniszczenie które widzimy za oknem… Ktoś musiał to cacko naładować sporą ilością energii i zostawić wiedząc że prędzej czy później magia to rozsadzi i wyleje się na całe miasto. Ale czemu to coś pozostało w jednym kawałku? Ach, nieważne. Nic się nie dowiedzieliśmy tą drogą – sprawca mógł równie dobrze zostawić to coś w mieście w przeddzień wybuchu jak i rok temu. Taka jest podstawowa natura pozostawionej samej sobie magii – niestabilność.
*to coś? Nic mi to nie mówi!* - jej morale znajdowały się po tym wszystkim jakoś tak blisko zera.
Nie wiedziała o czym prawi Dantlan ani Gihed. Nie próbowała nawet się skupiać na ich rozmowie. Jej wzrok przykuły kolorowe flaszki wyciągane przez Giheda. Czerwona, czerwona, zielona i biała. Biała poszła w obieg niby pod pretekstem polepszenia samopoczucia. Kiedy doszła do dziewczyny, ta potrząsnęła jej zawartością, przetarła gwint butelki i zamykając oczy pociągnęła zawzięcie. W sumie poczuła się lepiej, ale jej zmartwione serce nadal dawało się we znaki. - No dobrze, pomyślmy jeszcze raz. – podsumował gnom. – Jesteśmy tutaj we względnie bezpiecznym miejscu, otoczeni przez wielkie niewiadomo co. Jednak chcielibyśmy być tam, za murami miasta. Hmm… Wielkie niewiadomo co… wiele stworzeń… stworzeń? – zauważył nagle Gihed z błyskiem w oku. – Czy może raczej nieumarłych?
Siedziała ciągle milcząc, bo cóż mogła powiedzieć. Nie była głupia lecz nie chciała wierzyć w tę całą gadkę o chaotycznej magii i ludziach nieumarłych. Te demony za oknem były dla niej niepojętym bytem. Nawet gdyby czar zadziałał to co by mogła zrobić ?
*Wyjdę na zewnątrz i co ? Będę biegać w kółko? Może i celnie strzelam ale co może zrobić taka broń jak moja? To zwykłe strzały!* - myślała burzliwie, ciągle jednym uchem nasłuchując rozmów. -Mogę iść na zewnątrz, ale tylko wtedy, kiedy wyjdzie jeszcze jedna osoba, potrafiąca władać mieczem-rzekł Dantlan, patrząc na wszystkich chłodnymi, pustymi oczami, w których widać było trawiącą go gorączkę.
*Potrzebuje miecza. Pff!* - wstała w końcu spod ściany. Musiała rozprostować odrętwiałe od siedzenia nogi. - W takim razie ruszajmy. - powiedział z determinacją Spoon - Walka to mi nie pierwszyzna, a siedzenie tutaj raczej mało mi odpowiada. - zrobił krótką pauzę po czym kontynuował - Czas nie działa na naszą korzyść, mamy zapasy tylko na siedem dni, a co potem?
Zaczęła już kompletnie nie reagować na rozmowy. Przechadzała się w tę i z powrotem co jakiś czas spoglądając w okno, aż usłyszała tego pijaczynę wołającego z dołu. -Hej! Ten długouchy na dole leży trupem! Przychodźcie!
*Trupem? Ciekawe.* - uśmiechnęła się sama do siebie i kierując kroki ku schodom rzekła: - Zejdę na dół! – nie wiedziała po co to mówi, bo najwyraźniej reszty to nie zainteresowało. |